- Trudno powiedzieć. Nie jestem jej ordynansem, jeszcze Pan Hoecker się o niczym nie dowiedział. - uśmiechnął się gorzko - Po to ten mieszek taki wypchany, żebym sam nie musiał kluczyć za nią po ulicach Wyzimy. Jeżeli to wszystko, to wyjdźcie, ja odczekam chwilę i wyjdę drugą stroną. Jeśli mnie zechcecie znaleźć, to poślijcie chłopca do drugiego sklepu na lewo od cechu szewców. Tam jest główne emporium, w którym spędzam najwięcej czasu.
[WIEDŹMIN] Sesja Spiegel - Odpowiedź
Podgląd ostatnich postów
Czuję jak odruchowo unoszą mi się brwi, ale nie pytam. Nie mój interes, iście. Za to czterysta orenów już tak.
- Dobrze tedy - odstawiam kielich, dyskretnie przesuwając leżący na stole nóż poza zasięg rąk rozmówcy. Słowa słowami, ale strzeżonego bogowie strzegą. - Jeszcze mi rzeknijcie, panie subiekcie, jaka jest szansa, że w taki dzień jak dziś pani Ysabel sobie umyśli, by po powrocie z tego spotkania - wskazuję podbródkiem w stronę kupieckiego towarzystwa - dom opuszczać - na schadzkę, czy gdzie ją tam nosi, dodaję już tylko w myślach, by nie drażnić Jeziorskiego.
- Dobrze tedy - odstawiam kielich, dyskretnie przesuwając leżący na stole nóż poza zasięg rąk rozmówcy. Słowa słowami, ale strzeżonego bogowie strzegą. - Jeszcze mi rzeknijcie, panie subiekcie, jaka jest szansa, że w taki dzień jak dziś pani Ysabel sobie umyśli, by po powrocie z tego spotkania - wskazuję podbródkiem w stronę kupieckiego towarzystwa - dom opuszczać - na schadzkę, czy gdzie ją tam nosi, dodaję już tylko w myślach, by nie drażnić Jeziorskiego.
- Tak, to był pomysł pana Arnego. Czy ona go w domu podsunęła nie wiem, ale wątpię. To poważna biznesowa decyzja, całkowicie uzasadniona przy stosunkach, jakie tu panują. Z ksiąg wychodzi, że będzie teraz rok, jak zaczęła znikać, ale nie od razu tak jawnie, stąd się nie połapałem. Najpierw przy rachunkach od dostawców były zapisywane większe sumy, niż by wynikało z tego co się na rynku dzieje, choć nieznacznie. Pani Ysabel nie słynie z twardej ręki, to i nie reagowałem, a Pan Hoecker machnął ręką na tak groszowe sprawy. Potem takich rachunków pojawiło się więcej, no i były dodatkowe wydatki, jak pensja dla kogoś kto choruje czy dziwna naprawa zamka albo co. Ale naprawdę źle zrobiło się jakieś dwa tygodnie temu. Więc ja to wziąłem i podliczyłem i zajebię tę sukę, tylko daj mi kurwa coś ostrego. - subiekt podparł się ramionami o stół, jakby chciał wstać, ale opanował się ostatkiem siły woli. Czerwony na twarzy oklapł, oklapły nawet jego wąsy. - Nie pytajcie ile brakuje, bo to nie wasz gówniany interes. Rzeknę tylko, że możnaby za to utrzymać nie jednego gacha a dziesięciu i to w wygodach większych jak ja mam w domu. Na razie nikomu nie pisnąłem ani słówka a przed dziwką gram słodkie minki, aż rzygać się chce. Nie sądzę, żeby się domyślała.
No tak... Dokąd wybywa i co robi, to teraz moja sprawa. Czuję, że nieco wbrew sobie zaczynam się interesować przypadkiem państwa Hoecker, choć to przecież nic dziwnego, że młoda piękna żona rogi przyprawia swemu panu i władcy.
- Znaczy, pan Arne sam zadecydował o przepisaniu? - upewniam się dla zasady, zabierając się za kaszę. Diabli wiedzą, kiedy znów będzie okazja najeść się i napić na czyjś rachunek - Nie żeby to jakoś teraz ważne było, ale kto wie, czy się jakoś później nie przyda - unoszę pojednawczo ręce, nie chcąc zostać posądzonym o wyciąganie finansowych tajemnic.
- Dwa lata, powiadacie - upijam wina - a kasy kiedy zaczęło ubywać? Też jakoś wtedy, czy może niedawno? I jaka jest szansa, że pani Ysabel wie, że wy wiecie? - mimochodem wyglądając zza parawanu zerkam na śliczną blondynkę.
- Znaczy, pan Arne sam zadecydował o przepisaniu? - upewniam się dla zasady, zabierając się za kaszę. Diabli wiedzą, kiedy znów będzie okazja najeść się i napić na czyjś rachunek - Nie żeby to jakoś teraz ważne było, ale kto wie, czy się jakoś później nie przyda - unoszę pojednawczo ręce, nie chcąc zostać posądzonym o wyciąganie finansowych tajemnic.
- Dwa lata, powiadacie - upijam wina - a kasy kiedy zaczęło ubywać? Też jakoś wtedy, czy może niedawno? I jaka jest szansa, że pani Ysabel wie, że wy wiecie? - mimochodem wyglądając zza parawanu zerkam na śliczną blondynkę.
Jeziorski otrzepał się, jakby zimno zawiało mu po krzyżach. Pogładziwszy wąsa odezwał się s przekąsem.
- Wyobraźcie sobie, że pan Hoecker wysoce ceni sobie swoje małżeństwo i wielce ufa swojej małżonce. Pani Ysabel z domu wychodzi kiedy jej się podoba i na jak długo zechce. Po prawdzie korzysta z tego niemało, niejedno popołudnie i wieczór spędzając w ramionach jakiegoś obezjajca. Nie, nie wiem dokąd wybywa, bo żaden ze mnie szpieg. A jak długo, hm... Teraz to będzie... ze dwa lata jakoś. - subiekt łyknął wina, jakby chciał zagłuszyć w sobie wspomnienie tego wydarzenia. - A, a całe to przepisywanie to zaraz po ślubie się odbyło. No, prawie. Nie od razu. Z pół roku później chyba. Ale chłopa, na moje, miała ode dnia pierwszego, zdzira.
- Wyobraźcie sobie, że pan Hoecker wysoce ceni sobie swoje małżeństwo i wielce ufa swojej małżonce. Pani Ysabel z domu wychodzi kiedy jej się podoba i na jak długo zechce. Po prawdzie korzysta z tego niemało, niejedno popołudnie i wieczór spędzając w ramionach jakiegoś obezjajca. Nie, nie wiem dokąd wybywa, bo żaden ze mnie szpieg. A jak długo, hm... Teraz to będzie... ze dwa lata jakoś. - subiekt łyknął wina, jakby chciał zagłuszyć w sobie wspomnienie tego wydarzenia. - A, a całe to przepisywanie to zaraz po ślubie się odbyło. No, prawie. Nie od razu. Z pół roku później chyba. Ale chłopa, na moje, miała ode dnia pierwszego, zdzira.
Sięgam po gęsie udko, nie przerywając subiektowi. Gdy gniewnym sapnięciem zakończył przemowę, odchylam się lekko na krześle i kiwam współczująco głową, dyskretnie przemilczywszy temat uwodzenia.
- Tedy, jako że już wiem o co z grubsza idzie, możecie panie subiekcie rzec jeszcze parę słów, by mi wstępnego biegania oszczędzić. Jak długo państwo Hoecker są po ślubie... i na ile pan małżonek daje Ysabel wolną rękę na codzień. Bo że cały czas ją pod kluczem trzyma, to śmiem wątpić - uśmiecham się nieznacznie, nie na tyle jednak szeroko, by dostać w papę za mniej lub bardziej wyimaginowaną obrazę majestatu.
- Wszystko co mi teraz powiecie, może się przydać, nawet jeśli to niby mało znaczące.
- Tedy, jako że już wiem o co z grubsza idzie, możecie panie subiekcie rzec jeszcze parę słów, by mi wstępnego biegania oszczędzić. Jak długo państwo Hoecker są po ślubie... i na ile pan małżonek daje Ysabel wolną rękę na codzień. Bo że cały czas ją pod kluczem trzyma, to śmiem wątpić - uśmiecham się nieznacznie, nie na tyle jednak szeroko, by dostać w papę za mniej lub bardziej wyimaginowaną obrazę majestatu.
- Wszystko co mi teraz powiecie, może się przydać, nawet jeśli to niby mało znaczące.
- Trzeba mi się dowiedzieć z kim Ysabel zdradza pana Hoeckera. I nie kadźcie, że nie wiadomo czy w ogóle, bo ślepy nie jestem i jak Hoecker wygląda widzę. Tedy nie pytam czy, tylko z kim. Rozumiemy się? Wolałbym, żebyście nie rozpowiadali co i jak, nawet jak już zapłacę. Sam zajmę się rozpuszczaniem plotek. - widząc twoje zdziwienie, potarł wąsa i łysinę, zniżając głos - I tu przechodzimy do prawdziwych detali. Obawiam się, że pani Hoecker znalazła sobie jakiegoś golca. Ptaszka, co to nie dość, że sunię kryje, to jeszcze się z tego, kurwa, utrzymuje. A ja, kurwa, mam manko w kasie, manko w księgach i kurwa kurwę, co się kurwi z jakimś skurwysynem. Żeby się tylko puszczała, to w dupie bym miał. Ale kraść pieniądze ze sklepu męża i zwalać na mnie? Niedoczekanie!
Korpulentna, ale krągła tam, gdzie potrzeba pomocniczka karczmarza postawiła przed wami pełny dzban wina, zabierając ze sobą pusty. Zapadłą ciszę i wasze spojrzenia potraktowała chyba jak komplement. Cóż, kiedy nachylała się nad stołem może i było coś widać... ale gdy w uśmiechu błysnęła paskudnie żółtą szczęką, pożałowałeś swego odruchowego zainteresowania.
- Pan Hoecker, żeby uniknąć niesprawiedliwego sposobu naliczania podatku od handlu, zapisał część swoich mniejszych emporiów na jej osobę. Ja jestem tam subiektem, ale tak naprawdę nadzoruję finanse, zdając potem sprawę z tego prawdziwemu właścicielowi. Nadążacie? Formalnie Ysabel to moja pracodawczyni, więc jak mówi, że handlujemy proszkiem z dupy krokodyla, to handlujemy proszkiem z dupy. Ja się biedzę, by wyjść na zysk, ale teraz, kiedy ginie złoto, dość mam. Skurwego syna zatłukę i suczce się odechce. A ty mi powiesz który to. - Jeziorski wyprostował się, czerwieniejąc, czy to z gniewu czy z zaciętości, ale uspokoił się po chwili. - I za to zapłacę ci czterysta orenów. I żeby ci nie przyszło do głowy uwodzić dziwki, bo pamiętasz co mówiłem o wieszaniu za jaja? W gniewie jestem kreatywny, a na ciebie będę miał oko.
Korpulentna, ale krągła tam, gdzie potrzeba pomocniczka karczmarza postawiła przed wami pełny dzban wina, zabierając ze sobą pusty. Zapadłą ciszę i wasze spojrzenia potraktowała chyba jak komplement. Cóż, kiedy nachylała się nad stołem może i było coś widać... ale gdy w uśmiechu błysnęła paskudnie żółtą szczęką, pożałowałeś swego odruchowego zainteresowania.
- Pan Hoecker, żeby uniknąć niesprawiedliwego sposobu naliczania podatku od handlu, zapisał część swoich mniejszych emporiów na jej osobę. Ja jestem tam subiektem, ale tak naprawdę nadzoruję finanse, zdając potem sprawę z tego prawdziwemu właścicielowi. Nadążacie? Formalnie Ysabel to moja pracodawczyni, więc jak mówi, że handlujemy proszkiem z dupy krokodyla, to handlujemy proszkiem z dupy. Ja się biedzę, by wyjść na zysk, ale teraz, kiedy ginie złoto, dość mam. Skurwego syna zatłukę i suczce się odechce. A ty mi powiesz który to. - Jeziorski wyprostował się, czerwieniejąc, czy to z gniewu czy z zaciętości, ale uspokoił się po chwili. - I za to zapłacę ci czterysta orenów. I żeby ci nie przyszło do głowy uwodzić dziwki, bo pamiętasz co mówiłem o wieszaniu za jaja? W gniewie jestem kreatywny, a na ciebie będę miał oko.
Powoli kiwam głową, starając się powstrzymać odruchowy grymas na wspomnienie o wieszaniu. Zbyt świeża jeszcze pamięć Everetta, który dni temu parę skończył na szubienicy. Dobry był z niego kompan, tylko narwany jak diabli i często nieostrożny, co go w końcu zgubiło. Chłopcy skrzyknęli się potem, by nieco wspomóc jego babę, co sama z dzieciakami została - stąd teraz pusta sakiewka i starannie skrywana desperacja w poszukiwaniu zarobku.
- Napatrzyli - uśmiecham się lekko, dyskretnie (i dość niechętnie) odwracając wzrok od blondynki. Szczwana z niej bestyjka, trzeba przyznać. Okręciła sobie wspólników męża wokół małego palca. Całkiem zgrabnego, trzeba nadmienić - jakie to detale, panie subiekcie?
Odchylam się swobodnie na krześle, nie spuszczając oka z Jeziorskiego, próbując wyczytać cokolwiek z jego twarzy.
- A... i masz pan zapewnione milczenie - dodaję, w sumie już pro forma - dyskrecja to w moim fachu podstawa. Nic, może poza smrodem, tak się nie roznosi jak wieść o wiarołomstwie - wymyka mi się, nim zdążę się ugryźć w język. Zaraza, więcej kultury, myślę, w końcu to niby eleganckie miejsce.
- Napatrzyli - uśmiecham się lekko, dyskretnie (i dość niechętnie) odwracając wzrok od blondynki. Szczwana z niej bestyjka, trzeba przyznać. Okręciła sobie wspólników męża wokół małego palca. Całkiem zgrabnego, trzeba nadmienić - jakie to detale, panie subiekcie?
Odchylam się swobodnie na krześle, nie spuszczając oka z Jeziorskiego, próbując wyczytać cokolwiek z jego twarzy.
- A... i masz pan zapewnione milczenie - dodaję, w sumie już pro forma - dyskrecja to w moim fachu podstawa. Nic, może poza smrodem, tak się nie roznosi jak wieść o wiarołomstwie - wymyka mi się, nim zdążę się ugryźć w język. Zaraza, więcej kultury, myślę, w końcu to niby eleganckie miejsce.
Siedzisz sobie spokojnie w karczmie… Ano.
„Co ja tu w ogóle robię?” Przemknęło ci przez głowę, gdy przez chwilę myśli powędrowały w surrealistyczne i autoironiczne przestrzenie. Opanowałeś się jednak wystarczająco szybko, by nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi. Siedziałeś w końcu w Nowym Narakorcie, przy nieźle zastawionym stole, z dzbankiem niezłego wina przed sobą i miską omastnej kaszy z pokaźnym kawałkiem pieczonej gęsi zanurzonej w gęstym, złocistym sosie. Karczma była zaprzeczeniem tego, do czego przywykłeś mieszkając w Wyzimie. Nowy Narakort był jak zawsze pełen ludzi, wypełnionym śmiechem, pobrzękiwaniem orenów i grosiwa, zaduszony potem kupców i perfumami ich towarzyszek, przygaszony popołudniowym światłem padającym na zadbane i ozdobione tu i ówdzie sosnowe wnętrze. Gdyby tylko nie spore ceny i dziwna niechęć wykidajły do, jak ich nazywał, „zaprzanych uliczników”, byłbyś tu znacznie częstszym gościem. Znałeś lepsze miejsca – o tak, najlepsze jadło dawali zupełnie gdzie indziej, w małym zajeździe tuż przed bramami, gdzie babina, seniorka rodu karczmarzy zawsze dołożyła jeden więcej kluch do polewki miło uśmiechającego się młodziana. A gdy brak gotówki wychudził sakwę, warto było odwiedzić niewielką, krasnoludzką knajpkę, gdzie Bario Muner, emerytowany brygadzista rodem spod Góry Carbon podawał dania mające przypomnieć jego stałym klientom zawartość mahakamskiej michy. Poza niewątpliwie obfitym obiadem, wizyta tam zajmowała twoje kiszki co najmniej na trzy dni, stanowczo redukując potrzebę jedzenia czegokolwiek innego. To jednak był Narakort, więc niezłemu jadłu towarzyszył zarówno skoczny występ minstrela i grupy jego uczniów jak i możliwość popatrzenia sobie na ładne tyłeczki. I cycuszki. Te cudne wypukłości po obu stronach kupieckich córek, zazdrośnie strzeżone, dzikie i nieujarzmione jeszcze. Te szlachetnie urodzone, będące niemym wyzwaniem dla każdego śmiałka. Te najpiękniejsze, skrywane pod cienkimi materiałami albo i to nawet nie, zapraszające, niezdobyte, wabiące, niczym bezbronna owieczka tylko czekająca aż wilk zatopi w niej swoje ostre…
- Napatrzyliście się uże? – niestety, nie byliście tu dla przyjemności, a na pewno nie tylko. Naprzeciw ciebie siedział krępy jegomość, zwrócony plecami do reszty karczmy. Wyprostowawszy się, nie mogłeś wyglądać zza parawanu, choć śliczna blondynka w wydekoltowanej sukni nadal nie przestawała zwracać na siebie uwagę nie tylko oszałamiającą powierzchownością, ale też śmiałym i kokieteryjnym zachowaniem.
- Zapamiętacie? Jeszcze raz spoźrzyjcie, mówię. Złote loki, sarnia pierś, zielona suknia haftowana złotą nicią. Jedna jeno taka w karczmie. – przełknąłeś ślinę. Jedna taka była, taka, że oczy same odwracały się od coraz bardziej zazdrosnych lokalnych konkurentek.
- To ona jest. Pani Ysabel Hoecker. A ten obok niej to Arne Hoecker, jej mąż i mój pracodawca. – krępawy subiekt poprawił grubą wełnianą kurtę, wyszywaną w misterne wzory wokół stójki i na mankietach, o której wiedziałeś, że kosztuje dwakroć tyle ile zarobiłeś w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Podrapawszy się po łysinie ciężką dłonią kontynuował – Ja, subiekt Jeziorski, jestem żywo zainteresowany rodzinnymi stosunkami mojego pracodawcy. Na tyle żywo, że wynajmuję ciebie.
Kolejny rzut oka pozwolił ci ocenić mężulka, którego wcześniej wziąłeś za tresowanego hipopotama. Odziany w jedwabie i futra był niczym kompletne przeciwieństwo małżonki. Niechlujny w zachowaniu, bezpośredni do bólu i nade wszystko nudny, nudny i gruby. Spasiony nierób. Obiad jedli w otoczeniu dwójki młodszych osób, najpewniej wspólników. I o ile Arne otwierał usta tylko, gdy chciał więcej sosu albo by postawić kolejne finansowe ultimatum, Ysabel oczarowała towarzyszy od pierwszej chwili, odwodząc ich myśli od stanowczo coraz mniej intratnego kontraktu. Żona idealna, pomyślałeś. Tylko co robi idealna żona z takim kawałem karkówki?
- Po Waszej minie wnoszę, żeście zdecydowani. Gdy raz powiem szczegóły, nie będzie odwrotu, a gdy puścicie parę z gęby osobiście każę Was powiesić. Wiecie, że mogę. – Twoje oczy powędrowały z tępej twarzy subiekta na mieszek pomiędzy nim a twoją misą – setka orenów teraz, trzysta po robocie. Szlag, suma jak dla wiedźmina. Subiekt zmrużył tylko oczy w oczekiwaniu na Twoją odpowiedź.
„Co ja tu w ogóle robię?” Przemknęło ci przez głowę, gdy przez chwilę myśli powędrowały w surrealistyczne i autoironiczne przestrzenie. Opanowałeś się jednak wystarczająco szybko, by nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi. Siedziałeś w końcu w Nowym Narakorcie, przy nieźle zastawionym stole, z dzbankiem niezłego wina przed sobą i miską omastnej kaszy z pokaźnym kawałkiem pieczonej gęsi zanurzonej w gęstym, złocistym sosie. Karczma była zaprzeczeniem tego, do czego przywykłeś mieszkając w Wyzimie. Nowy Narakort był jak zawsze pełen ludzi, wypełnionym śmiechem, pobrzękiwaniem orenów i grosiwa, zaduszony potem kupców i perfumami ich towarzyszek, przygaszony popołudniowym światłem padającym na zadbane i ozdobione tu i ówdzie sosnowe wnętrze. Gdyby tylko nie spore ceny i dziwna niechęć wykidajły do, jak ich nazywał, „zaprzanych uliczników”, byłbyś tu znacznie częstszym gościem. Znałeś lepsze miejsca – o tak, najlepsze jadło dawali zupełnie gdzie indziej, w małym zajeździe tuż przed bramami, gdzie babina, seniorka rodu karczmarzy zawsze dołożyła jeden więcej kluch do polewki miło uśmiechającego się młodziana. A gdy brak gotówki wychudził sakwę, warto było odwiedzić niewielką, krasnoludzką knajpkę, gdzie Bario Muner, emerytowany brygadzista rodem spod Góry Carbon podawał dania mające przypomnieć jego stałym klientom zawartość mahakamskiej michy. Poza niewątpliwie obfitym obiadem, wizyta tam zajmowała twoje kiszki co najmniej na trzy dni, stanowczo redukując potrzebę jedzenia czegokolwiek innego. To jednak był Narakort, więc niezłemu jadłu towarzyszył zarówno skoczny występ minstrela i grupy jego uczniów jak i możliwość popatrzenia sobie na ładne tyłeczki. I cycuszki. Te cudne wypukłości po obu stronach kupieckich córek, zazdrośnie strzeżone, dzikie i nieujarzmione jeszcze. Te szlachetnie urodzone, będące niemym wyzwaniem dla każdego śmiałka. Te najpiękniejsze, skrywane pod cienkimi materiałami albo i to nawet nie, zapraszające, niezdobyte, wabiące, niczym bezbronna owieczka tylko czekająca aż wilk zatopi w niej swoje ostre…
- Napatrzyliście się uże? – niestety, nie byliście tu dla przyjemności, a na pewno nie tylko. Naprzeciw ciebie siedział krępy jegomość, zwrócony plecami do reszty karczmy. Wyprostowawszy się, nie mogłeś wyglądać zza parawanu, choć śliczna blondynka w wydekoltowanej sukni nadal nie przestawała zwracać na siebie uwagę nie tylko oszałamiającą powierzchownością, ale też śmiałym i kokieteryjnym zachowaniem.
- Zapamiętacie? Jeszcze raz spoźrzyjcie, mówię. Złote loki, sarnia pierś, zielona suknia haftowana złotą nicią. Jedna jeno taka w karczmie. – przełknąłeś ślinę. Jedna taka była, taka, że oczy same odwracały się od coraz bardziej zazdrosnych lokalnych konkurentek.
- To ona jest. Pani Ysabel Hoecker. A ten obok niej to Arne Hoecker, jej mąż i mój pracodawca. – krępawy subiekt poprawił grubą wełnianą kurtę, wyszywaną w misterne wzory wokół stójki i na mankietach, o której wiedziałeś, że kosztuje dwakroć tyle ile zarobiłeś w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Podrapawszy się po łysinie ciężką dłonią kontynuował – Ja, subiekt Jeziorski, jestem żywo zainteresowany rodzinnymi stosunkami mojego pracodawcy. Na tyle żywo, że wynajmuję ciebie.
Kolejny rzut oka pozwolił ci ocenić mężulka, którego wcześniej wziąłeś za tresowanego hipopotama. Odziany w jedwabie i futra był niczym kompletne przeciwieństwo małżonki. Niechlujny w zachowaniu, bezpośredni do bólu i nade wszystko nudny, nudny i gruby. Spasiony nierób. Obiad jedli w otoczeniu dwójki młodszych osób, najpewniej wspólników. I o ile Arne otwierał usta tylko, gdy chciał więcej sosu albo by postawić kolejne finansowe ultimatum, Ysabel oczarowała towarzyszy od pierwszej chwili, odwodząc ich myśli od stanowczo coraz mniej intratnego kontraktu. Żona idealna, pomyślałeś. Tylko co robi idealna żona z takim kawałem karkówki?
- Po Waszej minie wnoszę, żeście zdecydowani. Gdy raz powiem szczegóły, nie będzie odwrotu, a gdy puścicie parę z gęby osobiście każę Was powiesić. Wiecie, że mogę. – Twoje oczy powędrowały z tępej twarzy subiekta na mieszek pomiędzy nim a twoją misą – setka orenów teraz, trzysta po robocie. Szlag, suma jak dla wiedźmina. Subiekt zmrużył tylko oczy w oczekiwaniu na Twoją odpowiedź.