Zdawało się, że stąd nie było już odwrotu. Zarzuciła zatem czerwony kaptur na głowę i wcisnęła ręce w kieszenie bluzy, po czym podeszła do Doktorka. Nie wiedziała ani co powiedzieć, ani jak zacząć, więc kiedy stanęła obok niego powiedziała po prostu "siema" i czekała na reakcję. We wszystkim wydawała się też niebo zakłopotana, niemniej usiłowała zachować kamienną twarz. Poza tym podejrzewała, że on raczej wie już kim ona jest i czego chce.
Kącik Ati - Odpowiedź
Podgląd ostatnich postów
-Andy wczoraj próbował mnie uratować. Udało mu się ale niestety został złapany. Na moich oczach, jak poszliśmy go wyciągnąć, próbowali zrobić z niego maszynę do zabijania, ale przerwaliśmy to. Z tego co widziałem zaszczepiano mu różne zwierzęta. Fuzja genetyczna czy coś. Wybacz. Jestem prostym nauczycielem z liceum. Całego naukowego syfu ci nie wyjaśnię, ale doktorek może będzie potrafił.- Jared pierwszy raz odkąd go poznałaś wydawał się zły. Ale to była chyba złość na samego siebie. Nawet nie na niewypowiedzianych winowajców tego co stało się z Andym. Co do twojej pamięci, to te wszystkie ostatnie wydarzenia ci nie pomagały. Wiedziałaś, że doktorek zwie się Jasper O'Dell. Kiedyś grzebiąc wyciągnęłaś, że co miesiąc reguluje rachunek medyczny, rozmowy były raczej swobodne, przyjazne. Może więcej ci się przypomni jak już porozmawiacie. Z zamyślenia wyrwał cię głos Mary M -To on, tam na schodach.
Dokładnie, na schodach stał mężczyzna. Szczupły, wręcz łodygowaty, blady, przynajmniej 183cm wzrostu, ogolona głowa. Na tej głowie tatuaż w kształcie czarnej róży wiatrów na części ciemieniowej czaszki, ledwie to rozpoznałaś. Miał także dwa szpony u lewej ręki. Ubrany był w przybrudzony i nadpalony kitel, który kiedyś mógł być biały, ale jego dni świetności przeminęły. Poza tym miał gogle i ciężkie wojskowe buty z neonowo-niebieskimi sznurówkami. Niema co przyjemna postać.
Dokładnie, na schodach stał mężczyzna. Szczupły, wręcz łodygowaty, blady, przynajmniej 183cm wzrostu, ogolona głowa. Na tej głowie tatuaż w kształcie czarnej róży wiatrów na części ciemieniowej czaszki, ledwie to rozpoznałaś. Miał także dwa szpony u lewej ręki. Ubrany był w przybrudzony i nadpalony kitel, który kiedyś mógł być biały, ale jego dni świetności przeminęły. Poza tym miał gogle i ciężkie wojskowe buty z neonowo-niebieskimi sznurówkami. Niema co przyjemna postać.
Dziewczyna, chociaż początkowo jeszcze trochę oszołomiona tylko skinęła głową, po chwili przymknęła na chwilę oczy, próbując odnaleźć się w samej sytuacji. Wszystko działo się tak... szybko. Przez to nieco ociągała się przy wyjściu z samochodu. Próbowała sobie kupić trochę czasu, żeby przypomnieć sobie wszystkie, a przynajmniej większość kontaktów z Doktorkiem - wszystkie jego znane słabości, haczyki, ale też spełnione przysługi i miłe chwile. Wszystko co mogłoby pomóc w negocjacjach.
- Skąd ma te wszczepy? I co to jest dokładniej?
- Skąd ma te wszczepy? I co to jest dokładniej?
-Przyjaciółmi, to chyba najlepiej nas definiuje.- Jared odezwał się nim mogła to zrobić Mary M. Dziewczyna w tej okoliczności tylko się niezręcznie uśmiechnęła, a kierowca prychnął trochę nieprzyjemnie. Samochód zaczął zwalniać i ustawiać się do parkowania. Jared znów się odezwał, teraz raczej do całego samochodu niż tylko do ciebie. Równocześnie poprawił się w swoim siedzeniu. -No dobra jesteśmy na miejscu, teraz trzeba to w miarę płynnie załatwić. Ja i Mary M pójdziemy z Michelle do doktora porozmawiać i przedstawić nasz problem. Jud i Simon wezmą Andiego. Michelle, nasza prośba do ciebie to porozmawianie z doktorem by przyjął naszego kolegę i go uratował. Ma jakieś wszczepy genetyczne, a twój znajomy doktor jest od tego specjalistą, liczymy na to, że z tobą łatwiej się zgodzi.
Potwierdziła swoje imię tylko skinięciem. Chwilę patrzyła na butelkę, aż w końcu pociągnęła jeden mały ostrożny łyczek. Kiedy przekonała się, iż była to tylko zina, orzeźwiająca woda, zaczęła pić łapczywie. Oderwała się od butelki z cichym westchnięciem.
- Kim jesteście dla Jona? - zapytała lekko zdyszana po tak łapczywym piciu.
[Przepraszam, nie zauważyłam, że odpisałeś.]
- Kim jesteście dla Jona? - zapytała lekko zdyszana po tak łapczywym piciu.
[Przepraszam, nie zauważyłam, że odpisałeś.]
-Spokojnie. Masz.- Brodacz z przodu podał ci butelkę mineralki tak jakby czytał w twoich myślach. Jakaś zwykła tania woda z odzysku ale gdy sięgnęłaś po butelkę poczułaś że jest bardzo zimna. Na pewno orzeźwiająca. Ręką która ją przedtem trzymała była sztuczna, do tego wyglądała na prowizoryczną robotę, taki zlepek metalu i kabli.
[Jared]
Sam brodacz, który określił się mianem Jareda ciągle mówił do ciebie kojącym uspokajającym głosem. Miał miłe oczy, choć jedno było sztuczne. Poczułaś delikatne poklepywanie po kolanie. To Mary M uśmiechnęła się do ciebie. Widać było iż ten uśmiech, choć kojący, jest maską dla jakiegoś zmartwienia. Czy o ciebie, czy o coś innego? Nie wiedziałaś.
-Nie przejmuj się niedługo ci przejdzie. Też przez to przeszłam kiedyś.
-Nazywasz się Michelle, prawda? Jon wiele o tobie mówił. Jesteś dla niego jak pupilek. Podejrzewam, że widzi w tobie swoją młodszą wersję.- Znów zagadał do ciebie Jared. Zauważyłaś iż mimo że nadal ma te pozytywne spojrzenie to bacznie cię obserwuje, jakby cię oceniał.
[Jared]
Sam brodacz, który określił się mianem Jareda ciągle mówił do ciebie kojącym uspokajającym głosem. Miał miłe oczy, choć jedno było sztuczne. Poczułaś delikatne poklepywanie po kolanie. To Mary M uśmiechnęła się do ciebie. Widać było iż ten uśmiech, choć kojący, jest maską dla jakiegoś zmartwienia. Czy o ciebie, czy o coś innego? Nie wiedziałaś.
-Nie przejmuj się niedługo ci przejdzie. Też przez to przeszłam kiedyś.
-Nazywasz się Michelle, prawda? Jon wiele o tobie mówił. Jesteś dla niego jak pupilek. Podejrzewam, że widzi w tobie swoją młodszą wersję.- Znów zagadał do ciebie Jared. Zauważyłaś iż mimo że nadal ma te pozytywne spojrzenie to bacznie cię obserwuje, jakby cię oceniał.
- Ch-chyba dobrze. Co się stało?
To jedyne co potrafiła z siebie wykrztusić. Czuła, że zaschło jej w gardle, próbowała sobie też jak najwięcej przypomnieć. Pamiętała latynosów i niespodziewany ratunek, wiedziała, że ludzie w samochodzie nie są do niej wrogo nastawienia, ani jej nie porwali, a przynajmniej jak dotąd tego otwarcie nie okazali. I może przez tą ostatnią myśl odruchowo się obmacała sprawdzając czy wszystko ma na swoim miejscu.
To jedyne co potrafiła z siebie wykrztusić. Czuła, że zaschło jej w gardle, próbowała sobie też jak najwięcej przypomnieć. Pamiętała latynosów i niespodziewany ratunek, wiedziała, że ludzie w samochodzie nie są do niej wrogo nastawienia, ani jej nie porwali, a przynajmniej jak dotąd tego otwarcie nie okazali. I może przez tą ostatnią myśl odruchowo się obmacała sprawdzając czy wszystko ma na swoim miejscu.
Dziewczyna odsunęła delikatnie twoją prowizoryczną broń i przytuliła cię.
-Już dobrze, z nami jesteś bezpieczna... chyba-Jej głos był łagodny, ale i zmartwiony. Dało się to wyczuć szczególnie na ostatnim słowie. Mimo to złapała za twoją dłoń i oszołomioną zaczęła prowadzić znów przez alejkę.
-Wiesz mi, wiem co teraz czujesz. Porozmawiamy o tym później, teraz jednak nasz przyjaciel cie potrzebuje. To jest Simon, ja jestem Mary M.
Nie czekała aż jej odpowiesz, może wiedziała, że wszystko jest teraz dla ciebie niepewne. Doprowadzili cię do wyjścia na ulicę. Przy sklepie stał samochód, przednie miejsca były zajęte. Wielkolud otworzył tylne drzwi i Mary M wprowadziła cię uważając na twoją głowę. Usiadła obok ciebie, a z drugiej strony dosiadł się Simon. Mężczyzna był skulony a i tak zajmował sporo przestrzeni. Byłaś zmuszona przybliżyć się do dziewczyny a ta poprowadziła twoją głowę byś oparła się o jej ramie. Pojazd ruszył. Widziałaś jeszcze, że kierowca ma ciemne włosy i sporą brodę. Pasażer odwrócił się do ciebie. Patrzył z zatroskaniem, miał jasną przystrzyżoną brodę na około ust i takież włosy. Jego oczy wydawały się niezwykle łagodne, kojące wręcz. Sięgnął do ciebie i dotknął twojej ręki. Wszystko w kojący sposób zaczęło odpływać, jak za dotknięciem magicznej różdżki.
-Nie bój się Michelle. Niedługo wszystko będzie lepsze. Dzięki twojej pomocy także. Nazywam się Jared Hanochi.
zapraszam do komentowania - http://forum.gexe.pl/...6-kacik-konca/
[Dodano po miesiącu]
-O widzę, że się budzisz.
Głos był łagodny, w jakiś sposób uspokajający. Muzyka lecąca w radiu też koiła twoje nerwy. Gdy otworzyłaś oczy zobaczyłaś znów tą zgraję dziwaków. Obok ciebie siedziała prawie półnaga dziewczyna, która mogła być nawet młodsza od ciebie. Po drugiej stronie kanapy pasażera siedział Przeogromny jegomość. Ten który w kilka sekund zajął się twoimi niedoszłymi oprawcami. Teraz siedział skulony i wydawał się łagodny, nawet jeśli jego twarz wyglądała jakby z plastiku albo innego tworzywa. Cały samochód jakby przechylał się na jego stronę. Głos należał do mężczyzny na przednim siedzeniu pasażera. To ten sam mężczyzna który cię przywitał jak tu weszłaś. Mgliście go pamiętasz. Znów się odezwał swoim łagodnym, jakby opiekuńczym głosem.
-Nie bój się. Jestem Jared. Mary M i Simona już poznałaś. Rozumiem jeśli mogłaś ich nie zapamiętać. Wiele przeszłaś, ale byłaś bardzo dzielna. Jak się czujesz?
-Już dobrze, z nami jesteś bezpieczna... chyba-Jej głos był łagodny, ale i zmartwiony. Dało się to wyczuć szczególnie na ostatnim słowie. Mimo to złapała za twoją dłoń i oszołomioną zaczęła prowadzić znów przez alejkę.
-Wiesz mi, wiem co teraz czujesz. Porozmawiamy o tym później, teraz jednak nasz przyjaciel cie potrzebuje. To jest Simon, ja jestem Mary M.
Nie czekała aż jej odpowiesz, może wiedziała, że wszystko jest teraz dla ciebie niepewne. Doprowadzili cię do wyjścia na ulicę. Przy sklepie stał samochód, przednie miejsca były zajęte. Wielkolud otworzył tylne drzwi i Mary M wprowadziła cię uważając na twoją głowę. Usiadła obok ciebie, a z drugiej strony dosiadł się Simon. Mężczyzna był skulony a i tak zajmował sporo przestrzeni. Byłaś zmuszona przybliżyć się do dziewczyny a ta poprowadziła twoją głowę byś oparła się o jej ramie. Pojazd ruszył. Widziałaś jeszcze, że kierowca ma ciemne włosy i sporą brodę. Pasażer odwrócił się do ciebie. Patrzył z zatroskaniem, miał jasną przystrzyżoną brodę na około ust i takież włosy. Jego oczy wydawały się niezwykle łagodne, kojące wręcz. Sięgnął do ciebie i dotknął twojej ręki. Wszystko w kojący sposób zaczęło odpływać, jak za dotknięciem magicznej różdżki.
-Nie bój się Michelle. Niedługo wszystko będzie lepsze. Dzięki twojej pomocy także. Nazywam się Jared Hanochi.
Koniec cz.1
zapraszam do komentowania - http://forum.gexe.pl/...6-kacik-konca/
[Dodano po miesiącu]
-O widzę, że się budzisz.
Głos był łagodny, w jakiś sposób uspokajający. Muzyka lecąca w radiu też koiła twoje nerwy. Gdy otworzyłaś oczy zobaczyłaś znów tą zgraję dziwaków. Obok ciebie siedziała prawie półnaga dziewczyna, która mogła być nawet młodsza od ciebie. Po drugiej stronie kanapy pasażera siedział Przeogromny jegomość. Ten który w kilka sekund zajął się twoimi niedoszłymi oprawcami. Teraz siedział skulony i wydawał się łagodny, nawet jeśli jego twarz wyglądała jakby z plastiku albo innego tworzywa. Cały samochód jakby przechylał się na jego stronę. Głos należał do mężczyzny na przednim siedzeniu pasażera. To ten sam mężczyzna który cię przywitał jak tu weszłaś. Mgliście go pamiętasz. Znów się odezwał swoim łagodnym, jakby opiekuńczym głosem.
-Nie bój się. Jestem Jared. Mary M i Simona już poznałaś. Rozumiem jeśli mogłaś ich nie zapamiętać. Wiele przeszłaś, ale byłaś bardzo dzielna. Jak się czujesz?
Dziewczyna tylko pokręciła przecząco głową, nagły przewrót akcji sprawił, że po prostu zamarła z wytrzeszczonymi oczami, wciąż ściskając pręt w bojowej pozycji. Szok? Najwyraźniej.
-Już nie masz gdzie uciec chica.
Meksykaniec z blizną na twarzy złapał za siatkę ogrodzenia i rozerwał ją jakby był to papier. Instynktownie odsunęłaś się, równocześnie przybliżając do tego drugiego, który też ruszył w twoją stronę. Normalnie w filmach, czy grach teraz wpada bohater i ratuje dzień. Rycerz na lśniącym koniu i w białej zbroi, który wybawia z opresji. Wszystkie opowieści tak działają. Zawsze jest niewiasta w niebezpieczeństwie i twardziel który ją broni w ostatniej chwili. Życie niestety takie nie jest. Gdyby było, nie byłoby gwałtów i morderstw. Jesteśmy zawsze porzuceni sami sobie.
Byłaś daleko od króliczej nory. Myśli wirowały, może był sposób by tego uniknąć? Może któreś drzwi były otwarte, może doskoczyłabyś do tego okna, może jednak trzeba było spróbować dachem? To wszystko nie miało już znaczenia. Po twoim policzku popłynęła łza wymuszona przez strach.
-Może spróbujecie ze mną cabrón?- "Numero uno" dostał kopniaka w głowę. Czasem jednak cuda się zdarzają.
Noga, która odsunęła jego brzydką gębę była przytwierdzona do kobiety w wojskowej kurtce. Pomiędzy tobą a napastnikami stanęła kolejna postać. Była przeogromna. Zapewne mężczyzna, miał przynajmniej ze dwa metry wzrostu i szerokie barki. W długim płaszczu wyglądał jak... rycerz w zbroi. Bez większych problemów złapał oszołomionego meksykańca za rękę i zmiażdżył ją. W dźwiękach gniecionego metalu trysnęły oleje i smary. Po chwili rzucił przeciwnikiem o drugiego. Zacisnął rękę w pięść i przebił nią ścianę.
-Spierdalać.
Obaj posłusznie zebrali dupska i uciekli. Miałaś teraz okazje przyjrzeć się wybawicielom. Mężczyzna, gdy się obrócił do ciebie, miał zesztywniałą twarz, jakby maskę. Poprzedzielana była liniami. Na czole widniał nr 55. Spojrzały na ciebie dwie kamery zamiast oczu. To praktycznie był cyborg a nie człowiek. Kobieta... dziewczyna bardziej, pewnie niewiele starsza od ciebie. Podeszła teraz do ciebie. Była w samej kurtce wojskowej i minispódniczce, którą ledwie było widać, stanowiła bardziej pasek na tyłku. Kurtka była rozpięta i widać było pod nią jej nagi tors. Popatrzyła chwilę na ciebie i zobaczyłaś jej oczy, jakby niewinne mimo sztucznego błękitu. Miała blond włosy zaczesane na jedną stronę i wygolone miejsce z tatuażem kodu kreskowego. Uśmiechnęła się do ciebie i bardzo melodyjnym głosem rzekła.
-Już wszystko dobrze. Już ich nie ma. Coś ci zrobili?
[Ten duży, jest na szczycie. Dziewczyna na dole. Nie umiem rysować, uznaj, że jest bardzo ładna.]
Rozejrzała się gorączkowo szukając jakiejś bocznej ucieczki. Kiedy meksykaniec skakał on już gorączkowo wywoływała okienko komunikatora do Jona, gdzie dbając o odpowiednio dramatyczny capslock wpisała:
[font="Courier New"]POMOZ MI KURWA BO MNIE ZARAZ SKROCA O GLOWE I NIE BEDZIE MIAL KTO DLA CIEBIE SZUKAC DOKTORKA!!![/font]
Nie wiedziała czy to pomoże. Właściwie - nie miała pojęcia. W ogóle czuła się zagubiona, nie lubiła tych ulic, tak bardzo chciała wrócić do kompa, do sieci, pośmiać się na JAPchanie, och, bogowie, jeżeli jeszcze jacyś istnieją i nie maja w dupie jednej małej dziewczynki w przydużej czerwonej bluzie z zamiłowaniem do białych królików, niech których poświęci chwilę, aby uratować jej dupsko. Już nie będzie robić złych rzeczy, nawet może spróbować przestać włamywać się na serwery. Niech tylko pozwolą jej spokojnie wrócić przed kompa. Wdech, wydech. Ale panika była tylko wewnętrzna, na zewnątrz dziewczyna starała się nie zwracać uwagi na coraz bardziej pocące dłonie zaciśnięte na pręcie, tylko zrobiła hardą miną i uniosła go nieco, stają w, jak miała nadzieję bojowej pozycji. Chciała wyglądać groźnie, chciała wyglądać jak "możecie spróbować dobrać się do mojej cipki, ale przynajmniej jeden odda w zamian swoje jądra". Tak właśnie. I jakby dla podkreślenia tego włosy dziewczyny przybrały barwę wściekłej, bojowej czerwieni poprzetykanej błękitnymi pasmami. Czytała kiedyś o jakimś starożytnym plemieniu, które malowało sobie twarze na niebiesko do boju - ona nie miała implantu zmieniającego barwę twarzy, ale włosy też może dodadzą trochę otuchy. Tymczasem po prostu czekała na jego ruch, starając się wyglądać groźnie i mając nadzieję, że w razie czego zdąży się obronić, a Jon już odebrał jej wiadomość.
[font="Courier New"]POMOZ MI KURWA BO MNIE ZARAZ SKROCA O GLOWE I NIE BEDZIE MIAL KTO DLA CIEBIE SZUKAC DOKTORKA!!![/font]
Nie wiedziała czy to pomoże. Właściwie - nie miała pojęcia. W ogóle czuła się zagubiona, nie lubiła tych ulic, tak bardzo chciała wrócić do kompa, do sieci, pośmiać się na JAPchanie, och, bogowie, jeżeli jeszcze jacyś istnieją i nie maja w dupie jednej małej dziewczynki w przydużej czerwonej bluzie z zamiłowaniem do białych królików, niech których poświęci chwilę, aby uratować jej dupsko. Już nie będzie robić złych rzeczy, nawet może spróbować przestać włamywać się na serwery. Niech tylko pozwolą jej spokojnie wrócić przed kompa. Wdech, wydech. Ale panika była tylko wewnętrzna, na zewnątrz dziewczyna starała się nie zwracać uwagi na coraz bardziej pocące dłonie zaciśnięte na pręcie, tylko zrobiła hardą miną i uniosła go nieco, stają w, jak miała nadzieję bojowej pozycji. Chciała wyglądać groźnie, chciała wyglądać jak "możecie spróbować dobrać się do mojej cipki, ale przynajmniej jeden odda w zamian swoje jądra". Tak właśnie. I jakby dla podkreślenia tego włosy dziewczyny przybrały barwę wściekłej, bojowej czerwieni poprzetykanej błękitnymi pasmami. Czytała kiedyś o jakimś starożytnym plemieniu, które malowało sobie twarze na niebiesko do boju - ona nie miała implantu zmieniającego barwę twarzy, ale włosy też może dodadzą trochę otuchy. Tymczasem po prostu czekała na jego ruch, starając się wyglądać groźnie i mając nadzieję, że w razie czego zdąży się obronić, a Jon już odebrał jej wiadomość.
To prawda, byłaś sprawniejsza niż przeciętny internauta. Pytanie czy sprawniejsza niż dwóch latynosów z ulicy. Wspięłaś się na kontener i stamtąd łatwo było już przeskoczyć nad siatką. Po drugiej stronie były jednak te dwa metry do twardego bruku. Niektórych by taki skok przeraził. Czego się jednak nie robi w strachu przed czymś gorszym? Skoczyłaś.
I wylądowałaś po drugiej stronie. Do tego w ostatniej chwili. Jeden z meksykańców był przy kontenerze i o mało cię nie złapał za nogę.
-Koniec tej zabawy.-"Numero segundo" wkurzony wskoczył na 4 metry w górę i przypiął się do ściany. Jego nogi się rozłożyły ukazując skomplikowany system amortyzatorów, a na rękach pojawiły się szpony którymi przyczepił się do ściany. Długo tam nie pobył bo w ciągu ułamka sekundy się odbił i poleciał daleko lądując u drugiego ujścia alejki, które było tak blisko. Masz teraz z jakieś 10m przed sobą jednego napastnika i drugiego 2m za sobą oddzielonego siatką.
I wylądowałaś po drugiej stronie. Do tego w ostatniej chwili. Jeden z meksykańców był przy kontenerze i o mało cię nie złapał za nogę.
-Koniec tej zabawy.-"Numero segundo" wkurzony wskoczył na 4 metry w górę i przypiął się do ściany. Jego nogi się rozłożyły ukazując skomplikowany system amortyzatorów, a na rękach pojawiły się szpony którymi przyczepił się do ściany. Długo tam nie pobył bo w ciągu ułamka sekundy się odbił i poleciał daleko lądując u drugiego ujścia alejki, które było tak blisko. Masz teraz z jakieś 10m przed sobą jednego napastnika i drugiego 2m za sobą oddzielonego siatką.
Pytanie, czy mężczyzna znalazł się tak szybko za nią, bo sprawie przeskoczył przez siatkę, czy korzystając z przejścia przez kamienicę, o ile oczywiście takie istniało? Nie mogła się nad tym długo zastanawiać, więc po prostu ściskając pręt z dłoniach wspięła się na kontener, by następnie przesadzić przez siatkę. Dobrze, że matka jednak dbała o dostarczanie jej codziennej dawki wysiłku fizycznego i nie zamieniła się w jednego z tych opasłych komputerowców, dla których wysiłkiem jest ruszenie się do kibla zaraz obok. Chociaż i to było dla niej pewnie nie lada wyczynem, ale nie myślała nawet nad tym czy da radę, napędzania niecodziennym strachem o własny tyłek.
Pręt z metalicznym dźwiękiem, gdy zahaczył o kontener, wyszedł bardzo płynnie ze sterty śmieci. Była to jakaś rurka lekko zakrzywiona w jednym miejscu i ostro zakończona. Jakby pękła od czegoś. W raz z nią zebrałaś się z podłoża. Problem był w tym, że nawet mając to 5 czy 6 metrów przewagi po czołganiu się ty wcześniej leżałaś, oni stali. Gdy się zerwałaś oni byli już prawie przy tobie. Tym razem jednak dałaś radę ominąć ich ręce i ruszyłaś biegiem w głąb alei. Los czy chory mistrz tej gry zwanej życiem ci jednak nie sprzyjał. Na twojej drodze znalazło się ogrodzenie z siatki. Nie było wysokie, może ze 2m, a przed nim stał kolejny kontener. Były też kolejne drzwi tym razem do drugiej kamienicy. Cokolwiek chciałabyś robić musisz się spieszyć. Byłaś od napastników szybsza ale nie aż tyle by się zastanawiać.
Szarpnięcie wydusiło z niej dech na chwilę. Ale już w następnej chwili jeszcze leżąc na ziemi odczołgała się żeby zyskać kilka dodatkowych metrów. Schody odpadały, bo raczej ucieczka przez dachy, chociaż efektowna prędzej czy później skończyłaby się krawędzią. To nie był skomplikowany ruch, raczej wręcz odruch, bowiem dziewczyna w pierwszej chwili chciała złapać za pręt, oczywiście podejrzewała, że może być częścią jakiejś większej, cięższej w ruszeniu konstrukcji, dlatego nie siłowała się w nim długo. Poświęcając zbyt wiele czasu na próby wyrwania prętu mogła pozostać i bez broni i dać meksykańcom czas na doskoczenie do niej. Dlatego niezależnie od tego czy miała ten pręt w łapie, czy nie rzuciła się zaraz do ucieczki alejką. Jeżeli temu drugiemu udało się do niej dotrzeć, jej powinno udać się uciec w stronę posterunku. Taką przynajmniej miała nadzieję.
Wyrwałaś się z uścisku "numero segundo" i już chciałaś ruszyć do strażnicy gdy ktoś cię pociągnął za kaptur. "Numero uno" prawie tobą rzucił w głąb alejki. Normalny człowiek nie ma tyle siły. Upadłaś na tyłek i bolała cię szyja od pociągniętego kaptura. W alejce było mokro i ciemno. W nozdrza wdarł ci się odór śmietnika obok. Trochę nad zamkniętym kontenerem śmietnika Było otwarte okno. Przy kontenerze była sterta śmieci, wystawał tam jakiś pręt. Trochę głębiej była opuszczona drabinka od schodów pożarowych i drzwi na zaplecze sklepu. Co było dalej w alejce nie wiedziałaś. Ale "numero segundo" stamtąd właśnie przyszedł. Miałaś może 3-4 metry do duetu latynosów. Niestety oni stali na drodze do ulicy i punktu kontrolnego.
[Luźno, Widziałam ten odpis, ale przez to, że już nie byłam na swoim kompie przy próbie odpisania 5 razy przypadkiem kasowałam treść, dlatego w końcu się poddałam i stwierdziłam, że odpiszę już rano. ]
Szarpnęła się najmocniej jak potrafiła, chciała wykorzystać nieco swój niepozorny wygląd i pewne zeskoczenie. Jedna z pięt w ciężkim bucie wystrzeliła też w stronę piszczela tego z tyłu. Była drobna, gdyby udało jej się wyrwać, może i później zdołałaby prześliznąć się między ramionami tego drugiego. A co potem? Potem biegiem do posterunku granicznego, po drodze się rozpłacze. Trzeba być prawdziwą bestią, żeby oprzeć się bezbronnemu czarowi małej, zapłakanej dziewczynki. A jeżeli się nie uda? Będzie kopać, gryźć i drapać do skutku, w końcu potrafiła też solidnie przykopać w jajka.
Szarpnęła się najmocniej jak potrafiła, chciała wykorzystać nieco swój niepozorny wygląd i pewne zeskoczenie. Jedna z pięt w ciężkim bucie wystrzeliła też w stronę piszczela tego z tyłu. Była drobna, gdyby udało jej się wyrwać, może i później zdołałaby prześliznąć się między ramionami tego drugiego. A co potem? Potem biegiem do posterunku granicznego, po drodze się rozpłacze. Trzeba być prawdziwą bestią, żeby oprzeć się bezbronnemu czarowi małej, zapłakanej dziewczynki. A jeżeli się nie uda? Będzie kopać, gryźć i drapać do skutku, w końcu potrafiła też solidnie przykopać w jajka.
[Dziękuje raz jeszcze. Jakby co masz już odpowiedź. Jako że dzieliły nas 2 min w postach to piszę to by się nie okazało, że zostało zamaskowane przez twój post... mam nadzieje, że rozumiesz o co mi chodzi]
[no i zapomniałam dopisać - doczytałam, dziękuję, czuję się doedukowana, sesja nie tylko bawi, ale także uczy!]
No więc... ewidentnie, wyciągnięta z Sieci jesteś jak ryba poza wodą. Towarzysz meksykańca, też meksykaniec. Dla wygody "numero segundo". Więc numero segundo już cię trzymał za ramię. Widać okrążył kamienicę i zaszedł cię z głębi alejki. W tym czasie meksykaniec "numero uno" podszedł do ciebie i rzekł.
-Trzeba było po dobroci chica to byś zarobiła. Co teraz zrobisz? Już nie jesteś taka harda co?
-Trzeba było po dobroci chica to byś zarobiła. Co teraz zrobisz? Już nie jesteś taka harda co?