Podgląd ostatnich postów
Kiedy tylko kobieta zaczyna krzyczeć, kręcę z niedowierzaniem głową. Takich słów to chyba najgorsi Chicagowskie żule nie znają… W momencie kiedy Jane wpada do pomieszczenia, podnoszę się z krzesła, raz bo wypadało by się przywitać, dwa, że nie wiadomo, czy swej złości nie zechce zamanifestować także wobec mnie. Lepiej być gotowym ,gdyż kobieta wydaje się zwierzęciem w ciele człowieka, pewnie swoje tropi za pomocą węchu. Kiedy zaczyna wymiotować, odskakuje w tył, nie chcąc zostać ubrudzony, jej śniadaniem… Na mojej twarzy pojawia się grymas niezadowolenia i obrzydzenia, które nie staram się wcale ukryć.
-Witam. Nazywam się Aniston, czy mógłbym z panią porozmawiać? – pytam, wcześniej chciałem tę rozmowy odbyć przy stole, najpierw wypraszając doktora, lecz teraz zastanawiam się czy nie lepiej by było gdybyśmy stąd wyszli. Tak czy inaczej rozmowę muszę przeprowadzić w cztery oczy…
Doktor uśmiechnął się słysząc pytanie ale nie zamierzał kontynuować rozmowy w tym temacie. Be zwątpienia sprawiał wrażenie inteligentnego(taki też zapewne był) i mało wścibskiego.
Zatem do dzieła.
Powiedział a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
Proszę poczekać tutaj.
Wszedł do pokoju i po chwili ciszy nagle usłyszałeś kobiecy krzyk.
Aaaaaaaaaaa kurwa! Ty pierdolony stary pierdolcu!
Kobieta wybiegła do pomieszczenia w którym byłeś. Oczy jej łzawiła, a po chwili puściła elegancki rzyg na środek pomieszczenia. Najwidoczniej jeszcze Cię nie zauważyła. Po chwili usłyszałeś szczery śmiech doktorka który wszedł do sali.
Sprzątniesz to... najlepiej od razu. I mamy gościa.
Powiedział radośnie.
Kiedy Cochran odpowiada, słucham go uważnie, lecz oczami błądzę jakby niezainteresowany po izbie. Tylko kiedy wspomina o „mundurze” wlepiam w niego spojrzenia, bezczelnie się uśmiecham i wpadam w słowo.
-Od kiedy urzędnicy Amerykańskiego Związku Górników, noszą mundury? – nie przeszkadza mi że w to bezczelne kłamstwo doktor nie uwierzy. Tak samo mam w poważaniu, ze nie odpowiadania na pytania a zadawanie ich w takiej ilości jest co najmniej nieeleganckie.
Skoro Cochran mieszka tu od początku założenia osady i o walkach między białymi, a Siuksami nie słyszał, to może faktycznie za zniknięciami górników nie stoją Indianie. Więc jeśli to nie czerwonoskórzy, a porachunki pomiędzy poszukiwaczami, to powinny zostać ślady… ale o tym wypowie się kobieta.
-Tak, panie doktorze, niech pan budzi, panią Jane, wiele już słyszałem o tej damie i mistrzyni w topieniu… - mówi całkiem poważnie, nawet słowo „dama”.
Tak, musi ostygnąć nim wleję jej do gardła.
Powiedział doktorek uśmiechając się po czym usłyszaną wszystkie Twoje pytania i jego twarz zastygła w bezruchu. Wysłuchał Cię do końca i sam odpowiedział.
Zadaje Pan dużo pytań jak na kogoś kto nie odpowiedział jeszcze na żadne moje. To Pana zdradza choć munduru nie widzę.
Spojrzał teraz w twoje oczy i mówił dalej.
Jestem tu od założenia miasta, a wcześniej? Wcześniej byłem na wojnie i tam nabyłem nieco fachu. Oczywiście uczyłem się medycyny u ojca w jego prywatnej klinice ale wojna zweryfikowała co nieco moje plany. Wojsko wyszkoliło mnie dalej. A co tu taj mam? Złamane noszy i owszem wszak bójki w Deadwood to normalne. jest o co się kłócić: Upioryt, złoto, dżwiaki.
Zaczął wyliczać na pałacach po czym ciągnął dalej.
Strzelaniny też czasem mają miejsce ale ostania wydarzyła się sześć miesięcy temu, także póki co z tym jest spokój. Co do wymiany ognia ze Siuksami to nie słyszałem o takim przypadku od założenia miasta. Owszem były utarczki ale nie dochodziło do tak krwawych rzeczy. W mieście natomiast nigdy nie jest spokojnie i tu raczej nigdy nie będzie do póki nie minie gorączka... ludzie są chciwi, a za tym idą inne konsekwencję. Także roboty jest sporo, a oprócz tego regularnie muszę sprawdzać Panie z Saloonów. My tu tak sobie rozmawiamy, a tymczasem wywarł ostygł. Czy ma Pan jakieś jeszcze pytania nim obudzę Jane?
Zaczął podnosić się z krzesła.
Patrzę na doktora trochę nie dowierzając.
-Mam czekać, aż wywar ostygnie? – pytam, gdyż jest to dla mnie co najmniej dziwne. Szybko jednak wzruszam ramionami. –Indiańskie zioła? Skąd się pan, doktorze, na tym zna? Z tego co słyszałem to metody stosowane przez czerwonoskórych to jakieś zabobony… pan zaś jest lekarzem! – czekam na potwierdzenie swoich słów. Jest dla mnie niebywałym by uczony człowiek wierzył w takie bzdury… Nie mam zamiaru odpowiadać Cochranowi na pytanie czy jestem nowy w mieście, gdyż jest ono retoryczne. Kiwam więc tylko głową na potwierdzenie.
-A pan, doktorze, długo tu jest? Gdzie pan studiował? – liczę bowiem, że lekarz skończył gdzieś medycynę, choć może by zostać łapiduchem na takim zadupiu nie jest to konieczne? Szybko zdaje sobie sprawę, że górnicy muszę często go odwiedzać.
-Z czym doktor najczęściej się musi tu borykać? Złamane nosy podczas bójek? Upojenie alkoholowe? Zdarzają się jakieś postrzały? Może podczas wymiany ognia z Siuksami…? – może u lekarza dowiem się nieco więcej na temat stosunków panujących między białymi a czerwonymi.
-Zwykle jest w mieście spokojnie? Czy też ma pan, doktorze, dużo pracy?
A i doktor odpowiedział uśmiechem na twój uśmiech lecz dalej nie zamierzał drążyć tematu. Widać był mało ciekawy. Sam zaś odpowiedział na twoje pytanie.
To jest kilka indiańskich ziół które potrafią niemal wybudzić zmarłego. Proszę mi uwierzyć, że Jane jest wyjątkowo marudna po przebudzeniu. Na co dzień jest dość szorstka w obyciu choć ma dobre serce. Wolę jednak by nie musiał pan doświadczyć jej gorszego dnia...
Dokończył przygotowywanie wywaru po czym poszedł po garnek z ciepłą wodę i zalał kubek do pełna.
Musi Pan chwilę poczekać nim ostygnie.
Doktor usiadł na krześle i otworzył książkę po czym spojrzał w nią poprawiając okulary.
Jest Pan nowy w mieście?
Zastanawiam się ile może trwać obudzenie śpiącego? Nawet jeśli to pijacki sen, to chyba nie tak długo? Nie kłócę się z doktorem, w końcu aż tak bardzo mi się nie spieszy. Siadam na wskazanym miejscu. Nie zdejmuje płaszcza, przecież zraz będę wychodził. Moją uwagę zwraca napój który przyrządza lekarz. Zastanawiam się co to jest to coś mocniejszego? Opium?
-Co pan doktorze dosypuje do kawy? – pytam spokojnym tonem, nie ma zamiaru ganić lekarza, ot co najwyżej nie będę u niego pijał kawy.
Bawię się kapeluszem trzymanym w rękach, staram się by wyglądało że tylko temu zajęciu poświęcam całą uwagę, tak naprawdę obserwuje doktora oraz panią Jane. Kiedy słyszę ostatnie pytanie doktora, uśmiechem się tylko pod nosem spoglądam prosto w oczy doktora lecz nic nie mówię.
Doktor obejrzał Cię dokładnie raz jeszcze po czym poprawił okulary na nosie i zamknął książkę.
Niech zatem tak będzie. Zrobię tę kawę.
Powiedział jak najbardziej poważnie po czym wstał z krzesła. i podszedł do jednej z zamkniętych szaf. Wyciągnął z niej metalowy garnek i wszedł do pokoju w którym spała kobieta by za chwile wrócić. Chwycił teraz metalowy kubek i podszedł do stołu.
Proszę usiąść chwile to potrwa.
Wskazał miejsce, a sam zaczął sypać coś do kupka i nie była to jak zauważyłeś tylko kawa.
Żeby ja obudzić zdatna do czegokolwiek musi dostać coś mocniejszego.
Wytłumaczył to co właśnie robił po czym usiadł na krześle czekając zapewne, aż woda się zagotuje w pokoju obok. W tym czasie doktor jeszcze raz się Ci przyjrzał swoim badawczym i przenikliwym wzrokiem.
Coś nawywijała?
Uśmiecham się na żart doktora, bo to chyba był żart? A może Cochran mówił poważnie? Mniejsza o to. Kiedy otwiera drzwi wyciągam głowę by przyjrzeć się śpiącej osobie, w pierwszej bowiem chwili przyszło mi na myśl, że pani Jane jest ranna lub chora i dlatego przebywa u lekarza.
-To niestety pilna sprawa. – mówię dość oschle a uśmiech z mojej twarzy natychmiast znika. Kim do wszystkich mocy piekielnych jest ta tropicielka? Zaczynam mieć wątpliwości czy uzyskam jakąkolwiek pomoc.
-Proszę z łaski swojej obudzić panią Jane. – zwracam się do doktora, postępując kilka kroków do przodu, tak by znaleźć się przy stole i przy okazji spojrzeć co za książkę czyta pan Cochran, tak z ciekawości.
Doktor zlustrował cię od stóp do głowy... po czym odpowiedział.
Ja mam nadzieję, że nikt nie będzie musiał korzystać z moich usług... Nie licząc drobnych przeglądów Pań w saloonie.
Nie spuszczając z Ciebie wzroku odchylił się na krześle do tyłu i pchnął dłonią drzwi do drugiego pomieszczenia. Twoim oczom ukazało się łóżko na którym smacznie spała kobieta. Twarz miała przykrytą kapeluszem zaś sama była w ubraniu. Tak leżała na pościelonym łóżku.
Chwilowo zrobiła sobie drzemkę. Jeśli to nic pilnego sugeruję nie budzić... chyba, że wcześniej przyrządzę kawę. Popiła trochę dziś.
Cóż widać tylko dżentelmeni nie piją przed 12... kobiet ro nie dotyczy....
Pozdrawiam szeryfa dotykając palcami ronda kapelusza. Jednak nie zatrzymuje się idąc dalej. Uważając na buty miałem na myśli raczej wszech obecne błoto. Nawet ja wiem dostatecznie dużo o prowincji by nie spodziewać się brukowanych ulic.
Kiedy już znalazłem się w domu doktora, a jednocześnie lecznicy ścigam kapelusz, jak zwykle robię to lewą ręką. Szybko i pobieżnie lustruje pomieszczenie.
-Witam. Mam nadzieje, że nie będę potrzebował pomocy pana pomocy jako doktora… - żartuję, lecz szybko zdaje sobie sprawę, że to nie był najlepszy dowcip, mógł bowiem zostać odebrany jako jakaś uwaga do kompetencji lekarza.
-Nazywam się Aniston. – staram się przejść do rzeczy –Powiedziano mi, że znajdę u pana doktora pewną tropicielkę. Niejaką Jane. Czy nie wiem pan gdzie może ona teraz być?
Nie wchodzę dalej, stoję w progu, nie chce zabierać lekarzowi więcej czasu niż to konieczne. Jeśli udzieli mi informacji, to szybko dziękuję za nią i udaję się na poszukiwanie kobiety.
Z racji tego, iż nie widziałeś tu jak dotąd wielu koni to też i końskiego łajna nie uświadczyłeś na ulicy... co najwyżej w bocznych uliczkach zauważyć można było niestrawione resztki jedzenia. Idąc w stronę budynku doktora dostrzegłeś przed jednym z budynków po drugiej stronie pucybuta. Młody chłopiec, może dziesięcioletni ustawił tam krzesło i podnóżek, a teraz właśnie polerował buty szeryfowi, którego już miałeś okazję poznać. Gdy mężczyzna Cię zauważył podniósł rękę ku kapeluszowi by to oznajmić. Po czym powiedział coś chłopcu, który odwrócił się w twoją stronę i uśmiechnął lekko czerwieniąc.
Te nicpoń, który miał Pana odebrać.
Powiedział głośno Seth tak byś to usłyszał. Ty zaś po kilku uderzeniach serca znalazłeś się przed drzwiami do budynku , nad którym wisiał szyld. Zapukałeś i wszedłeś do środka. W pomieszczeniu panował półmrok a jedynie niewielka lampa oliwna stojąca na stole po przeciwległej ścianie dawała nieco światła. Przy stole siedział mężczyzna ubrany w czarny frak i czytał jakąś książkę co chwilę poprawiając okulary. Miał gęste się włosy i krzaczaste siwe wąsy oraz niewielką bródkę. W pomieszczeniu poza tym były cztery łóżka,a przy każdym szafka nocna. Znajdowały się tu też dwie większe szafy oraz drzwi do jakiegoś innego pomieszczenia, które teraz były zamknięte. Gdy się tylko odezwałeś mężczyzna podniósł wzrok z nad książki i odwrócił głowę w twoim kierunku.
Tak, to ja.
Powiedział mężczyzna wstając od stołu.
W czym mogę pomóc?
Mam raczej uzasadnione wątpliwości czy tu znajdę jakiekolwiek usługi choćby porównywalne z tymi w Chicago, nie mówiąc już o porównywaniu ich z usługami dostępnymi na Wschodnim Wybrzeżu. Cóż, w Denver gdzie przecież byłem, wcale nie było dużo lepiej… choć było lepiej. Wychodząc nowych gości nie zaszczycam pozdrowieniem. Podejrzewam jednak, że nie korzystaniem z sauny wcale się nie wyróżniają z tutejszego tłumu, to raczej ci co korzystają są pokazywani palcami.
Idąc ulicą uważam pod nogi by w coś nie wdepnąć. Przypomniałem też sobie, ze warto znaleźć tu jakiegoś pucybuta, raz że nieco odświeży moje obuwie, dwa, że może najlepiej orientować się w tutejszych plotkach. Przy okazji poszukiwań „doktorka” rozglądam się za jakimś.
Kiedy wreszcie dotarłem na miejsce, pukam energicznie i próbuje wejść. Sądzę, że to nie tylko dom, ale coś na kształt lecznicy i wejdę do poczekalni…
-Doktorze Cochran? – pytam głośno, przestępując próg.
Zjadłeś po czym dokonałeś czynności higienicznych obrusem... Tak, tak lokal pozostawiła sporo do życzenia, ale może w którymś innym przybytku zaznasz dobrodziejstw charakterystycznych dla wielkich miast i wschodu. Może w którymś z saloonów, kto wie? Przynajmniej była to jedyna pokrzepiająca myśl, jak mogła by przyjść człowiekowi w takim miejscu.
Doc Cochran? A mieszka w przedostatnim budynku na końcu głównej ulicy. Ma tam dom.
Odpowiedział niechętnie mężczyzna po czym wrócił za ladę. W tym czasie do przybytku weszło trzech mężczyzn.
Strawa dla trzech czym prędzej.
Powiedział jedne z nich po czym weszli do pomieszczenia z którego właśnie miałeś wychodzić. Wszyscy byli mocno brudni i mieli przetarte ubrania,a gdy się do nich zbliżyłeś poczułeś nieprzyjemny zapach. Sauny raczej nie widzieli dziś. Pomocnik Farnuma zabrał się za nakładanie na talerze gulaszu, a Ty w tym czasie opuściłeś przybytek. Ruszyłeś we wskazanym kierunku ale kobiety które mijałeś raczej nie pasowały do opisu... Większość miała na sobie sukienki i zachowywała się przyzwoicie, niemal jak damy można by rzec. Po kilku chwilach i kilkudziesięciu krokach znalazłeś się w połowie głównej ulicy i ujrzałeś szyld nad jednym z domów:
[font="Arial Black"]Doktor[/font]
Nawet wolę nie myśleć jakie przykre konsekwencje mnie czekają. Zamierzam niedługo, na wszelki wypadek nieco zdezynfekować się od środka kolejną szklaneczką whiskey. Tak na wszelki wypadek. Dla zdrowotności. Opis tropicielki, był hmmm, trochę mało szczegółowy, ale musiał wystarczyć.
-A gdzie znajdę „doktorka”? – pytam wstając i wycierając usta jakąś serwetka, w przypadku jej braku, obrusem. Zamierzam zacząć śledztwo od rozmowy z panią Jane, a skoro można ją znaleźć na ulicy lub u tego „doktorka” uda się właśnie do tego tajemniczego gentelmana ,który wcale nie musi okazać się tutejszym konowałem. Po drodze porozglądam się z kobieta wyglądająca i zachowująca się jak „tutejszy”… bo na pewno nie jak gentelman.
To coś nazwane gulaszem było nawet w miarę jadalne co zapewne było spowodowane dużą ilością ziół jakie tam dosypano. Jeśli byłeś naprawdę głodny to zjadłeś wszystko zagryzając pieczywem. Warto jednak zapamiętać, iż zbiorowa, publiczna kuchnia ma kilka swoich niewielkich wad a przynajmniej na dziwnym zachodzie.
Tropicielka! Phiiii
Fuknął mężczyzna po czym dodał.
Ona nie wytropiła by rannego bizona jakby stał sto metrów przed nią. Tropicielka... Phi
Znowu fuknął i kontynuował.
Ale znajdzie pan Jane na ulicy najpewniej, a jak nie to u doktorka. Jest dość charakterystyczna. Ubiera się jak facet, pije jak facet, beka jak facet, klnie jak facet i jeden bóg wie dlaczego nie urodziła się facetem.
Patrzę na coś co pracownik hotelu nazwał gulaszem… patrzę… patrzę… i, kurwa, nie mogę uwierzyć. Biorę widelec i szturcham lekko potrawę, lepiej sprawdzić czy się nie poruszy i nie zacznie uciekać. Przeklinam w myślach, ze nikogo nie zapytałem, gdzie w Deadwood, można porządnie zjeść. Mam nadzieje, ze zostanie mi wskazane jakieś lepsze miejsca, że gdzieś na tej prowincji, można zjeść coś smacznego i apetycznego… spoglądam na pracownika z nadzieją ze to jakiś żart, lecz ten gada o Siuksach, więc chyba jednak to nie jest dowcip. Normalnie nie dałbym tego psu, lecz będąc głodnym , jestem zmuszony zaryzykować. Nic dziwnego, ze zniknęło kilku górników. Pewnie uciekli przed jedzeniem! Próbuje „gulaszu”, choć potrawa którą dostałem pewnie nawet nie stało obok gulaszu. No nic bardziej z rozsądku próbuje coś zjeść… Przy okazji słucham zdania miejscowych o Indianach. Tak jak się spodziewałem, nie darzą się sympatią. Dziwne jednak, ze nic nie wspomniał o zniknięciu górników… albo zwykli mieszkańcy tego nie zauważyli, co by było dobrym znakiem, albo nie uznał tego za ważne… tak czy inaczej gdyby się o tym duuuużo mówiło, to pewnie wina by spadła na Siuksów.
Kiedy zjadłem, ile musiałem, tego czegoś co pracownik nazywa gulaszem muszę popracować. Zacznę od miejsca w którym zniknęli górnicy. Mógłbym chodzić od rodziny do rodziny, ale skoro szeryf wynajął tą tropicielkę Calamity Jane to może od niej powinienem zacząć, może już coś ustaliła.
-Przepraszam – zwracam się po skończonym posiłku do pracownika hotelu – gdzie znajdę panią Jane, tropicielkę? – pytam, a jeśli dostanę dość precyzyjną odpowiedź to się tam udaję.
Deadwood miało ponownie zweryfikować Twoje pojęcie o pograniczu, czego przykładem była strawa.
Mamy gulasz dziś...
Powiedział mężczyzna i nałożył Ci na talerz jakąś papkę i dał nieco pieczywa po czym przyniósł do stolika. Widziałeś tam fragmenty mięsa ale czy była to dziczyzna, czy coś innego? Tego raczej nigdy się nie dowiesz i może nawet lepiej. Wszystko było zmieszane z kaszą i jakimś sosem. Mężczyzna, gdy ci to wręczał uśmiechnął się ponownie pokazując swoje nieliczne zęby.
Psia mać z tymi czerwonymi... żeby nie oni te góry byłby nasze, a teraz trza uważać na każdy kamień. A to święte, a to jakiś ich przodek... jakby to ode mnie zależało to bym powystrzelał... szkoda o nich gadać. Nie licząc jednak ich przedstawicieli w mieście to rzadko tu któryś z nich przebywa. Hołota!
Staram się za bardzo nie krzywić na widok uśmiechu tego gentelmana.
-Cóż, właśnie wracam z Sauny, liczę że znajdzie się coś dobrego do jedzenia, od podróży nic nie jadłem… - mówię jakby go to coś obchodziło. Zastanawiam się na co mam ochotę. Lecz skoro jestem na prowincji może zjadłbym jakąś dziczyznę? Chociaż dobry stek też będzie odpowiedni. Mam po prostu ochotę na mięso. – Co macie na obiad? – pytam i udaje się do jakiegoś stolika, przy oknie, siadam tak by mieć w miarę dobry widok na drzwi wejściowe… Liczę, ze mężczyzna podąży za mną a nie będzie krzyczał przez całą salę. Jeśli stanął gdzieś blisko zagaduje
-Musi się tu ciężko, żyć, całe miasteczko jest na łasce Indian. Pewnie bez ustanku dochodzi do jakiś strać pomiędzy Siuksami a górnikami, nie?
Jedzenie w hotelu Wysoki Sądzie było ohydne ale mało kto miał czas przygotowywać własne toteż jadała tam spora część miasta. W zasadzie większość, która nie udała się w góry... a że to Wysokiego Sądu nie obchodzi? Aha...
Woda była naprawdę ciepła, a w połączeniu z olejkami, których Ci nie skąpiono kąpiel była fantastyczna. Co jakiś czas zaglądała miła i ładniutka blondyneczka pytając czy czegoś Ci trzeba. Zdecydowanie czas spędzony w wannie był, jak dotąd najbardziej przyjemny z całego pobytu w Deadwood. Czas jednak mija nieubłaganie, wszystko co dobre szybko się kończy toteż musiałeś w końcu wyjść z wanny. Wysuszywszy się i ubrawszy opuściłeś przybytek mile żegnany przez obie panie, które Ci tu dogadzały. Po wyjściu z sauny ruszyłeś do hotelu i tam zastałeś współpracownika Pana Farnum, który przywitał Cię swoim bezzębnym uśmiechem.
W czymś pomóc jeszcze Panie Aniston?
Zapytał ponurym głosem. Zaś twoją uwagę właśnie przykuł ogromny gar, z którego właśnie parowało. Najwyraźniej niedługo miała rozpocząć się pora posiłku.