Sesja Krixa - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!

Podgląd ostatnich postów

Wiktul,
Parę maślanych spojrzeń i krótki chichot, połączone z sugestywnym uśmiechem, wystarczyły ci za słowa potwierdzenia.
- A jakie... Jaśnie pan ma... życzenia... odnośnie posiłku? - zapytała z całą niewinnością, na jaką było ją stać, a w tej materii wyraźnie nie było to wiele. Niemal słyszałeś, jak pozostali bywalcy osaczają ją chciwymi spojrzeniami, z których przynajmniej część przeniosła się na ciebie, zmieniając ze chciwości w co najmniej nieżyczliwość.
Krix,
-Och, proszę się nie kłopotać. Jestem szczęśliwy gdzie jestem. Naprawdę dziękuję.-Uśmiecham się radośnie do karczmareczki. Gdzie diabął nie chadza tam baba siedzi, mówią czasem po wioskach. Może właśnie kobieta miałaby odpowiedzi na moje wątpliwości. Nadal ze szczerym uśmiechem zwracam się do niej. Nawet jeśli jest między nami różnica statusów. Pochodzę z rodziny o dalekich tradycjach i rozbudowanej linii krwi, oraz swój czas w szkołach spędziłem, nie muszę ni być wyniosły nad plebs ni nieuprzejmy. Zresztą i tak od lat nie wyglądałem na swoje pochodzenie. -Może jedynie jeśli byłabyś tak łaskawa pomóc mi po śniadaniu z rynsztunkiem droga dziewko. Oczywiście jeśli to nie problem.
Wiktul,
Gospodarz jedynie zamknął oczy i opuścił głowę, wbijając swe trzy podbródki w miejsce, w którym niegdyś znajdowała się szyja i kręcił nią zawzięcie, wyciągając przed siebie otwarte dłonie. Wyraźnie nie zamierzał słuchać niczego, co mogło wiązać się z jakąkolwiek opłatą za świadczone ci usługi. Mało tego, gdy odszedł od ciebie, by zebrać należność od pozostałych gości, dostrzegłeś ukradkowe, na pół trwożliwe, na pół podejrzliwe spojrzenia, jakie karczmarz słał pod twoim adresem, zupełnie jakby upatrując w tobie szpiega lub kogoś podobnego autoramentu.
Tymczasem twój dzień rozpromienił się jeszcze mocniej za sprawą równie miłych, co eksponowanych wdzięków złotowłosej karczmarki, która, pochyliwszy się nad twoim problemem w całej rozciągłości, zapytała, co też jaśnie pan życzy sobie na śniadanie. Doznałeś dziwnej sensacji złożonej z dwóch ambiwalentnych doznań. Z jednej strony wszystko, co zdecydowanie najlepszego mogłeś zastać pod tym dachem, znalazło się właśnie na wyciągnięcie twej ręki, dodatkowo uśmiechając promiennie, z drugiej zaś kilka sztyletów wbiło się w twe plecy spojrzeniami pozostałych mętów, których zazdrość kipiała wręcz z trzymanych przez nich kurczowo kufli.
Krix,
-Proszę się nie kłopotać. Nalegałbym także na uregulowanie rachunku. Stałem się gościem Lorda jedynie z przypadku. Nie chciałbym wszak byś nie miał zysku z mej obecności dobry karczmarzu. Nie mam wiele, ale chce trudy jakie poniosłeś opłacić. Wszak przecież cię budziłem w nocy naszym najściem.-Mimowolnie zapewne siadam w wyznaczonym miejscu.
Wiktul,
Gospodarz spojrzał na ciebie jak na widmo lub szczególny przypadek obłąkańca.
- Zapłacić...? Ależ gdzież tam, panie! Jakże to, miałbym ściągać grosz za łożę i strawę od gości Jego Lordowskiej Mości? Gdzież bym śmiał... - powtarzał uparcie, kręcąc przecząco głową i gestem oraz całą powagę swej niemałej tuszy zaprosił cię, niemal wpychając, z powrotem do środka. Już od progu krzyknął w stronę kuchni:
- Aina! Śniadanie dla pana! Proszę, proszę, niechże pan siada i mówi, co potrzeba. Córka zaraz podejdzie...
Krix,
Może to i dobrze? Będę miał szansę zasięgnąć języka tam gdzie zwykle winno się to robić... przy trunku. W pierw jednak obowiązki. Podchodzę dziarskim krokiem do karczmarza.
-Witam. Chciałem spytać ile zalegam za tą noc i śniadanie jakieś.
Jak załatwię tu sprawy przydało by się przebrać oczyścić i przebrać w nowy zakup przed rzeczonym śniadaniem. Dobrze byłoby to wszystko zrobić nim zjawi się kapłan to przy strawie może jeszcze o coś podpytam. Bo na razie to nie mam za bardzo nic co by świadczyło o panowaniu zła. No może poza konszachtami z siłami piekielnymi.
Wiktul,
Dziarskim krokiem pokonałeś drogą powrotną, obserwując wciąż ospałe, lecz zmierzające nieuchronnie ku zwykłemu pośpiechowi dnia ruchy mijanych mieszkańców. Karczma również stała już otworem. Właściciel, otworzywszy na oścież drzwi, przez które wpadała mieszanka słońca i porannego powietrza, zamiatał obejście miotłą z długich, cienkich gałęzi.
W głównej izbie zastałeś już pierwszych gości, sądząc po wyglądzie - kilku marynarzy po nocnej lub przed poranną wachtą, a także parę smętnych indywiduów, topiących w kuflach wypisane na twarzy smutki, tajemnice i hulanki dnia poprzedniego. Kapłana jeszcze nie było.
Krix,
W życiu nic takiego nie widziałem, pewnie dla tego jeszcze żyje. Czy druidzi byli do tego zdolni? Nie wiem, a po ostatniej nocy raczej nie prędko się ich spytam. Dobra. Czas już na pewno wracać do karczmy. Jeśli braciszek jest punktualny to może tam już na mnie czekać. Lepiej było go nie denerwować. Miłym byłoby z kimś jeszcze porozmawiać. Ale z kim? Jeśli ci ludzie są uciskani to się ze strachu nie przyznają. Same miasto nie wydaje się uciśnięte. Poza zarazą wydaje się rozkwitać. Ciężka sprawa. Jednak sam pakt z diabłem już świadczy o czymś złym. Tylko gdzie znaleźć inne dowody? Tak czy inaczej ruszam do karczmy.
Wiktul,
Zwłoki, który się przyjrzałeś, faktycznie wyglądały na dotknięte jakąś dziwną chorobą. W wielu miejscach dostrzegłeś czarne, podłużne pręgi, biegnące w różnych miejscach przez ciało. Przypominały trochę jak rany po wypaleniu lub martwicy, jednak kształtem i szerokością wyglądały bardziej na ślady po uderzeniach bicza, choć nie były tak głębokie.
Odsunąłeś się gwałtownie od płonącego stosu, gdyż odór palonych ciał był nie do wytrzymania. Nie dziwiło cię, dlaczego znachor nosił maskę. Bez wątpienia były to oznaki jakiejś choroby, jednak dotąd się z taką nie spotkałeś.
Krix,
-Nie wiedziałem iż mieszkańcy lasów pochodzą z Sodomy. Człowiek widać uczy się każdego dnia. Dziękuje za pomoc.- Odchodzę jeszcze przyglądając się zwłokom w poszukiwaniu śladów choroby. Chyba czas wracać do karczmy, ale dobrze byłoby kogoś jeszcze zagadnąć w drodze o to jak tu jest. Na razie nie ma nic złego poza walką z druidami, a z tym zmaga się wiele miast.
Wiktul,
Mężczyzna westchnął i ponownie przeczesał włosy dłonią. Widać było po nim zmęczenie nieprzespanej nocy. A może i kilku.
- Niestety, dobry człowieku, zaraza zaiste nęka nas w ostatnich dniach. Oto jej żniwo - wskazał na zrzucane z wozów trupy, które następnie podpalano na stosie - , jednakże żniwo znacznie mniej straszliwe, niż mogłoby być, gdyby nasz pan i władca, niechaj Umberlee ma go w swej opiece, nie powziął natychmiast odpowiednich środków. Mogę powiedzieć, że kapłani oraz inni, podobni mnie medycy, robią co mogą, by ograniczyć zagrożenie. Jeśli bogowie pozwolą, w ciągu najbliższych dni powinniśmy w pełni poradzić sobie z tym przekleństwem. O ile ci plugawi sodomici, wielbiciele drzew, nie wymyślą nam kolejnego diabelstwa, nim dobry lord dobierze im się do skóry.
Krix,
-Dobry człowieku. Dopiero przybyłem do miasta zeszłej nocy. Czy panuje zaraza?- Mając w pamięci co mówił braciszek wczorajszego wieczora podchodzę dość zapobiegliwie. Jednak na własne oczy chce zobaczyć tych ludzi. Czy na prawdę niosą ślady jakiejś zarazy. Czy może to sposób na likwidację niechcianych głosów. Rozglądam się też ogólnie, jak na nowo przybyłego przystało. Ostatecznie ciekawość pierwszym stopniem do piekła a tam mnie ta droga prowadzi.
Wiktul,
[Loooz, masz i bez tego dużo sesjowania, a dojdzie przecież kolejne ]
Krix,
[Przepraszam, nie spostrzegłem odpowiedzi. Odpiszę wieczorem.]
Wiktul,
[ Ilustracja ]

Ruszyłeś z wolna w dół głównej ulicy, ścigany porannym skrzypieniem otwieranych okiennic, podniebnymi krzykami zawsze głodnych mew i niemal podziemnymi porykiwaniami jak zawsze pijanych marynarzy, którzy poprzedniej nocy rozbili się na mieliznach tawern lub bruku. Docierała do ciebie charakterystyczna mieszanka zapachów, coś na kształt oddechu wszystkich wielkich miast - resztki nocnej bryzy, które dotarły nieco dalej między zabudowania; świeża, ostra woń morskiej soli przepełniającej powietrze; pozostałości po wczorajszym odorze miejskiej kanalizacji; nade wszystko zaś wszechobecny aromat ryb wszelkiej maści i jakości.
Gdy tak przechadzałeś się spacerowym krokiem, oglądając tak zwyczajną, a jednak za każdym razem tak wyjątkową krzątaninę ludzi zaczynających kolejny dzień życia, kilkukrotnie z zaułków podejrzanych uliczek spojrzały na ciebie zakazane gęby. Jednakże nawet o tak wczesnej porze natrafiłeś na paru strażników miejskich, schodzących z nocnej warty, zaś ledwie kawałek dalej zobaczyłeś coś, co sprawiło, że stanąłeś jak wryty.
Stos złożony ze zwłok, drewna i słomy, który wzniesiono nieco dalej, w ślepym zaułku nędznie wyglądających budynków.
Właśnie jakaś karykaturalna postać, cała odziana w jednolicie czarny strój, spod którego nie sposób było dostrzec kształty człowieka oraz z niewiarygodnie długim, ptasim dziobem, podkładała pod niego ogień, zaś krzątające się tu i ówdzie ciury dorzucały drwa do płomieni lub odprowadzały puste wozy, z których zapewne wcześniej zrzucono zwłoki.
Czarny ptak odwrócił się od stosu i zdjąwszy maskę, przeczesał dłonią włosy i zmęczoną twarz strudzonego człowieka.
Krix,
-Dziękuje serdecznie za pomoc, wiem już w razie czego gdzie się udać.- Po uregulowaniu, wszystkiego zabieram towar by się przejść jeszcze, nim wrócę. Najlepiej w boczne alejki. Zobaczyć co tu jest. Kapłan najwyżej poczeka. Powiem, że się zapodziałem. Dobrze by było jednak gdybym tego nie zrobił na prawdę. Muszę rzucić na to miejsce okiem jeszcze. Może jednak pogadać z karczmarzem albo jego córką? Nie, będą się bać za bardzo by powiedzieć coś złego. Idę zasięgnąć języka z ulicy.
Wiktul,
Wzruszył ramionami i ponownie pochylił do kufrów, porządkując rozrzucone wcześniej towary.
- Wieeeecie, panie... - stękał pod ciężarem własnego korpusu i towarzyszącego mu obciążenia - Życie to zawsze ciężkie jest. Ale nie można rzec, nasz lord dodał bobu wszystkim naokoło i tera Velen rośnie na nie lada potęgę. Jeszcze cztery... no, pinć lat temu, z każdą dostawą i statkiem, to było na dwoje wróżyć: albo dopłynie i będzie co sprzedać, albo piraci napadną i zeżrą, psia ich mać. Teraz nikt nie myśli nawet podnieść ręki na veleńskich kupców i ich statki. - wyprostował się, jęknął, kładąc dłoń na plecy i kopniakiem zamykając wieko jednego z kufrów.
- Wiecie, panie. Ja nie rybak, chodź miejscowy, więc w zbytki po samą szyję nie opływam. Ale niczego mi tu nie braknie, a o lepsze miejsce na interesa trudno na całym wybrzeżu, tego możecie być pewnym. A kto tu roboty szuka, ten i znajdzie. I ci, co głową robią, i ci, co ramieniem. A majstrów od miecza zawsze potrzeba, czy to na zamku, gdzie lordowi służą lub za druidami ganiają, co się, psie juchy, szarogęsić zaczęły, albo to wśród porządnych, Umberlee widzi, uczciwych kupców, co poza granice miasta udać się czasem muszą. - poklepał się po brzuszysku, podkreślając tym samym, kogo należy brać za przykład uczciwego kupiectwa.
Krix,
-Właśnie nie dawno przybyłem. Dobrze wam się tu żyje? Nie za ciężko? Pracę gdzieś znajdę? W wojaczce chyba tylko dobry jestem?- Zalewam kupca pytaniami z uśmiechem na twarzy. Jak się trochę otworzył to może i chlapnie ozorem bardziej.
Wiktul,
Z lekką dozą nieufności kupiec wziął monety z twej ręki i obadał je starannie, używając do tego wszystkich możliwych zmysłów. Werdykt musiał być pomyślny, gdyż kiwnął głową na znak aprobaty i bez słowa wrzucił kwotę do jednej z licznych kieszeni swojej szaty, wskazując ci towar.
- Pieniądze z północy równie dobre, co z południa. Choć dziwne to, bo gości ostatnio niewielu tu mamy. Zaraz i takie tam durnoty, rozumicie, panie.
Krix,
-Może być ta grubsza, za 10. Przyjmuje waćpan walutę z północy? Tutejszej jeszcze nie mam.
Wczytywanie...