Sesja Dany'ego - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!

Podgląd ostatnich postów

Wiktul,
Doszliście do kolejnej alei targowej i rozeszliście się po straganach, każdy za swoimi potrzebami, choć tak, by pomimo tłoku w miarę możliwości mieć pozostałych w zasięgu wzroku. Tymczasem na straganach panował radosny chaos. Sąsiadowały ze sobą stoiska pełne blasterów i broni palnej najróżniejszych kształtów i konstrukcji, stragany gnące się od ciężaru zgromadzonej na niej żywności, miejscowych specjałów o niewymawialnych dla ciebie nazwach i przeznaczeniach równie tajemniczych, co małokalibrowe samoróby sprzedawane na poprzednim stoisku. Czułaś wyraźnie ostry zapach przypraw, suszonego mięsa i niemal gotujących się w skwarze owoco-warzyw, o przedziwnym, średnio zachęcającym wyglądzie. Nieco dalej dostrzegłaś Makankosa, który spacerując bez wyraźnego celu obdarzył wyjątkowo pogardliwym spojrzeniem spalonego słońcem Mandalorianina, który zachwalał na głos swoje pancerze. Niklo, idąc w przeciwnym niż ty kierunku, skierował się w stronę Kel Dora sprzedającego rozmaite maski, gogle, osłony na twarz, kaski, hełmy i tym podobny asortyment. Tymczasem dwa stragany dalej dostrzegłaś dwóch szturmowców, którzy usiłowali dogadać się z kalmariańskim sprzedawcą ubrań, pokazując mu coś na podręcznym holowyświetlaczu.

[Dodano po 17 dniach]

[Dany, Dany...?]
Dany,
Więcej szturmowców? Czy piesek preriowy zwraca uwagę, gdy pojawi się więcej mrówek? Musi częściej otrzepywać futerko.
Nie robiąc sobie wiele z patroli, zaczynam przeglądać targ. Nie wiem, na ile pozwalają mi fundusze, ale chciałabym kupić broń, ubranie dobre dla najemnika, z napierśnikiem, zapas wody i jedzenia.
Wiktul,
Uradziwszy co zrobić ze swoim zaopatrzeniem oraz wydając jednomyślny wyrok w sprawie tutejszych napojów wyskokowych, zebraliście się bez dalszego mitrężenia i wyszliście z powrotem w suchy, duszny, kleisty żar tatooińskiej ulicy. Wpływając w nurt standardowych gwarów, harmidru, okrzyków i kłótni, dźwięków z dziesiątek nieznanych narzeczy i języków, mutowanych niezliczoną ilością indywidualnych slangów, poczuliście się bardziej anonimowi niż w godzinach szczytu głównych arterii powietrznych na Coruscant. Nie dając się rozdzielić napływającemu tłumowi szybko przedostaliście się w pobliże straganów z zaopatrzeniem - bronią, żywnością, amunicją, pancerzami, ubraniami, elementami wyposażenia statków i masą innych, bardziej lub mniej pokrewnych towarów, prezentujących sobą różny stopień jakości i użyteczności (lub generalnego ich braku). Tym co pomimo wszystko nie umknęło waszej uwadze była większa niż zazwyczaj ilość Szturmowców w najbliższej okolicy - rozpływających się w upale na rogach alejek, kryjących się w cieniu przed skwarem lub wzrokiem, lustrujących tłum leniwymi ruchami głowy, dwuosobowych patroli toczących beznadziejny bój z żywą, płynącą w przeciwstawnych kierunkach masą. Mimo wszystko zdawało się, że nikt nie robi sobie nic wielkiego z ich obecności. Może więc i wy nie powinniście?
Dany,
- W porządku, zgadzam się, że dredziarz, ale teraz niewiele możemy zrobić. Z całą armia sithów siedzącą nad nam głową niezbyt wygodnie się działa. - patrzę po innych.
- Harlanowi ufać nie możemy, ale nie musimy go szukać, sam się z nami skontaktuje. A na ile go znam, to tak będzie.
Wiktul,
- A może jednak dojdziemy do porozumienia czy iść dalej za poleceniami naszego dwulicowego znajomego, czy zarżniemy go na miejscu? - zachrypiał Makankos, na moment zakrztusiwszy się po osuszeniu szklanki z miejscowym mózgotrzepem. - Jak widzę każdy z nas poznał "mistrza Harlana" osobiście i każdy wie o nim coś z goła przeciwnego, a więc razem nie wiemy nic. Nie wiem jak wy, ale ja nie zamierzam już nigdy więcej dać się wmanewrować w gierki sithów i im podobnych. To, że siedzę i piję przy jednym stole z trójką porąbanych jedi jest już wystarczająco koszmarne... - stwierdził, przesuwając dłonią po czole wzdłuż głowy, którą pokręcił z niedowierzaniem.
- Wolałbyś być na pokładzie królowej kłócić się z HK? Z nami zmierzysz swoje umiejętności, jeśli ci na tym zależy. Choć podejrzewam, że gdzieś tam w głębi chcesz pomóc trójce szalonych jedi. Pewnie twój honor działa. W innym czasie byłbyś świetnym jedi. - Niklo uśmiechną się do jaszczurowatego towarzysza. - Co do Harlna, to tak. Ja zamierzam mu przeszkodzić, czy powstrzymać go przed dokonaniem czegoś złego, ale najpierw musimy wiedzieć gdzie jest i co planuje. Jedyny trop jaki widzę, to dredziarz.
Dany,
- Sprzęt kupimy, ja i tak nie walczę mieczem, więc różnicy to nie zrobi. Pochowamy je, i tak trzeba będzie unikać walki. Ważne są nowe stroje i zdobycie informacji.
Wiktul,
- To nie jest zły pomysł. - Solusar kiwnął głową. - Walczyć potrafimy, myślę, że gdybyśmy powiedzieli, że stuknęliśmy paru Jedi i dzięki temu mamy miecze, jakoś by to przeszło. Chociaż dalej wzbudzało to podejrzenia, ale cóż, w takim razie, zostaje nam załatwić sobie jakieś blastery.
- Potraficie korzystać z jakiejś innej broni? - zapytał niepewnie Niklo. - Z Mieczami będziecie nadal przypominać Jedi w walce. Powinienem mieć jeszcze jakieś odłożone pieniądze. Wy nie powinniście korzystać ze swoich funduszy operacyjnych Jedi. Zapewne można je namierzyć. Nie jest może tego dużo ale na kilka blasterów i ubrania powinno starczyć. Coś jeszcze?
Dany,
- Jak zamierzasz wypytywać o dredziarza? Przecież nie podamy się za najemników i zaczniemy wypytywać innych naokoło?... - zawieszam głos.
- Chociaż... to nie musi być zły pomysł... - patrze po innych. - Skoro i tak nie mozęmy być jedi, to zróbmy z siebie najemników. I jako tacy popytajmy tu i ówdzie. Jako biedni ludzie potrzebujemy zarobku i chcielibyśmy go zdobyć z różnych źródeł.
Wiktul,
- Kyle on nie jest po naszej stronie. - Nautolianin wypowiedział to bardzo zimnym i poważnym głosem. - To co on zrobił to nie jest postępowanie jedi. Żadne cele nie usprawiedliwią tego wszystkiego. Harlan kroczy bardzo mroczną ścieżką i trzeba będzie go powstrzymać. Nie wiem tylko jak i jaką rolę dla nas zaplanował. Niestety nie mamy żadnych tropów. Chyba, że do sitha dredziarza. Był na planecie przed tym wszystkim, być może ktoś go zna. Miał towarzyszy najemników. Nim jednak zaczniemy gonić za ziarenkami piasku warto byłoby to przemyśleć a potem przebrać się i zaopatrzyć. Wasze zdanie?
Dany,
- Może i brzmi jak bełkot, ale to, że nie rozumiemy go nie oznacza, że nie ma sensu. Może z czasem cos nam przyjdzie do głowy. Jedna rzeczą, jakiej teraz pragnę, to konfrontacja z Harlanem. Mam już dosyć jego gierek. - odpowiadam, odstawiając kubek na stół.
- Jakie plany na teraz?
Wiktul,
Kyle kiwnął głową i upił łyk tego, co pływało w jego szklance.
- A ty, Makankos? Bo z mojej strony wygląda to tak: Nie możemy być do końca pewni, po której stronie Harlan stoi, bo to podwójny agent. Ściga go co prawda imperium, ale zastanawia mnie po co wziął ze sobą tego Sitha. Zastanawia mnie też dziwny zbieg wydarzeń, gdyż mamy w jednym miejscu szóstkę, a właściwie siódemkę użytkowników Mocy razem z Huminro, ale on się nie liczy, i trzy osoby, które były opętane przez Kuna, czyli dokładnie połowę ilości. Znając życie, to nieistotny szczegół, ale jest to ciekawy zbieg okoliczności.
- Nie mam pojęcia o kimś takim jak Harlan. Ale nazbyt dobrze znam Sitha o nazwisku Rainer.
- Trandoshanin syknął wyjątkowo nieprzyjemnie, zapewne zużywając jedno z bardziej wyszukanych przekleństw. - Nie znałem wielu Sithów, ale drugą rękę dam uciąć, że żaden z nich nie jest nawet w połowie tak twardym, groźnym i bezwzględnym sukinsynem jak on. Od niego nauczyłem się wszystkiego, co wiem o walce. - pociągnął kolejny łyk swojego oleju silnikowego, zwanego miejscową brandy i zmrużył oko, wbijając wzrok w ścianę.- No, może prawie wszystkiego.
- No pięknie, czyli nasz Mistrz Jedi jest i wytrawnym szermierzem i aktualnie prawdopodobnie najpotężniejszym użytkownikiem Mocy? - Nautolianin odłożył szklankę i ścisnął pięść aż kości strzyknęły. - Czy to jakaś skrzywiona wersja przepowiedni o wybrańcu Mocy? Wiemy coś o Harlanie więcej? Może zrodził się z samej Mocy? Nie wiem... Makankos? Pamiętasz jak walczyliśmy z Sionem? Wymienił nas jakby się nas spodziewał. Znał nas. Czy to możliwe, że już wtedy byliśmy wyznaczeni? Jak on nas wtedy określił?
- A cholera wie co on tam sobie wtedy myślał w tym połamanym łbie. Bardziej interesowało mnie oddzielenie go od ramion niż to, jakie słowa z niego wypływają.
- Oddzielenie go od ramion tak nam dobrze wyszło. Eh..- Jedi zamyślił się, skoncentrował się na wspomnieniach. Następnie spróbował odtworzyć słowa, które Sion kierował do niego, Makankosa, Huminro i drugiego Sitha, z którym walczyliście, gdy spotkali się z nim po raz pierwszy. - Śmierć jest częścią życia. Bez życia bla, bla, bla staje się esencją istnienia. Jest tylko śmierć, coś tam, coś tam. Nie chcecie niczego leczyć. Ty, Jedi? Nie możesz uleczyć sam siebie z niepewności, ze strachu, słabości. Jak więc miałbyś przywracać równowagę tam, gdzie jedynym bilansem jest nicość? Ty, Sithcie? Dążenie twoje do potęgi sprowadziło was tutaj, przyprowadziłeś ich wszystkich... Coś o śmierci. Jesteś głupcem. Jesteś sprzecznością, Trandoshaninie, wynaturzeniem. Skrywasz się za maską kłamstwa, którym coś tam. Coś a naturze. Też pomóc "leczyć", co nienaturalne? Czy chcesz odkupić siebie? A ty, Sithcie? Czy twój gniew, twa nienawiść i żądza zemsty to wystarczający powód? Czy macie pojęcie po co tu jesteście?... I wreszcie nam tego nie powiedział.
Trandoshanin wzruszył obojętnie ramieniem.
- Nie powiedział, co z tego? Chyba trochę za bardzo starasz się znaleźć sens w bełkocie obłąkanego trupa, mackowaty. Nie szukajmy ukrytych sensów tam, gdzie ich nie ma. On chciał zabić nas, my zabiliśmy jego. Choć i to w sumie nie do końca.
Dany,
- Możliwe. Jest inteligentny, a jego planowanie zazwyczaj jest długoterminowe. Tylko nie wiem, czemu akurat czwórka. - oddech.
- Rada potwierdziła, że Harlan jest szpiegiem w szeregach Sithów. Lecz wydaje mi się, że nie wiedzą o wszystkich jego dokonaniach. Zostawili mu aż taką swobodę działania? Z takimi umiejętnościami?
Wiktul,
- No dobra... podsumujmy co wiemy. Trzeba coś ustalić.- Niklo zaczął mówić bardzo zmęczonym głosem. Obracał w rękach szklankę z dziwną substancją i oglądał jak przesuwa się przy szkle. - Harlan nas tu wysłał. Ewidentnie jesteśmy mu potrzebni. Mam jedną wątpliwość. My spotkaliśmy Mistrza w świątyni i był tam. Walczył przecież z Kunem, jak mógł być na Korriban jako Rainer, gdy przyleciał tam Huminro? Kiedy w ogóle dał radę znaleźć się w dwóch organizacjach tak wysoko? Co jeszcze... A tak Harlan powiedział mi, że Rada chce, bym szkolił Makankosa, jeśli się zgodzi. Możliwe, że w tym też miał cel. Może potrzebuje czterech jedi do czegoś?
Dany,
- Nie możemy tutaj tak siedzieć. - mówię, poprawiając lekku. - Może i nie znajdą nas szybko, ale będą szukać. Nie wiem, czy nie lepiej byłoby się rozdzielić na kilka dni.
- Liczę, że Harlan wszystko wyjaśni. Oby był po naszej stronie...
Zerkam na Kyle'a.
Wiktul,
We czwórkę podeszliście do barmana, na którego zastępującym twarz ciekłokrystalicznym ekranie wyświetlały się pytania o wasze zamówienia. Przemagając instynkt samozachowawczy, nakazujący natychmiastową ucieczkę w sytuacji zetknięcia się z tutejszymi substancjami psychoaktywnymi, odebraliście swoje drinki i usiedliście przy nijakim, zakurzonym stoliku. Wsłuchując się w dobiegającą z głośników muzykę, śledząc wzrokiem leniwe, agresywne lub dziwne zachowania innych bywalców tego miejsca, męczyliście się ze swoimi trunkami. Jedynie Makankos, dając kolejny dowód swojego twardzielstwa, zamówił coś, co nazywano "tatooińską brandy" i wychylił połowę, wraz z kostkami lodu.
Siedzieliście tak, milcząc i zastanawiając się nad tym, co wydarzyło się dotąd. I tym, co może wydarzyć się niebawem.
Dany,
- Poszukajmy jakiegoś miejsca, gdzie można porozmawiać przez chwilę, odsapnęłabym też.
Rozglądam się za wolnym miejscem, choć żeby postać przy jakimś stoliku. Zazwyczaj każdy pilnuje swoje nosa, więc jak my będziemy pilnować, to będziesz w porządku.
Wiktul,
Wszyscy wykazaliście zaskakującą zgodność w kwestii tego, gdzie należy udać się, by możliwie najszybciej zniknąć jak najbardziej niepostrzeżenie. Przeciskaliście się przez tłum, niosący was jak żywy, śmierdzący gorącem i niezliczonymi odmianami potu nurt, pełen piachu, mułu i pyłu. Niewiele brakło, byście zgubili się sami, co i rusz przeskakując banthcie odchody, przecinające ulicę droidy czy co dziwniejszych przedstawicieli bardziej karłowatych ras, nie mieliście więc obaw, że ktoś mógłby łatwo za wami podążyć. Z waszej czwórki relatywnie najlepiej radził sobie Makankos, bez żenady torujący sobie drogę rozdawanymi na prawo i lewo pięściami, kopniakami i łokciami, okraszonymi niekończącą się litanią trandoshańskich przekleństw.
Koniec końców po dobrym kwadransie takich wojaży, zdeptani, zgrzani i styrani bez litości, dobiliście się do wejścia półkulistej lepianki, stanowiącej najwyraźniej miejscową mordownię.

[ Ilustracja ]

Od progu powitało cię kojące tchnienie chłodnego powietrza, które wypływało z ogromnych dmuchaw rozstawionych przy ścianach. Lokal był pełny po brzegi gośćmi chroniącymi się przed południowym upałem. Paru Durosów grających w pazaaka, Ithorianin sączący wodę z półmetrowej szklanki, Twi'lek gadający intensywnie z człowiekiem odpowiadającym mu w jego języku, grupa Gammorean, chrząkających nerwowo przy swoim stoliku i wielu wielu innych. Miejsce składało się z dwóch dużych sala przedzielonych pozbawioną drzwi framugą. W każdej z sal był jeden bar, zaś na końcu drugiej z nich, jakieś 60 metrów na wprost od wejścia, widziałeś całą okazałość władającego tym miejscem Hutta.
Dany,
- Chodźcie, nie ma co tu sterczeć. Schowamy się w biedniejszej części miasta. A może nawet u złomiarzy?
To mówiąc ruszam w tłum, ciesząc się, że nas nie zabrano na przesłuchanie. Ciężko by było wytłumaczyć złomiarzowi, skąd wziął miecz świetlny. A całej grupie kilka.
Pustynia, choć nie jest to dom, miło wrócić w te strony. Dopiero w niesprzyjających warunkach ludzie pokazują, kim są na prawdę.
Wiktul,
- Do Mos Ila, gdzieżby indziej? Zostawiając was gdzieś na pustyni mógłbym równie dobrze was zabić, poza tym takie międzylądowanie od razu wzbudziłoby podejrzenia. Gdy wrócimy do portu, wszystko odbędzie się zgodnie z procedurami. Nic tak nie usypia czujności jak poczucie bezpieczeństwa. - skwitował szyderczo.
Lot nie trwał długo. Gdy sylwetki pierwszych budynków wynurzyły się z Morza Wydm, pilot wykonał lekki zwrot, kierując się wprost na główne lotnisko, z którego wznosiły się i na które lądowały inne, cywilne jednostki.
Maszyna zeszła niżej i od razu wylądowała w głównym doku. Niepewni tego co zaraz nastąpi zwróciliście się w stronę klapy wyjściowej. Ta opadła, ukazując skąpaną w złotej poświacie płytę lądowiska, zastawioną na niemal całej powierzchni żołnierzami Imperium w pełnym rynsztunku. Tuż przed klapą stał mężczyzna ubrany niemal identycznie jak Huminro, z tą różnicą, że jego twarz skrywała podłużna, kanciasta maska z wąskimi szparkami otworów na oczy, nos i usta.
- Kapitanie Sejonie Huminro, z rozkazu Lorda Jadusa zostaje pan zatrzymany do wyjaśnienia i doprowadzony do aresztu, do czasu przesłuchania przez upoważnionego oficera Inkwizycji. Proszę zdać broń i iść ze mną.
Huminro nie odezwał się. Spokojnie podszedł do zamaskowanego Sitha, oddał mu broń i pozwolił założyć sobie kajdanki, a następnie poprowadzić pod bronią przez czterech szturmowców w asyście dwóch innych Sithów w identycznych maskach co ten, który właśnie wszedł na pokład.
- Co to za cywile, sierżancie? - zapytał modulowanym głosem, wskazując na waszą czwórkę.
- Zwykli złomiarze, sir. Znaleźliśmy ich nieopodal miejsca, gdzie upadł wrak "Defilera", przy którym przebywał też pan kapitan.
- Złomiarze, tak...?
- zamaskowany Sith zmierzył was szybko spojrzeniem. - Ten tutaj to Trandoshanin, oni raczej zbierają trupy, nie złom.
- To kaleka, sir.
- odparł natychmiast sierżant. - Jednoręka jaszczurka nie zabiłaby nawet pijanej banthy. - rzucił pogardliwie, nie widząc lub ignorując spojrzenia Makankosa, które świadczyło o czymś zgoła odmiennym.
Zamaskowany Sith namyślał się przez chwilę.
- Czy w pobliżu wraku widzieliście Lorda Rainera?
- Nie, sir. Ostatnio widziałem go tu w porcie, gdy wraz z kapitanem lądowali prywatną korwetą.
Sith kiwnął powoli głową.
- Dobrze. Odprowadźcie cywili na rutynowe przesłuchanie i zgłoście się do raportu.

- Tak jest sir. - sierżant odwrócił się do was i wskazał lufą wyjście ze statku. - Dalej, za mną. - ponaglił i ruszył na przedzie, a pozostali żołnierze otoczyli was kordonem.
Zbliżając się na tyle, na ile pozwalała mu sytuacja, Niklo szepnął do was:
- Jakiś pomysł jak zebraliśmy się jako grupa złomiarzy? I gdzie go gromadziliśmy? Pomijając fakt co mamy powiedzieć jak spytają co widzieliśmy...
Naradzić się było więcej niż trudno, zważywszy na eskortę i okoliczności. Ledwie znaleźliście się za bramą portu, a już porwała was fala rozwrzeszczanego, gwarnego, kolorowego tłumu, przez który eskortujący was oddział sunął powolnie i mozolnie niczym lodołamacz. Gdy rozmazana plątanina twarzy, ubiorów i sylwetek tak różnych, jak tylko można sobie wyobrazić, otoczyła was ze wszystkich stron ciasnym kordonem, dowódca szturmowców zatrzymał oddział i odwrócił się w waszą stronę.
- Idźcie. Zgubcie się w tłumie. Nikt nie powinien szczególnie przejmować się kilkoma nic nie znaczącymi cywilami, ale przez dwa, trzy dni mogą was szukać, więc ukryjcie się dobrze. Powodzenia, jedi. - rzucił jeszcze, nim przeciwstawne nurty tłoczących się przechodniów ostatecznie rozerwały kordon pancerzy i wraz ze swoimi ludźmi poszedł przed siebie główną aleją.
Dany,
- Mamy swoje umysły, nie kłopocz się tym. Pytam, gdzie teraz lecimy i gdzie planujesz na zostawić.
Wczytywanie...