Eee... ja też niewierzący, a opiszę mego anioła stróża
Mój jest spoko gościu. Trochę surowy, ale zna się na rzeczy. Często poddaje mnie próbom na wytrzymałość psychiczną o fizycznej nie wspominając. Widziałem go kilka razy. Jest wysoki i ubrany w srebrną kolczugę i zawsze trzyma prosty, długi miecz. Pochwy na niego nie ma. Po prostu, jakby został stworzony z tym mieczem. Raz miał ze sobą średnią, drewnianą okrągłą tarczę. Ma brodę i dość długie włosy, choć nie wiem, czy czarne, czy brązowe. Nie mogę sobie przypomnieć... Chyba po prostu ciemny brąz. Jak panikuję, to pokazuje mi się, patrzy mi stanowczo w oczy i w tedy wiem już co robić. Nie szczędzi mnie, jeśli chodzi o wypadki, bo jego zdaniem dobrze mi zrobi. Hartuje mnie jednym słowem. Z drugiej strony zaś, z największych kłopotów już mnie wyciągał nie raz. Przykładowo, była taka sytuacja jakieś trzy lata temu, że miałem uszkodzone oko. Teoretycznie nie dało się go uratować, ale po trzech tygodniach widziałem przez nie lepiej niż wcześniej. Lekarze patrzyli na mnie jak na mutanta. Aha i idzie się z nim napić. Nie siedzi obok mnie i nie stukam się z nim kuflami, ale czuję, że jak ja piję, to i on, gdzieś we mnie.
A, z opowieści rodziców dowiaduję się, że płakałem tak rzadko, że aż zwątpili. Nawet przy porodzie nie płakałem, choć starsza miała cesarkę. Płakałem, gdy byłem już naprawdę mocno głodny. W późniejszych okresach nie płakałem nawet, gdy rozpieprzałem sobie kolano o beton, czy coś w tym stylu. Raz o mało mi przypadkowo palca nie odciął kolega moim cholernie ostrym nożem spadochroniarskim (od starego dostałem - skakał niegdyś). Nóż zatrzymał się na kości, a ja bawiłem się uśmiechnięty krwią, która spływała po mojej ręce, podczas gdy kolega panikował jak pojeb. Teraz też tak jest. Łzy może mi wycisnąć jedynie serce, nigdy fizyczny ból Myślę, że to po części zasługa tego właśnie anioła stróża, któregom wyżej opisał...
Mój jest spoko gościu. Trochę surowy, ale zna się na rzeczy. Często poddaje mnie próbom na wytrzymałość psychiczną o fizycznej nie wspominając. Widziałem go kilka razy. Jest wysoki i ubrany w srebrną kolczugę i zawsze trzyma prosty, długi miecz. Pochwy na niego nie ma. Po prostu, jakby został stworzony z tym mieczem. Raz miał ze sobą średnią, drewnianą okrągłą tarczę. Ma brodę i dość długie włosy, choć nie wiem, czy czarne, czy brązowe. Nie mogę sobie przypomnieć... Chyba po prostu ciemny brąz. Jak panikuję, to pokazuje mi się, patrzy mi stanowczo w oczy i w tedy wiem już co robić. Nie szczędzi mnie, jeśli chodzi o wypadki, bo jego zdaniem dobrze mi zrobi. Hartuje mnie jednym słowem. Z drugiej strony zaś, z największych kłopotów już mnie wyciągał nie raz. Przykładowo, była taka sytuacja jakieś trzy lata temu, że miałem uszkodzone oko. Teoretycznie nie dało się go uratować, ale po trzech tygodniach widziałem przez nie lepiej niż wcześniej. Lekarze patrzyli na mnie jak na mutanta. Aha i idzie się z nim napić. Nie siedzi obok mnie i nie stukam się z nim kuflami, ale czuję, że jak ja piję, to i on, gdzieś we mnie.
A, z opowieści rodziców dowiaduję się, że płakałem tak rzadko, że aż zwątpili. Nawet przy porodzie nie płakałem, choć starsza miała cesarkę. Płakałem, gdy byłem już naprawdę mocno głodny. W późniejszych okresach nie płakałem nawet, gdy rozpieprzałem sobie kolano o beton, czy coś w tym stylu. Raz o mało mi przypadkowo palca nie odciął kolega moim cholernie ostrym nożem spadochroniarskim (od starego dostałem - skakał niegdyś). Nóż zatrzymał się na kości, a ja bawiłem się uśmiechnięty krwią, która spływała po mojej ręce, podczas gdy kolega panikował jak pojeb. Teraz też tak jest. Łzy może mi wycisnąć jedynie serce, nigdy fizyczny ból Myślę, że to po części zasługa tego właśnie anioła stróża, któregom wyżej opisał...