Sesja Vena - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!

Podgląd ostatnich postów

Wiktul,
- HyyyyYyyy-yy-yyYyy... - wydał z siebie charcząco-warczący odgłos, który równie dobrze mógł być pomrukiem niezadowolenia, co wibracją zalegającej na strunach głosowych flegmy. - Ano może i mamy... Dużo ich. Zwierząt. - odpowiadał, wpijając w ciebie niewzruszony, tępy wzrok. - Często się sprzedają, konie i inne. Takie jak ten twój też. - niemrawo kiwnął głową w stronę ulicy. - A co? Kupujesz coś?
Ven'Diego,
Spoglądam na człowieka chłodnym wzrokiem.
- Witam - odzywam się w końcu - Roboty szukam, jakieś problemy ze zwierzętami mieliście ostatnio?
Wiktul,
Kolejne kroki obserwowane były przez kolejne twarze, wyglądające tak, jakby ich właściciele od miesiąca nie widzieli kubła wody, a jedynie kubeł gówna. Szpetne, krzywe ryje, wyginające tępe gęby w bezzębnym grymasie, przetykanym niekiedy ostatkami próchnicy i zgnilizny, obracały się za tobą, gdy wraz z jaszczurem mijałeś kolejne budynki, szukając godnego uwagi punktu zaczepienia.
Ten znajdował się nieopodal, stanowiąc coś w rodzaju sklepu wielobranżowego. Wszedłeś do zatęchłego pomieszczenia wypełnionego półkami i regałami zastawionymi rozmaitymi odmianami konserw, przeważnie nieznanych przeznaczeń, oraz kilkoma towarami najróżniejszego pochodzenia i przydatności, łączących się ze sobą w myśl starej zasady "drut, śrut i pomarańcze". Stojący za ladą właściciel obrzucił cię zezowatym spojrzeniem, którego połowa łypała na ciebie, a połowa uważnie taksowała zawartość półek.
- Czego? - powitał cię przyjaźnie w języku ludzi dobrze wychowanych.
Ven'Diego,
Idę powoli stawiając niepewne kroki. Osada nie wydaje się być światowym centrum kultury i rozrywki.
Coś mi mówi że długo tutaj nie zabawię, uzupełnić zapasy, wymienić kilka zdań i dalej w siną dal.
Wiktul,
Apenimon obrócił nieznacznie łeb, spoglądając na ciebie z ukosa i wydał z siebie szorstki syk, który bez szczególnej przesady mógł uchodzić za śmiech lub pogardliwe prychnięcie. Gdy nieznajomy wraz z jego ogniskiem zamienił się za wami w niewielki punkcik w pustynnym krajobrazie, mogłeś już dokładnie policzyć deski pierwszych budynków, rozlewających się w bezładną plamę wyblakłego brązu wypełniającego horyzont. Nie potrzebowałeś szczegółowych oględzin, by stwierdzić z pewnością, że miasteczko przedstawia obraz nędzy i rozpaczy. Mimo to z paruset metrów dostrzegłeś sylwetkę niknącą w którejś z ruder po przejściu ulicy, lub inną, smętnie snującą się wzdłuż niej. Początkowy wniosek był więc jasny - ktoś tu żyje.
Ale co to za życie...?
Ven'Diego,
Nie mówiąc już nic więcej ruszam dalej w stronę osady. Po jakimś czasie odzywam się do gada.
- Jesteś pewien że chcesz tam iść?
Potrafię sobie wyobrazić wiele reakcji ludzi na widok wielkiego gada, ale żadna z nich nie jest entuzjastyczna.
Wiktul,
Jaszczur "powąchał" mężczyznę jeszcze kilka razy, następnie obrócił nieco głowę i syknął dychawicznie, dając wyraz swojemu niezadowoleniu. Nieznajomy wyraźnie nie przypadł mu do gustu, choć zamiast okazać gniew, gad wycofał się o dwa kroki i obszedł go ostrożnie, by poczłapać dalej w stronę osady.
- Wobec tego idź. - obojętnie stwierdził człowiek w czerni, wyjmując spod poły płaszcza wysłużoną książkę, którą zaczął czytać. - Idź i szukaj. Na pewno znajdziesz tam wiele pytań i trochę odpowiedzi. Pozostałe znajdziesz tutaj. Odpowiedzi, a może także coś więcej.
Ven'Diego,
- Co odnajdę tutaj? Zapewne negatywnie nastawionych ludzi. Nie daje sobie zbyt wielkiej nadziei że zostanę tutaj dłużej. Może i nawet w ogóle się tutaj nie zatrzymam - Odpowiadam z tym samym spokojem - Nie mogłeś się oprzeć, co przyjacielu?
Ostatnie słowa kieruję do gada w swoim języku.
Wiktul,
Nieznajomy zaśmiał się w głos.
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze powiedziane! - wołał klaszcząc w dłonie. - Ale co odnajdziesz tutaj? Ludzi zainteresowanych twoimi zdolnościami? - wskazał na niewzruszenie "obwąchującego" go językiem Apenimona - Zapewne. Lecz to nie zwierzęta są prawdziwymi potworami, choć o wiele bardziej przypominają bestie, niż ludzie. Pamiętaj o tym.
Ven'Diego,
- A może sama podróż jest celem, celem samym w sobie. Może nie ważne jest to dokąd zmierzam, ale to jak to robię, kogo spotykam po drodze. - odpowiadam spokojnie - Położyć się na ziemi i umrzeć? Nie, mój czas jeszcze nie nadszedł.
- Mój cel może być określony tylko prze zemnie. Jeśli ja nie potrafię go odnaleźć, nikt nie zrobi tego za mnie.
Wiktul,
- Zatem podróżujesz bez celu? - zaśmiał się nieznajomy. - Nie ma różnicy pomiędzy tym, że wejdziesz do tej osady, a tym, że ją ominiesz? Nie ma celu w twej rozmowie ze mną lub jej uniknięciu? Jeśli nie masz celu, nie masz też sensu. Dlaczego więc idziesz gdziekolwiek, zamiast położyć się na ziemi i po prostu umrzeć? - zadawał kolejne pytania, a z jego ust nie znikał uśmiech. - A może masz go, choć boisz się go określić? Może potrzebujesz kogoś, kto mógłby ci go wskazać? - zapytał, wskazując otwartą dłonią zbiór wyrysowanych w piachu i czarnym popiele kształtów i symboli.
Ven'Diego,
- Mówisz że każdy jest sam. Że człowiek nawet będący blisko innego człowieka jest sam. Coś w tym jest. Dlatego ja wybieram innych towarzyszy. Takich bardziej związanych z naturą. Nie zawsze całkowicie namacalnych. - Mówię jakby trochę bardziej do siebie - Mój cel podróży nie jest mi znany. Może być i tak że nigdy go nie poznam...
Wiktul,
- Ponieważ każdy jest tutaj sam. - odparł z rozbawieniem, jakbyś zapytał go o oczywistość. - Ty również jesteś tu sam, na pustkowiu. Ludzie, których spotkasz w tej osadzie, także są sami. Pośród śmierci i pustki, samotność jest wszechobecna. Pytanie tylko, dokąd ty pośród niej zdążasz?
Ven'Diego,
- W dziwnym języku mówisz. - mówię do człowieka nie spuszczając z niego wzroku, po chwili przyglądam się jego bazgrołom na piasku - Dlaczego siedzisz tutaj sam?
W sumie nie zdziwiła minie ekstrawagancja jegomościa. Mało to takim padło na mózg? Nie, raczej sporej ilości ludzi. Nie ma co się dziwić. Jeśli żyje się z dala od matki ziemi, zniewala się ją, podporządkowuje swojej woli, a potem wszystko w co tak zgrabnie budowaliśmy idzie w trzy diabły, można nabawić się skrzywienia.
Wiktul,
- Zapomniana, jak większość osad tego świata. - odparł niskim głosem, w którym pobrzmiewała nuta rozbawienia. Nie podniósł głowy, gdy do niego przemówiłeś, wciąż niespiesznie kreśląc w piasku i popiele wymyślne, abstrakcyjne wzory. - Część z tych, którzy w niej umarli, została zapomniana, podobnie jak ci, którzy wciąż w niej żyją. Część z żyjących została zapomniana przez śmierć, choć dawno powinni zniknąć ze świata żywych... - spojrzał na ciebie nagle i uśmiechnął się. W pociągłej, wyraźnie zarysowanej twarzy o twardym zaroście i ciemnych oczach zobaczyłeś dziwny błysk. - Ale przecież nie o to pytasz, prawda? Czy jest zamieszkała? Tak. Czy znajdziesz tam wodę i prowiant? Tak, znajdziesz. Czy to wszystko, czego szukasz...? - przekręcił lekko głowę, patrząc na ciebie z ukosa. - Aaaa, no właśnie.
Ven'Diego,
Podchodzę powoli do "ogniska" oraz siedzącego przy nim człowieka. Przyglądam mu się uważnie.
Po chwili poprawiam pakunek i mówię.
- Witaj nieznajomy - Przechodzę na angielski - Co to za osada?
Pytam się wskazując końcem włócznie w kierunku osiedla.
Wiktul,
Z czasem stało się jasne, że przy ognisku siedzi człowiek. Samo ognisko zdawało się wygaszone, nie widziałeś płomieni, a jedynie kupkę czegoś czarnego, z czego sączyła się strużka ciemnego dymu. Przy resztkach siedział na ziemi ktoś odziany w czarny płaszcz z kapturem i zupełnie nie przejmując się padającym z nieba żarem kreślił coś czy grzebał kijem w piasku.
Ven'Diego,
Idę spokojnie i powoli. Nie ma sensu się czaić. W lewej ręce podtrzymuję mój pakunek a w prawej dzierżę włócznię.
Krok za krokiem, pomagając sobie drzewcem zbliżam się do źródła dymu.
Wiktul,
Gniewne syknięcie gada mogło świadczyć o sprzeciwie, lecz w miarę jak szedłeś przed siebie bestia zostawała z tyłu, człapiąc jednak w tym samym kierunku swym leniwym, pozornie niezgrabnym krokiem. Zbliżając się do osady zauważyłeś też, że smużka dymu nie pochodzi z żadnego z kominów ani też z terenu wioski, lecz - zgodnie z wcześniejszym przypuszczeniem - z ogniska, które ktoś rozbił mniej więcej w połowie drogi między tobą, a wioską.
Ven'Diego,
- Chyba do czegoś w końcu dotarliśmy przyjacielu, osada.
Nie zmieniając tempa marszu, zmierzam w kierunku osady. Jeśli nic nadzwyczajnego nie spotka mnie po drodze zatrzymam się niedalekiej odległości od zabudowań.
- Lepiej będzie jak na razie zostaniesz na zewnątrz. Nie wiadomo jak bardzo są ciasne umysły tutejszych mieszkańców.
Wczytywanie...