Wszędzie wokół buchały płomienie.
Cała szóstka cicho przekradała się wąskimi uliczkami prosto przez ogień ogarniający tę część Sub Łu – fu, mając nadzieję, że dzięki temu nie zostaną wykryci przez Złotormeńczyków, dopóki nie powrócą do rejonu miasta kontrolowanego przez ich oddziały. Na szpicy Anita ramię w ramię z Hubertem. Ich łuki nadawały się najlepiej do cichego zdejmowania pojedynczych żołnierzy, na których natykali się co jakiś czas. W środku ich kolumny szedł Kacper, Marlena i Małgorzata z dobytymi pistoletami, gotowymi na dołączenie do poważniejszej walki w każdej chwili. Pochód zamykał Piotr z dobytym młotem, od czasu do czasu używając go, aby zawalić kawałek ściany za nimi i zablokować drogę ewentualnemu. Każde z nich świetnie zdawało sobie sprawę, co należy robić i jak poruszać się niezauważenie, zatem byli dobrej myśli. Mieli rację, nie natknęli się na żadne kłopoty.
To kłopoty natknęły się na nich.
Początek wydawał się niegroźny: dwóch strażników stojących na dachu bezpiecznego budynku, z którego mogliby wypatrzyć ich wycieczkę. Łuki już się uniosły, by wystrzelić, lecz zanim strzały zaśpiewały swoją pieśń śmierci ich oczom ukazała się jakże znajoma ciemnoszara zbroja z ostrzami przylegającymi do przedramion. Obrzuciła szybkim wartowników, którzy skulili się ze strachu, a następnie szybkim skokiem pomknęła dalej. Po chwili, gdy już mieli pewność że ich stary znajomy się oddalił, pomknęły strzały do swoich celów i uśpiły strażników. Nie chcąc stracić czasu wznowili marsz, ale gdy doszli do budynku, Marlena nagle zbliżyła się do ściany i szybko wspięła się na dach. Reszta, domyślając się, o co chodzi podążyła za nią.
Ich oczom ukazał się poziom dachów, po którym wielokrotnie wędrowali, jednak tym razem, ze względu na wyskakujące tu i ówdzie języki ognia i dymu całość nabrała surrealistycznego wyglądu. Po kilku sekundach ponownie zobaczyli swego dawnego przyjaciela. Schował ostrza do uprzęży na plecach i szedł sprawnie, acz bez zbędnego pośpiechu kilkadziesiąt metrów dalej. Chociaż na całym obszarze widzieli rozstawionych od czasu do czasu wartowników, ich cała uwaga skupiła się na Cieniu. Chwilę później, jakby wiedziony wewnętrznym instynktem odwrócił się w och stronę. Mimo odległości bez problemu zobaczyli zmianę koloru w wizjerach, gdy znów chwytał za uchwyty swych ostrzy i zaczął biec jak najdalej od nich. Marlena ponownie zareagowała pierwsza, rzucając się w pościg, a pozostali po chwili dołączyli, starając się za nią nadążyć. Nie musieli długo czekać, by rozstawieni tu i ówdzie ich wypatrzyli. Nie minęła nawet minuta, gdy rozległy się pierwsze ostrzegawcze krzyki. Pięć sekund później w ich kierunku poleciały pierwsze pociski. Marlena, ogarnięta szałem ledwo zwracała na to uwagę, jedynie jeszcze bardziej przyspieszyła sprint, natomiast reszta zwolniła, zarówno po to, by unikać wrogiego ostrzału, jak i by zapewnić jej osłonę. Łuki i kusza śpiewały swoją morderczą do wartowników ustawionych na większej odległości, tymczasem Gosia i Piotrek szybko skracali dystans do bliższych im przeciwników i wykańczali ich wręcz. Dzięki temu mieli zapewnioną osłonę, ale dystans pomiędzy nimi a ich opętaną żądzą wyrównania rachunków przyjaciółką znacznie się zwiększył, jednak nadal pozostawała w ich zasięgu wzroku. W końcu jednak zatrzymała się.
Dogonili ją tuż przed wejściem do sporego magazynu, pozbawionego połowy dachu. Niemal ze wszystkich stron otaczały go ściany płomieni. Od ognia było wolne jedynie nieduże przejście przed nimi. Dzięki ubytkom w suficie wszyscy mogli dostrzec, że w budynku, pozbawionym wewnątrz wszelkich skrzyń, mebli i tym podobnych rzeczy, stał ów Cień, na razie rozluźniony, lecz w każdej chwili gotowy, by ruszyć do walki. Żadnemu z nich nie trzeba było mówić, na kogo on czeka. Jego zbroja na moment stanęła w czymś, co wyglądało jak płomienie zrobione z ciemności, następnie uniósł prawą rękę, wykonał palcami zapraszający gest i szybkim saltem w tył, wzmacnianym niewielką ilością swej mocy wskoczył w trzewia budynku.
W przeciągu minuty dotarli na to miejsce. Marlena bez wahania ruszyła do wejścia, ale Kacper zablokował ją szybkim ruchem ręki.
- Jesteś pewna, że tego chcesz?
- To moja walka, muszę to zrobić. To jeden z powodów dla których tu jestem.
- Ludzie – nagle wtrącił się Hubert. – Nie chcę wam przerywać tych rozmyślań o powołaniu, ale mamy towarzystwo – odwrócony w kierunku z którego przyszli wskazał im, nadciągających ze wszystkich stron ciemniaków wspieranych tu i ówdzie przez zwykłych żołnierzy . Wszyscy oni kierowali się w ich stronę.
Nie było czasu do stracenia. Kacper przez kilka sekund wpatrywał się w nadchodzącą nawałę i znów odwrócił się w stronę Marleny.
- Idź tam i wykończ go. Zajmiemy się nimi.
- Dzięki.
- Tylko uważaj. Nie po to przywracałem cię do życia, żeby on znów cię zabił.
- Nie tym razem – wyciągnęła ku niemu rękę. – Razem aż do zwycięstwa.
Bez wahania złapał ją za przedramię i uścisnął.
- I niech to zwycięstwo będzie nasze.
Po tych słowach odwróciła się od swojej drużyny i wskoczyła w głąb budynku. Za nią wyskoczyły płomienie, które wypełniły lukę w ścianie ognia, ale nie przejmowała się tym, wiedząc, że jeśli będzie mogła wyjść stamtąd żywa, to kilka płomyków nie stanie jej na drodze.
Gdy stanęła już na podłodze magazynu, przez głowę przeszła jej myśl o płomieniach tworzących obwód areny i specyficznej atmosferze, która dzięki temu powstała. Jej rozmyślania w tej materii przerwało wejście na ring jej przeciwnika.
- Muszę przyznać, jesteś niesłychanie odważna, albo też niesłychani głupia, kolejny raz krzyżując ze mną ostrza w ten sposób.
- Nigdy nie przepadałam za uciekaniem przed swoimi prześladowcami.
- Naprawdę jesteś aż tak pewna swego? Poprzednim razem, gdy skrzyżowaliśmy ostrza, to ty zostałaś na polu bitwy.
Gdy usłyszała te słowa, w jej oczach widzianych przez wizjery maski pojawiły się iskierki rozbawienia.
- A mimo to wróciłam. Przybyłam z powrotem, by domagać się satysfakcji.
W oczach Cienia widać było tylko ponury nastrój i szczyptę pogardy.
- Wam Smokorianom trzeba przyznać przynajmniej jedno: jesteście niesamowicie aroganccy. Naprawdę uważasz że, choć z mojej ręki padły niezliczone rzesze wspaniałych wojowników, w tym również ty, jesteś w stanie mnie pokonać!?
Słysząc to, Marlena zakręciła kilka razy barkami na rozgrzewkę, zdjęła maskę z twarzy, rzuciła ją na ziemię i dobyła swej szpady.
- Dokładnie.
Po jej rywalu widać było ekscytację.
- Nie doceniałem cię. Zatem chodź i pokaż, iż jesteś godna dziedzictwa cieni.
Przez trzy sekundy oboje jeszcze wpatrywali się w siebie, sprawdzając i oceniając oponenta. Potem, jak na sygnał, oboje rzucili się do ataku. Pierwsze szczęknięcia ostrzy wyraziły całą nienawiść determinację, umiejętności i odwagę, którą nosiła w sobie każda z walczących stron. Marlena, w pełni świadoma, że dzięki zdjęciu maski i zaklęciu poprawiającym wzrok nie zostanie oślepiona, jak poprzednio, uderzała jak natchniona, jednak każdy jej cios natrafiał na blokadę, a każda kontra wyprowadzana przez jej rywala trafiała w próżnię. Pierwsze starcie trwało dobrych kilka minut, gdy jednak każda strona uświadomiła sobie pierwsze zwiastuny zmęczenia przy nazbyt widocznym impasie, niczym jak na dźwięk gongu jednocześnie odskoczyli od siebie, by złapać oddech i zaplanować następny ruch. Gdy zaczęli krążyć, w spojrzeniach obojga można było dostrzec wyraźną irytację, że żadne z nich nie osiągnęło widocznej przewagi, jak i ekscytację, iż zwycięstwo nie przyjdzie zbyt łatwo.
Krążenie trwało jeszcze przez chwilę, aż w końcu Marlena zdecydowała się przełamać impas, markując potknięcie. Cień zaatakował natychmiast, widząc, że jej przeciwniczka się zachwiała, lecz srodze się rozczarował, natrafiając na dobrze wypracowaną kontrę. Gdy tylko zdał sobie sprawę z błędu, starał się odskoczyć, ale spóźnił się o ułamek sekundy i zarobił cięcie w prawe ramie, idealnie wymierzone w szczelinę między segmentami pancerza, samemu odpłacając jedynie lekkim zadrapaniem napierśnika swej rywalki. Gdy znalazł się w bezpiecznej odległości, obejrzał ramię. Cios był poważny, ale nie na tyle, by wykluczyć go z walki. Po raz kolejny podjęli krążenie, wiedząc, że żadne z nich nie nabierze się już na tą sztuczkę.
Następne przełamanie impasu przyniosło otoczenie.
Po dłuższej chwili krążenia otaczające ich płomienie dały ponownie o sobie znać. Rozległ się trzask i nagle z resztek wiszącego nad walczącymi sufitu poleciała belka. Marlena, która znajdowała się bliżej miejsca w które uderzyła musiała szybko odskoczyć, co zachwiało jej równowagą, co Cień natychmiast wykorzystał, doskakując do niej i zasypując gradem ciosów. Udało się jej jednak szybko odtoczyć, próbując jednocześnie tak zbliżyć się do belki, by wykorzystać ją na własną korzyść. Zyskała ku temu okazję, gdy ów namiestnik cieni zmienił uchwyt na ostrzach i wyprowadził cięcie do dołu, starając się trafić ją w nogi, czemu ona się przeciwstawiła, najpierw nieco odskakując a następnie używając haka, by zahaczyć o jego ramię i przetoczyć mu się przez plecy. Manewr był niemal samobójczy, jednak się powiódł i po szybkim obrocie wielki kawałek drewna, który omal jej nie zabił, chronił jej prawą flankę przed atakami. Wydawało się, że nie zda się to na długo, bo nagle ten fanatyk rzucił się na nią z ostrzami wysuniętymi w pchnięciu. Jej unik nie był dostatecznie szybki i poczuła zadrapanie w okolicy żeber, ale odpłaciła się uderzeniem głowicą szpady w tył hełmu. Zabójca poleciał pod wpływem uderzenia do przodu, zachowując dość przytomności, by szybko uchylić się przed nadlatującym cięciem, które, gdyby trafiło, odcięłoby mu głowę. W rewanżu wykonał szybkie podcięcie. Ono również nie trafiło w cel, jednak zachwiało jej równowagą na dość długo, by mógł dojść do siebie. Jego następny ruch – odrzucenie ostrzy i rzucenie się na rywalkę z wyciągniętymi pazurami niczym dzikie zwierzę. Marlena nie była dość szybka i wylądowała na podłodze, przygnieciona sporym ciężarem i próbując powstrzymać sięgające ku niej szpony przed wydrapaniem jej oczu, jednocześnie żałując, że nie miała na oczach szkieł, co zdarzało się niezwykle rzadko. Mimo całego swojego wyszkolenia i siły straceńca nie była jednak w stanie powstrzymać sięgających ku niej łap.
Szczęśliwy traf pojawił się wręcz znikąd.
W momencie, w którym pojedynek wydawał się już być przesądzony, nagle jedna ze ścian budynku eksplodowała. Marlena, osłonięta przez przygniatającą ją postać w ponurej zbroi nie odczuła wybuchu niemal w ogóle, jednak Cień nie mógł powiedzieć tego samego o sobie. Drewniana drzazga o długości nieco ponad piętnastu centymetrów trafiła go w ramię, dokładnie w to samo miejsce, w które liznęła go szpada Marleny. Ta widząc chwilowe rozkojarzenie swego przeciwnika, szybko zwinęła prawą dłoń w pięść i skierowała ją ku szczęce przeciwnika. Podbita metalem rękawica spełniła swoje zadanie i asasynka wyzwoliła się ze złowieszczego uścisku, jednak przypłaciła to dwoma zadrapaniami przy lewym oku. Oba o długości około pięciu centymetrów łącznie każde, lekko odchylały w lewo. Jedno przechodziło przez środek oka, drugie przy jego zewnętrznej krawędzi. Na jej szczęście żadne z nich nie uszkodziło gałki ocznej. Gdy tylko szalejący ogień trochę się uspokoił , oboje ponownie stali naprzeciw siebie.
Marlena, dumna, potężna i pewna swego dzierżąc swą kryształową szpadę.
Cień, przyczajony i zwodniczy, trzymający ostrza równolegle do ramion.
Moment trwał zaledwie kilka mrugnięć, aż nagle , jak na sygnał, oboje rzucili się na siebie z ostrzami lśniącymi w płomieniach tkając stalowe sieci każdy cios napotkał kontrę, każda riposta blokadę, żadne z nich nie ustępowało i żadne nie mogło zdobyć przewagi.
Zaiste był to pojedynek godny sagi.
Kacper po raz kolejny uniósł swój miecz i obalił kolejnego cienia. Tak jak i poprzedni przeciwnicy, on również widział na koniec jedynie ostrze z zielonego kryształu, płonące wewnętrznym ogniem. Kiedy już pewność, że jego przeciwnik się nie podniesie, rozejrzał się dookoła.
Ze wszystkich stron nacierała na nich armia niemożliwych do rozpoznania, spowitych cieniem postaci, o różnych kształtach i wymiarach, a każdy z nich starał się dostać do wyłomu, przez który przeszła Marlena do swojego pojedynku. Pozostała piątka dzielnie stawiała opór, używając całego arsenału swoich umiejętności.
Hubert, z twarzą spowitą kapturem, spokojnie stał na niedużym rumowisku z gruzu najbliżej bronionego wejścia i szył ze swojego metalowego łuku, kładąc przeciwników pokotem, od czasu do czasu waląc łęczyskiem najbardziej upartych.
Anita, z twarzą zakrytą zarówno przez kaptur jak i maskę, właśnie wykańczała największego z przeciwników. Jej szabla, świecąca zimnym, jasnym światłem tkwiła w jego ramieniu, tymczasem ona sama wdrapała mu się na ramiona i raz zza razem wbijała ostrza swoich kukri w jego twarz.
Małgorzata, dzierżąc Arwę i Iwarwę, bijące blaskiem z rys, spokojnie rozcinała na kawałki kolejną istotę dość głupią, by podejść bliżej. Wokół niej walały się ciała, zdradzające siłę, jak i wewnętrzną, dobrze kontrolowaną furię tego, kto zmienił je w rąbankę.
Niedaleko niej stał Piotrek w swojej Zbroi Golemów. Dzierżąc ogromny młot był postrachem każdego, na kogo się zamierzał i wszystkich w pobliżu.
Obserwując swoich przyjaciół, Kacper pozwolił sobie na delikatny, drapieżny uśmiech, lecz mina szybko mu zrzedła, gdy spojrzał dalej.
Ogromny legion, składający się niemal wyłącznie z istot podobnych do tych, z którymi właśnie krzyżowali ostrza maszerował w ich stronę. Na razie szli spokojnie, lecz widać było, że pierwsze szeregi wojowników zaczynają już przyspieszać, kierując się prosto na nich.
Było oczywiste, że nie zdołają pokonać ich wszystkich.
Młody wojownik patrzył przez na nadciągającą zagładę, poprawił uchwyt na mieczu i skierował swe kroki do następnego przeciwnika.
- Marlena, cokolwiek robisz, pospiesz się! – krzyknął, rzucając się w wir walki.
Marlena nie musiała słyszeć słów Kacpra, by wiedzieć że czas działa na niekorzyść jej jak i jej przyjaciół. Wymiana ciosów między nią a jej przeciwnikiem s nadal odbywała się w tym samym tempie, jednak wyczuwała, że jej siły zaczynają powoli słabnąć. Z rosnącą powoli lecz nieustannie desperacją zaczęła szukać rozwiązania, które nagle wpadło jej do głowy, gdy wpatrywała się w zablokowane przez nią ostrza Cienia, znajdujące się zaledwie kilka centymetrów od jej twarzy.
Kolejna minuta upłynęła jej na czekaniu na właściwy moment do rozpoczęcia akcji. Zdawała sobie sprawę, że ma tylko jedną próbę, ale nie przejmowała się tym. Gdy miała już pomysł i cel, jej duszę ogarnął zupełny spokój.
Gdy tylko nadarzyła się okazja, wykonała szybki odskok. Kiedy już dzieliło ich dobre kilka metrów, wbiła swoją szpadę w ziemię, a następnie poruszyła lekko nadgarstkami i wysunęła ukryte ostrza. Widząc to, Cień parsknął pogardliwie, schował własne miecze do pochew i w skupieniu zacisnął ręce. Po chwili wokół niego pokazały się smużki dymu, które w ciągu kilku szybkich uderzeń serca zamieniły się w nieduże, lecz piekielnie ostre kolce, znajdujące się przy każdym miejscy chroniącym stawy. Można sobie było wyobrazić drapieżny uśmiech, ukryty pod jego maską.
Walka, którą dotychczas pokazali, miała w sobie ogień, werwę i swoiste piękno. Kiedy tym razem rzucili się do zwarcia, widać było przede wszystkim brutalność. Pięści, ostrza i kolce latały w jedną i drugą stronę, na ogół kontrowane, choć czasem trafiały w cel. Na obu pancerzach pojawiły się rysy, z niektórych zaczęła wypływać krew, jednak żadne ani nie chciało ani nie potrafiło odpuścić.
W pewnym momencie jednak Marlenie nie starczyło sił i wykonała desperacki odskok do tyłu. Cień natychmiast wyczuł szansę. Nagle spowiły go kłęby dymu i w następnej chwili rzucił się do miażdżącej szarży.
Wtedy zdał sobie sprawę z pułapki.
Ułamki sekund przed chwilą, w której miał dosięgnąć celu, Marlena wykonała szybki piruet, chwyciła sterczącą z ziemi szpadę i jednym płynnym ruchem ustawiła ją poziomo na poziomie pasa szarżującego przeciwnika.
Rozległ się błysk i mgnienie oka później oboje stali odwróceni do siebie plecami, w postawach jakie przybrali do wykonania swoich ciosów i ciężko dyszeli. Nie wiadomo było, kto wygrał. Nie bardzo wiadomo było nawet, czy któryś z ataków cokolwiek dał.
Wtem rozległ się brzęk upadającego metalu.
To Cień ciężko upadł na kolana, chwytając się za ranę w brzuchu. Mimo całej swojej siły po chwili leżał na ziemi. Marlena zbierała przez chwilę z powrotem, a następnie otarła szpadę z krwi, schowała ją do pochwy i wolnym krokiem zbliżyła się do tego, którego wyzwała na pojedynek. Ostrożnie, z przygotowanym do ciosu ukrytym ostrzem, przewróciła ciało na plecy, a gdy upewniła się martwoty przeciwnika, użyła ostrza z hakiem, by zedrzeć mu maskę. Choć spodziewała się zobaczyć pod nią różne rzeczy, to jednak nie to. Twarz tego, który ją zabił, niezbyt przypominała ludzką. Pozbawiona nosa i ust, o mocno skośnych oczach wyglądała, jakby była utkana z dymu, mgieł i cieni, poprzecinana bliznami i ropniami. Wpatrując się w to oblicze biła się z myślami. Była tak pogrążona w rozmyślaniach, że nie ujrzała istotnego szczegółu.
Przeoczyła otwarcie oczu.
Szybciej, niż mogłaby zareagować, Cień uniósł prawą rękę i błyskawicznym ruchem chwycił ją za szyję. Nim zdążyła zareagować, usłyszała głos wibrujący magią we wnętrzu jej czaszki.
- Jesteś godna mocy cieni. Teraz przekonajmy się, czy cię to nie zniszczy.
Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, całe jej pole widzenia spowiła czerń.
Zaciekła bitwa wokół magazyny trwała dalej. Mimo osiągnięcia przez Strażnika i jego drużynę szczytów swoich umiejętności, nie byli w stanie opierać się falom cienistych wojowników dużo dłużej. Było ich po prostu zbyt wielu. Wszystkie pistolety były już dawno wypalone, w kołczanach zaczęło brakować pocisków, a efekty eksplozji bomb dawno przestały być widoczne.
Mimo to nikt się nie poddawał. Cała piątka, coraz bardziej zbliżając się do bronionego przez nich wejścia, zaciekle wymieniała ciosy z kolejnymi przeciwnikami, a gdy zaczęli już tworzyć zwarty szereg, zaczęli wyprowadzać coraz bardziej zabójcze kombinacje.
Anita pewnymi, stanowczymi krokami cofała się w kierunku Kacpra, ciągnąc za sobą wyjątkowo obrzydliwego oponenta. Gdy była już wystarczająco blisko, obróciła się w kierunku swojego towarzysza i wykonała skok. Ten, zupełnie jakby czytał jej w myślach, szybko ją złapał, wykonał piruet i posłał ją niczym pocisk w kierunku wytrzeszczającego ze zdumienia oczy przeciwnika. W chwili, gdy dotarło do niego co się stało, leżał bezbronny na ziemi, a ukryte ostrze śmiało mknęło w kierunku jego gardła.
W międzyczasie, Gosia szybko się wspięła i stanęła na ramionach Piotrka, który, gdy tylko wyczuł jej pewną postawę, podskoczył. Jego własna postura w połączeniu z magiczną zbroją dawała mu ogromną siłę i pani porucznik poleciała na niezbyt dużą odległość, ale za to z siła pocisku wyrzuconego z katapulty. Gdy tylko wylądowała na ziemi, wzmocniła chwyt na rękojeściach swoich mieczy i wykonała morderczy piruet, kosząc przeciwników wokół siebie niczym trawę, a ponieważ pułkownik sam wykorzystał swój skok również do wykonania potężnego ciosu młotem, po którym w ziemi został krater o słusznych rozmiarach, mogła szybko i bezpiecznie wrócić do reszty ekipy.
Jednak najbardziej niesamowita kombinacja miała miejsce kilka minut później. Piotrek szybkim ruchem złapał Huberta i płynnie wprawił go w błyskawiczny poślizg, podczas którego ten jak szaleniec wymachiwał toporem, tnąc przeciwników po nogach. Przeciwnika, pod którym zakończył ślizg, ciął idealnie między nogi, a następnie wstał i podskoczył w górę. Kacper i Anita błyskawicznie złapali go za ramiona używając batów i wspomagając się swoimi mocami ściągnęli go z powrotem.
Takie ciosy kupowały im dodatkowy czas, jednak nie były w stanie zmienić ostatecznego rozrachunku.
Wtem, w momencie, gdy już byli bliscy pogodzenia się z porażką, legiony cienistych przeciwników zatrzymały się. Żadne z nich nie wiedziało co się dzieje, lecz dało im to nadzieję, że jednak się udało. Ponieważ nie byli jednak pewni, co to może oznaczać, żadne z nich nie marnowało czasu. Prze kolejnych kilka minut ładowali broń i zbierali siły, na wypadek gdyby miała się zacząć druga runda. Cisza się przedłużała, a napięcie powoli rosło.
Wtem, z dziury, której tak zaciekle bronili, wyskoczyła postać, cała spowita ciemną mgłą. Było już zatem jasne, iż pojedynek się zakończył. Ponieważ żadne z nich nie widziało jego końca i nie chciało zapeszać ani wyrażać swoich obaw, jedynie unieśli lekko broń i czekali w gotowości, gdy ta osoba wylądowała i podniosła się kilka metrów od ich pozycji. W pewnym momencie Anicie w cieniach mignął fragment szarej zbroi, lecz zanim zdążyła wyrazić swoje obawy, zyskali pewność kto przed nimi stoi, bowiem owa postać wyprostowała się, uniosła prawą dłoń i legiony cieni rozpłynęły się w powietrzu. Chwilę później obróciła się i och oczom ukazała się uśmiechnięta twarz Marleny.
- No co się tak patrzycie? – Spytała, a reszta pozbyła się z twarzy wyrazu zdumienia i podeszli do niej z, by klepnąć ją w ramię i pogratulować.
Jak na nią przystało, opowiedziała o przebiegu starcia szczerze prosto i bez zbędnych ozdobników. Opisała cały zażarty pojedynek woli, gdy sama moc tkwiąca w pancerzu decydowała czy jest odpowiednią osobą do dzierżenia drzemiącej w niej potęgi i jak ją do siebie przekonała. A gdy skończyła mówić, obróciła się do Kacpra, zdjęła swoją maskę którą miała zawieszoną na szyi i podała mu ją.
- Możesz ją tak zaczarować tak, żeby dołączała się do pancerza, gdy będę go używać?
- Nie ma sprawy, to nie będzie trudne, ale najpierw… - mówiąc to podał maskę swojej narzeczonej, a ta, rozumiejąc niewypowiedzianą prośbę, uniosła nad nią prawą dłoń, z której wystrzelił strumień światła który sama nazywała laserem. Po chwili przy lewym wizjerze maski pojawiły się dwie rysy, idealnie odpowiadające długością i kształtem szramom zdobiącym teraz twarz jej właścicielki. Chwilę później rozjarzyła się na kilka sekund delikatnym, niebieskim światłem, a następnie wróciła na twarz Marleny, gdzie doczepiła się reszty jej zbroi z lekkim szczękiem. Po chwili nowa wojowniczka cieni odwołała swój pancerz, znów nosząc swoje szaty asasyna, tylko maska pozostała na swoim miejscu. Wówczas Hubert uniósł swój łuk w geście zwycięstwa, a reszta szybko dołączyła do niego, tworząc ich charakterystyczny krąg zwycięstwa. Gdy Marlena wyciągnęła z pochwy swą szpadę, by do nich dołączyć, ze wszystkich ust wyleciała zdumione westchnienia.
Klinga Ostatniej Spowiedniczki nadal była wykonana z jasnobrązowego kryształu, lecz teraz we wnętrzu ostrza kłębiła się chmura cienia. Przez kilka sekund wszyscy się wpatrywali w ten zdumiewający widok, aż w końcu właścicielka wzruszyła ramionami.
- Cóż, wygląda na to, że od teraz niczym się nie różnie od was, jeśli chodzi o niezwykłe wyposażenie.
Na te słowa Anita lekko się zaśmiała, a Kacper skinął głową.
- Na to wygląda – rzekła księżniczka.
- Tak – zgodził się Strażnik, a po chwili schował miecz do pochwy i machnął na resztę ręką. –Chodźcie, najwyższy czas wracać do reszty.
Cała szóstka cicho przekradała się wąskimi uliczkami prosto przez ogień ogarniający tę część Sub Łu – fu, mając nadzieję, że dzięki temu nie zostaną wykryci przez Złotormeńczyków, dopóki nie powrócą do rejonu miasta kontrolowanego przez ich oddziały. Na szpicy Anita ramię w ramię z Hubertem. Ich łuki nadawały się najlepiej do cichego zdejmowania pojedynczych żołnierzy, na których natykali się co jakiś czas. W środku ich kolumny szedł Kacper, Marlena i Małgorzata z dobytymi pistoletami, gotowymi na dołączenie do poważniejszej walki w każdej chwili. Pochód zamykał Piotr z dobytym młotem, od czasu do czasu używając go, aby zawalić kawałek ściany za nimi i zablokować drogę ewentualnemu. Każde z nich świetnie zdawało sobie sprawę, co należy robić i jak poruszać się niezauważenie, zatem byli dobrej myśli. Mieli rację, nie natknęli się na żadne kłopoty.
To kłopoty natknęły się na nich.
Początek wydawał się niegroźny: dwóch strażników stojących na dachu bezpiecznego budynku, z którego mogliby wypatrzyć ich wycieczkę. Łuki już się uniosły, by wystrzelić, lecz zanim strzały zaśpiewały swoją pieśń śmierci ich oczom ukazała się jakże znajoma ciemnoszara zbroja z ostrzami przylegającymi do przedramion. Obrzuciła szybkim wartowników, którzy skulili się ze strachu, a następnie szybkim skokiem pomknęła dalej. Po chwili, gdy już mieli pewność że ich stary znajomy się oddalił, pomknęły strzały do swoich celów i uśpiły strażników. Nie chcąc stracić czasu wznowili marsz, ale gdy doszli do budynku, Marlena nagle zbliżyła się do ściany i szybko wspięła się na dach. Reszta, domyślając się, o co chodzi podążyła za nią.
Ich oczom ukazał się poziom dachów, po którym wielokrotnie wędrowali, jednak tym razem, ze względu na wyskakujące tu i ówdzie języki ognia i dymu całość nabrała surrealistycznego wyglądu. Po kilku sekundach ponownie zobaczyli swego dawnego przyjaciela. Schował ostrza do uprzęży na plecach i szedł sprawnie, acz bez zbędnego pośpiechu kilkadziesiąt metrów dalej. Chociaż na całym obszarze widzieli rozstawionych od czasu do czasu wartowników, ich cała uwaga skupiła się na Cieniu. Chwilę później, jakby wiedziony wewnętrznym instynktem odwrócił się w och stronę. Mimo odległości bez problemu zobaczyli zmianę koloru w wizjerach, gdy znów chwytał za uchwyty swych ostrzy i zaczął biec jak najdalej od nich. Marlena ponownie zareagowała pierwsza, rzucając się w pościg, a pozostali po chwili dołączyli, starając się za nią nadążyć. Nie musieli długo czekać, by rozstawieni tu i ówdzie ich wypatrzyli. Nie minęła nawet minuta, gdy rozległy się pierwsze ostrzegawcze krzyki. Pięć sekund później w ich kierunku poleciały pierwsze pociski. Marlena, ogarnięta szałem ledwo zwracała na to uwagę, jedynie jeszcze bardziej przyspieszyła sprint, natomiast reszta zwolniła, zarówno po to, by unikać wrogiego ostrzału, jak i by zapewnić jej osłonę. Łuki i kusza śpiewały swoją morderczą do wartowników ustawionych na większej odległości, tymczasem Gosia i Piotrek szybko skracali dystans do bliższych im przeciwników i wykańczali ich wręcz. Dzięki temu mieli zapewnioną osłonę, ale dystans pomiędzy nimi a ich opętaną żądzą wyrównania rachunków przyjaciółką znacznie się zwiększył, jednak nadal pozostawała w ich zasięgu wzroku. W końcu jednak zatrzymała się.
Dogonili ją tuż przed wejściem do sporego magazynu, pozbawionego połowy dachu. Niemal ze wszystkich stron otaczały go ściany płomieni. Od ognia było wolne jedynie nieduże przejście przed nimi. Dzięki ubytkom w suficie wszyscy mogli dostrzec, że w budynku, pozbawionym wewnątrz wszelkich skrzyń, mebli i tym podobnych rzeczy, stał ów Cień, na razie rozluźniony, lecz w każdej chwili gotowy, by ruszyć do walki. Żadnemu z nich nie trzeba było mówić, na kogo on czeka. Jego zbroja na moment stanęła w czymś, co wyglądało jak płomienie zrobione z ciemności, następnie uniósł prawą rękę, wykonał palcami zapraszający gest i szybkim saltem w tył, wzmacnianym niewielką ilością swej mocy wskoczył w trzewia budynku.
W przeciągu minuty dotarli na to miejsce. Marlena bez wahania ruszyła do wejścia, ale Kacper zablokował ją szybkim ruchem ręki.
- Jesteś pewna, że tego chcesz?
- To moja walka, muszę to zrobić. To jeden z powodów dla których tu jestem.
- Ludzie – nagle wtrącił się Hubert. – Nie chcę wam przerywać tych rozmyślań o powołaniu, ale mamy towarzystwo – odwrócony w kierunku z którego przyszli wskazał im, nadciągających ze wszystkich stron ciemniaków wspieranych tu i ówdzie przez zwykłych żołnierzy . Wszyscy oni kierowali się w ich stronę.
Nie było czasu do stracenia. Kacper przez kilka sekund wpatrywał się w nadchodzącą nawałę i znów odwrócił się w stronę Marleny.
- Idź tam i wykończ go. Zajmiemy się nimi.
- Dzięki.
- Tylko uważaj. Nie po to przywracałem cię do życia, żeby on znów cię zabił.
- Nie tym razem – wyciągnęła ku niemu rękę. – Razem aż do zwycięstwa.
Bez wahania złapał ją za przedramię i uścisnął.
- I niech to zwycięstwo będzie nasze.
Po tych słowach odwróciła się od swojej drużyny i wskoczyła w głąb budynku. Za nią wyskoczyły płomienie, które wypełniły lukę w ścianie ognia, ale nie przejmowała się tym, wiedząc, że jeśli będzie mogła wyjść stamtąd żywa, to kilka płomyków nie stanie jej na drodze.
Gdy stanęła już na podłodze magazynu, przez głowę przeszła jej myśl o płomieniach tworzących obwód areny i specyficznej atmosferze, która dzięki temu powstała. Jej rozmyślania w tej materii przerwało wejście na ring jej przeciwnika.
- Muszę przyznać, jesteś niesłychanie odważna, albo też niesłychani głupia, kolejny raz krzyżując ze mną ostrza w ten sposób.
- Nigdy nie przepadałam za uciekaniem przed swoimi prześladowcami.
- Naprawdę jesteś aż tak pewna swego? Poprzednim razem, gdy skrzyżowaliśmy ostrza, to ty zostałaś na polu bitwy.
Gdy usłyszała te słowa, w jej oczach widzianych przez wizjery maski pojawiły się iskierki rozbawienia.
- A mimo to wróciłam. Przybyłam z powrotem, by domagać się satysfakcji.
W oczach Cienia widać było tylko ponury nastrój i szczyptę pogardy.
- Wam Smokorianom trzeba przyznać przynajmniej jedno: jesteście niesamowicie aroganccy. Naprawdę uważasz że, choć z mojej ręki padły niezliczone rzesze wspaniałych wojowników, w tym również ty, jesteś w stanie mnie pokonać!?
Słysząc to, Marlena zakręciła kilka razy barkami na rozgrzewkę, zdjęła maskę z twarzy, rzuciła ją na ziemię i dobyła swej szpady.
- Dokładnie.
Po jej rywalu widać było ekscytację.
- Nie doceniałem cię. Zatem chodź i pokaż, iż jesteś godna dziedzictwa cieni.
Przez trzy sekundy oboje jeszcze wpatrywali się w siebie, sprawdzając i oceniając oponenta. Potem, jak na sygnał, oboje rzucili się do ataku. Pierwsze szczęknięcia ostrzy wyraziły całą nienawiść determinację, umiejętności i odwagę, którą nosiła w sobie każda z walczących stron. Marlena, w pełni świadoma, że dzięki zdjęciu maski i zaklęciu poprawiającym wzrok nie zostanie oślepiona, jak poprzednio, uderzała jak natchniona, jednak każdy jej cios natrafiał na blokadę, a każda kontra wyprowadzana przez jej rywala trafiała w próżnię. Pierwsze starcie trwało dobrych kilka minut, gdy jednak każda strona uświadomiła sobie pierwsze zwiastuny zmęczenia przy nazbyt widocznym impasie, niczym jak na dźwięk gongu jednocześnie odskoczyli od siebie, by złapać oddech i zaplanować następny ruch. Gdy zaczęli krążyć, w spojrzeniach obojga można było dostrzec wyraźną irytację, że żadne z nich nie osiągnęło widocznej przewagi, jak i ekscytację, iż zwycięstwo nie przyjdzie zbyt łatwo.
Krążenie trwało jeszcze przez chwilę, aż w końcu Marlena zdecydowała się przełamać impas, markując potknięcie. Cień zaatakował natychmiast, widząc, że jej przeciwniczka się zachwiała, lecz srodze się rozczarował, natrafiając na dobrze wypracowaną kontrę. Gdy tylko zdał sobie sprawę z błędu, starał się odskoczyć, ale spóźnił się o ułamek sekundy i zarobił cięcie w prawe ramie, idealnie wymierzone w szczelinę między segmentami pancerza, samemu odpłacając jedynie lekkim zadrapaniem napierśnika swej rywalki. Gdy znalazł się w bezpiecznej odległości, obejrzał ramię. Cios był poważny, ale nie na tyle, by wykluczyć go z walki. Po raz kolejny podjęli krążenie, wiedząc, że żadne z nich nie nabierze się już na tą sztuczkę.
Następne przełamanie impasu przyniosło otoczenie.
Po dłuższej chwili krążenia otaczające ich płomienie dały ponownie o sobie znać. Rozległ się trzask i nagle z resztek wiszącego nad walczącymi sufitu poleciała belka. Marlena, która znajdowała się bliżej miejsca w które uderzyła musiała szybko odskoczyć, co zachwiało jej równowagą, co Cień natychmiast wykorzystał, doskakując do niej i zasypując gradem ciosów. Udało się jej jednak szybko odtoczyć, próbując jednocześnie tak zbliżyć się do belki, by wykorzystać ją na własną korzyść. Zyskała ku temu okazję, gdy ów namiestnik cieni zmienił uchwyt na ostrzach i wyprowadził cięcie do dołu, starając się trafić ją w nogi, czemu ona się przeciwstawiła, najpierw nieco odskakując a następnie używając haka, by zahaczyć o jego ramię i przetoczyć mu się przez plecy. Manewr był niemal samobójczy, jednak się powiódł i po szybkim obrocie wielki kawałek drewna, który omal jej nie zabił, chronił jej prawą flankę przed atakami. Wydawało się, że nie zda się to na długo, bo nagle ten fanatyk rzucił się na nią z ostrzami wysuniętymi w pchnięciu. Jej unik nie był dostatecznie szybki i poczuła zadrapanie w okolicy żeber, ale odpłaciła się uderzeniem głowicą szpady w tył hełmu. Zabójca poleciał pod wpływem uderzenia do przodu, zachowując dość przytomności, by szybko uchylić się przed nadlatującym cięciem, które, gdyby trafiło, odcięłoby mu głowę. W rewanżu wykonał szybkie podcięcie. Ono również nie trafiło w cel, jednak zachwiało jej równowagą na dość długo, by mógł dojść do siebie. Jego następny ruch – odrzucenie ostrzy i rzucenie się na rywalkę z wyciągniętymi pazurami niczym dzikie zwierzę. Marlena nie była dość szybka i wylądowała na podłodze, przygnieciona sporym ciężarem i próbując powstrzymać sięgające ku niej szpony przed wydrapaniem jej oczu, jednocześnie żałując, że nie miała na oczach szkieł, co zdarzało się niezwykle rzadko. Mimo całego swojego wyszkolenia i siły straceńca nie była jednak w stanie powstrzymać sięgających ku niej łap.
Szczęśliwy traf pojawił się wręcz znikąd.
W momencie, w którym pojedynek wydawał się już być przesądzony, nagle jedna ze ścian budynku eksplodowała. Marlena, osłonięta przez przygniatającą ją postać w ponurej zbroi nie odczuła wybuchu niemal w ogóle, jednak Cień nie mógł powiedzieć tego samego o sobie. Drewniana drzazga o długości nieco ponad piętnastu centymetrów trafiła go w ramię, dokładnie w to samo miejsce, w które liznęła go szpada Marleny. Ta widząc chwilowe rozkojarzenie swego przeciwnika, szybko zwinęła prawą dłoń w pięść i skierowała ją ku szczęce przeciwnika. Podbita metalem rękawica spełniła swoje zadanie i asasynka wyzwoliła się ze złowieszczego uścisku, jednak przypłaciła to dwoma zadrapaniami przy lewym oku. Oba o długości około pięciu centymetrów łącznie każde, lekko odchylały w lewo. Jedno przechodziło przez środek oka, drugie przy jego zewnętrznej krawędzi. Na jej szczęście żadne z nich nie uszkodziło gałki ocznej. Gdy tylko szalejący ogień trochę się uspokoił , oboje ponownie stali naprzeciw siebie.
Marlena, dumna, potężna i pewna swego dzierżąc swą kryształową szpadę.
Cień, przyczajony i zwodniczy, trzymający ostrza równolegle do ramion.
Moment trwał zaledwie kilka mrugnięć, aż nagle , jak na sygnał, oboje rzucili się na siebie z ostrzami lśniącymi w płomieniach tkając stalowe sieci każdy cios napotkał kontrę, każda riposta blokadę, żadne z nich nie ustępowało i żadne nie mogło zdobyć przewagi.
Zaiste był to pojedynek godny sagi.
Kacper po raz kolejny uniósł swój miecz i obalił kolejnego cienia. Tak jak i poprzedni przeciwnicy, on również widział na koniec jedynie ostrze z zielonego kryształu, płonące wewnętrznym ogniem. Kiedy już pewność, że jego przeciwnik się nie podniesie, rozejrzał się dookoła.
Ze wszystkich stron nacierała na nich armia niemożliwych do rozpoznania, spowitych cieniem postaci, o różnych kształtach i wymiarach, a każdy z nich starał się dostać do wyłomu, przez który przeszła Marlena do swojego pojedynku. Pozostała piątka dzielnie stawiała opór, używając całego arsenału swoich umiejętności.
Hubert, z twarzą spowitą kapturem, spokojnie stał na niedużym rumowisku z gruzu najbliżej bronionego wejścia i szył ze swojego metalowego łuku, kładąc przeciwników pokotem, od czasu do czasu waląc łęczyskiem najbardziej upartych.
Anita, z twarzą zakrytą zarówno przez kaptur jak i maskę, właśnie wykańczała największego z przeciwników. Jej szabla, świecąca zimnym, jasnym światłem tkwiła w jego ramieniu, tymczasem ona sama wdrapała mu się na ramiona i raz zza razem wbijała ostrza swoich kukri w jego twarz.
Małgorzata, dzierżąc Arwę i Iwarwę, bijące blaskiem z rys, spokojnie rozcinała na kawałki kolejną istotę dość głupią, by podejść bliżej. Wokół niej walały się ciała, zdradzające siłę, jak i wewnętrzną, dobrze kontrolowaną furię tego, kto zmienił je w rąbankę.
Niedaleko niej stał Piotrek w swojej Zbroi Golemów. Dzierżąc ogromny młot był postrachem każdego, na kogo się zamierzał i wszystkich w pobliżu.
Obserwując swoich przyjaciół, Kacper pozwolił sobie na delikatny, drapieżny uśmiech, lecz mina szybko mu zrzedła, gdy spojrzał dalej.
Ogromny legion, składający się niemal wyłącznie z istot podobnych do tych, z którymi właśnie krzyżowali ostrza maszerował w ich stronę. Na razie szli spokojnie, lecz widać było, że pierwsze szeregi wojowników zaczynają już przyspieszać, kierując się prosto na nich.
Było oczywiste, że nie zdołają pokonać ich wszystkich.
Młody wojownik patrzył przez na nadciągającą zagładę, poprawił uchwyt na mieczu i skierował swe kroki do następnego przeciwnika.
- Marlena, cokolwiek robisz, pospiesz się! – krzyknął, rzucając się w wir walki.
Marlena nie musiała słyszeć słów Kacpra, by wiedzieć że czas działa na niekorzyść jej jak i jej przyjaciół. Wymiana ciosów między nią a jej przeciwnikiem s nadal odbywała się w tym samym tempie, jednak wyczuwała, że jej siły zaczynają powoli słabnąć. Z rosnącą powoli lecz nieustannie desperacją zaczęła szukać rozwiązania, które nagle wpadło jej do głowy, gdy wpatrywała się w zablokowane przez nią ostrza Cienia, znajdujące się zaledwie kilka centymetrów od jej twarzy.
Kolejna minuta upłynęła jej na czekaniu na właściwy moment do rozpoczęcia akcji. Zdawała sobie sprawę, że ma tylko jedną próbę, ale nie przejmowała się tym. Gdy miała już pomysł i cel, jej duszę ogarnął zupełny spokój.
Gdy tylko nadarzyła się okazja, wykonała szybki odskok. Kiedy już dzieliło ich dobre kilka metrów, wbiła swoją szpadę w ziemię, a następnie poruszyła lekko nadgarstkami i wysunęła ukryte ostrza. Widząc to, Cień parsknął pogardliwie, schował własne miecze do pochew i w skupieniu zacisnął ręce. Po chwili wokół niego pokazały się smużki dymu, które w ciągu kilku szybkich uderzeń serca zamieniły się w nieduże, lecz piekielnie ostre kolce, znajdujące się przy każdym miejscy chroniącym stawy. Można sobie było wyobrazić drapieżny uśmiech, ukryty pod jego maską.
Walka, którą dotychczas pokazali, miała w sobie ogień, werwę i swoiste piękno. Kiedy tym razem rzucili się do zwarcia, widać było przede wszystkim brutalność. Pięści, ostrza i kolce latały w jedną i drugą stronę, na ogół kontrowane, choć czasem trafiały w cel. Na obu pancerzach pojawiły się rysy, z niektórych zaczęła wypływać krew, jednak żadne ani nie chciało ani nie potrafiło odpuścić.
W pewnym momencie jednak Marlenie nie starczyło sił i wykonała desperacki odskok do tyłu. Cień natychmiast wyczuł szansę. Nagle spowiły go kłęby dymu i w następnej chwili rzucił się do miażdżącej szarży.
Wtedy zdał sobie sprawę z pułapki.
Ułamki sekund przed chwilą, w której miał dosięgnąć celu, Marlena wykonała szybki piruet, chwyciła sterczącą z ziemi szpadę i jednym płynnym ruchem ustawiła ją poziomo na poziomie pasa szarżującego przeciwnika.
Rozległ się błysk i mgnienie oka później oboje stali odwróceni do siebie plecami, w postawach jakie przybrali do wykonania swoich ciosów i ciężko dyszeli. Nie wiadomo było, kto wygrał. Nie bardzo wiadomo było nawet, czy któryś z ataków cokolwiek dał.
Wtem rozległ się brzęk upadającego metalu.
To Cień ciężko upadł na kolana, chwytając się za ranę w brzuchu. Mimo całej swojej siły po chwili leżał na ziemi. Marlena zbierała przez chwilę z powrotem, a następnie otarła szpadę z krwi, schowała ją do pochwy i wolnym krokiem zbliżyła się do tego, którego wyzwała na pojedynek. Ostrożnie, z przygotowanym do ciosu ukrytym ostrzem, przewróciła ciało na plecy, a gdy upewniła się martwoty przeciwnika, użyła ostrza z hakiem, by zedrzeć mu maskę. Choć spodziewała się zobaczyć pod nią różne rzeczy, to jednak nie to. Twarz tego, który ją zabił, niezbyt przypominała ludzką. Pozbawiona nosa i ust, o mocno skośnych oczach wyglądała, jakby była utkana z dymu, mgieł i cieni, poprzecinana bliznami i ropniami. Wpatrując się w to oblicze biła się z myślami. Była tak pogrążona w rozmyślaniach, że nie ujrzała istotnego szczegółu.
Przeoczyła otwarcie oczu.
Szybciej, niż mogłaby zareagować, Cień uniósł prawą rękę i błyskawicznym ruchem chwycił ją za szyję. Nim zdążyła zareagować, usłyszała głos wibrujący magią we wnętrzu jej czaszki.
- Jesteś godna mocy cieni. Teraz przekonajmy się, czy cię to nie zniszczy.
Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, całe jej pole widzenia spowiła czerń.
Zaciekła bitwa wokół magazyny trwała dalej. Mimo osiągnięcia przez Strażnika i jego drużynę szczytów swoich umiejętności, nie byli w stanie opierać się falom cienistych wojowników dużo dłużej. Było ich po prostu zbyt wielu. Wszystkie pistolety były już dawno wypalone, w kołczanach zaczęło brakować pocisków, a efekty eksplozji bomb dawno przestały być widoczne.
Mimo to nikt się nie poddawał. Cała piątka, coraz bardziej zbliżając się do bronionego przez nich wejścia, zaciekle wymieniała ciosy z kolejnymi przeciwnikami, a gdy zaczęli już tworzyć zwarty szereg, zaczęli wyprowadzać coraz bardziej zabójcze kombinacje.
Anita pewnymi, stanowczymi krokami cofała się w kierunku Kacpra, ciągnąc za sobą wyjątkowo obrzydliwego oponenta. Gdy była już wystarczająco blisko, obróciła się w kierunku swojego towarzysza i wykonała skok. Ten, zupełnie jakby czytał jej w myślach, szybko ją złapał, wykonał piruet i posłał ją niczym pocisk w kierunku wytrzeszczającego ze zdumienia oczy przeciwnika. W chwili, gdy dotarło do niego co się stało, leżał bezbronny na ziemi, a ukryte ostrze śmiało mknęło w kierunku jego gardła.
W międzyczasie, Gosia szybko się wspięła i stanęła na ramionach Piotrka, który, gdy tylko wyczuł jej pewną postawę, podskoczył. Jego własna postura w połączeniu z magiczną zbroją dawała mu ogromną siłę i pani porucznik poleciała na niezbyt dużą odległość, ale za to z siła pocisku wyrzuconego z katapulty. Gdy tylko wylądowała na ziemi, wzmocniła chwyt na rękojeściach swoich mieczy i wykonała morderczy piruet, kosząc przeciwników wokół siebie niczym trawę, a ponieważ pułkownik sam wykorzystał swój skok również do wykonania potężnego ciosu młotem, po którym w ziemi został krater o słusznych rozmiarach, mogła szybko i bezpiecznie wrócić do reszty ekipy.
Jednak najbardziej niesamowita kombinacja miała miejsce kilka minut później. Piotrek szybkim ruchem złapał Huberta i płynnie wprawił go w błyskawiczny poślizg, podczas którego ten jak szaleniec wymachiwał toporem, tnąc przeciwników po nogach. Przeciwnika, pod którym zakończył ślizg, ciął idealnie między nogi, a następnie wstał i podskoczył w górę. Kacper i Anita błyskawicznie złapali go za ramiona używając batów i wspomagając się swoimi mocami ściągnęli go z powrotem.
Takie ciosy kupowały im dodatkowy czas, jednak nie były w stanie zmienić ostatecznego rozrachunku.
Wtem, w momencie, gdy już byli bliscy pogodzenia się z porażką, legiony cienistych przeciwników zatrzymały się. Żadne z nich nie wiedziało co się dzieje, lecz dało im to nadzieję, że jednak się udało. Ponieważ nie byli jednak pewni, co to może oznaczać, żadne z nich nie marnowało czasu. Prze kolejnych kilka minut ładowali broń i zbierali siły, na wypadek gdyby miała się zacząć druga runda. Cisza się przedłużała, a napięcie powoli rosło.
Wtem, z dziury, której tak zaciekle bronili, wyskoczyła postać, cała spowita ciemną mgłą. Było już zatem jasne, iż pojedynek się zakończył. Ponieważ żadne z nich nie widziało jego końca i nie chciało zapeszać ani wyrażać swoich obaw, jedynie unieśli lekko broń i czekali w gotowości, gdy ta osoba wylądowała i podniosła się kilka metrów od ich pozycji. W pewnym momencie Anicie w cieniach mignął fragment szarej zbroi, lecz zanim zdążyła wyrazić swoje obawy, zyskali pewność kto przed nimi stoi, bowiem owa postać wyprostowała się, uniosła prawą dłoń i legiony cieni rozpłynęły się w powietrzu. Chwilę później obróciła się i och oczom ukazała się uśmiechnięta twarz Marleny.
- No co się tak patrzycie? – Spytała, a reszta pozbyła się z twarzy wyrazu zdumienia i podeszli do niej z, by klepnąć ją w ramię i pogratulować.
Jak na nią przystało, opowiedziała o przebiegu starcia szczerze prosto i bez zbędnych ozdobników. Opisała cały zażarty pojedynek woli, gdy sama moc tkwiąca w pancerzu decydowała czy jest odpowiednią osobą do dzierżenia drzemiącej w niej potęgi i jak ją do siebie przekonała. A gdy skończyła mówić, obróciła się do Kacpra, zdjęła swoją maskę którą miała zawieszoną na szyi i podała mu ją.
- Możesz ją tak zaczarować tak, żeby dołączała się do pancerza, gdy będę go używać?
- Nie ma sprawy, to nie będzie trudne, ale najpierw… - mówiąc to podał maskę swojej narzeczonej, a ta, rozumiejąc niewypowiedzianą prośbę, uniosła nad nią prawą dłoń, z której wystrzelił strumień światła który sama nazywała laserem. Po chwili przy lewym wizjerze maski pojawiły się dwie rysy, idealnie odpowiadające długością i kształtem szramom zdobiącym teraz twarz jej właścicielki. Chwilę później rozjarzyła się na kilka sekund delikatnym, niebieskim światłem, a następnie wróciła na twarz Marleny, gdzie doczepiła się reszty jej zbroi z lekkim szczękiem. Po chwili nowa wojowniczka cieni odwołała swój pancerz, znów nosząc swoje szaty asasyna, tylko maska pozostała na swoim miejscu. Wówczas Hubert uniósł swój łuk w geście zwycięstwa, a reszta szybko dołączyła do niego, tworząc ich charakterystyczny krąg zwycięstwa. Gdy Marlena wyciągnęła z pochwy swą szpadę, by do nich dołączyć, ze wszystkich ust wyleciała zdumione westchnienia.
Klinga Ostatniej Spowiedniczki nadal była wykonana z jasnobrązowego kryształu, lecz teraz we wnętrzu ostrza kłębiła się chmura cienia. Przez kilka sekund wszyscy się wpatrywali w ten zdumiewający widok, aż w końcu właścicielka wzruszyła ramionami.
- Cóż, wygląda na to, że od teraz niczym się nie różnie od was, jeśli chodzi o niezwykłe wyposażenie.
Na te słowa Anita lekko się zaśmiała, a Kacper skinął głową.
- Na to wygląda – rzekła księżniczka.
- Tak – zgodził się Strażnik, a po chwili schował miecz do pochwy i machnął na resztę ręką. –Chodźcie, najwyższy czas wracać do reszty.