Podgląd ostatnich postów
Trunek wychylony haustem wykrzywił podniebienie, rozpalił gardło, odebrał dech by wreszcie rozlać sięosłabiającym ciepłem po żołądku. Mimo tego, nie zdradziłeś się skrzywieniem czy spazmem kaszlu. Nie takie rzeczy się na studiach chlało.
- A co wy od takiego jegomościa chcecie? - odezwał się karczmarz widząc twój postępek. Polał z drugiej butelki. To coś było żółtawe niczym szczyny i nie byłeś w stanie określić z czego to jest.
Jeśli to była jakaś próba, to chyba źle trafił. Oczywiście miałem na myśli Karczmarza. Po chwili krótkiego zastanowienia podniosłem szklankę i wypiłem jej zawartość.
Ku uciesze sąsiadującego z tobą po lewej człowieka-niedźwiedzia i znajdującego się po prawej krępego bosmana o fizjonomii morsa szynkarz postawil przed tobą solidną szklankę i chlupnął do niej zdrowo grogu. Pierwszy raz widziałeś, by grog trzymano w takich konwiach... Nie było to ważne. Karczmarz poruszeniem pojedynczej brwi zachęcił cię do wypicia.
Przybrałem absolutnie nic nie wyrażającą minę i zacząłem przedzierać się przez tłum ludzi. W gruncie rzeczy lubiłem takie miejsca, ale tylko, gdy miały służyć mi w celach rozrywkowych, nie w celach zawodowych. Ech, a tak chciało by się przysiąść i wychylić szklaneczkę lub dwie... Niemniej są rzeczy ważne i ważniejsze. Podszedłem do brodatego karczmarza i przywołałem go za pomocą magicznego talizmanu, czyli po prostu kilku monet, które położyłem na ladzie. Gdy w końcu pofatygował się w moją stronę, zagaiłem:
- Szukam kogoś, kto może wyglądać na nietutejszego. Typ myśliciela, co woli wojować głową, nie rękami. Powiedziano mi, że znajdę go tutaj. - Wolałem nie używać słów `nilfgaardczyk`, chociaż ich obecność tutaj nie była już dla nikogo zaskoczeniem czy tajemnicą. Niemniej uprzedzenia często uniemożliwiały zbieranie informacji.
Po kilkuset metrach byłeś pewien, że nikt cię nie śledzi. Co więcej, byłeś przekonany, że nikt nie próbował.
Wskazana karczma była zwykłą portową budą, pełną taniego alkoholu, podłego żarcia, tanich dziwek i chlejących na umór marynarzy. Rozejrzałeś się, ale w zgiełku i tłoku trudno było ci zauważyć kogokolwiek, kto pasowałby do twojego wyobrażenia o nilfgaardzkim profesorze.
Spojrzałeś na bar. Pod wielkim, zasuszonym i pleśniejącym marlinem, zawieszonym nad brudnym szynkwasem, stał brodaty karczmarz, portowy kuternoga, najpewniej osiadły marynarz. Usługiwało mu kilka lokalnych dziewcząt, roznoszących trunki i dania po jasnej, ale bardzo zaniedbanej sali. W kącie kilku wstawionych mężczyzn rżnęło na podniszczonych instrumentach skoczne piosenki. Towarzystwo, składające się w siedemdziesięciu procentach z mężczyzn i trzydziestu procentach ze sprzedajnych dam, bawiło się w najlepsze, rozlewając zawartość kuflów na klepisko. Oczywiście, po prawej już kilku się biło, po lewej jakaś paniena tańczyła na stole, w głębi przy stoliku czterech piratów grało w karty, a na środku oblesnie wyglądający marynarz zaczynał obłapiać zirytowaną kelnerkę.
Postanowiłem pójść za jego przykładem. Ukłoniłem się i pożegnałem, a następnie skierowałem swoje kroki w stronę wspomnianej karczmy. Przebijając się przez tłumy ludzi obecne w porcie, starałem się mimochodem sprawdzać czy nie doczepili mi jakiegoś ogona. Póki co i tak było by to niegroźne, jednak warto wybadać teren.
- Oraso. W karczmie. Profesorska noga nie postała na tym statku ni minuty dłużej niż było trzeba.
Dopiero słuchając tej przydługiej przemowy zrozumiałem, że znam ten typ człowieka aż za dobrze. Z nimi lepiej nie dyskutować, lepiej przytakiwać, zgadzać się, a potem po prostu robić swoje. Bez filozofowania. Skostniały dziadyga.
- Tylko jedno. Gdzie znajdę szanownego profesora Orsao?
- Po pomyślnym zweryfikowaniu waszej tożsamości oraz płci, nie możęmy pozwolić, by w żadną z tych rzeczy wkradła się iluzja, zostajecie zaakceptowani. Jeżeli jeszcze zweryfikujemy waszą dobrą wolę, od zaraz może Pan zaczynać pracę na Cesarskim Wszechuniwersytecie Nilfgaardu. - chwila milczenia zaznaczyła napięcie - Weryfikacją dobrej woli będzie dobrowolna asysta, w której towarzyszyć będziecie profesorowi, Nae var Oraso, wysłannikowi naszej placówki na wymianę do Akademii Oxenfurckiej. Podróż po Delcie i eskorta do Oxenfurtu. Jeśli wam się uda, ten statek was zabierze. Pozostajemy w porcie przez trzy tygodnie. Do tego czasu wrócicie z próbkami, ekwipunkiem, rzeczami osobistymi i listem polecającym opatrzonym pieczęcią rodu Oraso, a wtedy zabierzemy was razem z dobytkiem do Nilfgaardu, na koszt. Czy macie jakieś pytania?
Lekko zaskoczyła mnie ofensywna postawa starca, przecież nie zrobiłem jeszcze nic złego.
- Z całym szacunkiem, proszę mówić. - odparłem głosem, w którym można było wyczuć nutę urazy.
Gdy go dotknąłeś, kryształ zasyczał cicho i mignął ciepłym światłem, jakby ze swego wnętrza. Starzec przyglądał ci się badawczo przez chwilę znad dokumentów, jakby zadziwiła go twoja impertynencja.
- Jeżeli chcecie rozmawiać, rozmawiajcie. Ja wiem, co chciałem. Wolicie się wykłócać czy usłyszeć co chciałem rzec zanim niepotrzebnie i niegrzecznie zaczęliście prowokować niesnaski?
Byłem praktycznie całkowicie pewien, że moich zdolności nie są w stanie wykryć żadne, dostępne zwykłym śmiertelnikom, nawet tym z Nilfgaardu, przyrządy magiczne. Niemniej jednak prośba staruszka była dość intrygująca i niepokojąca za razem. Postanowiłem nie oponować, a pytanie zadałem dopiero w momencie, gdy spełniłem prośbę rozmówcy.
- W rzeczy samej. To zaszczyt móc przebywać na tym statku. - Przez chwilę milczałem, aby dodać w końcu: Niestety nie znam nawet personaliów mego rozmówcy i nie wiem, skąd prośba poprzedzająca dalszą rozmowę. Mam nadzieję, że będzie mi dane się dowiedzieć!
Starzec podpisał się zamaszyście pod dokumentem i podniósł wzrok na ciebie.
- Pan Julsenor z Murviel, jak mniemam? - rzekł dość oschle. Przyglądał ci się chwilę, jakby oceniał twój wiek. Albo pochodzenie. Albo jedno i drugie. - Zechce Pan dotknąć heksaedrycznej kostki z nefrytu przed Panem.
Rozmówca spuścił wzrok na pisma, jakby miał przed sobą niepokornego uczniaka, wobec którego trzeba wskrzesić pokłady pedagogicznej cierpliwości. Spojrzałeś na rudzielca, ten jednak uśmiechał się tylko pogodnie, jak upośledzony, wskazując spojrzeniem zielonkawą bryłę o sześciokątnych ścianach, wykonaną, ja jakże z nefrytu. Zajmowała sporą część lewej strony sekretarzyku, pozostawiając drugą połowę zagraconą pergaminami i niewielki obszar roboczy z piórami i kałamarzem pośrodku.
Ukłoniłem się również rudzielcowi, aby dopełnić norm dobrego wychowania i nie odezwałem się ani słowem, widząc gest mówiący mi, abym póki co skoncentrował się na posadzeniu tyłka na krześle i czekaniu, aż o wiele starszy ode mnie Nilfgaardczyk skończy robić to, czemu poświęcał w tej chwili całą swoją uwagę. Póki co wszystko wyglądało... inaczej, niż się spodziewałem. Byłem jednak pewien, że to nie koniec niespodzianek i w najbliższym czasie będę bez przerwy wystawiany na sprawdziany. No cóż, raz się żyje - byłem gotów.
Skoro nikt się nie odezwał, postanowiłeś nacisnąć klamkę i wejść do... wąskiego korytarza. Kadet w wieku twoich żaków chichocząc wskazał ci drzwi po lewej. Cóż, może byłeś wielkim filozofem, ale na budowie statków nie znałeś się wcale. Byle zachować zimną krew...
Za drugimi drzwiami zobaczyłeś coś, czego się spodziewałeś - ale nie do końca. Wiedziałeś, że w Nilfgaardzie spartański styl miesza się z wynikającym z dobrobytu zbytkiem, ale wnętrze kajuty kompletnie cię zaskoczyło. Był to w pełni urządzony gabinet, jakby stworzony do przebywania w nim kilka miesięcy bez potrzeby jego opuszczania. Były książki na półkach, był sekretarzyk, dywan, spore łoże... Wszystko wyglądało schludnie i ascetycznie, ale jednak było wykonane z najlepszych materiałów i byłeś pewien, że zawartość tego pokoju kilkukrotnie przewyższa ceną twoje własne mieszkanie wraz ze wszystkimi ruchomościami.
We wnętrzu znajdował się nie tylko posiwiały naukowiec, skrzypiący piórem po pergaminie, ale też ktoś na kształt jego ochroniarza, o aparycji orangutana odzianego we frak. Potężny rudzielec ukłonił się przed tobą z szacunkiem, położył palec na ustach i wskazał ci krzesło przed piszącym puchaczem. Skojarzenie było aż nadto oczywiste, nie tylko ze względu na pasma siwych włosów, ale też garbaty nos, plamy na wysokim czole i podkrążone oczy. Nawet strój siedzącego za biurkiem był brunatny - rzecz jasna niezwykle kosztowny - ale funkcjonalny i z pewnością dużo wygodniejszy niż cokolwiek co miałeś na sobie. Miałeś też okazję przyjrzeć się drugiej postaci. Dwumetrowy chłop o bladej, kwadratowej twarzy, rudej czuprynie i stanowczo zbyt rozbudowanych barach stał na baczność uśmiechając się dobrotliwie. Ubrany w elegancki, watowany dublet wydawał się być wyjęty z innego wymiaru i wtłoczony w ramy nilfgaardzkiej codzienności.
Zastanawiałem się czy to dziwne, dławiące żołądek uczucie, to zdenerwowanie, strach, może zaczątek paniki? Nie, nie mogłem sobie na to pozwolić. Tyle lat wykonywania swojego fachu uczyło, jak poradzić sobie w trudnych sytuacjach, a ta przecież nawet jeszcze taka nie była. To była szansa, które po prostu lepiej nie marnować. Odetchnąłem ostatni raz, sprawdziłem czy na pewno mam przy sobie amulet blokujący wszelkie wpływy na czystość mojego rozumowania, wyprostowałem się i zapukałem w drzwi, z zamiarem wejścia, jeśli zostanie udzielone pozwolenie.
Kilka dni później, Gors Velen.
Nilfgaardzki okręt w otoczeniu mniejszych, lokalnych, prezentował się majestatycznie w porcie. Była to ogromna, trójmasztowa karawela, z zawadiacko zadartym dziobem obudowanym w bogate kasztele. Skośne ożaglowanie, zakładkowy kadłub o wąskiej linii i zawiasowy ster na solidnym rumplu - najnowsze zdobycze techniki morskiej - pozwalały jej pokonać bez strachu daleką trasę z dalekiego Południa. Zauważyłeś, że karawela nosi banderę Cesarstwa. Zanim jednak na dobre zacząłeś rozmyślać nad sposobem przedostania się statku przez obszar Skellige, twoją uwagę przykułu otwarte burty, przez które spływała gromada kupców i nieprzeliczone ilości towarów, przenoszonych na brzeg żurawiami. Kątem oka zauważyłeś fragment nowoczesnej, mobilnej balisty, która chowała się pod pokładem.
Jak dowiedziałeś się od mieszkańców, okręt przypłynął wczoraj, ale poselstwo Nilfgaardzkie nadal na nim przebywało. Przedstawiwszy się stojącemu obok trapu kadetowi, najpewniej asystentowi nawigacyjnemu, zostałeś wprowadzony na bujający się lekko na falach pokład. Poprowadzono cię aż pod drzwi tylnego kasztelu, za którymi czekać mieli twoi prawdopodobni przyszli pracodawcy.
[Wybacz, mam teraz ciężki okres]
Postanowiłem nie nadwyrężać cierpliwości obu panów i jedynie skinąłem głową na znak, że wszystko rozumiem.
- Wyruszam zatem jeszcze dziś. Nie zabieram już pani rektorowi czasu, idę się przygotować do podróży! - Promienny uśmiech, jaki pojawił się na moich ustach miał zapewnić go, że robię to z wielką ochotą.
Po chwili nie było mnie już w gabinecie. Cóż, teraz pozostało mi już tylko kilka spraw do załatwienia. Postanowiłem zacząć od udania się do mojej kwatery i spakowania najpotrzebniejszych rzeczy. Potem wizyta w banku, żeby zabrać trochę oszczędności, oczywiście nie swoich, a służbowych. Potem powinno pójść już łatwo...
- To znaczy, że na podstawie rozmowy z Tobą zostanie podjęta decyzja. A rozmowa ta odbędzie się na statku, którym przypłynie profesor. To chyba nie jest niejasne? - Ajnel zerknął na ciebie badawczo.
- Jeśli to możliwe, wyrusz jeszcze dziś. Wolelibyśmy, aby cesarscy uczeni nie czekali na ciebie. Tym razem są tu zaproszonymi gośćmi, a my gospodarzami. - rektor powiedział to swoim zwyczajnym tonem oznajmiającym, kończącym dyskusję. Zwykle dalsza z nim rozmowa kończyła się tak, jak niedawne zebranie dziekanów.
Większość z moich kolegów wzdrygnęła by się przed takim zadaniem, jednak wiedziałem, że jestem znany ze swej ekscentryczności, co dawało mi takiej sytuacji przewagę.
- Rzeknę, że kiedy będzie trzeba, będę gotów. - Uśmiechnąłem się szeroko, chociaż wyglądało to, jakbym uśmiechał się sam do siebie. - Kiedy zatem wyruszam do Gors Valen? Nagle coś mi się przypomniało. - Co to znaczy, że "jeśli zostanę zaakceptowany"?