Podgląd ostatnich postów
Strzeliłeś, chociaż nadal nic nie widziałeś. Przed tobą zamigotała słabiutka aura wampira, poprzecinana czarnymi żyłkami w sposób tak obrzydliwy, że prawie zwymiotowałeś sobie na buty. Wystrzeliłeś po raz kolejny i jeszcze raz i jeszcze. Jean-Baptiste zakołysał się od uderzenia kul, lecz nie upadł.
- Odważny, lecz głupi. Jeszcze się spotkamy. - poczułeś jak coś wielkości i ciężaru kota upadło ci na stopę, a twój wróg rozpłynął się w ciemności, wsiąkając w ścianę. Razem z nim zniknęła nieprzenikniona sfera ciemności.
Spojrzałeś na siebie. Byłeś zachlapany krwią, a pod twoimi stopami leżała kruszejąca już i siejąca pyłem głowa Joanny. Reszta jej martwego zewłoka wisiała bezwładnie z tylnych drzwi taksówki, ale stawiałeś oba swoje kły, że zamieni się w proch w przeciągu kilkunastu minut. Joanna musiała być całkiem stara, przeleciało ci przez głowę, a tym bardziej jej morderca.
Nie potrafiłeś sobie wytłumaczyć dlaczego zostawił cię przy życiu.
- Kurwa mać! - usłyszałeś swój własny głos, komentujący zdarzenie.
[Dodano po 2 minutach]
[Notka od GMa - w karcie zapisywałeś znajomości i sprzymierzeńców. Nie kazałem ci ich dokładnie definiować, wierząc, że kiedy będziesz chciał to wykorzystać, wprowadzisz coś ciekawego na poczekaniu. Nie krępuj się więc, jeśli takie pomysły miałyby ci pomóc w zabawie, nie obrażę się nawet jeśli twoje koneksje nie będą w 100% pasować do moich "planów"]
- Argh! - ledwo wydusił z siebie i motając się starał się "zetrzeć" z siebie krople, by cokolwiek móc zauważyć. Próbował nawet mierzyć z pistoletu w Baptiste, ale trudno było mu strzelać nic praktycznie nie widząc. Na ślepo strzelać nie miał zamiaru. Postanowił użyć widzenia aury i wtedy zacząć strzelać celując w głowę.
- Cóż za trywialne i niepotrzebne pytanie. Jestem sługą Jego Ekscelencji Arcybiskupa. - żachnął się Sabatnik, celnym kopniakiem usuwając drzwi taryfy z zawiasów.
- Pomóż mi ty kretynie! - wyryczała na to Joanna, zasłaniając się przed pchnięciem bezwładnym ciałem taksówkarza. Jean-Baptiste wyraźnie zamierzał czerpać przyjemność ze szlachtowania Tremere, z gracją wykonując kilkanaście pchnięć, z których część przebiła nawet ciało na wylot, grożąc skrytej za nią Joannie. Wreszcie, zniecierpliwiony, sięgnął po trupa i wyrwał go z jej rąk tak łatwo, jakby wyrywał dziecku lalkę. Głuchy odgłos uderzenia o ścianę kontrapunktował manewr. Joanna tymczasem wyczołgała się przez drzwi w twoim kierunku, drapiąc połamanymi paznokciami dziurawy asfalt w bramie. Potwór, złożony już w połowie z nieprzeniknionej czerni, który jeszcze niedawno grzecznie pukał w okienko wskoczył na resztki pojazdu.
- Cśśś - Jean-Baptiste Parat de Gascogne patrząc wprost na ciebie przyłożył palce do ust i w tym samym momencie przestałeś widzieć cokolwiek. Odruchowo cofnąłeś się kilka kroków, coś mokrego i zimnego zmoczyło ci twarz gęstymi kroplami.
Marek poczuł coś na wzór chłodu. Chłodu prawdziwej śmierci. A śmierć stała tuż przed nim. W ciele Jeana-Baptiste. Przełamał w sobie odruch ucieczki. Zamiast tego powoli zaczął się wycofywać - Na czyje polecenie działasz? - zapytał nawet nie słysząc czy głos miał załamany.
- Jean-Baptiste Parat de Gascogne - wymówił, kłaniając się dwornie. W dłoni trzymał już swoją szpadę, celując nią prosto w serce Joanny - Idź sobie, polaku. Wampirzyca ginie tej nocy. Ty nie musisz, jestem asasynem, a nie zwykłym zbirem. - wycedził łamaną polszczyzną z ciężkim, francuskim akcentem.
Cienie wokół was stężały jeszcze bardziej. Nawet z tej odległości mogłeś ocenić, że w starciu z Lasombrą nie masz wielkich szans. Dziwnym było, że w ogóle z tobą rozmawiał zamiast zabić was oboje i wrócić do przyjemniejszych zajęć.
- Idź, polaku. - powtórzył. Zauważyłeś, że Joanna oderwała się od szyi taksiarza dopiero kiedy francuz otworzył drzwi. Odwróciła się w jego stronę, lecz nie mogłeś już widzieć skrajnego przerażenia wymalowanego na jej umorusanej krwią twarzy.
- Przestań już. Dosyć! - niemal odrywał Joannę od taksówkarza. Wtem usłyszał pukanie i francuskie słowa, których z początku nie zrozumiał zaabsorbowany panną Tremere. Kiedy spojrzał w oczy nieznajomego nie wiedział, czy to wróg czy nie. Jednakże gdyby chciał ich załatwić to raczej by się nie witał, a miał ich jak na talerzu. Marek wyszedł z auta.
- Kim pan jest? - wiedział podświadomie, że ma do czynienia z kimś starym, zapewne i potężnym. Przez chwilę przeszło mu na myśl, że to poszukiwany Lasombra, a takowe spotkanie nie byłoby...najkorzystniejsze. Odruchowo wyciągnął broń, a stojąc za autem potencjalny oponent mógł jej nie dostrzec. Co prawda wielkiego kalibru broń nie miała, ale lepsze to niż nic.
- Będę - zapewniła z niebezpiecznym błyskiem w oku. Taksiarz odwrócił się, żeby pobrać od was opłatę, chociaż w ostatniej chwili zawahał się. Ułamek sekundy za późno. Joanna żelaznym chwytem złapała go za gardło i wywlekła z fotela na tylną kanapę. Zdążyłeś się odsunąć, zanim krew buchnęła z gardła rozoranego kłami, ale i tak dostałeś dłonią szamoczącego się kierowcy po twarzy. Joanna powarkując zwierzęco syciła się krwią nieszczęśnika i nie zapowiadało się na to, że zamierza go puścić zanim nie będzie zupełnie suchy. Nie wiedziałeś jakie są jej nawyki żywieniowe, ale w takim stanie w jakim była chyba nie miało to znaczenia. Ślązak, który jeszcze moment temu kwilił cicho, znieruchomiał, a Joanna ssała dalej łapczywie łykając niezbyt smakowicie pachnącą posokę. Jedyne, co cię radowało to ciemność na zewnątrz. Otaczająca was brama gwarantowała kompletną niewidzialność. Cegły familoka zlewały się z jednostajnym granatem nieba i ku swemu zaskoczeniu zauważyłeś, ze tak naprawdę nie jesteś w stanie rozpoznawać poszczególnych obiektów poza pojazdem. Cienie po lewej stronie taryfy poruszyły się.
- Bonsoir et bon appetit. - ktoś wysoki zastukał w szybę od strony pożywiającej się Tremere. Za szybą widziałeś tylko płonące nieziemską poświatą, złe oczy.
- Dobra, jesteśmy. Będziesz coś jadła? - zapytał niewinnie mając na myśli oczywiście taksówkarza. Miejsce było idealne. Ciemne i z dala od ludzi, a faceta miała niemal dosłownie pod ręką. Marek pomógłby go spokojnie trzymać. Kobieta była wygłodniała i potrzebowała krwi. Musiał jednak być obok, gdyby Bestia za bardzo się...rozbestwiła. Śmierć mężczyzny nie była nikomu potrzebna, więc wolał zapytać zawczasu.
Kierowca spojrzał na was przez lusterko z podejściem błyskiem w oku. Jego praca nie należała do najbezpieczniejszych a Wasze uwagi brzmiały złowrogo. Po prawej stronie minęliście outlet z ciuchami na granicy Jaworzna i Sosnowca. Kazałeś taryfiarzowi zjechać na autostradę. Rozpędzony opel odbił od innych samochodów na drodze, zostawiając z tyłu ewentualną pogoń. Złowiłeś spojrzeniem wygłodniały wzrok Joanny, badający ukrwienie karku kierowcy. Skręciliście między budynki po kilku długich minutach nerwowego milczenia. Wokół was było ciemno, słabe światło gwiazd niezbyt dobrze przebijało się przez chmury nasycone dymem zanieczyszczeń. Joanna złapała Cię za ramię i cichym poleceniem skierowała samochód w stronę odludnego zakamarka osiedla, na którym nawet lumpy i dresiarze unikali.
- To ta kamienica. - wskazała taksiarzowi paskudny familok, a ten z ulgą zakręcił by zaparkować przy bramie.
- Być może chcą sprawdzić dla kogo pracujesz? - pytał zastanawiając się co robić. Zadałby więcej pytań, gdyby nie kierowca. Nie chciał wzbudzić jego strachu. Nie pozostawało nic innego, niż szybka akcja. Jak najszybciej zabrać Joannę i zgubić prześladowców w Katowicach. Znał je na tyle by bocznymi uliczkami dostać się do rezydencji. Spojrzał na zegarek i czas, który wskazywał.
Podróż do kopalni Jan Kanty mogła prac nawet godzinę w szczycie. Na szczęście o tej porze lodowców na drodze nie było zbyt wielu, a taksiarz miał na tyle rozumu, żeby prędko wskoczyć na autostradę. Joanna nie rozłączała się, ale nie miała w sobie poczucia ulgi.
- Wydaje mi się, że ktoś mnie śledzi. Chyba więcej niż jedna osoba. Nie mogę zrozumieć dlaczego mnie wypuścili. to na pewno jakiś podstęp. Nie po to mnie chyba trzymali w celi i głodzili, żeby potem zostawić drzwi otwarte na ościeżbez żadnego wyjaśnienia.
- Nie ma czasu. Wiem gdzie to jest. Jestem w drodze - powiedział po czym kazał taksówkarzowi jechać na przystanek koło Kopalni Jana Kanty - Będę tam niebawem - powiedział rozmyślając plan ratunkowy. Zresztą co tu myśleć. Trzeba odnaleźć Joannę i zabrać ją stamtąd czym prędzej.
- Nie wiem. Byłam w jakichś podziemiach. Wydaje mi się, że to szyb kopalniany. Chyba mnie nikt nie ściga, ale jestem śledzona. Powiadom Diehla! - słyszałeś w jej głosie wyraźne wyczerpanie. Sama informacja o kopalni nic ci nie dawała. Był ich tu pełno, zarówno czynnych jak i zamkniętych, a każda zajmowała niebagatelny obszar - Czekaj, tu jest jakiś przystanek... Przystanek Urząd Skarbowy. I herb z dwoma typami z siekierami.
Wiedziałeś gdzie się znajduje, ale nie miało to sensu. Miałaby być w kopalni? Wszystkie tereny kopalniane zostały przejęte przez Nosferatu, wynosząc Zeflika na tak wysoka pozycję. Szczury kontrolowały każdą dziurę w ziemi w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. A o ile byłeś w stanie sobie przypomnieć jeszcze nie tak dawno trwały debaty na temat tego, jak powstrzymać ludzi przed zasypaniem tego konkretnego szybu - zakończone fiaskiem. Kopalnia Jan Kanty w Jaworznie została zrównana z ziemią, nic tam nie było, parę hektarów ziemi inwestycyjnej.
Nie miałeś czasu się nad tym zastanawiać.
Ledwo mógł uwierzyć w to co widzi. Natychmiast rozkazał taksówkarzowi się zatrzymać i z czymś na rodzaj podekscytowania odebrał tenże niespodziewany telefon - Joanna? Gdzie jesteś? - zapytał głośno i wyraźnie.
Odszedłeś z miejsca dumając nad Zeflikiem i tym, gdzie leży jego lojalność, Joanną i gównem, w które się wpakowała. Kiedy ją poznałeś miałeś wrażenie, że potrafi o siebie zadbać. Co takiego musiało się stać, że zniknęła Tremere, ponoć ekspert od takich problemów jak wasze?
W roztargnieniu wpadłeś na młodzieńca, który odburknął coś do ciebie nieuprzejmie i poszedł w stronę Elizjum. Zignorowałeś go, ostatnio traciłeś rachubę hołoty, w ciągu dekady potrafiło się ich pojawić dwóch, nie sposób było tego spamiętać. Nigdy nie rozumiałeś dlaczego stary książę to tolerował. Bez znaczenia.
Złapałeś taksówkę, każąc śmierdzącemu papierosami taryfiarzowi zawieźć się do schronienia swojego mistrza. Poczułeś lekkie ukłucie głodu, a potem wibracje telefonu.
Joanna.
Marek przytaknął i odprowadził wzrokiem odjeżdżające auto Zeflika. Przynajmniej jednego się dowiedział. Joanna żyje. A przynajmniej nie zginęła. Choć na ile mógł być tego pewny? Teraz kwestia jej odnalezienia. O to spróbuje dopytać się bibliotekarza, gdyż to był jego kolejny cel. Najpierw jednak musiał udać się do rezydencji, by wziąć tomy dla lasombry, oraz by napisać list do Obserwatora w razie braku kooperacji ze strony tego pierwszego. Tremere odszedł z miejsca w kierunku drogi głównej, by tam złapać taksówkę.
- Jeżeli będziesz czegoś potrzebował, daj mi znać. Lubiłem starego księcia, traktował dobrze mnie i moich pobratymców. Rozwiązanie zagadki jego śmierci byłoby dobre dla nas wszystkich.
Paskudny mężczyzna wsiadł do swojego samochodu i nie czekał na twoje pożegnania. Widocznie miał ważniejsze sprawy niż ty - albo chciał ci dać do zrozumienia, że jego zapewnienie o kooperacji nie powinno być traktowane poważnie.
Taka informacja zasadniczo miała dwa oblicza. Pierwsze takie, że nie spotkała ją (najprawdopodobniej) ostateczna śmierć. Druga taka, że (najprawdopodobniej) została porwana przez (najprawdopodobniej) Sabat. Wyczuwając pewnego rodzaju pogardę w głosie Zeflika postanowił odpowiedzieć w podobnym tonie.
- Owszem. Nie należy on do pomocnych i przycisnąć go na swoim podwórku to ciężka sprawa. Aż dziw, że Sabat się nim jeszcze nie zajął.
Szczur zatrzymał się w pół kroku, obrócił się w twoja stronę stojąc przy otwartych drzwiach escorta. Uśmiechnął się nieładnie, nie byłeś pewien czy celowo, czy była to pochodna jego nadzwyczajnej szpetoty.
- Jeśli chodzi o twoja zagubioną koleżankę, to niestety nie nie zbyt wiele pomóc. Poprzedni książę był dobry dla mnie i moich braci. Nie myśl, że dzięki temu stanę się popychadłem twojego nowego niemieckiego zarządcy. - rzucił zaczepnie- Mogę ci za to pokazać dotychczasowe efekty działalności Żeni Rozpruwacza. Lista ofiar jest dość długa, złożona głównie z sabatników, choć znalazło sięna niej kilku głosniejszych członków grupy Chujka, a nawet jeden z moich podopiecznych. Marchlewskiej na niej nie ma.
Zeflik wyciągnął organizer, na którym widniała zapisana drobnym maczkiem lista nazwisk.
- Domyślam się, że twój przyjaciel antykwariusz nie potrafił nic o niej powiedzieć, a przynajmniej usilnie tak twierdził, parszywy kolaborant?
Nie pozostało mu nic innego jak właśnie podbiec. Inaczej mu "zwieje".
- Panie Zeflik! - krzyknął za nim podbiegając kawałek - Przepraszam, że niepokoję, ale miałby pan chwilę? Nie zajmę wiele czasu - Marek postarał się o odrobinę kulturalności, choć nie było o nią mu łatwo. Szczur był Szczurem. Nawet jeśli ważnym.