I które z większości swoich bajkowych, bo na pewno już nie baśniowych, produkcji uczyniło samopowtarzalne cokwartalne chłamy, wykonane na bazie tych samych, szkaradnych tekstur, przedstawiających te same, żenująco pseudo-śmieszne zwierzęta przeżywających identyczne przygody?
Niestety, choć "Piękną i Bestię" do dziś zdarza mi się obejrzeć z bebrzeżną przyjemnością, podobnie jak wcześniejsze klasyki, które z Waltem Disneyem miały wspólnego coś więcej, niż tylko nazwisko, to na przestrzeni ostatnich lat (dziesięcioleci?), udane produkcje Disneya, to już wyjątki od niechlubnej reguły (np. "Wall-E", "Up"). Jeśli chodzi o tak zwany pełen metraż, to oczywiście, można chwalić się "Piratami", ale nadal nie czuję się uspokojony tym, że akurat Disney weźmie się za ten film. Niebezpiecznie przypomina mi to fuzję Blizzarda z Activision, ale nie będę już dalej brnął w przesadę
Raph - lektur polecać nie muszę, przynajmniej w kwestii klasyki. Zajdle, Strugaccy i im podobni sami wpadają w ręce. Z nowości jednak również coś znajdziesz. Choćby tę książkę, o mocno nieatrakcyjnym tytule - "
Jak przeżyć w fantastycznonaukowym wszechświecie". I nie, nie chodzi o to, że akurat ja ją recenzowałem
Po prostu to jedno z lepszych sci-fi sensu stricte, jakie ostanimi czasy miałem przyjemność czytać.
Ekh - Twa cocacolowa metafora, jakkolwiek trafna w swym ogólnym zakresie, tworzy jedno pole do ideologicznego sprzeciwu, którego nie mogę nie zgłosić
Mamy bowiem dwie zupełnie różne idee, wywiedzione z tego samego źródła - to, czym dany produkt był i miał być w chwili powstania oraz wkróce po niej, a także to, czym jest i ma być obecnie, niejako w oderwaniu od pierwotnego zamysłu. Fakt, "Nowa Nadzieja" nie była scenariuszem autorstwa Tatarkiewicza, co może nawet lepiej, bo wystarczy spojrzeć, jak z realizacją prawdziwej filozofii poradził sobie filmowy "Solaris". Jednak Lucas zawarł w tym uniwersum spory ładunek pomyślunku i potencjał do rozwoju, który przecież świadomie ograniczył, zaczynając od środka, zamiast od początku. Nawet pomimo całej szalonej zawieruchy, jaka wybuchła po sukcesach "Nadziei" i "Imperium", nawet pomimo wszystkich psychofanów, którzy nękali aktorów i ruszającej potem lawiny marketingowego sukcesu, nie mogę zgodzić się z tezą, że "SW" było obliczone tylko na wysoce gazowany, przyjemny dla smaku i bezwartościowy mózgowo-odżywczo produkt. Stało się nim później i nie musi być nim teraz. Można połączyć przyjemne z pożytecznym, ot - "Zemsta Sithów", popularnie gnojony przez wszystkich paladynów malkontenctwa, z zakonu "TruFanów", moim zdaniem bardzo dobry, spektakularny film, trzymający (prawie) poziom i klimat starej trylogii. Da się? Da się. Ale fakt, jeśli już jesteśmy Coca Colą, to nie musimy, nawet jeśli możemy. I tu również pojawia się moja obawa o to, co dostanę w 2015 i na ile będzie to niejadalne.
A nawet jeśli mi zasmakuje, ot tak w sam raz na deser po obiedzie, to bardzo prawdopodobne, że będzie miało baaardzo krótki termin ważności, czego na pewno nie powiemy o pierwowzorach.