Podgląd ostatnich postów
Mnich roześmiał się w głos, a był to śmiech zimny, pusty, całkowicie pozbawiony wesołości.
- Grozisz mi śmiercią? Ufam, że zaklęcia dobierasz celniej, niż pogróżki. - zadrwił, szczerze ukontentowany wizją błyskawicznego zgonu, mającą wzbudzić w nim strach. - Ale nie będziemy chyba wygrażać sobie jak dwa napalone buhaje, nieprawdaż? Chyba nie po to się spotkaliśmy.
Zatrzymał się i, niejako by rozluźnić atmosferę, rzucił magowi zatknięty za pas sztylet, tak by łatwo było mu go złapać. Jednocześnie szybko omiótł spojrzeniem otoczenie: ocenił odległość, ustawienie i wielkość pak, rodzaj podłoża.
- Zamieniam się w słuch. - dodał, rzucając sztylet i czekając czy i jak mag zacznie swoją wypowiedź.
Ręce maga nerwowo drgnęły ale jeszcze nie zareagował. Ty zaś podchodziłeś bliżej gdy usłyszałeś groźbę z jego ust. Głos miał spokojny i opanowy jakbyś nie robił, a nim wrażenia.
Na końcu języka mam zaklęcie, które obedrze Cię ze skóry. Zrób jeszcze krok, a rozmowa się zakończy.
Mówił bardzo pewnie ale Ty już znalazłeś się wystarczająco blisko by ujrzeć jego twarz. Na oko miał ze trzydzieści lat i ciemne niemal czarne włosy. Jak na standardy ludzkie był dość przystojny, a na pewno przy tym zadbany. Poczułeś zapach perfum, który mieszał się ze stęchlizną magazynu. Na twarzy mężczyzny ujrzałeś lekki uśmiech choć nie pokazywał on swoich zębów. Tym jak stał i jak się zachowywał miałeś wrażenie, iż należy do szlachty, a przynajmniej chciał za takiego uchodzić. Na dłoniach, które teraz trzymał przed sobą ujrzałeś dwa pierścienie, a oba zrobione były ze złota z powtykanymi jakimś klejnotami o barwie krwi. Cała postać wydawała Ci się lekko rozmyta co niekoniecznie mogło być efektem półmroku, chociaż z drugiej strony....
- Nie potrzebuję rozkazów od ludzi, którzy nasyłają na mnie złodziei i boją się spotkać ze mną otwarcie. Więc nie wydawaj mi ich. - odparł lodowato, nie przestając zbliżać się do mężczyzny. Każdy krok, ostrożny i sprężysty, przygotowywał go na natychmiastowy odskok lub doskok. Anonimowy mag śmierdział strachem. Varenbeg czuł to wyraźnie. I bardzo mu to sprzyjało.
- Wartość twoich słów nie zależy od dzielącej nas odległości.
Nie potrzebujesz podchodzić bliżej byś mnie słyszał... Więc stój.
Mężczyzna powiedział pewnym głosem lecz póki co nawet nie drgnął. Ty zaś zbliżyłeś się nieznacznie choć niewiele skrzyń Cię zasłoniło ale gdyby zaszła taka potrzeba mógłbyś się schować za kilkoma pobliskimi. W miejscu w którym stałeś mogłeś dokładnie obejrzeć sylwetkę rozmówcy choć bez szczegółów. Mierzył prawie metr osiemdziesiąt wzrostu i był dość szeroki w barkach. Wał znacznie więcej niż powinien co nie umknęło Twojej uwadze. Nie kontynuował rozmowy dopóki się nie zatrzymałeś. Nie zrobił jednak jeszcze gwałtownego ruchu, ani też nie skrył się za skrzynkami o które się opierał tak, jakby czekał na T woje zachowania jego słowa.
Spokojnym krokiem ruszył w jego stronę, w miarę możliwości idąc tak, by cały czas zasłaniały go skrzynie i mógł obserwować człowieka przez szpary między nimi.
- Oczywiście. Rozmowa to jeden ze sposobów zabijania czasu, który dzieli nas od spotkania z Milczącym Władcą. Mów. - polecił, uważnie obserwując rozmówcę i jego reakcje, gdy stopniowo zbliżał się w jego kierunku.
Blef był niemal doskonały ale miał pewna rysę, której nie byleś w stanie przeskoczyć o czym się za raz przekonałeś, gdy tylko męski głos przestał się śmiać.
Sprytne. Bardzo sprytne ale złodziejaszek, którego zatrudniłem nie należał do żadnej gildii miał tylko sprowokować mnicha. Wiedziałem, że gbur będzie spowiadał się jak naiwna dzierlatka. Cóż... właśnie dlatego go wybrałem.
Dalej nie mogłeś zidentyfikować źródła glosy ale mimo to cofałeś się do wejścia. Kilka uderzeń serca byleś przy nim przywierając do ściany. Drzwi były lekko uchylone i odniosłeś wrażenie że po drugiej stronie tez ktoś jest i nasłuchuje.
Jeśli jednak chcesz się dowiedzieć czegoś więcej to...
Teraz głos przestał być wzmacniany magicznie i dochodził z dalszego wejścia między skrzynkami jakieś kilka metrów od Ciebie. W mroku pojawiła sie tam sylwetka mężczyzny, miał na sobie jakiś długi płaszcz a ręce splótł na klatce piersiowej. Nic innego nie mogłeś dostrzec poprzez mrok.
...porozmawiajmy.
- Sam jesteś ofiarą. - odparł zanim zeskoczył z powrotem między skrzynie. Sam również udał się w stronę wejścia. Nie był pewny, czy było zarazem jedynym wyjściem z magazynu, jednak w tej chwili nie miał czasu tego sprawdzać.
- Powiedziałem, że wykonałem zadanie, a nie, że przyniosłem ci tę przeklętą figurkę! Może nie jestem zbyt bystry, ale ty chyba też nie, skoro chcesz okraść złodzieja i otwarcie się do tego przyznać. Gildia ma swoje sposoby na radzenie sobie z takimi klientami. Płać albo mów co jest grane! - wykrzyczał nim jeszcze ruszył się z miejsca. Nie chciał zdradzać głosem miejsca swojego położenia, gdy już znajdzie się przy wejściu, choć nie miał pewności, czy właśnie tam spotka swojego rozmówcę. Tak czy inaczej - ostrożność i cierpliwość.
Bez problemu wdrapałeś się na skrzynie i rozejrzałeś się po magazynie. Nie widziałeś ludzkiej sylwetki ni miejsca z którego dochodził głos. Gdzieś między skrzynkami bliżej środka sali dostrzegłeś jakiś cień, który się przemieszczał w stronę wejścia po chwili jednak zniknął Ci całkowicie z oczu. Po chwili usłyszałeś ponownie głos, który zdawał się dobywać ze wszystkich stron toteż i teraz nie mogłeś zlokalizować rozmówcy.
Kłamiesz. To zadanie było niewykonalne... Osoba którą miała zostać okradziona nie miała tego co chciałem, gdyż to wymyśliłem. Kim jesteś? Bo ten kogo posłałem do wykonania tego zadania nie był zbyt bystry by dowiedzieć się, że jego ofiarą był mnich z zakonu, którego lepiej nie okradać. Czyżby niedoszła ofiar odwiedziła mnie tutaj?
Usłyszałeś szyderczy śmiech, który po chwili umilkł.
Uśmiechnął się pod maską i kapturem, jednocześnie memłając w ustach przekleństwo. "Magowie, tak myślałem. Śmierć i klątwy..."
Chcąc szybko rozejrzeć się po magazynie szybkim ruchem wskoczył na najbliższe paki i spojrzał z góry na pomieszczenie, starając się zlokalizować rozmówcę.
- Tak... Wykonałem. - rzucił głośno, rozglądając się uważnie. - Ale nie tak się umawialiśmy. Nie powiedziałeś kim jest właściciel. O mało co nie kosztowało mnie to życia.
Jeśli po szybkim zlustrowaniu otoczenia nie zauważył mówiącego ani miejsca, w którym prawdopodobnie mógł się ukrywać, mnich zeskoczył z powrotem między skrzynie. Jeżeli nie był w stanie zobaczyć maga, nie zamierzał pozwalać mu zobaczyć siebie. Wszyscy zwykli śmiertelni, czy to słudzy miecza, czy magii, byli równie ślepi, gdy nie widzieli przeciwnika. Jeśli jednak zlokalizował rozmówcę, jak gdyby nigdy nic udał się w jego stronę.
Poszedłeś w Twoje Prawo i znalazłeś się przy rogu magazynu. Do drzwi miałeś może ze trzy metry. Sam zaś stałeś przy rzędach skrzyń. które ciągnęły się na wysokość dwóch metrów przy ścianie. Twoje nogi skąpane były w świetle dochodzącego z okien na przeciwległej ścianie. Nagle w magazynie rozległ się donośny męski głos.
Już wykonałeś zadanie? Masz to o co prosiłem?
Ciężko było zlokalizować źródło głosu. Odniosłeś wrażenie, że i on podobnie jak wcześniejsza cisza, nie jest naturalny. Nie widziałeś jednak nikogo i nie słyszałeś póki co żadnego ruchu czy też innych nie pożądanych dźwięków.
Nadstawiając uszu i miękko stawiając kroki podszedł wzdłuż ściany do najbliższego rogu magazynu, by nie zagubić się pośród wszystkich skrzyń i przedzielających je alejek. Nasłuchując i skradając się nie był też przesadnie ostrożny. Niedoszły złodziej poruszałby się tu rozważnie, jednak nie miałby powodów nadmiernie ukrywać się przed swoimi zleceniodawcami, z którymi umówił się na spotkanie. Niemniej ostrożność i cierpliwość były uniwersalnymi środkami chroniącymi Vana przed przedwczesnym zakończeniem służby Milczącemu Władcy. Nie było powodów, by rezygnować z nich tym razem.
Uchyliłeś drzwi wpuszczając nieco światła i pierwsze co ujrzałeś to panujący tu półmrok. Okna wpuszczały światło tylko z jednej strony i to dość niewiele co starczało na oświetlenie przeciwległe ściany, tej od strony drzwi wejściowych. Gdy wychyliłeś głowę nic nie dostrzegłeś niepokojącego toteż wszedłeś do środka. Ujrzałeś tu sporo skrzynek stojących jedna przy drugiej. Jedne znajdowały się zaraz przy Tobie. Skrzynie stały ptzy obu bocznych ścianach ale jakieś pięć metrów przed Tobą rozpoczynały się kolejne rzędy, które już znajdowały się na środku pomieszczenia. Te w środku ustawione były tak, iż znajdowały się dwa wejścia w głąb magazynu. Jedno naprzeciw Ciebie i drugie kilka metrów na lewo od Ciebie. Panowała tu cisza ale odniosłeś wrażenie, że jest dość nienaturalna.
Otwierane na zewnątrz. To dobrze, odpada problem z cwaniakiem chowającym się po wewnętrznej stronie drzwi przy ścianie. Bardzo powoli, bardzo ostrożnie, Varenberg uchylił drzwi w swoją stronę, wychylając się zza nich nie na wysokości własnej głowy, lecz niżej, mniej więcej poniżej wysokości pasa. Jeżeli przy pierwszym szybkim spojrzeniu zobaczyłby cokolwiek niepokojącego, szybko wycofałby się ze światła drzwi. Jeśli nic takiego nie znalazł, niespiesznie wszedł do środka, lustrując pomieszczenie.
Wejście po ścianie do okna nie stanowiło większego problemu dla Ciebie z czego szybko zdałeś sobie sprawę. Nawet dostrzegłeś dwa uchylone okna z boku magazynu. Co zaś się tyczy podejrzanych osób kręcących się przy magazynie to raczej nikt taki się nie pojawił. ludzie w dalszym ciągu mijali magazyn nie wchodząc do niego. W dalszym ciągu nikt też z niego nie wyszedł. Nie widziałeś też potencjalnych osób, które mogłyby być strażnikami tego miejsca. Przez ulicę przewędrował odział straży miejskiej ubrany w napierśniki i grubą skórę pod spodem. Każdy z trzech strażników miał w dłoni halabardę a przy pasie miecz. Odział ten jednak szybko zniknął z Twoich oczu wchodząc w jedną z odległych uliczek. Podszedłeś do drzwi magazynku i chwyciłeś za klamkę. Usłyszałeś ciche stuknięcie i drzwi uchyliły się w Twoją stronę.
Przez dłuższą chwilę stał wsparty o jakąś pakę czy skrzynię, obserwując budynek i przechodniów. Z jednej strony szukał możliwych dróg wejścia do magazynu (przy założeniu, że wejście główne jest zamknięte, choć oczywiście zamierzał sprawdzić to w pierwszej kolejności) i oceniając, czy byłby w stanie wyjść lub wejść przez okna. Z drugiej rozglądał się za wchodzącymi, wychodzącymi lub podejrzanie długo pozostającymi w tym samym obszarze bez wyraźnego celu - potencjalnymi strażnikami lub obserwatorami. Jeśli nie zauważył takowych, spokojnym krokiem podszedł do drzwi magazynu i spróbował wejść do środka.
Tak przygotowawszy się ruszyłeś w kierunku dzielnicy portowej gdzie mieściły się owe magazyny. Nie wyglądałeś dziwnie w przebraniu ale zdecydowanie ciuchy nie były dopasowane do Twojego wzrostu i postury, różnica jednak była akceptowalna. Marsz przez miasto nie był przyjemny w takich kilku warstwach ciuchów, gdyż słońce powoli zaczynało dawać się we znaki. Na szczęście wysokie kamieniczki rzucały sporo cienia więc mogłeś się w nim chować. Po kilkudziesięciu minutach spaceru dotarłeś na nadbrzeże i ujrzałeś doki. Kilka minut zajęło Ci znalezienie obszaru z wielkimi magazynami,a kolejnych kilka tego, którego szukałeś. Był to dość spory drewniany magazyn z licznymi oknami na wysokości trzech metrów czyli pod samym niemal dachem. Dach miał dwuspadowy, a i na nim znajdowało się okno. Z przodu, czyli z kierunku z którego nadszedłeś budynek miał ogromne drzwi przez które mogłyby wjechać ze dwa wozy. Obok znajdowały się mniejsze przeznaczone dla ludzi. W otoczeniu samych magazynów kręciły się niemałe tłumy ale nie zaobserwowałeś by ktoś wchodził albo wychodził do tego konkretnego.
Oznaczało to, że nie miał wiele czasu. Nie przejmując się bajzlem w pokoju rozejrzał się za swoim podręcznym bagażem, gdzie znajdowały się odczynniki i mikstury. Nim wyruszy, potrzebował czegoś, co pozwoliłoby mu szybko zniknąć lub obezwładnić cel. Fiolka Gryzącego Dymu powinna wystarczyć do obu tych celów. Mikstura Niewidzialności dawała pewniejszy kamuflaż, lecz po pierwsze nie było to najlepsze rozwiązanie w ciągu dnia i to na oczach kogoś, kto być może znał się na magii, a po drugie i bardziej istotne nie pamiętał, czy na pewno ją ma. Na zakupy u alchemików nie było teraz czasu.
Varenberg nałożył na swój zakonny strój ubranie złodzieja, upewniając się, czy nie wygląda w tym zbyt dziwacznie. Do tego pierwszą wolną chustę, szmatkę czy inny kawałek materiału zawiązał mocno wokół twarzy i nałożył kaptur, tak by uniemożliwić identyfikację - przynajmniej z daleka - i jednocześnie nie udusić się własną zasłoną dymną, jeśli przyjdzie mu jej użyć. Gdy wszystko było na miejscu zabrał jeszcze parę shurikenów, tak na wszelki wypadek, a niepotrzebny mu sztylet zatknął za pas w widocznym miejscu. Następnie wyszedł, kierując się prosto na miejsce spotkania.
Mężczyzna przytaknął po raz wtórny na wszystko co powiedziałeś. Wyszedłeś z piwniczki i udałeś się do karczmarza, który wysłuchał dokładnie co masz do powiedzenia po czym odrzekł.
Oczywiście wszystko czego Pan sobie życzy.
Gdy wchodziłeś na górę widziałeś, że wezwał jakiegoś chłopca, którego wysłał zapewne po jakiegoś miejscowego medyka. Sam zaś udał się na zaplecze by dopilnować zrealizować resztę twojej prośby. Widać było po jego twarzy, ze nie uśmiecha się mu to co od niego oczekujesz ale z drugiej strony skoro za to płacisz to nie jego sprawa. Cóż typowe myślenie w tym kosmopolitycznym mieście. Udałeś się zaś do swojego pokoju, w którym ciągle panował chaos, wszak nie miałeś czasu jeszcze posprzątać. Ubranie złodziejaszka nie do końca na Ciebie pasowało ale zdecydowanie mogło być gorzej. Co zaś się tyczy godziny spotkania to termin "po skończeniu roboty" mógł być luźno przez Ciebie interpretowany. Oczywiście w zależności od tego, jak bardzo chciałeś ukazać to jak ciężka musiała być owa "robota". Najprawdopodobniej złodziejaszek miał się spotkać zaraz po kradzieży owej figurki ze swoim zleceniodawcą.
- Dobrze. - wyraził chłodną aprobatę, zabierając ubranie pod ramię. - Za moment otrzymasz nowy ubiór. Polecę też karczmarzowi znaleźć kogoś, kto opatrzy twoje rany. Zostań w tym budynku do godziny spotkania, a wszystko zakończy się dla ciebie pomyślnie i Milczący Władca wyznaczy inny termin, by wezwać cię przed swoje oblicze. Dowiem się o tym, czy wyszedłeś wcześniej, nie miej co do tego wątpliwości, a wówczas znajdę cię i zabiję. - nie była to groźba, lecz obietnica, co wyraźnie mnich dał mu do zrozumienia. - Jeśli jednak zechcesz nie tylko wyjść z tej sytuacji żywym, lecz również bogatszym, poczekasz tu aż do mojego powrotu. Wówczas znajdę dla ciebie zadnie, za które zapłacę ci korzystną cenę. Wybór między życiem a śmiercią należy wyłącznie do ciebie.
Po tych słowach odwrócił się i wyszedł z piwnicy, udając się prosto do karczmarza. Nakazał mu dać złodziejowi świeże ubranie, połatać jego rany, a także ugościć wedle jego życzenia, zaś koszty wszystkich tych czynności policzyć na rachunek mnicha. Poinformował go też, że pod żadnym pozorem człowiek ten nie może opuszczać jego przybytku, jak również wysyłać wiadomości ani rozmawiać z kimkolwiek aż do godziny podanej przez Vana, która to godzina była jednocześnie terminem spotkania w porcie. Zakończywszy te czynności, wrócił do swojego pokoju, by przymierzyć ubranie złodzieja, a także przygotować się do spotkania, do którego pozostało mu jeszcze...?
Mężczyzna przytaknął lecz nic nie odpowiedział. Miałeś jednak wrażenie, że Twoje słowa wyryły się głęboko w jego psychice i nie będzie próbował czegoś... czego byś sobie nie życzył. Gdy rozciąłeś więzy zaczął się rozbierać ściągając wszystkie rzeczy, które Tobie były potrzebne. Nic już przy tym nie powiedział ale na jego twarzy w dalszym ciągu mogłeś dostrzec to samo przerażenie mimo tego, iż zapewniłeś go o tym, że przeżyje jeśli będzie postępował zgodnie z instrukcjami. Kilka minut później miałeś to co chciałeś a on usiadł w koncie w samej bieliźnie.