Sesja Iluandara - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!

Podgląd ostatnich postów

Ven'Diego,
- Skąd u ciebie tyle blizn Elevinarze? Zauważyłem że masz ich sporo. Nie wyglądasz mi na zabijakę, na rytualistę też nie. Czy to ma związek z twoją przyjaciółką? - Brat przyjrzał się dokładnie twojej reakcji na jego pytanie. Stanął nawet na chwilę. - Jeśli nie chcesz, nie odpowiadaj... - Dodał po chwili.
Iluandar,
W czasie wędrówki, tkwił w głębokim zamyśleniu. Chciał zrozumieć to wszystko, ten sen, poszukiwany artefakt, tajemniczego złodzieja. Nie był mistrzem dedukcji, ale żył wystarczająco długo by wiedzieć, że takie dziwactwa nie spotykają ludzi od tak. Ale czy to wszystko na pewno było ze sobą powiązane? Jego rozmyślania przerwał mu dobrotliwy Belenach.
- Och, co? Proszę wybaczyć, zamyśliłem się… oczywiście bracie, pytaj o co chcesz- powiedział z uśmiechem . On był naprawdę dobrym człowiekiem. Wiernym swoim zasadom, pomocny, a przede wszystkim akceptował innych. Szkoda, że wszyscy nie są jak brat Belenach.
Ven'Diego,
- Przed zmrokiem powinniśmy dojść do naszego informatora - Odparł Belenach spoglądając gdzieś przed siebie. - Mam z nim umówione spotkanie. W miarę możliwości ma nas naprowadzić na trop.
Przez chwile szliście w milczeniu, gdy waszą ciszę przerwało pytanie brata
- Elevinarze, mogę zadać ci osobiste pytanie? - Wypowiedziawszy te słowa spojrzał ci głęboko w oczy.
Iluandar,
Brat Ticcus wyruszył z rannymi... nie podobało mu się to. Ten sen był taki realistyczny... może to ostrzeżenie? Na gałęziach suchego drzewa byli nadziani dwaj, wcześniej uratowani przez kapłanów, mężczyźni i ten krzyk pełen rozpaczy. To musiałbyć brat Ticcus. Było jednak już po fakcie, ponieważ rozdzielili się, a on nie miał wpływu na bieg wydarzeń.
- Nie, oni nie wróci - powiedział posępnie cichym tonem, w którym można było wychwycić również pewność. Pełną smutku akceptację prawa świata. Wolał jednak nie przekazywać kapłanom smutnej wiadomości, lepiej ich nie martwić. To może zaszkodzić podróży. Teraz musieli wypełnić misję. I być bardziej ostrożnymi.
- Ile dni drogi jest do naszego celu? - zapytał się szybko odrzucając złe myśli z głowy, żeby samemu nie dać się wciągnąć tej czarnej goryczy w swoje ramiona i szybkim krokiem doścignął przodującego na czele brata Belencha. W tym czasie Łucja również starała się ich doścignąć, ale o wiele wolniejszym krokiem.
Ven'Diego,
- Tak, tak - Odparł Belenach - Ustaliliśmy że brat Ticcus zabierze nasz wóz i pojedzie z rannymi do najbliższej wioski. Czyli będzie się musiał wrócić. Potem, w ramach możliwości, postara się dołączyć do nas. My zaś ruszymy na północny wschód. Jeśli nasz informator ma rację, natrafimy na naszego złodzieja własnie tam.
Zebraliście się do drogi i pożegnaliście brata Ticcusa. Uszczupleni o kilka osób ruszyliście z werwą przed siebie. Na czele waszej grupy szedł brat Belenach rozglądając się bacznie wokoło.
Iluandar,
Sen… to wszystko było tylko złym snem! Ale czy na pewno? To wszystko wydawało się tak prawdzie… może to ostrzeżenie? Albo zbyt się obawia? Tak, to bardzo możliwe, ostatnio męczył się z wieloma kłopotami. Widząc brata odsunął się gwałtownie, nie będąc pewnym czy tkwi w świecie mar, czy prawdy. Gdy rozejrzał się, i przekonał że wszyscy bracia, a co najważniejsze Łucja są cali, odetchnął z ulgą.
- To nic takiego..- powiedział biorąc głęboki wdech- miałem zły sen… naprawdę bardzo zły sen. Ale już po wszystkim Czy z wszyscy czują się dobrze?- spytał wstając. Wciąż w głowie miał słowa tajemniczego osobnika: Znaj mnie i bój się mnie. Czy to było wyzwanie które mu rzucono? Spojrzał w stronę małej Lucji i przytulił się do niej mocno. Bał się że ją naprawdę stracił.
- Zaraz będziemy ruszać w dalszą podróż, by pomóc tym panom.- szepnął. Odsunął się od małej i spakował swoje rzeczy.- Bracie Belenachu, gotowi do drogi?
Ven'Diego,
Ruszyłeś trochę pewniej dzierżąc swoją broń w ręce. Dziwne, jak taki mały kawałek metalu może sprawić że poczujesz się trochę lepiej, bezpieczniej. Jeśli można to uczucie nazwać "poczucie bezpieczeństwa".
Nie zawracając sobie zbytnio głowy poprzednimi makabrycznymi obrazami, przedzierałeś się przez las cieni. Poczucie czasu stracił jakby dla ciebie sens. Nie wiesz czy szedłeś godzinę, dwie czy może o wiele więcej. Nie liczyło się to dla ciebie. Po prostu prałeś na przód, mając na celu jedynie dobro Łucji.
Nagle do twoich uszu zaczął dobiegać dziwny dźwięk. Jakby szum wiatru tylko tak jakoś dziwni zniekształcony. Zacząłeś pojmować że to coś w rodzaju szeptu. Starałeś się zlokalizować źródło tego głosu, lecz gdy już byłeś bliski rozpoznania źródła, zdawało ci się jakby zaczął dobiegać z zupełnie innej strony.
Stałeś jak wryty jakiś czas, dopóki nie rozpoznałeś słów
- Znaj mnie i bój się mnie... - Wydawało ci się że takie słowa padają wokoło ciebie.
Gdy doszedł do ciebie sens tych słów, coś tobą targnęło. Raz, drugi, trzeci.

Otworzyłeś oczy. Otworzyłeś oczy?
Ujrzałeś przed sobą zatroskaną twarz brata Belenacha.
- Wszystko w porządku? - Spytał. Zdałeś sobie sprawę że leżysz na swoim posłaniu, zalany potem.
Iluandar,
- O bogowie…- szepnął. Kto był takim monstrum by tak potraktować tych ludzi!? Ważniejszym pytaniem było: jak mógł dopuścić do takiej masakry! Dlaczego go nie było tutaj przy nich!? Ktokolwiek to zrobił… musiał być bardzo złą osoba, skoro krzywdził rannych. Teraz był naprawdę przerażony, nie wiedział co się dzieje, wszędzie dookoła śmierć i ból, zupełnie jak kiedyś. Ale nie miał czasu na rozmyślanie o życiu i sytuacji. Słyszał kolejny krzyk! Nie mógł pozwolić umrzeć kolejnym niewinnym! Jest przecież lekarzem, jego obowiązkiem jest ratować ludzkie życie, nieważne w jaki sposób, i z czym mu się przyjdzie zmierzyć. Natychmiast biegiem skierował się w stronę usłyszanego dźwięku. Przed tym jednak, wyjął swój nóż- wiedział że mu się przyda.
Ven'Diego,
Podszedłeś bliżej dziwnych kształtów.
Twoim oczom ukazał się niezbyt przyjemny widok. Na suchych gałęziach martwego drzewa, nadziani zostali dwaj mężczyźni. Jak zdołałeś się zorientować, byli to ci sami których uratowali bracia.
Ich twarze wyrażały ból, ich oczy, albo raczej to co z nich zostało, dziobane zostały przez wrony. Te odwróciły na chwile swoje zajęte głowy w twoją stronę skrzecząc złowieszczo.
Gdy tak ze zgrozą na twarzy przyglądałeś się trupom, usłyszałeś kolejny krzyk. Krzyk pełen rozpaczy.
Iluandar,
- Kto to!?- szepnął głośno. Czuł się spanikowany. Coś mu podpowiadało, że powinien się cofnąć i uciec, jak zawsze był to w zwyczaju robić. Ucieczka jest najlepszym sposobem na przeżycie. Jednak nie mógł tego zrobić. Musiał przeć przed siebie dla Łucji. Ona by postąpiła tak samo na jego miejscu, chodź jest tylko małą niewinną dziewczynką. On już miał dużo lat. Nie mógł się cofnąć. Przyjaźń zobowiązuje. Przysiągł jej chronić. Raz mu się udało. Ale… ale to miejsce było złe… martwe drzewa, krzyki, cienie, które wyciągały w jego stronę ręce i ślady krwi. A teraz jeszcze natrafił na… no właśnie na co? Czy to był duch?~ Nie, spokojnie Elevinarze, to wszystko na pewno omamy twojego przestraszonego umysłu. Co by tutaj robił duch? To śmieszne. Prawda? To jest śmieszne. Aby się o tym przekonać, rzucisz czymś w te straszne kształty przed tobą, a one się rozmyją jak iluzja.~ pomyślał sobie. Rozejrzał się dookoła za jakimś kamieniem. Miał zamiar go chwycić i cisnąc nim w stronę tajemniczych, majaczących tworów(jak mu się wydawało) jego wyobraźni. Oddychał głęboko i miarowo. Próbował się uspokoić. Wierzył, że jeśli zrelaksuje się, wszystko okaże się tylko marą, albo zły snem, z którego się obudzi i znów znajdzie się przy zgaszonym ognisku kapłanów, obok Łucji, gdzie wszyscy zaczynają się zbierać do podróży.
Ven'Diego,
Niemal biegłeś podążając za kroplami krwi, które znajdowałeś co chwilę. Częstotliwość i występowania powiedziało ci ze ten który je zostawił, raczej nie miał się za dobrze.
Minąłeś kilka martwych drzew, ich złowieszcze cienie "wyciągały" do ciebie swoje konary, starając się cie pochwycić.
Ruszyłeś dalej starając się nie patrzyć na to wszystko. Nagle usłyszałeś krzyk. Męski krzyk bólu. Odgłos ten tak niespodziewanie jak się pojawił, tak samo i zamilkł. Poza tym dostrzegłeś jakiś majaczące w oddali kształty. Wisiały nieruchomo na jednym z martwych drzew przed tobą.
Iluandar,
- Co… co to ma znaczyć- szepnął zaskoczony. Ślady krwi mogli zostawić ranni… czyżby ktoś ich przeniósł? Kapłani? Nie to niemożliwe, Łucja w mig by go ostrzegła gdyby coś się stało, a nawet gdyby zdążyli jej coś zrobić, on na pewno by to usłyszał. Mało tego, przeniesienie rannych to rzecz bardzo kłopotliwa. Chociaż ślady wskazywały na to, że ktoś to zrobił. No chyba że jakimś cudem wrócili do sił, ale mimo wszystko ten argument nie miał sensu. A może poszukiwany złodziej czyhał na nich, i wykorzystał okazję kiedy młody mag zasnął i wykorzystał swoje podłe sztuczki!? Cokolwiek się stało, odpowiedź znajdowało się w jednym miejscu… w głębi lasu. Nie mając innego wyboru, westchnął i ruszył ścieżką którą wyznaczyły kilka kropel krwi. ~Łucjo, wytrzymaj proszę, postaram się przybyć najszybciej jak to możliwe~ pomyślał idąc.
Ven'Diego,
Przyjrzałeś bliżej obozowisku, a raczej temu co z niego zostało. Porozrzucane tu i ówdzie rzeczy podpowiedziały ci że coś tutaj się stało. Tylko co? Dlaczego cię to nie obudziło?
Dotarło do ciebie także że zniknęli ci ranni.
Po bliższym sprawdzeniu zauważyłeś kilka kropel krwi które leżały na ziemi. Kilka kroków dalej dostrzegłeś kolejne. Jedno było pewne, ktoś kto krwawił, szedł w stronę lasu.
Iluandar,
- Bracie Belenachu!?- krzyknął zaskoczony kiedy zorientował się że, wokół nikogo nie ma. Gdzie się podziali… o bogowie, Łucja!- Łucja! Gdzie jesteś!?- jego przerażony głos roznosił się po całym lesie. Kapłani zniknęli, mała Łucja też… kilku z nich nie chciało jej towarzystwa. Czy oni… czy oni chcieli ja zabić!? Ponownie!? Zazdrosne potwory! Nie mogły zrozumieć tego że ona żyje! Nie mogą być nigdzie daleko…. Musi odnaleźć Łucje zanim Pan Skąposzczet się obudzi, nie chce go denerwować zaginięciem ich przyjaciółki. Szybko spakował swoje rzeczy i rozejrzał się po całym obozie, szukając śladu po kapłanach- jakiegoś tropu, który mógłby go naprowadzić. Robiąc to powtarzał w kółko:
- Nie martw się, nie martw się Łucjo… odnajdę cię, obiecuje ci to!
Ven'Diego,
Twoja towarzyska stanęła niedaleko ciebie, słuchając się ciebie.
Słyszałeś dobiegają rozmowę braci. Jak zdołałeś usłyszeć kilku z nich nie było zadowolonych z zaistniałej sytuacji. Na ich obawy odpowiadał spokojnie brat Belenach.
Przymknąłeś oczy, sen spadł na ciebie szybko. Jak dobrze było zasnąć wiedząc że ktoś więcej czuwa nad twoim snem.



Obudziłeś się gdy słońce zaczęło wschodzić. Promienie przebijające się przez korony drzew raziły twoje oczy. Przeciągnąłeś się, twoje kości strzeliły kilka razy. Rozejrzałeś się wokoło. Coś wydało ci się nie takie jak powinno być. Bracia gdzieś zniknęli. Zaniepokojony wstałeś na nogi rozglądając się wokoło. Wtedy doszła do ciebie inna, o wiele straszniejsza myśl. Łucji nie ma z tobą.
Iluandar,
No i wszystko jasne. Ale nie miał zamiaru się głowić nad przekazanym zadaniem. Był zmęczony podróżą i ucieczką przed goniącym go niebezpieczeństwem w postaci wilków. Chciał iść spać, pewnie Łucja też, w końcu małe dziewczynki powinny dużo spać.
- Brat Ticcus ma rację. Powinniśmy odpocząć, czeka nas ciężka praca.- zdjął plecak i odchodząc od kapłanów, wyjął z niego koc, który rozłożył na ziemi.- Nie martwcie się, nie będę marnował waszych zapasów, na szczęście jestem przygotowany do podróży. Nie obraźcie się ale wolałbym zostać sam na sam z sobą, potrzebuję chwili do namysłu.- usiadł na swoim posłaniu. Musiał porozmawiać z Panem Skąposzczetem. Dlatego musiał się od nich oddalić. Ludzie nie akceptowali tego że posiada przyjaciela, pewnie dla tego bo nie potrafili go dostrzec. Pan Skąposzczet po prostu cenił swoją prywatność i bardzo lubił spać. Jednak teraz potrzebował oparcia swojego przyjaciela. Nikt jak on, nie podnosił go na duchu, ani nie podsuwał tak dobry rad i spostrzeżeń, których sam Elevinar nie dostrzegał.
- Panie Skąposzczet…. Boje się, nie wiem czy dam radę.- zaczął swój monolog, jąkając się cicho.
~ Co się dzieje?! Gdzie... ach no tak, znów kłopoty, czy tylko czujesz się ponownie zagubiony? Ile razy mam Ci powtarzać, że nigdy nie będziesz samotny, bo nigdy Cię nie opuszczę.- głos wyimaginowanego przyjaciela rozległ się w głowie elfa.
~ Ci ludzie mnie potrzebują.. co jeżeli ich zawiodę? Pomagają nam, to nie byłoby miłe gdybyśmy ich zawiedli
~ Nie patrz na ludzi. Ty jesteś najważniejszy. Jeżeli Ciebie zabraknie to kto przyniesie odkupienie temu światu? Ale dobrze, dobrze... trzymaj się ich. W gromadzie jest bezpieczniej. Jeżeli nic nie czujesz to ich zwódź, udawaj, że twój talent magiczny podpowiada Ci jakiś kierunek.
~Czy to nie jest... kłamstwo? Kłamstwo jest złe...
~ Czy darowanie ludziom nadziei jest złe?
~Chyba masz rację. Tylko ja im pozostałem, nie mogę pozwolić by upadli na duchu.
~ Zgryzota jest gorsza od słodkich kłamstw.
~Jesteś taki mądry! Zawsze wiesz co powiedzieć w trudnej sytuacji!
~ Teraz powinieneś coś zjeść i położyć się spać. Poproś Łucję, aby czuwała w nocy, a wszyscy niech pójdą spać. Potrzebne są wam siły, a ona ma jej nieskończone pokłady. Dobranoc Elevinarze.
~Dobranoc Panie Skąposzczet
Chłopak wyjął z swojego plecaka placek z suszonymi jabłkami, który kupił niegdyś w jednej z wiosek, aby go spożyć. Zawołał swoją nieumartą przyjaciółkę.
- Łucjo, proszę, mogłabyś czuwać dzisiejszej nocy? Wiem że dasz radę, wierzę w ciebie.- mówiąc to położył się na swoim prowizorycznym łożu aby przymknąć oczy i zasnąć.
Ven'Diego,
- Jeden z naszych informatorów wspominał o wiosce położonej nieopodal. Będziemy musieli powęszyć trochę. Mam nadzieję że z twoją pomocą natrafimy na odpowiedni trop. - Odpowiedział Belenach - Mam zamiar wysłać kogoś o świcie z tymi rannymi. Potrzebuję przy sobie wszystkich możliwych pomocnych dłoni, ale nie mogę zostawić ich na pastwę losu.
Brat skończył swoje zdanie, po czym zaczął ruszać patykiem w ognisku.
- Trzeba będzie złapać każdą możliwą godzinę snu - dodał Ticcus
Iluandar,
- Rozumiem… mam nadzieje, że im się polepszy, jeśli nie, to zawsze mogę służyć moimi umiejętnościami. Jestem naprawdę dobrym lekarzem, mam doświadczenie - uśmiechnął się do kapłanów po czym kontynuował- Chciałbym tylko jeszcze wiedzieć, gdzie mam zacząć szukać? Na pewno macie jakiś trop, ślad, możliwe miejsce, w którym był poszukiwany przez was złodziej. To mi ułatwi zadanie i nie pozwoli na błądzenie- „tak mi się przynajmniej wydaje” pomyślał. Nigdy nie robił takich zadań. Nie był typem poszukiwacza przygód, wielkiego bohatera czy potężnego arcymaga. Był po prostu sobą… elfem starającym się pomóc każdemu jak to tylko możliwe. Młodzieńcem, który nie chciał by ludziom było przykro i źle. On po prostu jest idealistą jakich mało na tym świecie…
Ven'Diego,
- Ci dwaj to jedyni ocalali, jakich odnaleźliśmy z złupionej karawany kupieckiej. - Wyjaśnił Belenach - Odnaleźliśmy ich ledwo żywych całkiem niedaleko stąd. Mieliśmy zamiar odprowadzić ich do najbliższej wioski. Teraz prawdopodobnie jeden z nas weźmie na siebie to zadanie, kiedy reszta wyruszy.
Jak na wołanie jeden z poszkodowanych poruszył się pojękując cicho. Obydwaj najwidoczniej spali.
Iluandar,
Zastanowił się na chwilę. Miał odnaleźć zaginiony relikt, skradziony przez rabusia, który prawdopodobnie ma umiejętności magiczne, lub jakiś specjalny sprzęt. No cóż, jest ich ostatnią nadzieją, nie może ich zawieść. Oby tylko wiedzieli gdzie ma zacząć… tropić. Jednak jedno nie dawało mu spokoju….
- Ja i Łucja z chęcią wam pomożemy, w końcu jesteście dla nas tacy gościnni. Ale jeśli mi wolno spytać- wskazał palcem na dwóch zabandażowanych- Czy ci dwaj, to pokrzywdzeni podróżni, czy też może wasi bracia których spotkało nieszczęście podczas wędrówki. Czy ich stan ma może coś wspólnego z waszymi poszukiwaniami.- Jeśli tak to zadanie może okazać się o wiele trudniejsze niżby mu się wydawało. Na szczęście, nie był sam w tej eskapadzie. Łucja, wprawdzie młoda, była bardzo uzdolniona i potrafiła sobie poradzić w trudnych sytuacjach. Bardzo samodzielna dziewczynka.
Wczytywanie...