Jej... nominacje do tego plebiscytu (swoją drogą, bardzo fajny pomysł), uświadomiły mi, jak bardzo ten rok był kijowy (aby nie zrzec gorzej) i pełen rozczarowań. Hity, na które wyglądało się od miesięcy niczym Rostowski na kasę z fotoradarów, okazywały się tak absolutnymi przeciętniakami, że gdyby, wzorem większości (ch)amerykańskich filmów o Wietnamie, miał bliznę po ranie postrzałowej na zadku, to paliłaby mnie ona teraz żywym ogniem. Taki smutek targa moją du... szą.
"Diablo III" okazało się failem tysiąclecia i jeszcze moje prapraprawnuki będą go wskazywać jako idealny przykład niespełnionych obietnic, bezwstydności developerów, arcylenistwa oraz taniego hype'u. Miał być prawdziwy killer i kolejny kamień milowy dla gatunku, a otrzymaliśmy tytuł, który może stawać w szranki z kaszankami typu "Legend: Hand of God" (i w tej potyczce wcale nie jest faworytem u bukmacherów!). Brawo, Blizzard - w 2012 roku i Ty się stoczyłeś.
Szkoda, że "Torchlight II" nie potrafił wykorzystać potknięcia potentata - gra jest oczywiście przyjemna i trzyma poziom, ale po szumnych zapowiedziach apetyt miałem znacznie większy. Brakuje tej chemii i miodu, który potrafiłby mnie przyciągnąć dłużej do monitora - grzech poprzednika został więc ponowiony.
"Mass Effect 3" to w ogóle nie gra, ale interaktywny film (dialogi, dialogi, dialogi, dialogi... szkoda tylko, że mamy na nie tak znikomy wpływ i jesteśmy obserwatorem dyskusji zamiast być kreatorem). O zgrozo, to jedna z lepszych produkcji tego roku, bo taka przaśna gra i pykało się całkiem smacznie - szkoda tylko, że kompletnie spłycili markę i dorżnęli przyjemną kampanię zakończeniem (ale się zreflektowali, więc jest i plus). No, ale źle nie jest. Myślałem, że będzie z tego takie "Diablo III".
"Dark Souls" jest mroczny, mistrzowski i diabelnie wymagający. Można się w tym tytule zakochać i zachwyt konsolowców jest uzasadniony. Gdyby tylko nie absolutnie skopany port i fakt, że obawiam się o moje zdrowie psychiczne oraz wolny czas (więc nie ukończyłem gry), to chyba jemu wręczyłby swoją prywatną statuetkę.
Dlatego też, zaznaczyłem "Guild Wars 2". Za ogólne dopracowanie, świetny klimat (dopełniany piękną, pastelową grafiką i utworami boskiego Jeremiego Soule'a), świeże podejście do tematu (dynamiczne eventy, bitwy międzyserwerowe), próbę urozmaicenia rozgrywki (nie tylko grind, grind, grind... choć niestety tego nie udało się również uniknąć, a zapowiadano co innego) i Darmowość przed bardzo duże D (a nie plaga mikropłatności na każdym rogu).
Filmy? Niestety nie lepiej. "Prometeusz" niszczy wszystko pod względem gęstego klimatu sci-fi, scenografii, kostiumów i gry aktorskiej (genialny Fassbender, świetna Theron). Szkoda, że Scott to wszystko pogrzebał żenującym scenariuszem rodem z czarno-białych horrorów klasy C. Serio, rzadko kiedy wychodzę z kina z myślą, że przekroczono granicę obrażania mojego intelektu o kilka długości. Ridley mnie pod tym względem zaskoczył. Niestety facet odwrotnie niż wino, z wiekiem jest gorszy.
"Mroczny Rycerz Powstaje"... no ok, Nolan zrobił niezły film, który świetnie ogląda się z tłustym popcornem w garści, popijając to substytutem Coca-Coli, jaki dają w barkach kinowych. Rzemieślnicze kino superbohaterskie. Ja jednak oczekuję od tej klasy reżysera i scenarzysty czegoś więcej. Jakiegoś przebłysku geniuszu, próby zabawy z widzem podczas seansu (a jego "Prestiż" i "Incepcja" wyznaczyły w tym aspekcie niebotyczny poziom), zaintrygowanie mnie. Nie przewidywalnego finału, scenariuszowych dziur, które wprawiłyby w zawstydzenie polskie drogi i miksu epiki z patosem, której skondensowana dawka sprawia ból. Wybacz, Chris - nie tym razem. Wracaj do autorskich projektów, bo w tym kopiesz tyłki.
"Atlas chmur". Film dobry, a nawet bardzo - choć żaden przełom w kinematografii, więc ciche nadzieje Wachowskich na powtórzenie sukcesu pierwszego "Matrixa" się nie spełniły. Z jednej strony zwalająca z nóg charakteryzacja, genialna gra aktorska (Hanks i Broadbent, choć łyżką dziegciu jest tutaj panienka Berry) i uwodzicielska oprawa muzyczna. Film jest całkiem zgrabnie zmontowany i w przeciwieństwie do głosów pojawiających się w rożnych zakątkach internetowych czeluści nie uważam, iż seans przywodzi na myśl widok płonącego przybytku uciech cielesnych, który ucieszy tylko popularną "gimbazę". Wręcz przeciwnie, ogląda się to przyjemnie, a trzy godziny mijają jak z bicza strzelił, a im bliżej "la grande finale", tym lepiej, bardziej ekscytująco i smaczniej (bo początek faktycznie deczko leniwy i zagmatwany). Słowa najwyższego uznania, ponieważ zadanie było karkołomne, zważywszy na te głośne sześć różnych wątków, które się ustawicznie przeplatają i miks gatunkowy tym spowodowany. Z drugiej strony... no jest to przerost formy nad treścią, a uniwersalne prawdy są przedstawione dość płytko. Nie jest to kaliber symboliki i intertekstualności znany z "Mr Nobody".
"Hobbit". Bez komentarza. Film ewidentnie rozciągnięty niczym guma do żucia i co się dziwić, iż seans się po prostu dłuży? Przez pierwsze dwie godziny miałem przed oczyma
pamiętną scenkę z kultowego filmu "Clerks 2". Parodia i tyle. Dobrze, że w ostatniej godzinie coś się dzieję, bo inaczej chyba przekimałbym koniec.
"Królewna Śnieżka i Łowca" i "John Carter"? Serio? Te klocki? A nowego "Dredda" nie ma? Ekranizacja komiksu tak idealna, że powinno ją się postawić na piedestale. Dorosłe i solidne kino, zawierające mnóstwo dusznego klimatu postapokaliptycznej przyszłości oraz sporą nutkę dobrej nostalgicznej słodyczy rodem z lat 80’. Warte każdej złotówki, o ile jesteś fanem czystej akcji bez kodeksu etycznego wiszącego nad głową protagonisty. Kino krwawe, brutalne i niezwykłe. Ze świetnym aktorstwem Karla Urbana (jedna z najniewdzięczniejszych ról dekady) i przednią industrialną muzą. No i z 3D oraz slow-motion, które zostało uzasadnione fabularnie (kilka majestatycznych, hipnotycznych i wartych zapamiętania scen). Jak ktoś słusznie stwierdził:
Ten film jest niczym cios prosto w pysk – niby prostota i brak finezji, ale czuć w tym szczerość, a po wszystkim pozostajemy bez słów, zalani łzami. Idealne podsumowanie. Dla mnie to film roku, jeżeli chodzi o fantastykę.
Się rozpisałem, ale sami tego chcieliście, więc nie narzekajcie. Wracam do swojej śmierdzącej nory. Adieu!