Sesja Krixa - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!

Podgląd ostatnich postów

Wiktul,
Rozważałeś w myślach wszystkie te nieciekawe opcje, mijając ludzi zagonionych za jak najzwyklejszymi pod słońcem sprawami. Spacer po mieście od dawna nie był dla ciebie tak kojącym doznaniem, choć nie można było nie docenić tu kluczowej roli słonecznej pogody. Wraz ze zbliżaniem się do jakiejś racjonalnej konkluzji połączonej z postanowieniem co do dalszych działań, zbliżyłeś się również do pobliskiego parku, o tej porze dnia i roku pełnego młodych par, młodych matek z dziećmi, starszych ludzi, niespiesznie przechadzających się w cieniu drzew.
Do tego wszystkiego nie pasował ci tylko jeden człowiek - Erich Zann, siedzący na ławeczce i karmiący gołębie.
Krix,
-Uspokój się. Oprzytomnij.- Mężczyzna powtarzał w kółko te słowa pod nosem. Czuł, że trzęsą mu się ręce w kieszeniach. Musiał z kimś o tym porozmawiać... ale z kim? Staruszek rozpłynął się. Ojciec uzna go za wariata. Może Mary? Jak się obudzi, może będzie pamiętać coś z dotknięcia tej książki. Może wspólnymi siłami rozwikłają tą zagadkę. Jedno wiedział na pewno nikt nie może jej czytać a najlepiej nawet dotykać. Po Sarę i do jej dziadków. Myślał o tym by wszyscy razem udali się do szpitala. Wtedy, wśród bliskich, będzie spokojniejszy... chyba.
Wiktul,
Wyszedłeś na ulicę. Ciepłe, przesycone słońcem powietrze otrzeźwiło cię lepiej, niż najostrzejszy podmuch zimowego wiatru. Po prostu szedłeś chodnikiem, nie bardzo dbając o kierunek i mijałeś kolejnych ludzi, tak normalnych, tak realnych, po prostu zwyczajnych. Nie było w tym nic dziwnego, nic nadprzyrodzonego w jadących obok samochodach, twarzy premiera spoglądającej surowo z nagłówków kioskowych gazet, ani w rozbijających się o twe uszy fragmentach rozmów przechodniów i gentlemanów siedzących przy kawie w pobliskiej kawiarni. Z jakiegoś okna wypływały słowa mówione dobrze ci znanym głosem spikera londyńskiej rozgłośni, tym razem nie przerywane nawet najmniejszymi zakłóceniami.
W tym zwyczajnym, słonecznym dniu, tylko jedno było nie na miejscu - Martin James Cooper, sprzedawca książek przerażony własną księgarnią.
Krix,
-Szatańskie dzieło.- Przerażony niepojętą dla niego sytuacją wstał od odbiornika i wyłączył je. Podbiegł do dziś wypakowywanych książek wysypał jeden z kartonów. Z nim podszedł do mrocznej książki. Szybko wsadził ją w pudło, wraz ze szatą w którą ją zawinął. Pudło postarał się wcisnąć na szczyt jednego z regałów i sam wyszedł i pośpiesznie zamkną księgarnie. Potrzebował ochłonąć. Może pójdzie odebrać Sarę i odstawić ją do jej dziadków? Przynajmniej dopóki nie dojdzie do ładu co tu się dzieje.
Wiktul,
[ Ilustracja ]

Wszystko umilkło, zastąpione przez dziwny, pusty dźwięk, przywodzący na myśl zawodzenie wiatru w zamkniętej, podziemnej przestrzeni. Robiło ci się zimno, choć sam nie wiedziałeś, czy bardziej odpowiadały za to odgłosy dobiegające z radia, czy twoje własne nerwy. Wysilałeś się ile mogłeś, by usłyszeć jeszcze cokolwiek, lecz pośród tego pustego zawodzenia słyszałeś jedynie nieokreślone echo czegoś... jakby mokrego? Lepkiego? Potem przez grozę zawodzącej ciszy przebił się pojedynczy, pełen przerażenia krzyk, następnie przeradzający się w długi, nieartykułowany wrzask bólu, strachu czy szaleństwa, z którego w jednym tylko momencie zdołałeś wyłowić strzępki zrozumiałej mowy.
- ...ames! ...ie szukaj mnieeeeeeEEEEE!!!

Cała "audycja" urwała się równie gwałtownie, jak się zaczęła. Jedynymi odgłosami dobiegającymi twych uszu były przytłumione dźwięki ulicy oraz głośne, szybkie pulsowanie krwi w twoich skroniach.
Krix,
James z przerażenia opuścił książkę. Dorwał się do radia i przyklęknął przed nim by głowę przysunąć do odbiornika. Starał się skoncentrować na głosie brata. Usłyszeć co mógł mówić. Czy to jakieś omamy? Dźwiękowe halucynacje z tęsknoty i strachu? Boże co tu się dzieje? Ta myśl przeskakiwała między wieloma innymi w głowie mężczyzny. Ciągle się przysłuchiwał nie wiedząc czy zwariował czy może powinien skontaktować się z rodzicami by na jakiś czas zajęli się Sarą puki on tego nie zbada. Gdzieś pojawiła się też myśl, że ta książka jest odpowiedzią na zagadkę zaginięcia jego brata. Ale czy to było możliwe?
Wiktul,
Zgodnie z ostrożnym założeniem, podniosłeś tom przez szarą szmatkę do ścierania kurzu, leżącą na jednej z półek. Gdy zwróciłeś się w stronę radia, szum nasilił się.

[ Ilustracja ]

Pośród narastającego śnieżenia usłyszałeś niewyraźne dźwięki, coś jakby muzykę z rozregulowanego gramofonu. Twe pierwsze skojarzenie kierowało się w stronę jakichś klasycznych utworów, choć nie mogłeś mieć pewności. Czyżby zakłócenia na paśmie londyńskiej rozgłośni?
Chwilę potem usłyszałeś też głosy, przebijające się gdzieś z drugiego planu, zwielokrotnione jakimś pogłosem lub echem wielu gardeł. To, co słyszałeś, przypominało jakby modlitwę lub psalm, jednakże budzący twą najwyższą odrazę, a także znacznie, znacznie więcej.
Wyciągnąłeś rękę, by wyłączyć radio, lecz nagle zamarłeś. Pośród głosu (lub chóru) przebijał się pełen zgrozy i cierpienia skowyt, wypełniony masą dramatycznie szybko wyrzucanych słów po angielsku, niemiecku i w jeszcze jakimś innym, nieznanym ci języku, wykrzykiwanych znajomym ci głosem.

Głosem twojego brata.
Krix,
-Nie- James spróbował się wyrwać z odrętwienia myślą o swojej rodzinie. Trzasną się mocno w twarz. Czy ta książka mogła być dziełem szatana? Jakąś magią? Ale, to przecież nie istnieje. Bóg jest jedyną siłą nadnaturalną i jakoś nie pomógł powstrzymać wybuch kolejnej wielkiej wojny. Zaniepokojony jednak odsunął się od książki. Starał się ignorować szepty i poszukał jakiejś szmaty by książkę przez nią złapać, zawinąć i schować. Myślał też o zniszczeniu jej, ale ta myśl szybko odeszła. Pozostawała nadal kwestia gdzie schować książkę. Na pewno z dala od zasięgu jego córeczki. Tak na wszelki wypadek. Dopiero po chwili rozmyślań i ciągłego szukania szmaty zrozumiał, że radio nie grało co go zaczęło niepokoić.
Wiktul,
[ Ilustracja ]

Gdy tylko zbliżyłeś dłoń do leżącej na podłodze książki, doznałeś uczucia nagłego niepokoju. Światło dnia przygasło, jakby zakryte jakąś wielką, choć niedostrzegalną przez okno chmurą, dźwięki ulicy, tłumione dotąd przez sklepową witrynę, zamilkły zupełnie.
Zamiast nich poczułeś dziwny dreszcz, dobiegający gdzieś z wnętrza twego ciała, kumulując się w okolicach karku, jakby ktoś cię obserwował...

A także szepty.

Ze ścian. Z książki. Z twej głowy.
Zewsząd. Szepty.

Szepty w ciemności...


Zamarłeś, z ręką wciąż wyciągniętą w stronę książki. Było w niej coś przerażającego i fascynującego zarazem. Coś niezwykle cennego, skrytego w jej treści.

Potrząsnąłeś głową, chcąc odrzucić od siebie te wrażenia. To nonsens. Przecież dzień był w pełni, zwyczajny, normalny.
Tylko z jakiegoś powodu nie grało radio, wydobywał się z niego jedynie jednostajny szum.
I coś jakby odległy, nieznany głos...

Szepty...

Pytanie, czy odważysz się sięgnąć okładki.
Krix,
-Dziękuje bardzo. Nie wie pan ile to dla mnie znaczy. Dziękuje- Ściskając kartkę w ręku żegnał żonę. Wspomniał jej jeszcze tylko, że jak ich córeczka wróci to szybko się przy niej zjawią i by się nie martwiła i przyjeła wszystko ze spokojem. Spokoju jednak jemu w sercu brakowało. Gdy tylko ambulans odjechał wszedł do sklepu i obrócił kartkę z napisem "OPEN" tak, że teraz napis był do środka ich księgarni. Wrócił do telefonu i przez centralę skontaktował się z rodzicami Mary, powinni wiedzieć co się dzieje. Prosił też by w razie potrzeby mógł ich wnuczkę zostawić na noc pod ich opieką. Przez całą rozmowę patrzył na książkę na podłodze sklepu. Czy to mogła być przyczyna? Czy omdlenie spowodowane było może przez niepokój z powodu zachowania niemieckiego skrzypka? Jak tylko skończy rozmawiać James zamierza odłożyć książkę w jakieś pudło by przestała zaprzątać jego myśli.
Wiktul,
Wykręciłeś numer, dość szybko dodzwoniłeś się na dyspozytornię. Twoja żona w tym czasie doszła już do siebie, ale kazałeś jej leżeć i napić się trochę wody, otworzyłeś też lufcik, by wpuścić trochę powietrza. Karetka przyjechała po paru minutach. Lekarz zbadał Mary pobieżnie, zmierzył ciśnienie, porozmawiał krótko. Potem wskazał sanitariuszom, że mogą przenieść ją do samochodu.
- Proszę się nie martwić, to najpewniej zwykłe omdlenie. - mówił do ciebie, gdy sanitariusze przenosili Mary do karetki. - Czasem zdarza się to u kobiet w ciąży. Nie widzę, by coś jej dolegało, ale dla pewności zabierzemy ją na jeden dzień obserwacji.
Zostawił ci swój numer, adres szpitala i wyszedł za sanitariuszami.
Krix,
-Spokojnie kochanie, zaraz wezwę pomoc.-James powstał od swojej żony i poleciał do telefonu wezwać pogotowie. Może i odzyskała chwilowo przytomność, ale nic nie wiadomo co z dzieckiem. Musi ją zbadać lekarz. W drodze popatrzył na książkę z nienawiścią. Czy to mogła być jej wina? Później będzie dochodził sensu w tym wszystkim. Teraz najważniejsze było życie ich bliskich. Złapał za telefon - Halo? Centrala? Chciałbym wezwać pogotowie. Szybko.
Wiktul,
Wszystko wskazywało na to, że po prostu zemdlała. Czułeś puls i oddech, po chwili ocknęła się i zapytała o coś niewyraźnie, wciąż jeszcze nie wiedząc co się dzieje. Po jakiejś minucie lub dwóch leżąc na podłodze, zapytała:
- James? Co się stało? Nagle zrobiło mi się tak słabo... - zamknęła oczy, wciąż z głową na podłodze. Zapewne jeszcze kręciło się jej w głowie.
Krix,
James bez zwłoki ruszył za biurko do żony. Przykucnął i objął ją w ramiona. -Kochanie? Wszystko w porządku?- Mamrotał do niej przykładając swoje ucho do jej ust w poszukiwaniu oddechu. Rękę położył na jej brzuchu by sprawdzić czy dziecko jest całe. Miał w kącikach oczu łzy z obawy o nich oboje. Co mogło im się stać? Wzywać pogotowie? Co się dzieje?
Wiktul,
Książka zdecydowanie była niezwykła. I zdecydowanie cenna. Widziałeś grubą, skórzaną oprawę, naznaczoną upływem wielu lat, być może nawet kilkuset. I bez brania jej do rąk byłeś w stanie ocenić, że strony, których przynajmniej z dwieście liczy sobie tom, są równie stare, pożółkłe, sądząc po wyglądzie i charakterystycznym zapachu, wykonane na pergaminie. Po środku pierwszej strony oprawy widniał wyryty w skórze i pokryty jakąś złotą substancją znak.



- Masz rację James, lepiej odłożyć. Kto wie w jaki szał wpadnie, jeśli wróci i nie zastanie jej na miejscu. Choć mimo wszystko wolałabym nie gościć tu już tego "sympatycznego" staruszka. Niemcy mają jednak coś w sobie...
Nie skończyła, bo mówiąc sięgnęła po książkę, którą zamierzała odłożyć gdzieś na bok. Gdy tylko jej palce dotknęły oprawy, krzyknęła, jakby ze strachu czy zaskoczenia, i upadła bezwładnie za biurko, upuszczając książkę na podłogę.
Krix,
-Zostawił książkę? Myślałem, że trzymał ją przy sobie. Starzeję się już Mary.-Zmartwiony podszedł do blatu przy kasie i oparł o niego ręcę. Przyjrzał się książce która teraz leżała między nimi. Potem popatrzył na swoją ukochaną żonę. -Konstabla też nigdzie nie było jak zawsze gdy są potrzebni. Co teraz? Może odłóżmy na razie tą książkę na bok, ten dżentelmen dojdzie do zmysłów i wróci po nią.
Wiktul,
Czym prędzej wybiegłeś za staruszkiem, lecz w pierwszej chwili nie dostrzegłeś go nigdzie. W drugiej również, zupełnie jakby zapadł się pod ziemię, choć zdawałeś sobie sprawę, że to określenie na wyrost. Ruch uliczny miał się już dobrze, we wszystkie strony przejeżdżały samochody, dorożki, przechodnie wypełniali sobą chodniki, przechodząc przez ulicę, choć daleko było jeszcze do zenitu wielkomiejskiego zgiełku. Mimo to fakt, że nie widziałeś starca nigdzie w pobliżu zaniepokoił i zadziwił cię jeszcze bardziej, choć szybko wytłumaczyłeś sobie, że mógł przecież skręcić w którąś bramę lub alejkę.
Po dwóch czy trzech minutach wróciłeś do sklepu. Twoja żona spoglądała niepewnie to na ciebie, to na pozostawioną na blacie książkę. Zdało ci się też, choć było to równie irracjonalne, co nagłe zniknięcie starszego jegomościa, iż wraz z jego wyjściem do radia powróciła muzyka.
Krix,
-Mary, poczekaj tu. Sprawdzę czy wszystko w porządku.- Cooper uspokajająco wyciągnął rękę do żony, po czym pośpiesznie ściągnął sklepowy fartuch i ruszył na ulicę miasta. Słysząc za sobą dzwonek i zamykane drzwi w pierwszym momencie rozejrzał się po ulicy w poszukiwaniu mężczyzny. Biedak widać był obłąkany i potrzebował pomocy. To, że był Niemcem nie sprawi mu przyjaciół w tym czasie. Równocześnie rozglądał się za patrolującym konstablem, albo jego budką. Lepiej było poinformować policję.
Wiktul,
- NIE! - staruszek chwycił cię nagle za koszulę i z obłędem w oczach zawołał błagalnym tonem - Nie wolno tego czytać! Pan nic nie rozumie! To przekleństwo... Gdyby nie muzyka... AAach! - puścił cię, machając nagle rękami i rzucając jakieś długie, szorstkie niemieckie przekleństwo, z którym wybiegł na ulicę. Tylko dzwonek, dyndający radośnie w prawo i lewo, świadczył o tym, że ktoś w ogóle wchodził dziś do sklepu.
Krix,
-Statecznych właścicieli?- Takie stwierdzenie bardzo zaskoczyło Jamesa. Czemu książka wymaga statecznych właścicieli? Czy spokojnych, na tą miarę. Od kiedy książka wymaga? James sam miał szacunek do literatury i rozumiał wartość duchową jaka jest niesiona przez książki. Jednak jakby ich nie cenił były to tylko przedmioty. Jego rodzina była dla niego ważniejsza. Jego żona, córka i nienarodzone dziecko były dla niego wszystkim. Rozumiał, że ktoś inny może mieć większe zaangażowanie do książek, ale mężczyzna przed nimi jakby się bał czegoś. To było niepokojące -Czy na pewno czuje się pan dobrze? Pan chyba rozumie iż nie moglibyśmy od tak, za przypadkową cenę, przyjąć książki. Moja żona, zna się na literaturze jak nikt inny na świecie. Wychowała się wśród książek. Proszę mi wierzyć, w jej rękach będzie ona bezpieczna, ona ją obejrzy i będzie mogła Panu podać wartość i jakąś sumę.
Wczytywanie...