Sesja Werta - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!

Podgląd ostatnich postów

Wiktul,
[ Ilustracja ]

Nie zastanawiając się zatem, zerwałeś się z miejsca i ignorując urywane, pełne zdziwienia okrzyki Meksykanina puściłeś się biegiem w stronę pożogi. Żar bił mocno w twarz nawet z kilkudziesięciu metrów, a wielki słup ognia wytryskający w niebo rozsypywał się po asfalcie w deszcz gryzącego dymu i pyłu, które pomimo wiatru wyciskały łzy z oczu i powietrze z płuc. Nie zwolniłeś jednak, słysząc zza płomiennej kurtyny krzyki gorejącego człowieka, co jeszcze bardziej zwiększyło wydzielanie adrenaliny w twoim organizmie. Gdy wbiegałeś na płytę stacji, osłaniając się kurtką przed żarem, dymem i szybującymi w powietrzu ognistymi odłamkami, zobaczyłeś wyraźnie zwęglone lub porozrywane eksplozją ciała, jak również porozrzucane i powyginane jej siłą motocykle. Większość z nich płonęła, co w twym nastawionym na walkę umyśle zakiełkowało cieniem niepokojącej refleksji - czy przypadkiem nie "nie zastanowiłeś się" trochę za bardzo?
Kolejny trzask i charakterystyczny pomruk rosnącego ognia zwolnił czas wokół ciebie. Rozedrgane, szalejące płomienie zwolniły, jakby nagle zatopiły się w gęstej, gorącej ciszy, by za sekundę wyciągnąć po ciebie swe długie, kolczaste palce.
Druga eksplozja oderwała cię od tego dziwnego stanu, a twoje ciało od podłoża, zalewając szalejącą pożogą, w której twoja świadomość zgasła wraz z wszechogarniającym bólem.

Zniknąłeś.


Umarłeś...























Byłeś...?




Gdzie?

Kiedy?

Te słowa nie miały znaczenia tam, gdzie się przebudziłeś. Znów byłeś duchem. Znów nie miałeś ciała, które określiłoby cię w tym pustym, zasnutym szarą, gęstą, nieprzeniknioną mgłą otoczeniu. Gdzieś w oddali, za jej obłokami, które niebezpiecznie przypominały ci kłęby siwego dymu, majaczyły kształty - jedne niedostrzegalne, inne w niezrozumiały sposób przerażające, jeszcze inne w ten sam sposób przyjazne. Jednak żadne z nich nie zdawały ci się niczym więcej, niż majakami. Tym bardziej, że pojęcia odległości zdawały się nie mieć tu standardowego znaczenia, które mógłbyś oznaczyć na dowolnym układzie współrzędnych.
Wertilion,
Wychodzę z ukrycia i podbiegam do reszty gangerów - chcę im pomóc - udzielić pierwszej pomocy, uratować. Są sytuacje takie że życie jest najważniejsze. A każde życie to doświadczenie , bezsensowna śmierć to najgorsze co może być. Wiedząc że jest tu jakiś indianiec mogę się czuć w miarę bezpieczny - przynajmniej taką mam nadzieję. Nie wiem co tam Ernando ma zamiar wyczyniać - ale ja się nie zastanawiam.
Wiktul,
[ Ilustracja ]

Wytężając wzrok dostrzegłeś, że jeden z pośród dwunastu motocyklistów ma między długimi, ciemnymi włosami masę kolorowych, widocznych z daleka piór, zaś jego maszyna pokryta była mnóstwem błyszczących, wymyślnych błyskotek i ozdób. Ciężko było ci ocenić z tej odległości kolor jego skóry i rysy twarzy. Zobaczyłeś jednak, że stojąc trochę na uboczu człowiek ten rozsypuje w powietrzu jakiś proszek, który zamigotał słonecznie opadając z wolna. Następnie zaczął tańczyć w charakterystyczny sposób, który przywiódł ci na myśl szamanów twojego plemienia, co wobec pozostałej części grupy, zajętej przeszukiwaniem resztek sklepu lub majstrowaniem przy cysternach z paliwem, wyglądało co najmniej dziwnie.
Gdy skończył, błyskawicznie podbiegł do swych kompanów i żywo gestykulując zaczął im coś perswadować. Trwało to przez chwilę, zmieniając się w niemą - z waszej perspektywy - , zażartą kłótnię. On tłumaczył im coś, wskazując na butle, oni jemu stukając się w czoła i machając rękami. Najwyraźniej nie osiągnąwszy rezultatu wrócił pędem do motocykla i odpalił maszynę. Ujechał może ze sto metrów, odprowadzany przez niezrozumiałe okrzyki towarzyszy, gdy potężna eksplozja wstrząsnęła całą stacją, pochłaniając wszystko w wielkiej kuli ognia. Fala uderzeniowa zrzuciła go z motoru, a was dwóch obaliła na plecy, zasypując gradem śmieci i tumanem kurzu.
Wertilion,
Przyglądam się bandzie gangerów - oceniam czy wśród nich jest jakiś rodowity Indianin. Poza tym ilu ich jest ? Jak wygląda jakiś szef dowódca? Czy zachowują się względnie spokojnie , czy raczej jak opętani?
Staram się wtopić w tło , Ernando każę siedzieć nisko i cicho. Ich przewaga jest zbyt duża by coś poszło nie tak.
Są 2 opcje jakie widzę - albo poprosić o podwiezienie , albo ukraść któryś z motocykli. Nie wiem co jest bardziej realne i bezpieczne. Mogę zawsze oferować jakąś pomoc mechaniczną czy elektroniczną- wydaje też mi się że taka grupa nie zabija czy okrada przy jakimś rozsądnym układzie umiejętność za umiejętność.
Wiktul,
[Spox, u mnie to samo ]
Wertilion,
[[[ Przepraszam za 2 dniowe opóźnienia ect. Ale jak ma się rozumieć - kulminacja sesji , czyli w domu mnie nie ma co odcina mnie od kompa i od wolnej myśli umożliwiające w miarę sensowne odpisanie, jutro rano odpiszę ]]]
Wiktul,
Schowaliście się w kupie śmieci i samochodowych resztek tuż obok pozostałości stacji. To właśnie tam zatrzymała się cała grupa, składająca się z dziesięciu low-riderów, dosiadanych przez brygadę bliżej niezidentyfikowanych gangerów. Widziałeś, że większość z nich (a zapewne wszyscy) byli uzbrojeni, odziani w różne "kreacje" ze skóry lub dżinsu, a także różnokolorowi, jeśli chodzi o rasę. Grupa, wypełniając okolicę niskim, basowym pomrukiem silników, stanęła na stacji. Dwóch ludzi zaczęło majstrować przy przerdzewiałych butlach, najwyraźniej zamierzając robić z nich użytek. Gdzieś nieopodal, w kępie brązowego, suchego zielska, odezwał się głośno zacinający świerszcz.
Wertilion,
- Łapiemy stopa ? Może się to okazać niebezpieczne , ale warto. Pierwsze co - to zejść z drogi. Drugie to ocena zagrożenia. Trzecie to dobra konwersacja.

Schodzę z "jezdni" , zdejmuję plecak , w lewej ręce tomahawk -ten wybuchowy. jak będzie źle to zawsze jakoś ogłuszy drapieżników. w pogotowiu łuk i strzały. Zobaczymy co to za banda.
Wiktul,
Gomez śledził twoje wyrażane półgłosem obliczenia z opadającą coraz niżej szczęką i gilem sięgającym coraz dalej w kierunku pasa. Gdy je zakończyłeś i zadałeś pytanie, potrząsną nieprzytomnie głową, wciągając gila, wypluwając charę i kichając potężnie.
- Chybaa....a...aaa....AAAAPSIK!!!! Eeeh... Chyba tak. Im szybciej dotrzemy na miejsce, tym szybciej posadzę swoje dupsko w jakimś mięciutkim fotelu w pokoju z klimatyzacją i wentylatorem i z dobrą, zimną whisky w czystej, przejrzystej szklance... - rozmarzył się na moment, gdy ty wznosiłeś w myślach modły do opiekuńczych duchów. Zarówno ciebie jak i Ernanda z marzeń i rozmyślań wyrwało echo niosące odległy, niezidentyfikowany, niski pomruk. Twój skaner, podobnie jak oczy, nie wykrył niczego szczególnego, jednak dźwięk niósł się szybko, a po chwili w oddali, którą szacowałeś na 6-8 kilometrów, pojawił się tuman kurzu, pobłyskujący sporadycznie bladym, metalicznym połyskiem maszyn wyłaniających się zza obniżenia dawnej autostrady. Było jasne, że to jakaś duża, mocno zmotoryzowana grupa.
Wertilion,
20 mil to a mila to 1690,344 metra co w istocie jest 33806,88 metrów do Detroit. Przy założeniu że jeden krok to 0.5 metra - co jest zmienną ze współczynnikiem błędu i postoju 0.8- mamy 0.4 metra na krok podróży. To daje nam 84517 kroków +/- 1000 dla określenia błędu znaku i jednostki mili na znaku. Możliwego marszu jest jakieś 7 godzin. 7godzin razy 3600 to 25200 sekund . Dzieląc i wyznaczając daje nam to 3.358 kroku na sekundę, co jest trudne do wykonania. Zmieńmy więc odległość kroku jako 1 m. co ze współczynnikiem 0.8 daje nam 42258,5 kroków plus minus 500. 1,67 kroku na sekundę . To jest 6 kilometrów na godzinę. pierwsze 3 godziny powinny być najlepsze dla podróży co zapewnia pyszna pogoda.
- Ernando - możesz iść z prędkością taką jak ja przez najbliższe 3 godziny? To jest kluczowe by zdążyć do Detroit przed nocą. Jeśli nie - będzie czekał nas 2 godzinny trucht wieczorem . Jakieś pytania?

O bogowie i duchu matki czuwajcie nad nami podczas podróży. Sokole nieś wiatr za naszymi plecami, Bawole spraw by nasze mięśnie dzielnie staczały bój z trudnościami terenu i pogody, niedźwiedziu - daj nam siłę i determinację, Googlemapsie - czuwaj nad trajektorią naszej podróży a szczurze nad czujnością na wszelkie niebezpieczeństwa.
Wiktul,
- Wietrzyk sobie... weje z dala... - sapał w odpowiedzi twój towarzysz. - W górze słonko napierdala... Ślimak sobie... drogą kroczy... - ciągnął, wskazując na olbrzymiego, popromiennego ślimaka wielkości pustynnego szczura, który pełzł sobie dumnie po nagrzewającym się z wolna w porannych promieniach asfalcie. - Jaki kurwa dzień uroczy...
Dzień zapowiadał się zaiste uroczo. Trzymając się drogi mijaliście coraz więcej reliktów cywilizacji, porozrzucanych wzdłuż, wszerz i w poprzek szczątków dawnej autostrady, która, pokryta pomarańczowym, pustynnym pyłem, przypominała asfaltowe strupy na spękanej i poranionej skórze Matki Ziemi.
Sprawa z zapasami nie wyglądała szczególnie rewelacyjnie. Wody zostało wam na mniej więcej dzień marszu, co przy twoich prognozach co do czasu dotarcia do celu wystarczało w zupełności, ale było was dwóch, z czego jeden nie był szczególnie zdyscyplinowany w dziedzinie racjonowania prowiantu. Jeśli chodzi o pożywienie, rzecz mniej istotną, nie było tragedii - dwie paczki sucharów, nieśmiertelna, przeciwpancerna mielonka oraz dwie puszki fasoli w ponadczasowym terminem przydatności do spożycia.
Zatrzymując się na śniadanie stanęliście w pobliżu czegoś, co niegdyś musiało być stacją benzynową. Teraz był to jedynie postrzępiony betonowy kwadrat, z którego dawno już zniknęła budka właściciela, pełniąca zapewne rolę przydrożnego sklepu. Dziś pozostały z niej trzy ściany i zawalony fronton, a także szczerbaty dach, pod którym rdzewiały dwie smętne cysterny oznaczone ledwie dostrzegalnym, czerwonym płomieniem. Tuż obok we wschodzącym słońcu blakł znak głoszący: Detroit - 20 mil.
Wertilion,
- I widzi pan, złe przygotowanie na drogę objawia się przeziębieniem i chorobą, zwykłe zwiększenie izolacji termicznej o 10 % zapewniło by zmniejszenie szansy na chrobę o 13 do 16 procent. Wspaniały dzień prawda?

Włączony skaner z panelami słonecznymi , idziemy starając się osiągnąć maksymalną prędkość przy buforze zwalniającym pod postacią mojego towarzysza. Co by było gdyby sarny miały przy sobie kamienie, nie było by saren, martwi mnie też stan wody - bo jak wszyscy wiemy nie jest on sprawnie kontrolowalny. Jak wygląda kwestia pożywienia - mamy coś na śniadanio-obiado-kolację ?
Wiktul,
[ Ilustracja ]

Połamany, kichający, kaszlący, smarkający, harchający i złorzeczący, cwaniak z Vegas zebrał się wraz z tobą i głośnym jęknięciem dźwignął pancerną walizę. Wstawał już dzień, a temperatura zawiesiła się w tym ulotnym, efemerycznym momencie, w którym można było zaryzykować określenie jej jako "znośną".
Ruszyliście przed siebie, przez pustkowie równie puste i spalone pomarańczową czerwienią, jak poprzedniego dnia. Różnicę robiły bluzgi i monologi Gomeza, wygłaszane to po angielsku, to po hiszpańsku, to znowuż w jakimś slangowym narzeczu szulerów z Las Vegas, dzięki czemu wędrówka z każdym krokiem stawała się bardziej komiczna i surrealistyczna, zważywszy na nieustanne smarkanie faceta w niepasującej do niczego jaskrawożółtej, hawajskiej koszuli w zielone palmy i wściekle pomarańczowe słoneczka.
Wertilion,
No dobrze - czas się zbierać i wyruszać w drogę . Budzę Ernanda , sam łykam lekarstwa , popijam łykiem wody syrop i pakuję cały osprzęt tak by wyruszać w drogę. Ciekawe ile czasu nam zajmie dojście do Detroit.
Wiktul,
Zaopiekowawszy się towarzyszem na miarę skromnych możliwości wróciłeś do odpoczynku. Tym razem przebiegał on spokojnie, nie zakłócany wizjami dziwnych, katastroficznych zdarzeń i miejsc. Jego koniec, tak jak poprzednim razem, wyznaczyło bliskie niezawodności budzika kichnięcie Ernanda, połączone z donośnym smarknięciem i wymamrotaną na w pół przytomnym tonem obelgą po hiszpańsku, skierowaną pod nieznanym adresem. Otworzywszy jedno oko stwierdziłeś szybko, że minęły mniej więcej dwie godziny, wyznaczane przez pierwsze okruchy różowiejącego na powitanie poranka nieba.
Wertilion,
Przykrywam go , sam układam się na miejsce z powrotem . Poczekamy z 2 godzinki i wyruszamy. Mam nadzieję przeżyć jakoś noc - w końcu będzie upał wciągu dnia - to sobie odkuję różnicę temperatur!
Wiktul,
Zaspany i jednocześnie rozbudzony, rozgrzany, półleżąc w przyczepie ciężarówki, nie byłeś w stanie ocenić z miejsca dokładnej pory. Sądząc po intensywności światła gwiazd i Księżyca, mogło być pomiędzy 1 a 3 w nocy, choć rozstrzał był w tej materii dość duży. Wątpliwości nie ulegało natomiast, że chłód jest solidny, co czułeś na zroszonym potem obliczu, i niewątpliwie doskwierał usiłującemu spać Gomezowi, który za jedyne okrycie miał swą nieśmiertelną, niezniszczalną, acz mało termoizolacyjną, hawajską koszulę.
Wertilion,


Jaka jest pora nocy? Może Ernando potrzebuje jakiegoś przykrycia ,a może należało by już powoli wstawać i wyruszyć zanim ogrzeje się powietrze. Martwi mnie bliskość tak wielkiego demona i tak wielkiej siły skumulowanej w małej walizeczce. Jednak cieszy mnie możliwość bycia przy niej , bo mogę mieć jakiś wpływ na jej detonację a raczej jej uniknięcie.
Wiktul,
Coś zwróciło twą bezpostaciową uwagę. Coś nakazało obrócić wzrok w dalsze rejony pustkowi, pozbawione niezbędnych do życia substancji i warunków. Tam, pośród piachu, pyłu i wraków ciężarówek, pulsowała nieznana, niszczycielska moc, reprezentowana przez przerażającego, uśpionego ducha. Ten zaklęty był w małym mechanizmie, znajdującym się w pobliżu dwóch istot ludzkich...
Ocean stali zadrżał i zapłonął, rozświetlony na horyzoncie gigantycznymi rozbłyskami światła, które pochłaniały wszystko - maszyny, fabryki, miasta, ziemię, powietrze. Wszystko ginęło w kaskadzie błysków, które odbierały ci wzrok, pożerając ostatnie resztki dogorywającego świata...

Obudził cię hałas podobnego eksplozji kichnięcia Ernanda. W srebrzystej, rozświetlanej blaskiem księżyca i gwiazd ciemności, dostrzegłeś jego skuloną sylwetkę, kurczącą się w podmuchu lodowatego wiatru, wpadającego do przyczepy przez uchylone drzwi i owiewającego ci twarz, scałowując z twego rozgrzanego czoła krople chłodnego potu.
Wertilion,
Przyklękam starając zmniejszyć możliwe zainteresowanie swoją osobą - jaźnią. Staram się upodobnić do otoczenia, tak jak upodobniał się do otoczenia ten stwór znaleziony w przyczepie ciężarówki - tak odległe miejsce stąd. Mój ubiór sam w sobie jest powiązany z elektroniką , moje rezystory, tyrystory, cewki i kondensatory ,pozwalają mi wierzyć w ich maskujący charakter. Tylko byt mój i moja świadomość jest tu najbardziej widoczna - przynajmniej mam takie przekonanie.Moja nikła osoba zwracająca uwagę giganta - to byłby wyrok śmierci ale również wielki komplement potwierdzający słuszność i celowość dążenia mojego ludu , mojego plemienia i wszystkich duchów maszyn , przodków oraz zwierząt wyznających nasze przekonania.
Swój wzrok skierowałem ku linii walki , próbując zogniskować jakiś sens czy jednostkę sterującą działaniem nie-maszyn. Podziwiam gęstość i kumulację desperacji działania. Pomimo iż nie rozumiem sposobu takiej walki. Nie wiem jak mógłbym być odebrany przez złego ducha, czy przeczuwa moje zamiary , czy mój kontakt z maszynami jest już tak długi że wszystkie potrafię oszukać neutralnością, punktem zerowym , masą, uziemieniem. Może to właśnie uziemienie powinno się skierować przeciw maszynom opętanym szaleństwem. Może ziemia powinna powstać przeciw, jak piorun palący izolację i bezpieczniki topikowe. Łukiem elektrycznym bić winna by wypchnąć ze swojego ciała pasożyty wypijające jej żyły pełne metalu. Chociaż z drugiej strony , gdyby zawładnąć kolosem i przywrócić równowagę?
- Duchy praojców , zwierząt i prerii- pomóżcie mi znaleźć ścieżkę .
Wczytywanie...