Podgląd ostatnich postów
Zrezygnował z dotarcia do nieprzytomnego, zamiast tego skierował się do machającego osobnika - poniekąd w celu pomocy, ale w szczególności ciekawiło go, co się tu dzieje. Wypadek chyba odpadał. Z pewnością też tyle osób nie robiło żadnej zasadzki. Z taką przewagą liczebną mogliby bez żadnych zbędnych ceregieli na nich napaść, a nie odstawiać jakieś scenki.
- Co się tu stało? - zadał pierwsze pytanie, które cisnęło mu się na usta.
Nim zdążyłeś podejść do leżącego człowieka, zauważyłeś ze z tyłu samochodu kręci się więcej ludzi. Jeden z nich najwyraźniej zauważył was, bo zaczął machać do was.
- Hej, potrzebujemy pomocy. Mamy rannych! - Wykrzyknął zaraz potem.
Podbiegł do nieznajomej osoby, która się nie ruszała, aby sprawdzić, czy jeszcze żyje. Drugiego zostawił Reshayowi, który z bronią będzie miał znacznie większą przewagę, gdyby krzyczący mężczyzna przy samochodznie zaatakował. Zdecydowanie przestał ufać zdesperowanym ludziom. Biegnąc, przyjrzał się całej scenerii wypadku, oraz zaczął się zastanawiać, co mogło go spowodować. Z pewnością dziwne było, że ktoś zamiast pomóc rannemu, wpierw naprawia auto.
Zbliżyliście się znacznie do szosy, po chwili widzieliście już dokładnie całą sytuację. Jakiś van, prawdopodobnie policyjny leżał w rowie. Przed nim leżał jakiś człowiek, nie ruszał się. Z tyłu samochodu majstrował jakiś mężczyzna. Krzyczał coś lecz nie zrozumiałeś co.
Spojrzał w stronę, z której dochodziły odgłosy. Powoli poszli w tamtą stronę, ostrożnie i cicho. Nie było to trudne przy takim hałasie, który zagłuszał każdy, nawet najmniejszy szmer. Napięcie udzieliło się nie tylko jemu. Wszyscy byli spoceni, a ich miny zawzięte, może trochę przestraszone, ale w równie dużej mierze ciekawe tego, co za chwilę odkryją.
Wyszliście wszyscy razem z chaty Reshaya, kierując się w stronę drogi. Po jakimś czasie usłyszeliście donośne głosy, które dochodziły znad drogi.
Z wielką chęcią - odrzekł i poszedł za Reshayem. Nie zamierzał siedzieć w miejscu, chociaż... bez broni, bez niczego... Ale to przecież mogą być zwykłe zwierzęta albo jakiś nieszkodliwy i zagubiony człowiek, pałętający się w ciemnościach, szukający pomocy tak, jak on wcześniej.
Reshay pokiwał jedynie głową w negacji, po czym ruszył w stronę drzwi.
- Radzę wam posiedzieć w domu - powiedział z zewnątrz.
Złe duchy? Pomyślał nieprzytomnie, jednak zaraz odgonił tę idiotyczną myśl. - Trzeba sprawdzić - powiedział jeszcze sennym głosem spoglądając na uzbrojonego Reshaya - To chyba nie zdarza się często, co? Potem, wrażliwi na każdy odgłos, zaczęli nasłuchiwać.
Zaczynałeś odpływać w niespokojny sen. Słyszałeś jak Reshay szepcze coś do siebie w drugim koncie domu. Słyszałeś miarowe oddechy Andrew i krótkie, jakby niespokojny westchnienia Emily.
Noc zapadła już całkowicie. Nocne zwierzęta zaczęły wychodzić ze swoich kryjówek.
Mozna było powiedzieć że to całkiem miła noc.
Nagle z twojego półsnu wyrwał cię pewien hałas.
Coś jakby oddalony dźwięk rozbijanego samochodu. Podniosłeś automatycznie głowę. Gospodarz wskoczył na równe nogi i trzymał e dłoniach Bóg jeden wie skąd wytrzaśnioną strzelbę.
- Co to było - szepnęła Emily
- Nazywam się Patrick Jane. Jeszcze raz dziękujemy za pomoc. Dobrze wiedzieć, że są na świecie jeszcze dobrzy ludzie - powiedział, podając mu rękę. Kiedy gospodarz wyszedł, stwierdził, że to najbardziej dziwna sytuacja, w jakiej znalazł się kiedykolwiek w swym zasranym życiu, które wciąż się nędznie dłuży. Czy może się zdarzyć coś bardziej pokręconego? Chyba nie - pomyślał, chociaż wiedział, że gdy zwykle tak sądził, sprawy przybierały jeszcze gorszy obrót. Jak pamiętnej nocy...
Spał, mając świadomość, że pokazał swoje zdolności i przysłużył się kraju. Udupił samego Czerwonego Johna, który od wielu lat mordował ludzi. Ledwo go złapano, następnie z jeszcze większą trudnością zdobyto dowody jego winy, a przy tym nie zabrakło jego tkz. uczniów, którzy chcieli go bronić, twierdząc, że to oni są wielkimi mistrzami. Ale teraz był, byli pewni, że to on. Zaangażował się w tą sprawę rok temu, kiedy postanowił zrobić sobie przerwę od pracy. Został tymczasowym konsultantem i od razu jego uwagę zdobył Czerwony John, malujący krwią swoich ofiar uśmiechnięte buźki. Szaleniec, ale trzymający się swoich zasad, dokładny i inteligentny. Intrygował go. Na szczęście wraz z kolegami z CBI udało im się go złapać. Tak!
Obudził się w hotelu. Rozprawa odbyła się daleko od jego miejsca zamieszkania, więc rodzina musiała na razie poradzić sobie bez niego. Zadzwonił telefon. Odebrał. Mówiła Grace z CBI.
- Halo, słucham?
- Patrick. Przykro mi. Twoja rodzina została zamordowana przez Czerwonego Johna.
- Co?
- Nie przychodź tutaj. To nie jest odpowiedni...
Nie usłyszał więcej, bo wybiegł z hotelu i już jechał do domu. Wiedział, że widok będzie okropny, ale musiał to zobaczyć. Bo to jego wina.
Wtedy wrócił do swojej dawnej pracy prokuratora. Ale nigdy nie przestał zajmować się sprawą Czerwonego Johna. Wielokrotnie myślał, że jest bliski znalezienia jego prawdziwej tożsamości. Ale zawsze okazywało się, że jest daleko od prawdy.
Wspomnienie się skończyło. Poszedł spać.
Czarnoskóry mężczyzna spojrzał na zegarek powieszony na ścianie. Według niego była godzina 22:31
- Wpół do jedenastej - Powiedział gospodarz. - Proponuję wam zostać tutaj na noc. Mam kilka koców, śpiworów i tym podobnych sprzętów. Czujcie się jak u siebie w domu. Rano zaprowadzę was do miasta. To kawał drogi piechotą. Poza tym w nocy można spotkać coś więcej niżeli zwierzęta.
Swoją tajemniczą wypowiedź zakończył dodając całkiem optymistycznie.
- Jestem Reshay. Jakoś tak się złożyło że się sobie nie p[przedstawiliśmy.
- Dzięki - rzekł tylko i spróbował gulaszu, który - o dziwo - nie był taki zły. Chociaż może to przez głód, tak mu smakowało? W każdym razie w kilka minut opróżnił całą miskę. Podziękował za jedzenie i odłożył pojemnik. - Która godzina? - zapytał. To pytanie najbardziej wypełniało mu umysł. Na następnym miejscu znalazły się: Czy jest komórka? i Co teraz, kurwa, zrobimy?
Utraciłeś przytomność. Nie ma co, wrażeń z dzisiejszego dnia wystarczy spokojnie na najbliższy rok.
Poczułeś czyjeś ręce, które delikatnie muskały twoje czoło. Otwarłeś lekko oczy i ujrzałeś twarz Emily. W skupieniu nakładała ci kompres na czoło.
Rozejrzałeś się wokoło. Leżałeś na łóżku, twoja noga była opatrzona. Przyjrzałeś się jej, fachowy opatrunek owinięty na twojej nodze. Nie czułeś już bólu.
- Śpiąca królewna się obudziła - Usłyszałeś jamajski akcent. To wasz gospodarz podszedł do ciebie z miseczką. - Masz, zjedz to. Dobry gulasz nie jest zły jak to mawiają. Nabierzesz sił i nie będziesz mdlał jak baba.
Kończąc zdanie roześmiał się na dobre.
Wytarł buty i jeszcze raz rozejrzał się po pokoju, zastanawiając się nad tajemniczym gospodarzem. Mieli szczęście, że na niego natrafili. Kto wie, ile by czekali na pomoc. Zajrzał do gotującego się kotła, myśląc, że pewnie zobaczy w nim pływającą głowę albo coś bardziej szalonego. Zaczyna mi odbijać - stwierdził i nagle zakręciło mu się w głowie. Przez cały dzień nic nie jadł, został postrzelony i obrabowany, chociaż to pewnie nie jedyne przyczyny jego natychmiastowego zasłabnięcia. Padł na podłogę niczym kłoda.
Wszedłeś do środka rozglądając się wokoło. Zaskakujący porządek panujący w środku zaskoczył cię. Domek składał się z dwóch pomieszczeń. Jedną z nich była kuchnia połączona z jadalnią. W jej środku znajdował się stół i kilka krzeseł. Pod jedną ze ścian stał piecyk, na którym coś się gotowało.
Drugą stronę mieszkania zajmowała sypialna. Pod oknem ustawione było łóżko. Na podłodze leżały dość schludne dywany.
- Wytrzyjcie proszę buty nim wejdziecie - Powiedział czarnoskóry upominającym tonem, zaraz potem skoczył do kuchennej części domu, szukając czegoś w szafce. \
- Rozgłoście się - Powiedział w swoim dziwnym akcencie. - Ja zaraz najdę coś na twoją ranę.
Dziwny dzień, jeszcze dziwniejsza noc - mruknął i wszedł do chaty za mężczyzną. Zaraz po wejściu zaczął się rozglądać i rozbierać, aby tajemniczy właściciel "przybytku" mógł mu opatrzyć ranę. Głowę wypełniły mu myśli, a wśród nich ta - gorzej już chyba nie może być.
Człowiek kiwnął wam ręką byście szli za nim. Posłusznie ruszyliście w ślad za mężczyzną.
Prowadzi was ścieżką, co chwilę otrzymywałeś "ciosy" od blisko rosnących drzew. Kilka razy zaczepiłeś się na gałęzi. Na szczęście dotarliście do wyznaczonego przez nieznajomego celu dość szybko. Gdy odwróciłeś się mogłeś jeszcze dostrzec zarys jezdni.
Przed wami stała mała chatka. Wyglądała bardziej na wielki śmietnik, mimo tego miałeś wrażenie że jest solidna. Prze domem, na gałęziach wisiały dziwne obiekty.
Czarnoskóry otworzył drzwi swojej chatki po czym wszedł do środka.
- Wchodźcie, wchodźcie. Trzeba opatrzyć tą ranę. Jeszcze wejdzie do tego jakieś świństwo - Powiedział ze środka.
- Hmmm, przytulnie - powiedział Andrew przyglądając się scenerii.
Dziwny człowiek. Wyglądał na trochę zbzikowanego, jednakże nieszkodliwego.
I postrzeleni - dodał, pokazując na swoją ranę - Nie będziemy sprawiać kłopotów, obiecujemy.
-
Nie potrzebuję ani waszych pieniędzy, waszej pracy czy czegokolwiek - Powiedziała postać. -
Dobrze dawałem dobrze dawałem sobie radę bez tego typu rzeczy.
Kończąc zdanie, mężczyzna wyszedł wam na spotkanie. Po kilku krokach zdołałeś się mu przyjrzeć. Był to
czarnoskóry człowiek z dredami na głowie. Ubrany był w jakieś stare dresy.
-
Zostaliście napadnięci? Niedobrze. Może w takiej sytuacji powinienem wam pomóc. - Mężczyzna mówił do siebie zastanawiając się pewnie czy wam pomóc.