Sesja Withorda- czyli wyblakłe marzenia, warte ceny życia. - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!

Podgląd ostatnich postów

Withord,
Grube metalowe drzwi nie pasujące do wystroju pomieszczenia z pewnością zostały sztucznie wzmocnione i miały stanowić ochronę przeciwko temu co znajduje się po drugiej stronie. Indianin podejrzewał, że znajduje się w czyimś doprze przygotowanym schronieniu, ale czyim i jak właściwie się tu znalazł nadal pozostawało tajemnicą. Postanowił na razie nie sprawdzać, co znajduje się na zewnątrz, a przeszukać te pomieszczenia znajdujące się po lewej i prawej stronie. Być może natknie się na gospodarza, który wyjaśni mu co się stało.
W pierwszej kolejności jednak przyjrzał się szafce na której stoi zdjęcie. Wziął je do ręki i przyjrzał się uważnie, gdyż może nasunie mu to jakąś wskazówkę o tożsamości osoby tu mieszkającej. Wiedział, że nie powinien, gdyż jeśli faktycznie ktoś tu mieszkał to już nie było szabrowanie ale kradzież, ale sprawdził co skrywały szuflady.
Następnie udał się do pomieszczenia z lewej, z którego wydobywały się dziwne dźwięki. Chłopak delikatnie nacisnął klamkę i po cichu wszedł do środka.
Iluandar,
Pozytywka została schowana. Była niewielką pomalowaną na czarno z ładnymi grawerunkami skrzyneczką. Posiadała nawet korbkę, dzięki której można było ją ponownie nakręcić. Znalezisko niezbyt cenne na zasadzie barteru , ale sentymentalnie była wręcz bezcenna. No dobrze. Życie było o stokroć bardziej cenne niż wszystko co nas otacza. Teraz chwilowo wydawało się bezpiecznie. I było dość cicho, tylko ciągłe cykanie zegara.
Indianin był bardzo uważnym człowiekiem. Nie ryzykował zmarnowania okazji na dobre znalezisko. W wewnętrznej kieszeni marynarki odnalazł paczkę zapałek. Może i były to tylko cztery zapałki, ale zawsze coś. Ludzie pierwotni wyznawali boga w ogniu, strzegli go, oczekiwali na burzę z piorunami, która im go daruje. Później ogień stał się czymś powszednim, ale znów nie każdy potrafi go rozpalić. A w ciemnościach płomień jasności z pewnością się przyda.



Schody były betonowe. Kiedyś z pewnością niebywale mocne i trwałe, teraz kruszyły się z każdym krokiem, a przy tym w powietrze wzbijały się tumany pyłu. Najwyraźniej nikt nie przejmował się tutaj porządkiem. Przynajmniej w tym wąskim korytarzu, który prowadził do o wiele szerszego przedpokoiku. Podłoga tutaj była dla odmiany wyłożona panelami. Takimi zwykłymi tanimi panelami, a ściany pokryte niby stylową tapetą, która imitowała styl angielski, w zielono-blade paski. Pomieszczenie kopiowało do złudzenia garderobę w jakimś teatrze. Aluminiowy stelaż, na którym wisiały na drucianych wieszakach różne stroje. Były tam zmyślne sukienki baleriny i długie, czarne kobiece suknie, ale również stare fartuchy, zwyczajne brązowe sztywne spodnie i obcisłe czerwone rurki. Od wyboru do koloru. Był tutaj również stojący drewniany wieszak, na którym wisiały kapelusze, meloniki, szale, woale i parasolki. Wszystkie owe ciuchy nie były najlepszej jakości. Widać było, że wiele już przeszły, ale swoją barwnością i różnorodnością poprawiały humor. Gdzieś była kozetka z pół zbitym lustrem, gdzie stały różne w większości zużyte kosmetyki. Pomadka, którą trzeba było nakładać zapałką, resztki pudru i innych substancji, które już nie były znane Indianinowi. Była też szafka z szufladami, na której stała ramka z jakimś zdjęciem. Trzy pary drzwi. Jedne z przodu były wykonane z metalu. Nie pasowały do wnętrza. Były bardzo solidne. Drzwi na lewo i prawo nie wyróżniały się od siebie. Były drewniane. Zwyczajne niskie z mosiężnymi klamkami. Z drzwi na lewo dochodził charakterystyczny dźwięk.
Fakty:
- pozytywka dodana do ekwipunku
- pudełko zapałek ( 4 zapałki) dodane do ekwipunku
- przy fotelu stoją 2 w połowie pełne butelki brandy i jedna pusta
- na podłodze znajduje się klapa prowadząca w dół schodami
- w przedpokoju znajduje się stelaż z ciuchami na wieszakach, drewniany wieszak (z dodatkami do garderoby), kozetka z kosmetykami i szafka, na której stoi zdjęcie
- drzwi na lewo i prawo są zwyczajne, naprzeciw grube i metalowe.
- z lewych drzwi dochodzi mechaniczny dźwięk
Withord,
Chłopak przysłuchiwał się melodyjce granej przez pozytywkę z zafascynowaniem. Gdy umilkła, delikatnie zamknął ją i wsunął do kieszeni kurtki.
Marynarka nie zaciekawiła go zbyt mocno, jednak postanowił sprawdzić, czy nie skrywa czegoś wartościowego w swoich kieszonkach. Okulary natomiast postanowił zatrzymać. Założył je najpierw na próbę. Ciekaw był jak w nich wygląda, lecz w pomieszczeniu nie było żadnego lustra.
Nie było jednak zbyt dużo czasu na zabawy. Wciąż nie miał pojęcia jak się tu znalazł. Ktoś go tu przyniósł? Jeśli tak, to z jakiego powodu? Czy był przyjaźnie nastawiony? Gdyby było inaczej pewnie leżał by spętany, albo martwy. Pomimo tego Indianin nie czuł się zbyt komfortowo w tej gościnie.
Gdy zegar wybił północ aż podskoczył z wrażenia. Cały podenerwowany ruszył w dół schodów licząc na znalezienie wyjścia, albo chociaż wyjaśnienia całej tej sytuacji.
Iluandar,
(Utwory odtwarzać po kolei, nawet jeżeli są obok siebie dwa- to naraz)





Ciężko było zrozumieć sytuację, w której się znalazł mężczyzna. Był w podniszczonym pomieszczeniu, w którym nie było żadnych drzwi i okien, którymi mógłby wyjść. Kto stworzyłby taką konstrukcję, do której nie można się dostać? To było wielce skomplikowane. I ten podejrzany czerwony fotel stojący w rogu i ostro świecący blask żarówki, która swobodnie wisiała sobie na kablu podczepionym do sufitu, a który gdzieś znikał za ścianą. To wszystko było dość dziwne i wzbudzało uczucie niepokoju. Przy siedzisku stały trzy butelki brandy, w tym jednak była pusta, druga od połowy pełna, druga do połowy pusta. Zegar. Tykał. Cicho spokojnie i sumiennie. Zbliżał się powoli do północy. Grzecznie i posłusznie wykonywał swoją pracę. W sobie niczego zaś nie zawierał. Typowy mechanizm. Nie wyróżniał się niczym od innych znanych Ho’kee zegarów, prócz tym, że działał. Teraz ciężko było znaleźć stary, dobrze zachowany zegar. I to jeszcze z drewna dębowego o tak zwiewnym kształcie. Trzeba było więc skupić się na czymś innym. Przeszukiwać gruzy. Gdzieś musiała być jakaś odpowiedź na powód zaistnienia sytuacji, w której znalazł się Indianin, albo przynajmniej droga ucieczki. Przy pierwszej kupce śmieci niczego nie znalazł. Sam beton. W drugiej zaś stało się coś dziwnego. Gdy odrzucił kawał kamieni, odnalazł skrzyneczkę. Niewielki przedmiot, a kiedy go mimowolnie otworzył, okazał się pozytywką. I zaczęła grać. Cicho. Dość znana melodia. Młodzieniec gdzieś już ją słyszał. W dawnych latach.

https://www.youtube.co...?v=Eo_XV2zXiRc

W końcu przestała grać. Minęło zaledwie kilkanaście minut, a miał wrażenie, jakby zegar przetoczył się o kilka godzin. To był swoisty powrót do dzieciństwa. Teraz jednak trzeba było wrócić do świata. Tutaj było niebezpiecznie. Trzeba było uważać na każdy krok. Nie wiadomo co spotka nas za rogiem, w kolejnej kupie gruzu, za kolejne nakręcenie pozytywki. Trzeba było szukać dalej. Gdzieś w stosie, który znajdował się kawałek dalej były stare, zbite okulary i marynarka. Ktoś tutaj kiedyś musiał być i mieszkać. Gdzieś był popiół. Ślady ogniska. W końcu odszukał klapę, która znajdowała się na ziemi. Nie było to trudne zadanie. Nawet na przestrzeni podłogi nie było żadnego gruzu. Ktoś musiał często jej używać, albo przynajmniej nie dawno. Kiedy tak stał przed klapą, pod którą znajdowały się schody prowadzące w dół usłyszał nagle bicie zegara. Okropnie mroczne. Wybiła północ.

https://www.youtube.co...?v=DM7vLwSRGt4

Fakty:
- zegar nie posiada żadnych „podpowiedzi”
- w kupce gruzu Ho’kee odnalazł pozytywkę, stare okulary i marynarkę
- przy fotelu stoją 2 w połowie pełne butelki brandy i jedna pusta
- na podłodze znajduje się klapa prowadząca w dół schodami
Withord,
Indianin stał, totalnie zdezorientowany. Przez chwilę myślał, że to sen, jednak wszystko wydawało się takie realne.
Podszedł bliżej do źródła światła, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś wyjścia. Przecież musi być jakieś, to niemożliwe żeby był tu tak zamknięty bez możliwości wyjścia. Ktoś musiał tu wcześniej wejść i postawić ten fotel, ktoś musi nakręcać zegar, ktoś jakoś zapalił to światło w jakimś celu.
Hok'ee zaczął chodzić dookoła pomieszczenia wyraźnie zdenerwowany, szukając wśród gruzu jakichś śladów przejścia. Zbadał też podłogę, szukając śladów bytności innych ludzi, oraz przyjrzał się bliżej fotelowi i zegarowi, bo może i na nich znajdzie jakąś wskazówkę co tu się właściwie dzieje?
Iluandar,
Wojownik właśnie uświadomił sobie, jak bardzo źle się czuł. Wszystkie mięśnie go bolały, oczy piekły i było mu zimno, ponieważ miał całe przemoczone buty i skarpety. I uczucie kilku dodatkowych kilogramów na barkach, jakby ktoś siedział na jego ramionach i swoim ciężarem dociskał go do podłoża. Wcześniej musiał być zmobilizowany do działania i walki o przetrwanie, ale teraz siedząc w względnie bezpiecznym pomieszczeniu, gdzie wszystko wydawało się jak za dawnych lat, mógł w końcu odpocząć i uświadomić sobie swój stan. Chodź człowiek w obecnych czasach musi ciągle działać, przemieszczać się i walczyć o przeżycie to musi mieć również czas na odpoczynek i zadbanie o siebie, chociaż w minimalnym stopniu. Teraz był na to odpowiedni moment. Było tutaj o wiele cieplej niż na zewnątrz. Tylko chłód wdzierał się przez rozbite okno. Na dworze zaczęło padać. Kropiło. Spojrzał przez judasz i tak jak oczekiwał dostrzegł jedynie ciemność, jeszcze intensywniejszą niż dostrzegał w pomieszczeniach, w których się znajdował. W pokoju na prawo było prawie równo mrocznie, aczkolwiek wnioskować po zarysie kabiny prysznicowej, można było stwierdzić, że jest to łazienka. Pozostało więc tylko położenie się w niezwykle miękkim łóżku. To prawie jak w bajkach. Materac wydawał się niezwykle wygodny, nierealnie wygodny w przeciwieństwie do legowisk wykonanych ze skór, szmat i położonych w niezbyt atrakcyjnym miejscu, czasem pod gołym niebem, a czasem na drzewie, gdzie człowiek nie mógł się poruszyć. Tutaj można było się swobodnie rozłożyć. Zmieściło by się jeszcze z kilka osób skulonych i zlęknionych. Przynajmniej tak ludzie byli w zwyczaju obecnie sypiać. Czas więc spać. Zanim jednak udało się zasnąć Ho’kee minęło kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt minut. Przewracał się z baku na bok. Było tutaj zbyt miękko. Nie przyzwyczaił się do takiej wygodny, z drugiej o wiele cieplej, niż miałby spać na podłodze wyłożonej tanimi panelami. Warunki były luksusowe, chodź kiedyś pewnością był to jakiś podrzędny hotelik na obrzeżach miasta, gdzie faceci zapraszali prostytutki, aby dać ujście swoim męskim potrzebom i spełnić fantazje, których nie realizowały ich wyzwolone żony, bardziej zapracowane od mężów. Za którymś razem Joe, w końcu zasnął. Był to jednak ciężki sen. Od dawna nie mógł spokojnie zasnąć, a teraz miał względne poczucie bezpieczeństwa. Z pewnością, gdyby nagle rzuciłby się na niego mutant i zaczął wygryzać mięso z kości, Indianin nadal spał by błogo. Psychikę młodego mężczyzny otuliła ciemność i cisza. Udał się do krainy snów…



Ho’kee stał w rogu zagraconego pomieszczenia. Zrujnowanego zagraconego wielkiego pomieszczenia. Wszędzie gruz i resztki jakiś zniszczonych przedmiotów oraz popiół.Przed jego stopą leżała niewielka plastikowa głowa jakieś lalki. Miała brudną umorusaną twarz, czarne ścięte włosy, prawdopodobnie przez dziecko przy użyciu noża, jedno duże niebieskie oko, a drugie było wypalone i niewielkie różowe usta z dziurką w środku, kiedyś z pewnością „piło mleko”. Od takie małe wspomnienie z przeszłości. Takowe często się natrafiało na drodze przez dawne Stany Zjednoczone. Teraz dopiero chłopak zaczął się zastanawiać co robi właśnie tutaj. W jakimś nieokreślonym miejscu. Nie mógł sobie przypomnieć co ostatnio robił. Miał pustkę w głowię, jakby wszystko zaczynało się dopiero teraz, jakby świat powstał przed sekundą, a on nie miał życia wcześniejszego. Miał świadomość o prawach funkcjonujących światem, powoli przypominał sobie, że podróżował, że zawędrował do jakiegoś miasta, kim był i dlaczego to wszystko robił, pamiętał o zaistnieniu katastrofy i o smaku zmęczenia i bólu. Teraz jednak stał w jakimś nieznanym mu miejscu. Nie mógł sobie przypomnieć dlaczego się tutaj znalazł. Co doprowadziło do tego. Czy coś go tutaj przyprowadziło … zresztą nie było teraz to ważne. Stał w rogu pomieszczenia, w którym zawalone zostało piętro. Nie było tutaj żadnych drzwi. Jak mógł się tutaj dostać? Może jakimś tajnym przejściem lub niebyły widoczne, ponieważ zakrywała je zawalona podłoga, która tworzyła coś na rodzaj płatu zwisającego z góry. Gdzieś leżała stara, ale elegancka przewrócona szafa z rzeźbionymi wzorami, a gdzie indziej stara wentylacja i wszystko było poplątane w kablach, które wiły się niczym węże, ale to tylko w wyobraźni. Było ich wiele. Z pewnością całe miejsce spowijało by ciemności, gdyby nie najbardziej charakterystyczne miejsce, które od razu zwróciło uwagę Indianina. W przeciwnym rogu stał czerwony elegancki fotel z miękkiego materiału, z drewnianymi poręczami. Przepiękna sztuka użytkowa. Oświetlała ją żarówka, która zwisała z sufitu. Jasne światło rzucało również promienie na znajdujący się opodal zegar, który właśnie zbliżał się do północy, ale bardzo ociężale. Działał. Tylko skąd u licha wzięło się tutaj światło. Przecież od długiego czasu Joe nie natrafił na żadne źródło prądu. Jeśli jakieś urządzenie elektryczne działało to było one w samochodzie. Stare radio, które odtwarzało płyty. To było miłe wspomnienie. Ale zagadka prądu nadal nie została rozwikłana.

SPOILER



Fakty:
- Nic nie widać przez judasza w drzwiach(ciemność)
- Kolejnym pomieszczeniem jest łazienka
- Ho’kee nagle obudził się w dużym pomieszczeniu
- W pomieszczeniu podłoga piętra wyżej jest zawalona, braknie drogi wyjścia w postaci okien i drzwi, znajduje się tutaj sterta gruzu, stara przewrócona szafa, niedziałająca klimatyzacja, stary działający zegar, fotel i paląca się żarówka
- Zegar działa, żarówka się pali.
Withord,
Gdy tylko ujrzał swoje odbicie w lustrze z wojownika widocznie odpłynęły niemal wszystkie resztki energii. Nie odpoczywał już od bardzo dawna, nie licząc tej chwili siedzenia na łóżku. Wyjrzał prowizorycznie przez judasz, choć spodziewał się nie zobaczyć niczego poza ciemnością. Te drzwi z pewnością prowadzą na korytarz na piętrze i na razie nie miał zamiaru ich otwierać. Przeszła mu ochotę na eksplorację. Nacisnął jedynie klamkę drzwi po prawej, po czym rzuciwszy okiem na z pewnością mało interesujące w tej chwili kolejne pomieszczenie powłóczył się z powrotem do sypialni. Miał ochotę po prostu walnąć się na miękkie wyrko i zasnąć. Zmusił się jednak by najpierw zdjąć przemoczone buty i skarpety i ułożyć je pod rozbitym oknem. Resztę tobołów oraz broń ułożył obok łóżka, by w razie czego móc szybko po nie sięgnąć. Nie miał ochoty korzystać z kilkudziesięcioletniej pościeli hotelowej, dlatego postanowił, że spać będzie pod niedźwiedzią skórą którą zabrał ze sobą. Po zamknięciu drzwi do sypialni ułożył się na łóżku i owinął swoim okryciem.
Jednak nie od razu przyszedł upragniony sen. Indianina nachodziły myśli o tym, co czekać go będzie następnego dnia, naprzemiennie ze świadomością, że na zewnątrz przez cały czas coś czyha na jego życie.
Iluandar,
W przyjemnym otoczeniu i na dodatek nie z wyobraźni, ale prawdziwej namacalnej przestrzeni, gdzie czuć było pod dłońmi miękki materiał, w który została włożona puszysta kołdra, Ho’kee miał przyjemność skonsumować równie apetyczny posiłek, który posiadał w sobie niezwykłą magię z dawnych lat. Leczo. Było zimne, ale zachowało swój prawdziwy smak. Ostre i intensywne. Konsystencją przypominało czerwoną paćkę, w której nie znajdowały się całe kawałki pomidorów i papryki, a mięso wydawało się rozpływać w ustach, jak nie mięso, ale w obecnej sytuacji posiłek wydawał się nazbyt niesamowity, żeby się tym przejmować. Odłożył puszkę na podłogę. Otworzył drzwi do kolejnego pomieszczenia, które okazało się dość niewielkim przedpokojem, w którym znajdowały się dwie pary zwykłych drzwi oraz jedne rozsuwane z lustrem oraz jakieś plastikowe pudło wiszące na ścianie, ale w tych ciemnościach ciężko było cokolwiek stwierdzić. Był pewien tylko, że po lewej znajdowały się drzwi, bardziej masywne niż wszystkie inne, a posiadały dodatkowo judasz i łańcuszek do zamykania oraz owe „plastikowe pudło”. Naprzeciw szafa. W pokrywającym jej lustrze, Indianin mógł dostrzec niewyraźne szare odbicie samego siebie. Wydawał się wykończony. Zmęczony cała podróżą. Był chudszy niż przed wyprawą, w której obecnie był. Miał dłuższe przetłuszczone włosy i zarost na twarzy, gęsty zarost na twarzy, dawno się nie golił, ale nie miał nawet powodu. Nie musiał dla nikogo wyglądać ładnie, a nie miał teraz nawet warunków i możliwości. Na prawo zaś znajdowały się zwykłe drzwi.
Fakty:
- Głód chwilowo zaspokojony
- W przedpokoju znajduje się szafa z oszklonymi przesuwanymi drzwiami, i dwie pary drzwi (te po lewej są masywniejsze)
Withord,
Hok'ee stał w bezruchu w miejscu z kilkanaście sekund wpatrując się w ten obrazek z przeszłości z fascynacją. Stałby i dłużej gdyby w końcu nie odezwał się jego żołądek. Podszedł do łóżka i usiadł na jego krawędzi, aby jak najmniej zmącić swoją obecnością ten obraz z przed wojny. Zdjął plecak i położył go przed sobą, po czym wyjął z niego konserwę i natychmiast przystąpił do konsumpcji jej zawartości.
W czasie posiłku miał trochę czasu na zaplanowanie swoich dalszych posunięć. Jedzenia starczy pewnie na tydzień. Później będzie musiał zdobyć nowe. Albo znajdzie więcej puszek w ruinach miasta, albo będzie musiał wrócić się do lasu zapolować. Ale tam z kolei nie widział zbyt wielu zwierząt, a to coś pływające w bagnie na pewno nie jest jadalne. To samo tyczy się wody, tyle że będzie musiał znaleźć jakieś nieskażone źródło albo zginie szybciej niż 7 dni.
Ten dom mógłby być dobrą bazą wypadową do miasta, gdyby nie znajdujące się w opłakanym stanie schody pożarowe, które były jedynym wejściem na górę. Jeśli nie znajdzie jakiejś liny, albo nie wymyśli alternatywnego sposobu wejścia jutro będzie musiał przenieść się gdzieś indziej, głębiej w stronę miasta.
Po skończonym posiłku wojownik odłożył pustą puszkę na podłodze i ruszył w stronę drzwi. Miał zamiar rozejrzeć się po tym piętrze na tyle na ile pozwoli mu na to ograniczone światło po czym wróci tutaj przespać jakoś do rana. Choć czuł się zdecydowanie bezpieczniej to jednak cały czas trzymał swój toporek w pogotowiu, a gdy naciskał na klamkę przez jego ciało przeszedł dreszczyk niepewności.
Iluandar,


Cicha spokojna woda, raczej przypominała zielone bagno, cuchnące i odrażające swoją postacią, niżeli rzekę przepływającą przez miasto. Zawierała w sobie wiele wspomnień w postaci pozostałości po ludzkich zwłokach, które z pewnością zostały pożarte, przez nieznane istoty. I w tym za pewne wiele przydatnych przedmiotów. Nikt jednak nie odważyłby się zanurzyć głębiej niż po pas w tej breji, choćby z obawy przed nabawieniem się jakieś choroby. Była zbiorem wirusów i bakterii. Gospodarze wód byli z pewnością kolejnym powodem zniechęcającym do nurkowanie.
Szyba bez oporu roztrzaskała się na drobne fragmenty, które posypały się na ziemię oraz podłogę pomieszczenia. Trzeba było dobrze zabezpieczyć sobie drogę, aby podczas przechodzenia Indianin nie skaleczył się o ostre elementy. Nie potrzebna była mu obecnie rana. Nic nie hałasowało w środku. Cisza była satysfakcjonująca, a zarazem przerażająca. Po dźwięku rozbijanego szkła nastała niesamowita, otulająca szalem pustka. Wydawała się, aż nadto nieprzyjemna. Lepsza jednak cisza niż gromadka potworków, grasujących w bajorze na zewnątrz. Ho’kee znalazł się w jakimś pokoju, które wydawało się nieruszone od zarania dziejów. Pod prawą ścianą duże małżeńskie łóżko, które było nadal zaścielone białą, ale raczej teraz zakurzoną, a wiec bardziej szarą, pościelą. Koło niego znajdowały się stoliczki nocne, każde z lampką, miejscem na drobnostki, jak książki i szuflada. Przy przeciwnej ścianie znajdowały się szafy oraz szeroki, ale niski regał, na którym ustawiony był telewizor. Cały, nienaruszony. Obrazek jak z przeszłości. Przez chwilę chłopakowi wydawało się, jakby wrócił do świata przed apokalipsą, jakby wszystko nadal żyło. Szkoda tylko, że to złudna nadzieja. Nic już nie będzie takie jak dawniej. Brak prądu uniemożliwiał swobodne przyglądanie się przedmiotom znajdującym się w środku. Dwie szafy i jedna duża komoda. Stolik z dwoma krzesłami i czajnikiem bezprzewodowym. Po prawej były jeszcze drzwi. I to wszystko. Wszystko, co rzucało się w oczy w mroku. Za dnia lub z prądem byłoby o wiele łatwiej. Nacisnąć włącznik na ścianie i pozwolić rozświetlić się żyrandolowi, który wisiał na suficie i lampką umieszonym na ścianach i postawionych na stoliczkach przy łóżku. Patrzeć, jak niemrawe ściany, pokryte tapetą, stają się blado zielone i cieszą wzorami lotosów oddzielonych od siebie białą przestrzenią. Nacisnąć czerwony przycisk na pilocie telewizora i patrzeć jak kolorowe postacie błyskają w ciemnościach. To jednak było niemożliwe. Joe nie słyszał o miejscu, gdzie jeszcze jakaś elektrownia dostarczała prąd pozwalając na prawdziwe życie, albo przynajmniej na pozory takowego istnienia. Tutaj nie było nawet złudzeń. Poprzez ten pięknie zachowany obraz z przeszłości dał znak o sobie głód. Brzuch bolał Indianina i czuł się o wiele słabszy. Te wszystkie przeprawy i próby dostania się na górę, a przecież nie jadł już od długiego czasu.

Fakty:
- Szyba została rozbita
- Wszędzie panuje cisza i ciemność
- W pomieszczeniu znajduje się dwuosobowe łóżko, dwie szafki nocne (z lampkami), 2 szafy, 1 komoda, 1 regał( z telewizorem), 1 biurko (z czajnikiem bezprzewodowym), 2 krzesła
- Na prawo znajdują się drzwi
- Ho’kee jest bardzo głodny
Withord,
Otucha napełniła serce Indianina gdy tylko poczuł, że konstrukcja wytrzymała jego skok. Tym bardziej, gdy zobaczył, że w rzece faktycznie coś było. Cieszył się, że nie będzie musiał spędzić nocy na ich poziomie, nawet jeśli do tej pory i tak nie opuszczały wody. Nie był do końca pewien, czy to w ogóle są zwierzęta. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział. Hok'ee stał jeszcze przez chwilę na najniższych stopniach, opierając się o poręcz i obserwował taflę wody, w której już nie można było dostrzec żadnego ruchu.
Ruszył bardzo ostrożnie do góry. Nie zatrzymał się nawet przy zabarykadowanych oknach pierwszego piętra, poszedł od razu na drugie. Sięgnął po przytroczony do pasa toporek i bez zbędnego zastanawiania się wybił nim szybę. I tak narobił już sporo hałasu na schodach przeciwpożarowych więc jeśli cokolwiek jest w środku już zdało sobie sprawę z jego obecności.
Indianin wgramolił się przez okno. Swoje stopy na podłodze postawił bardzo delikatnie, jakby nie był pewny czy ta zaraz nie runie na dół pod jego ciężarem. Stał tak przez chwile czekając aż wzrok znów przyzwyczai się do mroku. Zlustrował pomieszczenie w którym się znalazł i ruszył powoli przed siebie, ściskając mocno w ręku trzonek toporka. Eksplorację dachu i niższych pięter zostawi sobie na jutrzejszy dzień, ale jeśli miał zamiar spędzić tu noc musiał sprawdzić co znajduje się na tym piętrze.
Iluandar,
Było ciężko. Grunt nie był zbyt stabilny nawet tutaj, a więc próba rozbiegu była utrudniona. Dość duży dystans od podłoża, ale w chłopaku buzowała krew, czuł adrenalinę, że musi mu się udać. Mocno wybił się z ziemi. Z całych sił i całej swojej wiary we własne umiejętności oraz sprzyjanie losowi, próbował dosięgnąć metalowej drabiny. Chwycił! Trzymał się. Mocno w dłoniach zaciskał pręt będący częścią konstrukcji. Wszystko zaskrzypiało. Coś się przesunęło, ale nie spadło. Lekko schody przechyliły się na stronę, po której w powietrzu bujało się nadal ciało Indianina. Trzeba być ostrożnym, aby nie doprowadzić do dekonstrukcji. Osiągnął cel. Teraz to było najważniejsze. Hałas, który spowodował, jednak wzbudził istoty w wodzie. Teraz był pewien, że coś tam jest, bo cztery obiekty zaczeły równo poruszać się w stronę, gdzie się znajdował. Nie wyszły jednak na zewnątrz, aczkolwiek wysunęły się delikatnie znad tafli wody. Coś szaro-zielonego pokrytego śluzem. Zanim zdążył się im dobrze przyjrzeć, znów zniknęły. Wróciły na swoje terytorium, którym była niby-rzeka.
Teraz Ho’kee mógł spróbować dostać się do pomieszczeń znajdujących się na pierwszym lub drugim piętrze. Okna na pierwszym piętrze były zabarykadowane jakimiś szafami. Ciężko byłoby się tam dostać. W okiennicach były resztki szkieł, które coś kiedyś musiało zbić. Nic nie można było dojrzeć w środku, ponieważ panowała tam całkowita ciemność. Dostanie się na wyższe piętro nie stanowiło problemu, gdyż schody bezpiecznie prowadziły wyżej, a nawet umożliwiały, drabiną wejście na dach. Na drugim piętrze okna były całe. Nie naruszone, ale żeby dostać się do środka, wojownik klanowy musiałby, albo zbić szybę, albo posiadać umiejętności włamywania się, a raczej takich nie posiadał.

Fakty:

- schody są dość stabilne
- Ho’kee chwycił się drabiny
- coś próbowalo wyłonić się z wody
- okna na pierwszym piętrze są zabarykadowane meblami
- okna na drugim piętrze są zamknięte i posiadają całe szyby
- na schodach przeciwpożarowych jest drabina prowadząca na dach

Linki do rzutów:
http://kostnica.eu/ro...50e6c9fab95d4/ 20 skok udany
http://kostnica.eu/ro...50e6cb385851f/ 20 konstrukcja stabilna
Withord,
Choć nie pewien swojej decyzji, Indianin postanowił spróbować dostać się na schody. Nie należał do osób które dużo ważą, więc być może utrzymają jego ciężar. Jeśli jednak nie, będzie musiał być gotowy by po oderwaniu drabinki jak najszybciej odzyskać równowagę i odskoczyć nim zginie przygnieciony metalową konstrukcją.
Hok'ee oparł włócznie o ścianę i ustawił się bezpośrednio pod drabinką. Być może będzie miał problem żeby nawet doskoczyć, ale będzie próbował, aż mu się nie uda. Perspektywa spędzenia nocy na poziomie ziemi nie napawała go optymizmem.
Przykucnął, po czym wybił się z całych sił jakie miał w nogach i wyrzucił ręce do góry, cały czas modląc się w duchu, aby wszystko poszło dobrze...
Iluandar,
Szyby portierni były brudne. Osmolone, pełne osiadającego kurzu i obrośniętej pleśni. Istne pocieszenie dla oka. Ciężko było cokolwiek dojrzeć przez nie tym bardziej, że było ciemno. Coś na kształt szafy, fotel i coś przewróconego i duży bałagan. Przynajmniej takie robiło wrażenie. Latarka czasem by się przydała w tych czasach, albo jakaś pochodnia, z drugiej strony jest ona niebezpieczna pod tym względem, że przyciąga do siebie nie tylko ćmy, ale również mutanty.
Po tafli zielonej breji, która udawała rzekę, nadal poruszały się niespokojne obiekty, aczkolwiek były to ruchy bardzo chaotyczne, nieokreślone i z pewnością nie nakierowane na Indianina. Na pewno to „coś” nie wyczuło go jeszcze. W momencie, kiedy zamoczyłby nogę w wodzie, mógłby zasygnalizować, że znajduje się w okolicy, ale teraz raczej nie wzbudzał ich zainteresowania. Czymkolwiek były.

Schody pożarowe. Kiedyś mogły komuś uratować życie, kiedy uciekał przed pożarem, albo wykorzystywał je kochanek, który zakradał się do córki rywala biznesowego swojego ojca, która była w mieście przejezdnie, niczym z taniego romansidła, które leciało na kanale piątym telewizji amerykańskiej. Teraz raczej mogły się stać zdradliwą pułapką, ponieważ nie były zbyt stabilne, zresztą jak wszystko w tym mieście. Cudem byłoby spotkanie czegoś, mocno stojącego na swoich gruntach, gdzie można byłoby się przespać spokojnie. Zardzewiała metalowa konstrukcja nie była na wyciągnięcie ręki, jej fragmenty leżały na ziemi. Ho’kee musiałby doskoczyć do niej, ale istniała możliwość, że nie tylko narobi hałasu i oderwie jej drabinkę, ale spowoduje zawalenie się całości. Z drugiej strony opłacało się ryzykować. Dla odważnych świat należy. Tym bardziej postapokaliptyczny.

Fakty:
- w wodzie poruszają się chaotycznie obiekty, ale nie kierują się w stronę Indianina
- drabinka schodów przeciwpożarowych jest na wysokości niecałych trzech metrów
- schody przeciwpożarowe nie są zbyt stabilne
Withord,
Hok'ee zrezygnował z próby dostania się do portierni, przynajmniej na razie. Zajrzał jedynie do środka przez brudną szybę, ale bardziej dla zasady niż w nadziei na zobaczenie czegokolwiek.
Zawalone schody oznaczały, że droga na górę będzie o wiele trudniejsza, jak również i to że prawdopodobieństwo spotkania tam jakichś niebezpiecznych zwierząt spada niemal do zera.
W głowie jawiły mu się dwa sposoby dostania na górę: schody pożarowe na zewnątrz oraz szyb windy. Tą drugą szybko odrzucił, gdyż wspinanie się po omacku w ciemnościach szybu może okazać się zbyt niebezpieczne.
Wojownik ruszył w stronę z której przybył, z początku nieco raźniej gdyż brak bezpośrednich zagrożeń obudził w nim na chwilę ułudne poczucie bezpieczeństwa. Jednak walące się pod nogami i przypadkowo kopane kawałki gruzu szybko przypomniały mu o tym, w jak bardzo złym stanie jest ten budynek i że w każdej chwili wszystko runąć mu może na głowę. Gdy w końcu znalazł się na zewnątrz poczuł ulgę, jednak i to uczucie nie trwało zbyt długo gdy przypomniał sobie o grasujących w wodzie groźnych drapieżnikach.
Indianin omiótł podejrzliwym wzrokiem najbliższy mu odcinek rzeki, po czym skierował swą uwagę na wiszące na ścianie pożarowe schody. Trzeba w końcu znaleźć sposób, na dostanie się na górę...
Iluandar,
Źrenice się rozszerzyły, pozwalając na łatwiejsze penetrowanie wzrokiem przestrzeni wewnątrz starego zrujnowanego hotelu. Ciemnośc, jak była przed chwilą jedną ścianą czerni, teraz stała się warstwowym mrokiem, który czym dalej od wejścia, stawał się grubszy i intensywniejszy, a czym bliżej światła, był odcieniem jaśniejszej szarości. Spojrzenie Indianina przenikało przez kotary ciemności. Dostrzegł on jakiś stary przewrócony automat na batony i inne przekąski, aczkolwiek z pewnością od dawna był już opróżniony. Gdzieś leżały resztki lustra, ale teraz ciężko było w nim dostrzec własne odbicie. Czasem było żal patrzeć na samego siebie. Ludzie nie dbali o siebie jak dawniej. Pojęcie piękno stało się czymś niezwykłym, które pojawia się w dawnych legendach i baśniach o prawdziwym świecie, w którym ludzie nie bali się czy przeżyją kolejny dzień, a raczej czy nie spóźnią się do pracy i czy dostaną premię, bo przecież tak ciężko pracowali, a już zaplanowali wakacje w Europie. Piękne teraz są tylko sny, ale te również rzadko goszczą nocami, którymi dało się spokojniej zasnąć na dłużej. Zazwyczaj dręczą koszmary, ujawniające lęki mieszkające w zakamarkach podświadomości. Uciekanie przed mutantami, śmierć bliskich, samotność i mrok, ale nie taki, w którym znajdował się Ho’kee. Mrok, który pożera.
Większość pomieszczeń, przestrzeni wewnątrz była zawalona. Nic wartego uwagi. Pozostałości po dawnym funkcjonowaniu, aczkolwiek nic istotnego. Podarty zabrudzony dywan, wyrwana lampa, z ciągnącym się kablem znikającym, gdzieś pod ziemią. Po gruzowisku ciężko było się poruszać, a gdzieś na końcu znajdowała się zepsuta jedna winda, która była zamknięta i z pewnością wewnątrz zdruzgotana, a przejście do schodów było zawalone. Nie było możliwości przedostania się przez tony betonu, a próba przekopania się przez fragmenty rozwalającego się budynku, może grozić runięciu całej budowli.
Było dość cicho. Nic nie zagłuszało panującej ciszy połączonej z osuwającym się spod nóg gruzem. Było przerażająco cicho. Z zewnątrz tylko słychać było wiatr, który przedzierał się między budynkami, wzburzał tafle wody i wpadał w pułapkę wysokich wieżowców pozbawionych okien. Na szczęście jeszcze nic się przerażającego nie działo, a w hotelu nie gnieździły się żadne stworzenia, przynajmniej na parterze.
Portiernia była zamknięta. Drzwi nie były już najnowsze i wysokiej jakości. Trzymały się jednak dzielnie na zawiasach i nie poddały się czasowi. Nie było żadnego alternatywnego przejścia do środka, prócz próby rozbicia szyb, które jednak mogą pokaleczyć chłopaka, narobią dużo hałasu i przestaną odgradzać portiernie od reszty pomieszczeń.




Fakty:




- ciągłe uczucie głodu
- w głębi hotelu znajduje się przewrócony automat na przekąski
- w głębi hotelu znajduje się zamknięta winda
- droga do schodów jest zawalona
- panuje cisza
- drzwi do portierni są zamknięte
Withord,
Indianin stał chwilę w miejscu, czekając aż wzrok powoli przyzwyczai mu się do panującego w pomieszczeniu mroku. Nie miał żadnego źródła światła poza zachodzącym powoli słońcem, dlatego musiał znaleźć schronienie szybko, nim całkowicie się ściemni. Wyższe piętra budynku wydały mu się na chwilę obecną najlepszą opcją. Chłopak rozmyślał przez chwilę wspiąć się po schodach przeciwpożarowych, jednak na razie odrzucił ten pomysł jako zbyt niebezpieczny.
Ruszył powoli w głąb budynku. Cały czas walczył z wrażeniem, że za chwilę całość runie mu na głowę. Co chwilę jego uwagę przykuwały niewyraźne kształty leżących na podłodze przedmiotów, jednak nie przyglądał się im szczególnie. Z pewnością znajdzie na to mnóstwo czasu jutro przy lepszym świetle. Zatrzymał się na chwilę, by przysłuchać się odgłosom otoczenia. Kto wie, czy w środku nie ma już jakichś "lokatorów"?
Gdzieś w pobliżu musiały być schody prowadzące na górę, jednak najpierw zajrzy do tej obiecująco wyglądającej portierni. Być może uda mu się dostać do środka bez robienia większego hałasu. Pewnie znajdzie tam wiszące klucze, dzięki czemu będzie mógł się zabarykadować od środka w którymś z pokojów na górze, o ile oczywiście tamtejsze drzwi będą się do tego nadawały. A być może to właśnie pomieszczenie okaże się najlepsze na nocne schronienie.
Uczucie głodu doskwierało wojownikowi coraz bardziej, a przemoczone buty nie polepszały sytuacji. Jednak nie mógł teraz po prostu zatrzymać się by zająć się tymi sprawami dopóki chociaż pobieżnie nie przetrząśnie budynku.
Iluandar,


Miasto wydawało się dużą lokacją. Nie było raczej wioska, ani podrzędna mieścina. Z pewnością jakaś istotna ostoja cywilizacji, którą pochłonęła, zresztą jak cały świat, apokalipsa. Ta część miasta była porośnięta przez gęstą roślinność i podmokła, ale nie wiadomo, jak wyglądała jej dalsza część. Jest prawdopodobieństwo, że była w lepszym stanie i bardziej odsłonięta, tak że można było ją dostrzec z daleka. Wcześniej gęsto rosnący las uniemożliwiał, dostrzeżenie w oddali wzbijających się wysoko, ale ledwo stojących, wieżowców, w których kiedyś mieściły się biurowce, a pracownicy, którzy zgubili czas na wyprzedaży, gonili z pracą papierkową, pijąc siódmą kawę z rana, a przecież mieli dopiero dwunastą godzinę i zapomnieli o pięknie świata. Nawet jeżeli wielu ludzi obrabowywało już go z drogocenności, jak hieny żerujące na padlinie, to musiał skrywać w sobie jeszcze wiele „współczesnych skarbów”. Pojęcie bogactwa obecnie było trochę inne. Osoba posiadająca, kiedyś przedmioty zaliczane do podstawowego wyposażenia mieszkania, teraz była uznawana za niezwykle bogatą, ale musiała uważać na swoje życie, bo odebrać je mogli współtowarzysze. Czasem byli bardziej niebezpieczni, ponieważ nie wiadomo było co się spodziewać po własnych przyjaciołach. Poza tym w takim miejscu można więcej znaleźć niż na pustkowiach. Okolice zamieszkiwane przez Indian są o wiele bardziej ubogie niż dawne aglomeracje.

SPOILER


(Pozwoliłem sobie schować obrazki, bo ze względu na rozmiary strasznie rozszerzają temat i trudno go czytać - Wiktul)


Była późna pora. Miasto widmo zaczęło oświetlać powoli zachodzące słońce, które ginęły gdzieś za wieżowcami, które przypominały trochę grę jenga, w której większość kloców była już wyjęta i każdy kolejny ruch mógł skończyć się zawaleniem całej konstrukcji. Dziwne, że tak długo przetrwały, a jeszcze bardziej nadzwyczajne była ignorancja ludzi, którzy przemierzali miasto, widząc te niestabilne budowle. Świadomość w mózgu krzyczała, że wszystko zaraz runie. Ale nie było bezpiecznych miejsc, a więc w takim wypadku, każde ryzyko zwiększające przeżycie, było opłacalne.
Najbliżej znajdował się stary hotel. Wydawał się dość niestabilny, ale to tak jak wszystko dookoła. Najgorzej było z ludzką psychiką, ona była rozklekotana. Zresztą, dlaczego właśnie teraz miałby się zawalić. Mógł setki godzin temu albo może po odejściu podróżnika. Byle nie na jego łeb. Musiałby być wielkim pechowcem, gdyby to się stało właśnie teraz. Zanim jednak będzie zawracał sobie narażoną na zgniecenie w przyszłości głowę takimi sprawami, czekała go przeprawa w stronę owego budynku. Najpierw przeskoczyć na jedną z wysepek. Ciężko jednak było się poruszać zwinnie po brejowatym podłożu, które zapadało się. Kiedy wylądował, na jakiś czas ugrzązł w zielonym błocie. Dostrzegł jednak, że coś porusza się w wodzie. Jakby zbliżało się w jego stronę. Kilkanaście metrów dalej, ale było z każdą minutą coraz bliżej. Poddenerwowany wyciągnął swoje nogi z lepiącej się ziemi i ruszył dalej. Musiał przez dość płytki fragment wody przejść, gdyż kolejny ląd był zbyt daleko. Śpieszył się. Tak sam z siebie. Nie zastanawiał się nad tym. Ruch wody ustąpił. Dostrzegł jednak w innym miejscu, bardziej na prawo kolejny. Taki sam. Przypominało to poruszanie się krokodyli. Zostawianie śladu na wodzie, aczkolwiek nie widać było żadnego zwierzęcego pyska. Chodź... jeśli się przyjrzeć, to coś tam było. Nie czas jednak na przypatrywanie się owemu „czemuś”. Przecież żaden człowiek nie chciałby być zjedzony przez nieznane stworzenie. Stwierdzenie „zjedzony” samo się nasuwa w tych czasach. Człowiek przestał być na górze łańcucha pokarmowego. Znalazł się gdzieś w środku niego. Kolejny krok. Buty były całe mokre. Skarpetki zresztą też. Cuchnąca woda dostała się do nich. Była zimna. Na razie jednak Ho’kee nie zwracał na to uwagi. Parł do przodu. W końcu dotarł do swojego celu. Z dala od wody. Nie wiadomo czy z dala od niebezpieczeństwa. Przynajmniej jak na razie od tego, które czyhało w wodzie. Mógł stwierdzić, że tafle zburzały ponad dwa obiekty. Nie było to jedno stworzenie. Jeśli oczywiście było to stworzenie, a nie chora wyobraźnia zlęknionego obcym miejscem wojownika klanowego. Może to zmęczenie. Podróżował cały dzień bez odpoczynku. Jeszcze głód. Burczało mu w brzuchu i czuł nieprzyjemne ssanie. W torbie miał z pewnością jeszcze sporo jedzenia. Posiłki w puszkach opanowały „rynek” USA. Obecnie wszyscy je spożywali, chodź było ich coraz mniej.
W końcu był w budynku. Na razie nic się nie stało. Mógł eksplorować wnętrze budynku. Wejść można było do niego przez miejsce, gdzie kiedyś była ściana, a teraz jej brakowało. Było jednak trochę ciemno. Ciężko było coś dostrzec. Przynajmniej tą głębszą część. Nie widać było schodów na górę. Musiały znajdować się dalej, ale równie dobrze mogły być zawalone. Oczywiście można było spróbować dostać się przez podniszczone, zardzewiałe i skrzypiące schody przeciwpożarowe, ale byłoby to ryzykowane posunięcie. Czasem jednak lepiej narażać się, aby później mieć większe zyski. Wyższe piętra musiały być mniej obłupione albo w ogóle. I mogło być bezpieczniej. Dzikie zwierzęta oraz mutanty rzadziej penetrowały górną część budynków. Jedynym najlepiej dostrzegalnym punktem, prócz kupy gruzów, której było tutaj naprawdę dużo i gdyby byłby on coś wart, Joe mógłby zarobić na nim fortunę, było pół-oszklone pomieszczenie z zatrzaśniętymi drzwiami. Kiedyś musiało pełnić coś na rodzaj recepcji, ale obecnie raczej nikt nie zgłaszał się po kluczyki do pokoju. Brudne szyby niezbyt dużo pozwalały dojrzeć, ale o dziwo były tylko lekko popękane. Z drzwi, ścian i zresztą ze wszystkiego skąd mogła, odchodziła farba lub tynk. Mimo tego że pomieszczenie nie robiło wrażenia przytulnego, w obecnej chwili wydawało się bardziej bezpieczne i przytulne od zewnątrz.

SPOILER


Fakty:
- w wodzie poruszają się więcej niż 2 obiekty
- w hotelu na parterze znajduje się stara recepcja
- drzwi do recepcji są zamknięte
- recepcja jest oszklona (ma szyby)
- dalsza część hotelu jest przysłonięta przez mrok
- uczucie głodu
- mokre buty i skarpetki
- na zewnątrz hotelu znajdują się podniszczone schody przeciwpożarowe
Withord,
Indianin był wyraźnie podekscytowany tym co zobaczył. Eksplorowanie pozostałości po minionej cywilizacji, gdzie od dawien dawna nie stanęła ludzka stopa jest dokładnie tym o czym myślał, gdy podejmował się tej podróży. Kto wie jakie skarby kryły te ruiny. Na ogół takie zgliszcza były już kilkukrotnie i dokładnie przetrząśnięte przez szabrowników. Ale te tutaj, skryte w głębokim lesie, sprawiały wrażenie nieodwiedzanych od bardzo dawna, więc być może znajdą się tu jakieś ciekawe i przydatne przedmioty.

Hok'ee spojrzał w górę, próbując przebić się wzrokiem przez gęste korony drzew. Podróżował już długo, nie wiedział jednak dokładnie jaka jest pora dnia. Być może najlepiej zrobi jeśli poszuka teraz odpowiedniego miejsca na nocleg. Ruiny budynku będą się do tego zdecydowanie lepiej nadawać, niż bagnista ziemia.

Wojownik ruszył w stronę najbliższych zabudowań. Zielona breja z pewnością była bardzo zdradliwa. To, co wydawać się mogło płytką kałużą mogło w rzeczywistości być głębokim dołem zalanym wodą. Aby uniknąć wpadnięcia do takich niespodzianek, chłopak starał się odnaleźć ścieżkę przez suche wysepki, a jeśli już musiał postawić nogę w wodzie sprawdzał najpierw włócznią jej głębokość i stabilność gruntu pod nią.

Ruiny oprócz tego że groziły zawaleniem, z pewnością stanowiły schronienie dla przeróżnych stworzeń, dlatego należało być zawsze czujnym. Indianin w duchu modlił się, aby nie napotkał niczego straszniejszego niż dzikie zwierzęta. Miał dość mutantów jak na jedną podróż.


[Wybacz, że tak długo nie odpisywałem, ale świąteczne zamieszanie plus mój świrujący od kilku dni internet skutecznie mi to uniemożliwiły]
Iluandar,
Kość nie miała żadnych śladów zębów, chodź była idealnie oczyszczona z mięsa. Autorem tego nie musiał być potwór lub mutant. Ludzie ginęli w dużych ilościach. Na świecie był ujemny przyrost naturalny. Więcej ludzi umierało, niż rodziło się. Już niedługo liczba populacji ludzkiej, przynajmniej tej zamieszkującej Amerykę Północną wyniesie zero. Nie ma co się dziwić. Wiele dzieci się rodzi martwych, zniekształconych lub obciążonych genetycznymi chorobami, które uniemożliwiają im prawidłowe funkcjonowanie. Z drugiej strony mało kobiet podejmuje się obowiązku bycia matką. Samemu nie mają co włożyć do ust, a jak mają zapewnić dostatek swoim dzieciom? To również wynik obawy o własne życie. Nie ma ludzi kompetentnych, które odebrałyby poród, a ciężarna kobieta jest łatwym celem dla mutantów i robotów. Wychudła kobieta z nabrzmiałym brzuchem, która ledwo się porusza i musi uważać na każdy swój ruch. Mokradła mogły być wielkim cmentarzyskiem, zresztą tak samo jak całe połacie USA.

SPOILER


Nic więcej ani nie przeszkodziło, ani nie zaskoczyło w dalszej podróży białego Indianina przez pewien okres. Nie napotkał, żadnych bestii, ani oznak ludzkiego życia. Również nie natknął się na żadne przydatne przedmioty. Las jednak powoli zmieniał swoją formę, przeradzając się w bardziej coś, przypominającego miasto skryte w dżungli, porastającą dziką dolinę Amazonii, niżeli prawdziwą metropolię. Pozostałości po wspaniałych budowlach, konstrukcjach i całej infrastrukturze, w postaci straszących chwiejących się ruinach, świadczyły, że kiedyś ludzie żyli tutaj w błogim zabieganiu, nie mając czasu na życie. Teraz ludzie nie mają życia, a to co bronią za wszelką cenę, można raczej nazwać resztkami po obiedzie, które niegdyś zrzucano do kosza. Grunt nadal był niezbyt stabilny. Nie. Było gorzej. Grunt stał się mokradłem. Coś na rodzaj rzeki przepływało przez owe miasto. Miejscami jej przestrzeń niespokojnie się poruszała. Zielona breja nie miała wysoki poziom, ale z pewnością uniemożliwiała swobodne poruszanie się. Na obrzeżach, wchodzącej w miasto ulicy, znajdowały się wysepki, przy których wznosiły się zdegradowane budynki. Najbliżej była kamienica, która trzymała się na resztkach fundamentów, a w jej pobliżu były przewrócone konstrukcje. Kamienica niegdyś musiała pełnić funkcję hotelu, zawierała w sobie jeszcze trzymający się napis, ale już nie świecący barwnymi światełkami, aby zwabić klientów oraz schody przeciwpożarowe, które raczej nikomu nie ocalą życia. Próba dostania się do miasta inną stroną mogła być niebezpieczniejsza i trudna.

Fakty:

- odnaleziona kość nie ma śladów zębów.
- wejście do miasta – zniszczony budynek, mokradła, suche wysepki na obrzeżach.
Wczytywanie...