Podgląd ostatnich postów
- Do nogi, psie! - ryknąłem do turianina, nie przejmując się tym, że zwracam na siebie tym samym uwagę. Zwróciłem ją już dawno. Odwracam się w jego stronę i unoszę uzbrojone ramię. Chcę dobrze wymierzyć. Pies to pies, ale nawet takiemu nie strzelę w plecy. Nogi to co innego, dlatego w nie celuję i strzelam. Raz. Potem drugi. I trzeci. Walę, by unieruchomić.
Zastanawiam się, gdzie podział się ten pieprzony technik. Zaraz będzie tu gęsto od C-Sec'owców, zacznie się regularny rozpiździel, a ja będę musiał jeszcze chronić quarianina.
Mam nadzieję, że strzały, które właśnie padły skłonią go do pośpiechu.
Może i człowiek miał jaja, ale tylko dwa. A to oznaczało, że widok szarżującego kroganina powodował u niego nagły atak paniki. Zamiast strzelać, rzucając się w bok, on próbował wcelować ci między oczy. Druga kula utkwiła oczywiście w pancerzu na garbie, a człowiek niczym szmaciana kukiełka zawisł na twoim barku i przeleciał kilka metrów, zatrzymując się dopiero na stylowym kwietniku. Jeśli dobrze pamiętasz, karki tych miękkich istot nie zginają się pod takim kątem.
Z drugiej twojej strony, turianin zdołał jakoś opanować otłuczone podbrzusze i właśnie wzywał pomoc przez komunikator. Jednocześnie pełzł chwiejnie w stronę korytarza, z którego wyszedłeś, zasłaniając męskość ramą pistoletu.
Ryknąłem. Dziura w klacie zawsze boli tak samo chu*owo.
Spodziewałem się, że człowiek sięgnie po broń. Spodziewałem się, że strzeli, a nawet że trafi. Nie sądziłem jednak, że tak skutecznie. Byłem debilem.
Jestem debilem. Właśnie sięgam po pistolet zamocowany przy biodrze, ale wiem, że nie zdążę, więc wyskakuję w jego stronę by pociągnąć mu z bara. Warczę przez zaciśnięte w bólu zęby. Chcę rozmazać tego fiu*a po ziemi jak skundlonego vorcha.
Turianinem przez moment się nie interesuję, chwila minie nim dojdzie do siebie, a w tym czasie może uda mi się już zneutralizować człowieczka.
Swoją drogą - mam teraz dobitny (arrr) dowód na to, że czas najwyższy zmienić skorupę na nieco lepszą. By byle dureń fuksem mnie nie zaciukał.
Nie było szans na pomoc ze strony towarzysza. Szczęśliwie, ty sam nie byłeś taki całkiem bezbronny. Turianin trafiony w cokolwiek turianie mają w tym miejscu zaskowyczał. Chociaż sam cios był niczym uderzenie w suchy chleb, to twoja łapa była mocniejsza - i jaszczur też to odczuł. Pięścią trafiłeś go w ucho, gdy zginał się w pół pod ciężarem bólu. Nie było łatwo ogłuszyć turianina, więc nawet na to nie liczyłeś, ale wystarczyło, żeby położyć go glebę.
Człowiek, cholerny, miękki człowiek, najwyraźniej wziął sobie do serca nauki nowego komendanta C-Secu. A brzmiały one - strzelaj najpierw, potem mu przeczytasz prawa. I strzelił. Pocisk trafił cię w prawy bark, odstrzeliwując kawałek pancerza i miękko wbijając się gdzieś w prawe, górne, przednie płuco. Zabolało.
Dobra, teraz już nie ma czasu na pierdo-lolo. Powiedziało się A, trzeba powiedzieć B.
Zaciskam szczękę i z furią wyprowadzam mocnego kopa prosto w turiańskie jaja, przygotowując się już na poprawienie bułą w gębę. Człowiekiem zajmę się za chwilę - te chuchra wymiękają po jednym mocnym uderzeniu w twarz. Takich nie powinni wypuszczać bez hełmu z domu.
Do tej pory nie zastanawiałem się nad tym, co robi quarianin. Teraz by się przydał, choćby po to by zająć drugiego nim wyjmie gnata.
Nie wytrzymałeś. Kiedy turianin zaczął wypowiadać sławne, znane ci doskonale "Pan pójdzie z nami", przywaliłeś mu prosto w łeb. Twardy, turiański łeb. "Pan pójRYP!" zabrzmiało w okolicy.
Zdziwiłeś się tą reakcją. Od czasów młodzieńczych nie straciłeś panowania nad sobą w tak głupiej sytuacji. No i zacząłeś od niewłaściwego kolesia. Następne parę minut nie zapowiadało się różowo, ale póki co inicjatywa była po twojej stronie.
No tak - pomysł z wylegitymowaniem tajniaków był kiepski. Sam nie wiem na co liczyłem - chyba tylko na czas do namysłu, choć i tak niewiele to dało.
Zacząłem szukać dokumentów, choć wiedziałem, że kwas jest nieuchronny. Na rozkaz otwarcia sześcianu zarechotałem im szczerze w mordy, ale pudła nawet nie tknąłem.
- Sami se otwórzcie - prawdopodobnie popełniłem wielką gafę, ale do chu*a - nie byłem negocjatorem.
Wręczyłem im swoje papiery i zastygłem w oczekiwaniu. Czułem jak adrenalina rozpływa się po moim ciele. Jeszcze chwila.
Jeszcze chwila i nie wytrzymam, walnę między gały.
- Zwykłe pudło? Pokaż co masz w środku! - warknął turianin, podczas gdy człowiek odstąpił o krok i odsłonił odznakę spod marynarki. Odznakę i broń, niestety, standardowy pistolet Cześka. Obaj wstali, wyraźnie czekając aż otworzysz "pudło". Nie wydawali się zadowoleni z faktu, że uzbrojony w cholerną armatę żabol łazi sobie w środku zakłóceń, podczas alarmu, tuż przed zaostrzeniem sankcji przeciw noszeniu broni...
- Pudło jak pudło - odparłem, próbując zagrać obojętność, choć trochę się spinałem. W dodatku czułem lekkie mrowienie w łapach - pewnie organizm już się cieszył na myśl o pier*olnięciu adrenaliny. Przezornie skrzyżowałem ręce na klacie.
- A skąd mam w ogóle wiedzieć, że jesteście ps... yyy, z C-Secu? - tym razem mówiłem tak, by w moim głosie słychać było nutę podejrzliwości. - Skąd mam wiedzieć, że nie chcecie mnie wyruchać i opitolić z kasy? Hę?
Możliwe, że trochę przegiąłem z tą grą. Nawet bardzo możliwe. Już kombinowałem jak i w jakiej kolejności ich spacyfikować. Ciężka sprawa.
Dwójka policjantów podeszła do ciebie. Jeden stanął tuż przed tobą, a drugi zaczął oglądać sześcian.
- C-Sec, dokumenty proszę. Co to za pudło? - ten, który mówił był człowiekiem, co nie nastręczało trudności. Ten drugi natomiast, turianin, noszący broń nawet w cywilu wyglądał jednak na osiłka.
- Co za zje*ane ustrojstwo - skląłem szmelc, który miałem w łapach, a zauważywszy "ogon" miałem ochotę dorzucić jeszcze jakąś wiązankę.
Przez moment nie wiedziałem jak się zachować - czy odstawić "ładunek", czy stać jak gdyby nigdy nic. Posłałem im przeciągłe spojrzenie, po czym powiodłem nim nieco na bok. Życie mnie nauczyło, że zbyt długie gapienie się na któregoś z Nich prowadzi do kłopotów. Tak samo jak zbyt długie wgapianie się we mnie.
Ostatecznie podjąłem decyzję, by sześcian położyć - na ziemi, przed sobą. Zachowywałem się przy tym tak, jakbym odstawiał ciążący mi toboł, licząc na to, że nie wzbudzi to żadnych podejrzeń. Nie wiedziałem jednak, czy przypadkiem nie wzbudziłem ich do tej pory. Sądząc po świrującej elektronice w mojej okolicy, prognozy nie były zadowalające.
"Żebyś mi tylko teraz nie wyłaził", łeb zaprzątnęła mi ta jedna myśl. Nie wiedzieć czemu perspektywa rychłej nawalanki nie cieszyła mnie teraz tak, jak na początku.
Nawet najdokładniejsze zbadanie artefaktu nie przyniosłoby efektu - sześcian jest pokryty plątaniną migających na czerwono ścieżek, ale wygląda na monolit - jeśli coś miałoby to uruchamiać albo deaktywować, musiałoby się z nim łączyć bezprzewodowo. Nie znalazłeś też żadnych gniazd, emiterów, nierówności struktury - nawet w miejscu, w którym na chama wyrwałeś kawały jakichś przewodów jest teraz tylko troszkę bardziej chropowata niż na pozostałych ścianach powierzchnia.
Chwila rozkojarzenia kosztowała cię mniej niż myślałeś. Nikt cię nie zdążył zaaresztować, ale zauważyłeś dwóch posępnych typów siedzących na twoim garbie. Po tylu latach wyczuwałeś psy na kilometr, nawet po cywilnemu.
Stałem jak ten ostatni debil, rozglądając się i denerwując. Nie ma co ukrywać, że te wszystkie zakłócenia i świrująca elektronika dookoła nie były mi na rękę. Uniosłem sześcian i raz jeszcze zacząłem mu się przyglądać w poszukiwaniu (głąb ze mnie) jakiegoś wyłącznika, przełącznika. Czegokolwiek. Na chłopski rozum każde urządzenie powinno mieć jakiś.
Zajęty tymi poszukiwaniami straciłem nieco czujności, co w tej chwili i w tym miejscu mogło być sporym błędem.
- Tamtędy. Już prawie jesteśmy. Odstaw to cholerstwo, a ja się rozejrzę jak wygląda sytuacja w pokoju kontrolnym. - quarianin pokazał ci drogę na mapie - faktycznie, byliście tuż pod waszym dokiem. Jednocześnie sam rozejrzał się i poszedł, jakby nigdy nic, w stronę pomieszczenia kontroli. Tymczasem, wokół ciebie pojawiało się pouszenie, spowodowane zakłóceniami pracy wszelkich odbrioników.
Widok oddziału C-Secu zadziałał na mnie trzeźwiąco. Jeszcze chwila bezpiecznego marszu i straciłbym czujność, a stąd krótka droga do wpadki.
Najgorsze jednak było dopiero przede mną. Znowu poprawiłem chwyt, zerkając przy tym na sześcian coby upewnić się, czy wszystko pasi.
- Dobra, zaraz zrobi się gęsto. Którędy teraz? - rzuciłem do quarianina, którego od momentu opuszczenia kanciapy miałem za plecami.
Teraz już byłem ostrożniejszy. Głupio byłoby wpaść w takiej chwili, w dodatku z takim gadżetem. Jak nic skończyłbym w pierdlu.
Parę osób, które napotkaliście na swojej srodze spoglądało na ciebie i twój sześcian z nieskrywanym zainteresowaniem. Dookoła przygasało, to znów rozbłyskały lampy, a od osób pracujących na komputerach słychać było ciche przekleństwa. Quarianin wskazywał drogę całkiem nieźle.
Nagle zobaczyłeś, jak w kierunku doków biegnie uzbrojony oddział C-Secu. Odruchowo schowałeś się za kioskiem, ale oni nawet nie zwrócili na ciebie uwagi. Quarianin rzucił krótko zza ciebie
- Ich komunikacja mówi, że jest jakiś alert w dokach, ale prawie z przeciwnej strony niż my twoja krypa. To pewnie ta cała dywersja asari.
Ostatnie fragmenty trasy przebiegały przez częściej uczęszczane korytarze - zbliżaliście się w końcu do powszechnie używanych pomieszczeń.
- I niby co mam z tym zrobić, jak wylezie mi zza rogu pies? - odwarknąłem, ale po zastanowieniu musiałem przyznać mu rację. Oczywiście nie ma mowy, bym mu o tym powiedział. Po prostu ruszyłem przodem, w kierunku wskazanym przez quarianina, licząc w duchu na to, że droga będzie w miarę spokojna. W miarę.
Rozglądałem się dyskretnie. Co jakiś czas też zatrzymywałem się by nasłuchiwać, czy nikt się gdzieś w pobliżu nie kręci i by znaczącym spojrzeniem skłonić quarianina do określania kierunku.
- Zaraz... - technik popstrykał coś na swoim komputerku - Tędy!
Ruszył do przodu, ale po chwili się zmitygował.
- Może jednak ty przodem? - pokazując ci projekcję 3D trasy, ustawił się za tobą.
Gdy już ochłonąłem po nieprzyjemnej niespodziance, jaką sprawiła mi ta kupa żelastwa, i gdy ochłonął mój pancerz - spojrzałem na quarianina z niemałym wyrzutem. Nie powiedziałem nic, jedynie sapnąłem. Poprawiłem chwyt, coby sześcian pewniej leżał mi w łapach.
- Zawijamy się. To nie przejdzie niezauważone - kiwnąłem głową w stronę najbliższego szalejącego monitora, po czym opuściłem kanciapę. - Sprawdź na tym ustrojstwie najbezpieczniejszą drogę do doku. Nie chcę z tym wpaść na psiarnię.
- Raczej tak, ale uprzedzam, że w życiu czegoś takiego nie widziałem. - odpowiedział krótko.
Narzędzie nie było ci potrzebne. Złapałeś łapskami sześcian, który nie zareagował. Dopiero kiedy go pociągnąłeś, wyrywając kilka kabli ze stołu, przebiegło po nim elektryczne wyładowanie. Kopniak w blat pomógł urwać metalowe macki do końca, ale ładunek elektryczny prawie usmażył ci tarcze. Rozgrzane obwody stęknęły i przełączyły się na tryb szybkiego chłodzenia, więc pancerz sapnął, wentylując kondensatory na twoim garbie. Sześcian w łapach zajarzył się złowrogim światłem.
Jednocześnie zauważyłeś, że dookoła elektronika zaczyna wariować. Sprawny terminal drzwi zaczął wyświetlać dziwne komunikaty, a monitory i interfejsy zaczęły niestabilnie migać.
- To pewnie te zakłócenia, o których mówiła asari. Musimy się spieszyć, to cholerstwo ściągnie tu pół Cytadeli.