Podgląd ostatnich postów
- Witam, witam ochoczo i kłaniam się w pas. - mężczyzna potwierdził deklarację jednym z bardziej wytwornych ukłonów, jakich nauczył się za czasów młodości. - Rad bym uczynić zadość tutejszej tradycji i na twe pytanie odpowiedzieć potokiem wykwintnego malkontenctwa, niemniej w obliczu twego oblicza wszelkie me problemy bledną bardziej, niż twe oblicze. - pogłębił ukłon, trzymając prawą rękę zgietą, a lewą wyprostowaną pod tym samym kontem.
- Ale faktycznie, przejdźmy do interesów. - wyprostował się momentalnie. - Potrzebuję od was tego, co każdy zorientowany w wartościowych rzeczach. I nie, nie mówię tu o towarzystwie urodziwych dam. - skłonił się lekko i odzwajemnił uśmiech ku obserwującej go dziewoi. - Informacje, Zefliku. Ale nie tylko. Na pewno wiecie o ostatnich awanturach, jakie Technokracja starannie przygotwała Tradycjom i wszystkim przy okazji. Na pewno wiecie też, że nasze położenie w tym momencie nie jest godne pozazdroszczenia. Tak się składa, że mam kilka pomysłów na dość wymyślne uprzykrzenie lub ukrócenie życia Technokratom, ale do ich realizacji potrzebuję środków, jakimi miejscowe Tradycje nie dysponują.
Pozwolił sobie na parę sekund pauzy, by natłok domysłów, obelg i informacji zdołał wywołać odpowiednią niestrawność we łbie Szczura, a gdy ten otwierał pragębę, by zadać retoryczne pytanie, Gassonet pospieszył z odpowiedzią.
- Chodzi mi o sprawne, niekonwencjonalne myślenie. O sprawne, nowoczesne, niekonwencjonalne działanie. Potrzebuję informatyków na tyle dobrych, by mogli dobrać się do dupy Pentexowi, czy czemukolwiek, co w tej mieścinie stanowi przykrywkę Techników. Jedyną opcją lepszą od was zdają się być Chodzący po Szkle, ale do nich akurat nie mam dostępu. Przydałby mi się też namiar na któreś z dzieci Ananasy, bo przecież w takim mieście musi mieszkać choćby jeden Myrmidon, ale kiedy pytam o to kolegów po fachu, robią wielkie oczy i odsyłają mnie do warzywniaka.
Westchnął teatralnie, typowo po francusku.
- Nienawidzę ignorantów. Co z tego będziecie mieli? Tu rozmowa przejdzie raczej na tematy inwestycji długofalowych. Z pewnością sami ocenicie, na ile wygodniej będzie wam w waszym przytulnym grajdołku, gdy dokoła pałętać będą się Fomory i inne technoprzydupasy. Pomijając drobny fakt, że Technokraci mocno poturbowali ostatnio Lupinów. A oni, choć kochają was tak samo, jak nas i jak wy ich, są dość pamiętliwi. I z pewnością nie prędko zapomną, kto przyłożył rękę do rozpieprzenia tych, którzy położyli rękę na ich świętym Caernie i węźle.
Twój motocykl z hukiem wtoczyl się na parking przy starym szybie kopalnianym. Takie nieeksploatowane już szyby często pełniły pomocniczą funkcję dla okolicznych czynnych kopalń, służąc jako drugie wejście do tych samych korytarzy. Ten został zamieniony w stację wentylacyjną, wspomagającą wymianę powietrza w chodnikach, które do niego dochodziły. Na terenie pozostało też kilka opuszczonych budynków, pozostałości po biurach kopalni. Teraz teren był zajety przez Nosferatu i ich ghule, które nieźle radziły sobie jako ostatni pracownicy kopalni - mechanicy, ochrona. Dopóki wszystko działało, ludzie się nie interesowali tym miejscem zsyłki. Za bramą zaczynał się inny świat. Pozornie porzucony i niszczejący, pokryty rdza i patyną, lecz w środku świetnie zarządzany i całkiem wygodny dla swoich nowych panów.
Zamieniłeś parę słów z cieciem, nieogolonym grubasem z błyszczącym od krwistego uzależnienia oczami. Wpuścił cię bez szemrania, chociaż wiedziałeś że dalej niż do lobby nie wejdziesz. Nadszybie przywitało cię ścianami pokrytymi odrapaną farbą i palącym papierosa ochroniarzem obsługującym wyciąg windy. Jego paskudny, przerosnięty i pokryty wrzodami pies zawarczał na ciebie w ostrzeżeniu. Żeby spotkać się z Zeflikiem musiałeś poczekać, jak zawsze. Szczur był zajętą osobą.
Ghul w końcu pozwolił ci zjechać górniczą windą, chociaż nie więcej niż kilkadziesiąt metrów. Za ukrytymi w ciemności drzwiami czekały już gustowne tapety, wygodne sofy i nienachalna obsługa. Przytłumione światło ukrywało okrągłą głowę zeflika, za co byłeś Szczurom niewymownie wdzięczny. Stojąca przy nim dziewczyna była dla odmiany bardzo ładna, szczupła i elegancko ubrana, ze słowiańskim złotym kłosem przerzuconym przez ramię.
Zeflik wskazał ci miejsce na sofie naprzeciwko jego fotelu.
- Witaj, Nocny Obserwatorze, zakało naszej egzystencji, jak ci się wiedzie? - wyartykułował głosem chrapliwym od dekad wrzeszczenia na podwładnych. Jego skórzana kurtka i biały podkoszulek z osiedlowego sklepu kontrastowały z inteligentnym spojrzeniem i zainteresowanym wyrazem na jego podobnej do kartofla głowie. Właściwie cały był podobny do kartofla, jak skonstatowałeś, niski, o nabrzmiałym brzuchu i krótkich kończynach zakończonych serdelkowatymi palcami. Zdeformowana głowa była prawie całkiem łysa, nadając mu wizerunek Kaczyńskiego skrzyżowanego z Urbanem i uderzeniem TIRa.
- Jak może ci dziś usłużyć Zeflik i co oferujesz w zamian? - naprawdę nazywał się Józef Ulman, ale nigdy nie słyszałeś, żeby ktoś nazywał go inaczej niż Zeflikiem. Czasem tylko Pani Nadia podczas oficjalnych okazji.
Dziewczyna uśmiechnęła się do ciebie, pokazując okropnie pokrzywione, żółte zęby.
Skrzywił się lekko, lecz w zamyśleniu pogłaskał wierzch swojej dłoni.
- Spokojnie, spokojnie... Idziemy na marną imprezę, może być więc niezła rozróba. A wtedy śmierci, entropii i wszelkich chujowych energii będzie pod dostatkiem.
Przemyślawszy słowa Kosackiego, skierował się ku wyjściu, jedną półkulą mózgu przypominając sobie drogę do siedziby Nosferatu. Zapewne... nie, na pewno nie będzie to miłe spotkanie, ale czas miłych spotkań skończył się dawno. Druga półkula znów żywego mózgu Gassoneta była tymczasem zajęta analizowaniem spostrzeżenia Kosackiego.
Artefakt musiał tam być.
Rezonans jego mocy, świadczący dobitnie, że jego źródło nie było tylko złożoną atrapą czy iluzją, wskazywał, że ktoś jednak znalazł go i zabrał. Ktoś.
Tylko oni tam weszli. Tylko oni, ledwo, stamtąd wyszli.
Niegdysiejszy wampir zacisnął mocno swoją zaklętą dłoń w pięść. Miał wrażenie, że wie, kto i jak wyniósł stamtąd broń. I wewnętrzne przekonanie, że chwilowo bezpieczniej będzie nie dzielić się tą wiedzą.
- Ciekawego, nie, raczej nie. Chłopaki ślęczą nad dekoderami Technokracji, cholerstwo jest naprawdę zmyślne i zdaje się, że obwody drukowane mogą ewoluować, dlatego im to tyle zajmuje. Trochę jesteśmy podłamani fiaskiem poszukiwań, wiesz. Śledziliśmy echa rezonansu tej broni przez kilka tygodni, byliśmy pewni, że to tam jest. Tak pewni jak tylko mogliśmy być. Co więcej! Wczoraj Maciek w wolnej chwili skanował ten labirynt jeszcze raz. Rezonans powoli spada, logarytmicznie, tak jakbyśmy w rzeczy samej wynieśli broń stamtąd. To frustrujące i różne dziwne myśli się pojawiają w głowie, wiesz. Sam nawet zaczynam myśleć, że ktoś to po prostu podpieprzył, w końcu przez dłuższy czas byliśmy razem. Tylko jak i po co? Skończę już lepiej takie gadanie, to nikomu nie pomaga. Tylko frustruje, sam rozumiesz. - Kosacki nie miał zbyt wielu przyjaciół w Politradycyjnej. I był jedynym Euthanatosem otoczonym Eterykami, Adeptami i Hermetykami. Nie zdziwiłeś się tym, że naturalnie przyciągałeś jego sympatię, nie tylko jako współwierny, ale również jako po prostu osoba.
Kilka zdawkowych pożegnań później słuchawka spoczęła na zakurzonym aparacie i świat stanął dla ciebie otworem. Pseudoskóra z obleśnym siorbnięciem uwolniła cię ze swych objęć. Kanapa patrzyła na ciebie niemal z wyrzutem. Znajome ukłucie w prawej dłoni oznajmiło ci, że to dzień drugi od karmienia.
Przeciągłe westchnięcie wydobyło się z nosa Gassoneta, dając upust jego... no właśnie, "emocjonalnemu westchnięciu", wywołanego wpierw niewiedzą Kosackiego, potem wspominkami o melodramatycznej wampirzycy. To pierwsze był jeszcze w stanie zrozumieć. Niewielu wiedziało cokolwiek o dzieciach Ananasy, w wypadku jego samego owo "cokolwiek" oznaczało bardzo niewiele. Najwyraźniej jednak, zgodnie z przewidywaniami, informacje o pająkach będzie musiał wyciągnąć skądinąd, nie mówiąc już o jakimkolwiek kontakcie.
- No cóż... Dobrze, niech i tak będzie. Skontaktuję się z "Panią Nadią". - odpowiedział Kosackiemu, zastanawiając się przy tym, czy spotkanie Nosferatu z byłym Tremere będzie bardziej obrzydliwym doznaniem dla tego pierwszego, czy też drugiego. - A tak poza tym, to coś ciekawego? Bo jeśli nie, to tytanicznym wysiłkiem odkleję tyłek od kanapy i od razu spróbuję coś załatwić. - zapowiedział, z miejsca wcielając zamiar w czyn potężnym przeciągnięciem się i strzelaniem kośćmi.
Kosacki był wyraźnie zakłopotany, gdy naciskałeś o Anansiego. Po chwili chrząkania i odgłosów sugerujących zastanawianie się, westchnął i wypalił bez ogródek.
- Przykro mi, ale nie do końca wiem o czym mówisz. Anansi? To rozumiem jakiś rodzaj wilkołaka albo wampira? Przykro mi, że nie nadążam, ale jeśli to nie jest coś, co mogę znać pod inną nazwą to obawiam się, że nie mogę ci pomóc. - przyznał się - Czy jest coś co mogę dla ciebie zrobić? Jeśli chcesz mogę ci dać numer do Zeflika, chociaż wiesz, on by sprzedał własną matkę, więc technokratom pewnie też donosi. Do jaworznickich Nosferatu chyba najlepiej byłoby się dostać przez Panią Nadię, czy jak tam się nazywała ta pieprznięta wampirzyca, o której kiedyś mówiłeś... Ona ma kontakty wszędzie, jeśli zdołasz jej przemówić do rozumu, oczwyście. Zresztą, co ja tam wiem, to ty jesteś ekspertem.
W rzeczy samej Pani Nadia, harpia z katowickiego Elizjum miała kontakty wszędzie. Potrafiła opowiedzieć o każdym wampirze w okolicy, skąd przybył, kto jest jego ojcem, co się ostatnio u niego wydarzyło. Znała sporo tajemnic, choć głównie personalnych, kreśląc zależności społeczne w Rodzinie i służąc jako kronika towarzyska. Niestety, Nadia miała też kilka wad, które utrudniały komunikację. Po pierwsze, była ponadstuletnią śpiewaczką, która umarła jeszcze w czasie Wielkiej Wojny i stanowiła esencję szlacheckiej próżności i wyrachowania. Po drugie, uwielbiała się nad sobą użalać i opowiadać o swoich dolegliwościach i trudnym życiu, utraconej młodości i szansach na zostanie prawdziwą gwiazdą opery albo o dzieciach, które ją zostawiły na pastwę losu. Po trzecie, była absolutnie przekonana, że jej dni są już policzone i nie minie więcej niż tydzień a rozstanie się z tym światem na skutek nieszczęśliwego wypadku bądź kolejnej urojonej choroby.
- Mam parę złośliwych i szalonych koncepcji jak dokopać do dupy technokratom na parę fikuśnych sposobów, których bez wątpienia się nie spodziewają, a których 'nasi' starsi i mądrzejsi taktycy nawet nie przewidują w użyciu. - Gaston uśmiechnął się szeroko tym starym, perfidnym uśmiechem, którym posługiwał się przez tak wiele lat. Co prawda zęby nieco mu się skróciły, ale stare nawyki nie umierały. - To bardzo niedobrze, jeśli nie mamy namiaru na żadnego wilka, ale może spróbuję znaleźć choć jednego przez tych, którym obecnie pomagamy. W kwestii Nosferatów, to mam jako takie rozeznanie, ale zawsze lepiej zapytać, może nasunął ci się ktoś szczególny. Tak czy siak, najwyżej sam ruszę dupę z kanapy, bo nie zanosi się, bym miał w tej chwili coś ambitniejszego do roboty. Jednak najbardziej zależy mi na tym, co jest zdecydowanie najtrudniej uchwytne. Nie dałbyś rady wytrzasnąć skądś jakiegoś Anansiego?
Składzik, w którym się znalazłeś stanowczo odzwierciedlał stan ducha Pragmatyków. Korzystając z tego, że właściwie całe piętro w Fundacji znajdowało się w łatwo rozszerzalnej Dziedzinie Cząstkowej, składzik również oferował niemal nieograniczoną przestrzeń składową. Utylitaryzm sprawił, ze zaplecze stało się domyślnym miejscem dla gratów które tak naprawdę mogły się jeszcze przydać, ale wymagały zbyt dużo zachodu, żeby je odrestaurować. Niczym prawdziwe piekielne Limbo, składzik był miejscem trwającej w teorii "aż nie będziemy znów potrzebować", w praktyce niekończącej się zsyłki.
Owszem, zdawało się, że byt ma własną wolę, gdyż często postanawiał ją wyrazić, głównie ciągnąc cię w kierunku źródeł kwintesencji, której pochłanianie było najwidoczniej jego jedynym celem. Po zaspokojeniu pierwszego głodu ustaliłeś, że istota zachowuje się w miarę spokojnie, jeśli haust Kwintesencji co drugi-trzeci dzień, trzeciego dnia będąc już mocno niespokojną. Nie miałeś czasu wprowadzać jeszcze reżimu głodówki, ale coś ci podpowiadało, że thaumożerca mógłby zwrócić się przeciw tobie, gdybyś spróbował. Gdy Bestia była najedzona mogłeś wysiłkiem woli zmusić ją do manifestacji bądź zniknięcia. W miarę upływu czasu stawało się to coraz trudniejsze, aż wreszcie Bestia zaczynała sama decydować o tym kiedy i gdzie się ukazywać w formie świetlistego Ostrza Pierwszej. Nie miałeś na razie szansy użyć ostrza w walce a ostatnie dni były na tyle pracowite, że nie mogłeś sobie pozwolić na wypad do sali treningowej, gdzieś gdzie kosmiczny paradoks arcywulgarnego ostrza nie urwałby ci głowy bez pytania.
Medytowałeś, ale nie udawało ci się połączyć ze świadomością tak jak z Avatarem. Nie mogłeś też wyczuć jej obecności, tak jak niegdyś tej prawdziwej, krwiożerczej. Zamiast tego sięgnąłeś po telefon.
- Cześć - odpowiedział Kosacki - Z wilkołakiem? Nie, przykro mi, nie ryzykowałem do tej pory, dziękuję. Z podobnych powodów nie interesuję się innymi zwierzołakami. Ale jeśli chodzi o Nosferatu, jasne, oni dla odmiany mają jakieś pojęcie o naszym istnieniu, więc myślę, że mógłbym poszukać jakiegoś kontaktu. Po co ci to, tak nawiasem?
Jako Nocny Obserwator, czyli osoba nadzorująca działania wampirów w mieście z ramienia wiecznie zatroskanych magów, sam potrafiłeś wymienić imiona najważniejszych Nosferatu z Rodziny. Był Zeflik, głowa klanu, działający jako główny broker informacji w regionie. Było kilku jego podwładnych, szpiegów, kapusiów, infiltratorów i zwyczajnych zdrajców. Książę Jaworzna również był z tego klanu i chociaż nie interesowałeś się jaworznickim Elizjum, byłeś pewien, że dałbyś radę się wcisnąć na audiencję - jaworznicki władyka był jednym z najbardziej rozsądnych w okolicy, acz najbardziej separatystycznym. Pozostali nie byli warci wzmianki. Oczywiście, żaden wampir nie ufał ci na tyle, żeby się z tobą kolegować, prócz zmarłego księcia Kantego. Nowy, niejaki Marcus Diehl, przybysz spoza regionu, nie kwapił się nawiązywać znajomość - poza poinformowaniem cię o takim zamiarze przez ghula-gońca nie dostałeś żadnego kontaktu. Mimo to, miałeś w portfelu wizytówkę lokalnego szeryfa - Ventrue jak również kontakt jednej z harpii, niestety, Malkavianki.
[odpowiem dzisiaj
]
[Dodano po 12 godzinach]
[ Ok, jednak najpierw się wyśpię, bo dopiero wróciłem
Ale spoko, nie zapominam ]
[Dodano po 3 dniach]
[Ok, wychodzę z założenia, że obecnie przebywam w siedzibie którejś z Fundacji i między jednym rozpierdolem, a drugim, bimbam sobie jajami na sufit]
Rozwalony po pańsku na zdezelowanej, niegdyś skórzanej kanapie, którą ktoś cieciowskim zwyczajem wstawił na zaplecze, w towarzystwie masy "na pewno kiedyś przydatnych" dupereli, Gassonet zaciągał się papierosem i medytował. Papieros był bardzo słaby i bardzo mentolowy, jak to w jego wypadku bywało - palony bardzo okazyjnie, wystarczająco rzadko, by nie mieć nic wspólnego ze zniewalającym nałogiem. Taka praktyka odprężała. Oczyszczała umysł, rozszerzała kanaliki płucne, co pomagało w przydatnej w medytacji wentylacji. Mag wolał zazwyczaj bardziej "tradycyjne" formy medytacji, jednak w tym momencie, zapewne za sprawą przemożnej chęci odgrodzenia się od wszystkich i wszystkiego (do czego pakamera pełna wieszaków, kabli, zepsutych monitorów, radia marki "Grundig" oraz zdezelowanych mebli nadawała się idealnie), taka pozycja nie przeszkadzała mu bynajmniej.
Mieli przejebane. Miał przejebane. Tam gnietli ich Technokraci, a wszystkowiedzący Matuzalemowie jak zawsze, we wszystkich Klanach, choć dostawali po łbie raz po raz, to i tak zawsze mieli rację. Jego samego zżerało coś, co jak dotąd zdawało się być okazyjnie pomocne, ale cholera wie do rozmiarów jakiej cholery urośnie wewnątrz niego i co mu z tego przyjdzie.
Akurat o swym nowym "towarzyszu" Gassonet zaczynał myśleć z pewną kąśliwą życzliwością. W myślach ochrzcił go już nawet jako nową "Bestię", od której widocznie nigdy nie będzie mu dane się uwolnić w tej czy innej postaci. Zastanawiał się nad możliwością usystematyzowania ich kooperacji. Nad tym, czy ów byt (bo zdolność manifestacji, ukrywania się i potrzeba odżywiania takim go czyniły) posiada świadomość, z którą mógłby kontaktować się przynajmniej szczątkowo. Pośrednio w tym właśnie celu, oprócz zwykłego relaksu i poukładania bajzlu we własnej głowie, były Tremere oddawał się medytacji z miętą i nikotyną tle.
Mimo wszystko niezaprzeczalnym pozostawał fakt, że powinny zaprzątać go zupełnie inne problemy. Wciąż leżąc wygodnie, Gassonet odłożył papieros do papierośnicy zaimprowizowanej z rozbitego pilota do telewizora i niespiesznie sięgnął do kieszeni po telefon. Wykręcił numer do Kosackiego. To nic, że ten znajdował się teraz najdalej na sąsiednim piętrze. Michelowi nie chciało się teraz ruszać z kanapy. No i z pośród wszystkich maestrów mistycznej magyi, którzy otaczali go w ostatnim czasie, Kosecki zdawał się mu się najmniej upierdliwy i irytujący, a więc potencjalnie najlepszy do jakiejkolwiek rozmowy.
-
Bonjour. - powiedział w słuchawkę, gdy wreszcie się dodzwonił. -
Wiesz może coś o kimś, kto może wiedzieć coś o tym, jak i czy byłbym w stanie skontaktować się gdzieś z jakimś Glasswalkerem, Nosferatu albo Ananasim?
[OK. Żeby reanimować tę sesję przewiniemy trochę mniej istotnych wydarzeń i rzucimy się od razu do następnego "aktu". Nie widzę inaczej sukcesu. Za dużo wątków się otworzyło i wisi na etapie wstępu.]
Dłuższa obserwacja dziwnego bytu, który postanowił zamieszkać w ramieniu Gastona ujawniła kilka niepokojących właściwości. Po pierwsze, była bezczelnym thaumożercą, odżywiała się kwintesencją z ciała maga. Jeśli za pomocą siły woli albo magyi zablokować dopływ, oczywiście kosztem utraty czucia i władzy w ramieniu, pasożyt zaczynał wysysać siły życiowe. Po zaspokojeniu pierwszego głodu, "coś" przerzuciło się na regularne posiłki - wymagając od ciebie, jak szacowałeś, haustu na trzy dni, czyli całkiem sporo. Jeśli zaspokajałeś jej głód, w zamian pasożyt dawał ci pewną ograniczoną kontrolę nad swoją szalenie wulgarną manifestacją. Siłą woli byłeś w stanie zmusić ostrze pierwszej do ujawnienia się. Wirująca, półmetrowa spirala wyrastała wtedy z twojego nadgarstka, przy odrobinie ćwiczeń mogłeś nią nawet fechtować. Jeśli bestia była najedzona, chętnie sama prowadziła twoją rękę, agresywnie atakując to, co w danej chwili uważałeś za swojego wroga - nawet jeśli był to tylko treningowy manekin. Mogłeś się spodziewać, że rany zadane takim orężem będą zabójcze dla wszystkich istot nadnaturalnych. Co więcej, zauważyłeś że przez kontrolę swojego rezonansu za pomocą Pierwszej mogłeś wpłynąć na zachowanie ostrza - gdy wywołałeś w nim entropiczny aspekt, zauważyłeś że ślady po ostrzu zostawiają głębokie ślady, które pogłębiają się jeszcze przez długi czas, natomiast ostrze związane z czasem wydawało się poruszać szybciej niż inne. Niestety, byt był ewidentnie pasożytniczy i potrafił samemu rwać się do pobliskich źródeł kwintesencji, którą pochłaniał bez umiaru - dzieląc się jednak z tobą pół na pół. Do tej pory udało ci się utrzymać jego istnienie w tajemnicy, gdy zgłębiałeś z czym tak naprawdę masz do czynienia.
c.d.n.
[Dodano po 10 dniach]
[Wybacz długie przygotowania. Żeby sesja miała ręce i nogi i pasowała do braku (Eirin, VL) lub przybytku (Tokar) dodatkowych bohaterów musiałem przemyśleć sporo rzeczy, zmienić bieg historii i tak dalej. Mam nadzieję, że kontynuacja nie będzie tak nudna i wolna jak pierwotna edycja. Sesja będzie odrobinę ciaśniejsza, ale wątki i tajemnice na bocznych torach pozostają "aktywne", jeśli zdecydujesz się koniecznie skręcić w ich kierunku. Po prostu nie będzie aż tak wielu rozjazdów jak było.)
Trzy ostatnie dni minęły śląskim magom na początkowo średnio skoordynowanych działaniach, które zakończyłyby się kompletnym fiaskiem, gdyby nie interwencja Barbary Szulc, charyzmatycznej przywódczyni Fundacji Pragmatyków. Barbara ze właściwą sobie kiepsko skrywaną irytacją i zdecydowaniem zorganizowała działania wszystkich trzech fundacji, ośmieszając Zielińskiego przed Modron, która widząc taki obrót spraw pozwoliła jej działać. W skutek czego ostatnie czterdzieści osiem godzin przyniosło długo oczekiwane rezultaty starań.
Czerwony Brytan, który wcześniej starł się w brutalny sposób z katowickimi Men In Black został wycofany z pierwszej linii wojennego frontu i przywołany do porządku. Jakkolwiek Euthanatoi nigdy nie cieszyli się powodzeniem u Bractwa, tym razem Dominik musiał zaakceptować zwierzchność Barbary i słuszność jej podejścia. Kabała Bojowa zamiast podgryzać zastępy Technokracji została oddelegowana do obrony pozostałych Garou, którzy zdziesiątkowani po masowym akcji oczyszczania otaczających Śląsk lasów nie byli w stanie dłużej się bronić. Dominik prędko znalazł wspólny język szczególnie z Gnatożujami, których część powróciła z Umbry by stawić czoło przebranym za myśliwych oddziałom Pentexu. Ci zamiast okopywać się wokół Caernu i czekać aż MIB pośle po posiłki, wyszli z lasu i przypuścili szturm na siedzibę Iteracji w drugiej z wież Stalexportu. Akcja przyniosła efekty większe niż spodziewane, albowiem drużyna powróciła z niereferencyjną, deweloperską wersją set-top-boxa, którego wprowadzenie do ogólnej sprzedaży rozpoczęło kampanię czystek.
Urządzenie, w subtelny sposób manipulujące odbiorem programów telewizyjnych przez oglądających zmieniło Konsensus na tyle, że brutalne akcje różnych grup Technokratów zyskały sobie społeczne przyzwolenie. Mieszkańcy usłyszeli o otwarciu sezonu polowań i planowanym odstrzale populacji wilków w lasach - i zgodzili się z tym. Nowe prawa i zapowiadana obława na Romów i bezdomnym żebraków zyskała jeszcze większe poparcie. Pod naciskiem Barbary Zieliński udostępnił Eteryczny personel, który zamknięty w laboratoriach Poliklinicznej Fundacji Katowic starał się rozpracować sposób działania diabolicznego ustrojstwa i wymyślić sposób przeciwdziałania. Profesor Lejtner przewodził badaniom, wspierany przez znanego ci już Adepta Maćka i resztę Kabały Naukowej.
Modron również wprowadziła politykę żelaznej ręki i wykopała ze swojej Fundacji co bardziej gniewnych Garou. Czy była to dobra decyzja, czas miał jeszcze pokazać, ale większość z nich nie zważając na swoje zmęczenie czy rany dołączyła do grupy Brytana. W Kręgu powstało natomiast miejsce i zwolniły się cenne zasoby, po które ku zdziwieniu wszystkich zgłosiły się nieliczne w okolicy Dzieci Gai. Pozbierawszy co bardziej wytrwałych Tubylców Betonu przeniosły bazę działań do Zabrza, gdzie Technokracja zdążyła rozpocząć czystkę wśród Ludu Kith. Odmieńce, trudne zwykle do zlokalizowania tworzyły tam dość zwartą familię, żyjącą w zgodzie z drugim ośrodkiem ich działalności w Jaworznie. Gdy brygady szmalcowników zaczęły wyłuskiwać przedstawicieli Ludu spomiędzy Banalnych Śpiących, polityka blitzkriegu na wszystkich frontach ugryzła Technokratów w tyłek. Garou przejęli Katowickie ścieki i utworzyli tam twierdzę. W ciasnych przejściach i zawalających się odpływach przewaga liczebna Technokracji nie miała znaczenia. Krąg Migotliwego Księżyca wsparł ich, w innowacyjnym podejściu wspomogły ich z powierzchni, organizując z pomocą biskupa Skuchy, jedynego maga w okolicy, którego władzom nie udało się zdyskredytować, odpust z okazji Zielonych Świątek. Gdy na powierzchni zaroiło się od straganów, sztukmistrzów, głosicieli dobrej nowiny i wszelkiego rodzaju pozytywnych pomyleńców, stężały Konsensus rozluźnił się na tyle, że kilka metrów niżej Dzieciom Gai udało się otworzyć stałe przejście do Umbry, połączonej księżycową ścieżką z Bramami Arkadii. Ewakuacja Kithain rozpoczęła się już, lecz trwała nadal, ze względu na stałą obserwację agentów.
Pozostały personel, czyli ty, Kosacki, Hermetyk Janusz Dulęba z PFK oraz ojciec Mariusz z Kręgu jako nieobsadzony personel sformowaliście Kabałę pomocniczą, pomagając tam, gdzie akurat była największa potrzeba. Do tej pory brałeś udział głównie w działaniach Kręgu, razem z Chórzystą Mariuszem, który okazał się być człowiekiem o dość utylitarnych poglądach. Pomogliście ustanowić specyficzną atmosferę radości na odpuście, dzięki czemu mogłeś mieć oko na swoją dziewczynę. Jako drużyna działająca neico z boku mieliście też zwracać uwagę na ewentualny sabotaż bądź infiltrację przez wrogie siły - to zadanie sformułował Lejtner, który nigdy nie pogodził się z fiaskiem poszukiwań w Labiryncie i był przekonany, że gdzieś w Fundacjach zagnieździł się kret.
Oczywiście, taki podział obowiązków miał wady. Po pierwsze, pozostawiał Fundacje stosunkowo narażone na atak. Krąg, w którym nadal znajdowało się kilku wilkołaków liżących rany oraz asystujący im Mówca i Verbena których nie znałeś zbyt dobrze, mógł się utrzymać, podobnie jak PFK, gdzie na stałe pracowała cała Kabała Naukowa. Pragmatycy, porozdzielani po różnych odległych miejscach byli w najgorszej sytuacji. Co więcej, plan zakładał, że żadna pomoc na wypadek ataku nie zostanie udzielona Rodzinie, uznanej za najsilniejszą grupę w okolicy. Odwołałeś Kotowa i Zykowa, przekazując Rosjanom, że nie życzysz sobie dalszego odławiania wampirów na twoim terenie bez uprzedniej autoryzacji. W odpowiedzi, Zykow obraził twoją nieboszczkę matkę, a Kotow zapowiedział, że bez tego dochodzenie w sprawie tajemniczych zniknięć nie ruszy się z miejsca. Skomentował też, że nie po to przejechali ponad tysiąc kilometrów na "wasze" wezwanie, żeby bez zapowiedzi wyłączać ich z gry, która zaczęła się tym razem na dobre. Rozłączył się zanim zdążyłeś przemówić mu do rozsądku i nie odpowiadał na telefony - obaj dosłownie zapadli się pod ziemię. Twoje kontakty w Rodzinie mówiły, że o łowcach nadal się słyszy i są postrachem szczególnie młodszych i mniej wpływowych, ale nie zarejestrowano żadnego ataku bądź zniknięcia, którego można byłoby z nimi powiązać. Wreszcie, plotki o Lalkarzu zostały przez gremium magyczne kompletnie zignorowane, a intensywna działalność sprawiła, że o dawnych strachach zapomniano. Jeśli te miałyby się potwierdzić, nie bylibyście gotowi na otwarcie kolejnego frontu obrony.
[Dodano po dobie]
[OK, Twoja kolej
Jeśli potrzebujesz bardziej konkretnej "zahaczki", napisz generycznie jakie były twoje intencje i stamtąd pociągniemy].
O w mordę...
Zgłupiał. Stał wpatrzony w wirujący przed nim, iście Copperfieldowski efet, nie mogąc nadziwić się ani zdecydować na działanie. Czy Paradox urwie mu ręce przed, czy po tym, jak sięgnie po lewitujące przed nim ostrze magycznej antymaterii?
No cóż... Raz się żyje.
Gówno prawda.
Sprawdźmy.
Sięgnąłeś w zakamarki swojej starej duszy i wyciągnąłeś cały ten czarny syf, który zalegał w niej przez tyle nieumarłych lat. Ponownie. Tym razem przyszło ci to z jeszcze mniejszą trudnością niż podczas feralnej wyprawy. Z niesmakiem zanotowałeś ten fakt.
Tym niemniej, udało ci się wyskrobać z siebie rezonans tak ohydny i plugawy, wzmocniony jeszcze świeżo odkrytymi pokładami nienawiści wobec kolejnej małej klątwy, która postanowiła cię usidlić. Dałbyś głowę, że wokół ciebie aż zaśmierdziało nędzą, cynizmem, desperacją i śmiercią. Obecny nieopodal węzeł zareagował i odpowiedział, co skwapliwie wykorzystałeś.
Lecz pasożytowi było w to graj. Gdy tylko zacząłeś pompować w niego odpychający amalgamat dostosował się błyskawicznie, jakby było to dla niego naturalne środowisko życia. Jeśli sądziłeś, że stworzenie może mieć jakiekolwiek ślady dobrej woli, chęci życia lub choćby rozsądku, twoje złudzenia zostały rozwiane.
Przeszedłeś do planu B. Skoro pastwiciel odporny był na smutek wampirycznego bytu, postanowiłeś pokonać go jego własną bronią. Skierowałeś w niego silny strumień kwintesencji, korzystając z niedawnego daru twojego promotora. Soki popłynęły wzorcami życia, dotarły do pasożyta i wtedy poczułeś, jak głód znika, a z twojego nadgarstka promieniuje aura zaspokojenia i nirwany. Pasożyt kompletnie stracił zainteresowanie węzłem.
Zaś w sferze materialnej, ze środka twojej dłoni wytrysnął promień światła o ciemnofioletowej barwie, przetykanego gęsto czernią. Gdybyś mógł sobie wyobrazić promień BRAKU światła, byłoby to coś bardzo temu bliskiego. Poblask niczym światło na pokazie laserów zakręcił się, zwinął w podwójną, zwężającą się helisę, by zakończyć się ostrym końcem jakiś metr nad twoją dłonią. Poczułeś, że część kwintesencji pochłonięta przez pasożyta została zwrócona w formie takiego arcywulgarnego efektu, a im więcej w niego pompowałeś, tym mocniej spleciona stawała się helisa i tym bardziej materialne stawało się ostrze - bo co do tego, że miałeś do czynienia z jakiegoś rodzaju wcieleniem Ostrza Pierwszej nie miałeś najmniejszych wątpliwości.
Niech. To. Szlaggg...
Gassonet poczuł falę lodowatej furii, która oblała go od czubka głowy po same końce butów. Pasożyty. Klątwy. Więzy. Wszystko to kojarzyło mu się zawsze z tym, czym był tak długo i czego tak długo nienawidził.
W pierwszym odruchu zamierzał wpompować w małego sukinsyna tak wiele żarcia, żeby menda pękła z przejedzenia. Ale z drugiej strony cholera wie ile może pomieścić magyczny critters. To skojarzenie z dawnym zniewoleniem przywiodło mu na myśl inne rozwiązanie. Właśnie - na myśl.
Euthanatos skoncentrował się na wszystkich tych negatywnych odczuciach i wspomnieniach. Na wszystkim tym, co każdy z Przebudzonych określiłby mianem Entropii na tyle skrzywionej w jednym kierunku, że wypadającej z cyklu śmierci. Jhor - coś, co dla nie-Euthanatosów pozostawało niedookreśloną groźbą, zaś dla nich samych czymś zakazanym, czymś, przed czym przestrzega się nierozważnych, poziomem przegięcia równemu złamaniu. Dla Magów stanowi to wynaturzenie, błąd w sztuce, coś nad wyraz szkodliwego. Ale dla wampirów...
Ktokolwiek nasłał na niego to małe skurwielstwo, szanse na to, że wiedział jak swe jestestwo rozumie i odczuwa Kainita, były mniejsze niż rojalisty w czasie rewolucji. Gaston przypomniał sobie siebie-Tremera i całą powstałą w ten sposób energię Umysłu / rezonans / efekt, połączony z możliwie najbardziej nekromantyczną Entropią siebie-Euthanatosa skierował w stronę pasożyta. Niech zdechnie, zgnije lub zwariuje. W ostatnim wypadku może jeszcze okazać się przydatny.
SPOILERŁadujemy efekt Mind(2) + Enthropy (3) oraz siebie i crittersa energią tegoż.
W trakcie zwykłej sesji kazałbym sobie rzucać przed tym lub po tym na Willpa (9), na "czytelność" efektu lub jego efekty uboczne, ale tutaj już sam decyduj co z tym zrobić. Mam nadzieję, że wystarczająco jasno opisałem kwestię.
W swoim otoczeniu nie wyczułeś nic nadzwyczajnego. Skupiłeś się, sterowany zdrowym rozsądkiem, na swojej prawej dłoni. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że wszystko gra. Patrzyłeś na swój wzorzec tyle razy, że znałeś na pamięć każdy zawijas, każdą ścieżkę energii i każde zakończenie zmysłów. Teraz symbole i układy były stare, znajome, ale jednocześnie jakby obce. Zacząłeś je odsuwać, rozkładać na części pierwsze wzrokiem i szukać w nich korupcji. Znalazłeś.
Obcy kawałek był doskonale ukryty. Pomiędzy splotami, mimikując twoje własne kawałki wzorca siedziało coś dziwnego. Nie byłeś w stanie określić gdzie się zaczyna a gdzie kończy, tak mocno było wrośnięte we wzorce Życia - a na tym się nie znałeś. Zauważyłeś, że jedna z dróg, którymi przez twoje ramię przepływa Kwintesencja została pożarta przez twoje własne wzorce, lecz skręcone na nieznany ci sposób. Pozornie energia przepływała bez oporu, ale gdy dokładnie się przyjrzałeś, widziałeś, że ze splotu wypływa mniej niż do niego dociera.
Sam splocik miał nieprzyjemny, entropiczny rezonans, ale na tyle subtelny, że trudno było ci odróżnić go od reszty twojego jestestwa. Lata spędzone jako wampir i twoja aktualna ścieżka rozwoju wcale nie pomagały - nie byłeś okazem czystości i witalnej siły. To coś, co podświadomie zacząłeś określać jako niezależne od ciebie stworzenie, chociaż w gruncie rzeczy było kawałkiem ciebie, było niczym rak - kiedyś z pewnością byłeś to ty, lecz te dni minęły. Tknięty faktem, że pomimo całkowitej zależności od twojego wzorca splot wykazywał dość brutalną i niezawisłą wolę poruszyłeś dłonią, używając spojrzenia ducha. Zobaczyłeś mały byt, czystą inkarnację głodu, złośliwości i quasi-symbiotycznego pasożytnictwa, głęboko zarośnięty twoim własnym duchem, tak dobrze zakamuflowany, że tylko ty albo arcymistrz sensoryczny mógłby go dostrzec. I to z trudem.
Crittersy...?
Ej... Zaraz, zaraz... Tak się nie bawimy.
To nie były sensacje, jakich zwykle doznawał przy pochłanianiu kwintesencji. Do diabła, to nie były nawet takie sensacje, jak te towarzyszące kradzieży Vitae z Nosferatu... Nie podobało mu się to, ale fizyczna blokada uświadomiła mu, że zanim zacznie naprędce kombinować ryzykowne efekty za pomocą Sił, lepiej sekundę wcześniej spojrzeć na siebie i otoczenie takie, jakim jest w rzeczywistości. Jeśli mieszanka Entropii przenikającej się z Pierwszą w tym miejscu ma jakiś niewłaściwy, spaczony lub - o ile będzie w stanie stwierdzić na szybko - sterowany zewnętrznie charakter, wtedy będzie można zacząć się szarpać, kombinować i panikować.
Nie wiedziałeś jaka jest powszechna praktyka wśród fundacji lecz zdawało co się że podczas swojej pierwszej wizyty i związanej z nią wycieczki zostało ci to objaśnione - najprawdopodobniej glify służyły nie tylko jako stylowa pamiątka ale też przepustka. Nie postawiłbyś na to jednak swojego nowego życia.
Dłoń zadziała i bez twojego udziału wyciągnęła w stronę węzła. Instynktownie spróbowałeś ją powstrzymać i wtedy zabolało. Palce wygięły się nienaturalnie, aż zaskrzeczały ścięgna. ostrzeżenie. Ręka opadła, konwulsje ustały na moment, po którym dłoń znów wyciągnęła się rozkazująco w stronę węzła. W głowie szumiało ci wygłodniałe gardłowe mlaskanie, które nieprzyjemnie przywodziło na myśl Crittersy.
Skoro magya sama kierowała go ku źródłu mocy, nie widział powodu, by z niej nie skorzystać. Zastanawiało go jednak jaki poziom zabezpieczeń gwarantuje tak, skądinąd beztroskie, pozostawianie Węzła otwartym dla "zwiedzających". Nie wątpił, że kombinacja glifów wszystkich członków fundacji może wiązać potężne efekty, ale mimo wszystko lata doświadczeń z tajnikami wszelakiej magii i magyi, miejscami mocy i tajemnymi sanktuariami nauczyły go, że przezorni mają lepiej. Zwłaszcza w tak niestabilnej sytuacji, jak ta, w której się znaleźli.
Jeśli nie stwierdzał nadmiernej "zewnętrznej" ingerencji w działanie swoich członków ani woli, pozwolił kierować się zewowi energii. Co prawda dopiero co zaczerpnął solidny haust świeżych sił, ale tych nigdy nie było zbyt wiele.
- Niet. Eta wsio. - odpowiedział Jewgienij Kotow i wyłączył się, niechybnie żeby zapracować na swój złowrogi przydomek.
Dłoń delikatnie pociągała cię w kierunku bocznej ściany twojego pokoju. Dotknąłeś jej nadgarstkiem, lecz uczucie nie przeszło. Twoja dłoń za to zadrżała, zacisnęła się na króciutki moment w pięść i uderzyła w kartonowo-gipsową konstrukcję. Zabolało. Przełknąłeś ślinę, która ci naciekła do ust i postanowiłeś skorzystać z drzwi. Nie czułeś ucisku na dłoni, byłeś nawet pewien, że nic materialnego jej nie trzyma, jednak dłoń lekko unosiła się w kierunku końca korytarza. A im dalej w jego stronę szedłeś, tym mocniej to uczucie narastało i tym więcej oporu musiałeś włożyć w próby przeciwdziałania niewidzialnej sile. Ostrożne kroki doprowadziły cię do wieńczących korytarz dębowych drzwi, a twoja ręka niemal bez twojego udziału nacisnęła klamkę.
Węzeł.
Pokój, na którego progu stałeś był krył największy skarb Fundacji. Potężne, choć odrobinę niestabilne źródło kwintesencji karmiło was wszystkich czystą mocą, ułatwiało przejście do innych światów, nadawało waszej magii migotliwego posmaku czystej kreacji i nadawało sens utrzymywaniu w jednym miejscu tylu przeciwnych sobie charakterów i dążeń. Zmaterializowany w formie kamienia młyńskiego, którego oko nieustannie napełniało się bogatą w energię wodą, węzeł napełniał pomieszczenie zapachem stokrotek i ozonu. Jaworzniccy magowie zazdrościli wam takiej materializacji, samemu dysponując czymś o wiele mniej sympatycznym i chętnie zaglądali do waszej ostoi. Na kamiennych ścianach widniały malunki i napisy, nakładające się na siebie i zamalowane dziesiątkami warstw, zgodnie z tradycją waszej fundacji, przez setki osób, które do niej należały. Był i twój znak, wykonany w dniu twojego dołączenia, wciśnięty między namalowaną krwią spiralą nieznanego ci maga a wymyślnym błękitnym tygrysem Dominika.
Dłoń skinęła lekko w kierunku Węzła.
- Halo, halo... Dobrze... - odpowiedział półprzytomnie, obserwując intrygujące zjawisko. Był zmęczony. Śmiertelnie, a nawet nieśmiertelnie zmęczony, styrany jak Nosferatu po ucieczce z pralni... Ale to go ciekawiło. Dopóki coś jest w stanie wzbudzić naszą fascynację, dopóty żyjemy.
- A zatem postanowione. Ósma... No, powiedzmy, dziewiąta rano? Straciłem nieco poczucie... czasu... - przyciskał jedną ręką telefon do skroni, jednocześnie ostrożnie podążając za drugą. - W sumie jak panom wygodniej. W tym klubie, co za pierwszym razem. Czy coś jeszcze?
- A niech będzie choćby dzisiaj, panie Smotriaszczij. Z rana może, porozmawiamy na świeżo. Śmierdzi tu u was wampirzym spiskiem, nie ma co zwlekać. - Kotow wyraźnie się ucieszył - A co do niejakiego Grzelaka, to raczej z nim sobie nie pogawaritie.
Mimo dni spędzonych w łóżku byłeś zmęczony. Nawet bardzo. Byłeś też głodny, chociaż nie sądziłeś, że mógłbyś coś zjeść. Podobnie jak z pragnieniem, czułeś znajomą suchość w ustach, ale na widok szklanki wody zareagowałbyś dość obojętnie. Dłoń zdrętwiała lekko i wydało ci się, że przesunęła się w kierunku jednej ze ścian twojego pokoju. Po bliższej obserwacji byłeś pewien, że coś ciągnie cię za tę dłoń w konkretnym kierunku.
- Halo? - zignorowany przez ciebie na moment Kotow upewniał się, że nadal tam jesteś.