Sesja Vena - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!

Podgląd ostatnich postów

Ven'Diego,
- Możesz powiedzieć mi coś więcej o nim? - Odpowiadam między kęsami chleba, zajadając jajca.
Wiktul,
- M... Om... Śpy. - odpowiedział ci w podobnym tonie twój towarzysz. Przełknął, popił herbatą. - Nasze to południe, to jego północ, zazwyczaj. Choć w jego wypadku bywa różnie, jest mocno... Nietypowy. Tak, to chyba dobre określenie... - zapytał sam siebie i rozważał tę kwestię jeszcze przez chwilę, memłając kawałek chleba między kolejnymi ruchami widelca.
Ven'Diego,
Przejechałam dłonią po twarzy po czym spojrzałem jeszcze raz na zastawiony stół. Głodny, tak bardzo.
Usiadłem na krześle, po czym założyłem sobie porcję jajek. Zajadając mówię do Arka.
- Jak tam nasz gospodarz? - wypowiadam słowa między jajkami.
Wiktul,
Wróciłeś, położyłeś się i od razu zasnąłeś. Obudziłeś się zaspany, lecz wypoczęty, po bliżej nieokreślonym czasie. Było jaśniej, więc i słońce musiało stać wyżej, lecz nie odczytałeś w pierwszej chwili godziny ze stojącego na nocnej szafce budzika, bo obraz zamazywał się przez zaspane oczy. Poczułeś tylko przyjemny zapach jajecznicy dobiegający od strony stołu, przy którym rozpoznałeś sylwetkę siedzącego łowcy.
- Wstawaj wstawaj. Żarcie już pewnie wystygło, ale herbata jeszcze ciepła. A że przed obiadem widzimy się z kimś od jaśnie pierdolniętych braciszków, warto się posilić, choć skromnie. Postrzał na pełny żołądek to marna sprawa. - dodał zachęcająco. Przetarłeś oczy, zamrugałeś parę razy, skrzywiłeś się, gdy refleks słońca wpadający przez okno odbił się od lufy shotguna prosto w twoją twarz. Faktycznie, na stojącym przy ścianie stole czekał na ciebie talerz z jajkami, trzema kromkami chleba i kubkiem herbaty.
Ven'Diego,
Kończę to co zacząłem, po czym wracam do pokoju. Może uda mi się jeszcze zdrzemnąć, nie wiadomo kiedy znowu dane mi będzie spać w miarę spokojnie.
Wiktul,
Bez komplikacji i dalszych rewelacji dotarłeś do świątyni dumania. Stojąc pewnie w niewielkiej toalecie z małą umywalką po boku (łazienka znajdowała się naprzeciwko), z lustra spoglądała na ciebie dość stytłana, zmęczona i wciąż zaspana twarz faceta, który ostatnimi czasy widział zdecydowanie więcej niż chciał. Nie pozostawało więc nic więcej, niż razem z nim cieszyć się z tych krótkich chwil spokojnej samotności.

https://www.youtube.co...?v=bTq29h9tYZY
Ven'Diego,
Just as planned

"Coś tu jest nie takie jak jak powinno", mówię sobie w duchu. W sumie, ostatnio wiele rzeczy jest nie takich jak powinno. Mimo wszystko, nasz gospodarz prawdopodobnie jest czymś więcej niżeli zwykłym zjadaczem chleba.
Nie będę jednak osądzał, przynajmniej na razie. po pierwsze wiem o tym wszystkim tyle co nic, po drugie, skoro Arek powiedział że można mu zaufać, to tak zrobię.
Udaję się w kierunku wcześniej ustalonego celu.
Wiktul,
Przechodząc z góry na dół i dalej, korytarzem w stronę domniemanej toalety, posłyszałeś delikatne skrzypienie drewna lub czegoś podobnego. Wracając się pół kroku i zaglądając do salonu, zobaczyłeś waszego gospodarza, który - kiwając się niemal niezauważalnie w bujanym fotelu - najwyraźniej spał lub drzemał przy ogniu tlącym się w kominku. Uroczy obrazek - pomyślałeś i już miałeś podążyć dalej za swą niższą potrzebą, gdy majacząca gdzieś z tyłu głowy refleksja postanowiła wybić się na pierwszy plan świadomości.
Ciemno. Półmrok w sensie. Rozedrgany wesołym tańcem płomieni, rzucających poblask na regały, książki i stół.
Słońce świeciło, owszem. Za oknem. Ale nie przez okno. Zupełnie jakby jego blask zatrzymywał się na starej, od dziesięcioleci niemytej szybie, której szkło już dawno zmętniało i nie przuszcza niczego poza rozmazaną poświatą dnia po drugiej stronie. A jednak okno w salonie nie było takim. Przejrzyste, czyste, a jednak światło nie przedostawało się przez nie do wnętrza pokoju.
Ven'Diego,


[Dodano po 15 dniach]



[Dodano po 2 dniach]

Wiktul,
Ven'Diego,
- Dobra - Odpowiadam szybko po czym udaję się na dół. Szukam miejsca gdzie mógłbym ulżyć swojemu pęcherzowi. Rozglądam się uważnie po całym mieszkaniu. Może dowiem się czegoś na temat gospodarza?
Wiktul,
W odpowiedź Arka wkradło się przepotężne ziewnięcie, zmuszające go do kiwnięcia głową na znak potwierdzenia.
- O tej porze powinien już spać. Ja też muszę się kimnąć chociaż ze trzy godzinki, więc bądź tak miły i obudź mnie, gdybym się nie zwlókł.
Zdjął swój skórzany płaszcz, rzucił go na podłogę, robiąc sporo hałasu pochowaną w nim toną wszelakiego żelastwa i rzucił się na wyro, przykrywając twarz swym absurdalnym kapeluszem.
- Jeśli chcesz zejść na dół, to nie hałasuj. I nie budź gospodarza. Po wyjściu stąd spróbuję umówić się z kimś od Leopolda, bo chyba nie mamy lepszych opcji...
Ven'Diego,
- Niech zgadnę, nie spałeś? - Zadaje pytanie retoryczne łowcy, po czym wstaję z "posłania". Robię kilka ruchów na rozciągnięcie mięśni, po czym przecierając oczy wyglądam przez okno.
- Pewnie wszystkie strachy poszły spać. Jak tam nasz gospodarz? Odzywał się coś? Jaki jest plan?
Wiktul,
Nie zorientowałeś się nawet, kiedy zmorzył cię sen. Zasnąłeś twardo, śniąc serie ulotnych, raczej poszarpanych i niespokojnych wizji. Prawdopodobnie moc przeżyć z ostatnich godzin pozostawiła swe piętno na nie godzącej się na to wszystko racjonalnej świadomości. Samą świadomość, również dość gwałtownie, przywróciło ci ciepłe, złote światło, wpadające nagle do waszego pokoju i bezceremonialnie rozlało się na twojej twarzy.
- Sory... - usłyszałeś zmęczony głos Arka, mrużąc oczy przed atakiem nastającego świtu. Przez zwały piachu zalegające pod powiekami dostrzegłeś sylwetkę łowcy, bezlitośnie odsłaniającego zasłony. - Śpij dalej. Możemy teraz spokojnie przespać się jeszcze parę godzin. - oznajmił, odkładając trzymanego cały czas shotguna na stolik i odstawiając na miejsce krzesło, którym wcześniej najwidoczniej zablokował drzwi do pokoju.
Ven'Diego,
Siadam gdzieś wygodnie, gdziekolwiek uznam za stosowne. Po chwili wyciągam swój wysłużony paciorek i bawię się nim niepewny co zrobić dalej.
Szok spowodowany całym tym bajzlem powoli zaczyna schodzić, a różne myśli zaczęły nawiedzać moją głowę. Te wszystkie kłamstwa w które wierzyłem, wszystkie sprawy o których nie miałem pojęcia, o których mi nie powiedziano. Byłem jak owca która podążała na oślep za swoim pasterzem.
Po kilkunastu minutach rozważań, schowałem paciorek do kieszeni spodni, po czym na wpół siedząc, na wpół leżąc przymknąłem oczy.
Wiktul,
Nie odpowiedziawszy od razu, łowca rozejrzał się po pokoju.
- Wyśpimy się... Ale za parę godzin. Rano. Gdy gospodarz pójdzie spać. - odparł wreszcie, bawiąc się kadzidełkiem. - Połóż się, jeśli chcesz. Mam parę spraw do przemyślenia. - usiadł, rzucając zdjęty płaszcz na krzesło.
Ven'Diego,
Wypuściłem donośnie powietrze czując ten cały zapach kadzideł.
- Orgie będą teraz czy jak się wyśpimy? - Szepczę do Arka tak by nie usłyszał mnie gospodarz.
Wiktul,
Arek już otworzył usta, by odpowiedzieć, lecz w tym samym momencie otworzyły się drzwi, w których stanął szczupły, szpakowaty mężczyzna. Przez dobre piętnaście sekund skrzypnięcie zawiasów było jedynym dźwiękiem, który zakłócił nocną ciszę.
- Wejdźcie. - powiedział cicho i zniknął w korytarzu. Wszedłeś po schodach za Arkiem do długiego, wąskiego przedpokoju, rozświetlanego jedynie niewielką, ścienną lampką w stylu retro. W głębi korytarza dostrzegłeś kilka płonących, krótkich już świec, poczułeś też wyraźny zapach kadzidła.
- Rozgośćcie się. - usłyszeliście z pokoju obok, w którym, jak stwierdziłeś zerkając przelotnie, gospodarz oddawał się medytacji lub podobnym praktykom. - Powinniście zmieścić się w dużym pokoju na piętrze.
- Dzięki. - rzucił lakonicznie Arek i gestem wskazał ci udanie się ku wąskim, stromym schodom na piętro.
Piętro było swoistą kopią parteru. Podobny, długi, wąski korytarz, od którego odchodziły dwa duże, przestronne pokoje. Wszystko oświetlone było dyskretnym blaskiem świec lub starych lamp, gdzie nie spojrzałeś, widziałeś też regały pełne książek, piramidy książek leżące na rzeźbionych, drewnianych fotelach, wodospady książek ciągnące się od stołów i kredensów do podłogi, na której zajmowały sporą część dywanów. Tu i ówdzie tliły się też zapalone kadzidełka.
Ven'Diego,
- Hmmm, może twój... przyjaciel z dawnych lat wyszedł? Kiedy ostatnio go widziałeś? - Pytam cicho czekając na jakąś reakcję Arka lub właściciela lokum.
Wiktul,
- Mam tutaj znajomego... - oznajmił łowca, nie od razu odpowiadając na to, zdawałoby się, proste pytanie. - Można powiedzieć... przyjaciela... z dawnych lat. O ile jeszcze tu przebywa. Warto to sprawdzić. Jeśli tak, moglibyśmy bezpiecznie spędzić noc i odpocząć bez granatu pod poduszką. No, prawie.
Firebird gwałtownie skręcił w jedną z bocznych uliczek, prowadząc was mniej więcej w pół drogi między obrzeżami, a centrum miasta. Ku twemu pewnemu zaskoczeniu, Arek zaparkował wóz przy jednej z kilku kamienic sąsiadujących z piętrzącym się naprzeciwko kościołem o neogotyckiej budowie.
Pomimo późnej pory, mężczyzna bez wahania wszedł po kilku wąskich schodkach i uderzył pięścią w drzwi. Głuche echo uderzenia pognało po chodniku między budynki i okna pozostałych kamienic.
Staliście tak dłuższą chwilę, w trakcie której nikt nie mijał was na ulicy ani nie kwapił się z otwarciem drzwi.
Wczytywanie...