Po świetnym "Kolorze magii" i jeszcze lepszym "Blasku fantastycznym" trafiamy właśnie na tę część cyklu i... No właśnie, i co? Ja niestety srodze zawiodłem się na tym tomie. Kompletnie nie utrzymuje on poziomu poprzednich woluminów, a wręcz mocno go zaniża. Nie mówię, że książka jest zła. Pokręcony, ale i dosadny humor Pratchetta ratuje tę pozycję wielokrotnie. Sama historia nie jest najgorsza. Widoczne nawiązania do Ziemiomorza Le Guin czy aspekt feminizmu potrafią wciągnąć, a i zmusić do refleksji. Niestety, świetnie wytknięte przez Tyriona, stopowanie akcji zabija "Równoumagicznienie". Miejscami jest ono tak potwornie nudne, że musiałem się zmuszać, aby czytać dalej. Szkoda, bo na kartach powieści znajdziemy sporo ciekawych i śmiesznych sytuacji czy postaci, które giną pośród morza nudy (plemię, wybierające spośród siebie Kłamcę, to chyba mój ulubiony motyw w tej części). Na szczęście zakończenie nieco nadrabia poprzednie wpadki, ale myślę, że 5/10 to sprawiedliwa ocena, biorąc pod uwagę rewelacyjną kolejną część cyklu - "Morta" - czy "Trzy wiedźmy", gdzie Babcia Weatherwax i spółka dopiero pokazują tak naprawdę pazur.
Ach, i zapomniałbym - mamy również epizodyczny powrót Rincewinda