Opiekunowie wiedzy

Dzień, w którym pierwszy raz spotkałem jego wysokość zaczynał się normalnie. Było wczesne popołudnie i siedziałem zatopiony w lekturze „Demoniego bestiariusza”, Gdy system dzwonków poinformował mnie, że ktoś wchodzi głównym wejściem. Energicznym ruchem odszedłem od biurka i ruszyłem w stronę okna, biorąc lunetę. Pierwsze spojrzenie było intrygujące – dostrzegłem cztery postacie, dwie w mundurach wojskowych i nietypowych pancerzach, jedną w szatach asasyna i jedną w szarej zbroi płytowej, prostej i eleganckiej, chwilowo bez hełmu. Potrzebowałem niecałych pięciu sekund, by zrozumieć, kto nawiedził moje skromne progi. Szybkim krokiem podszedłem do ściany, przy której składowałem potrzebne rzeczy. Przypiąłem do pasa miecz, poprawiłem medalion i gdy spojrzenie w lustro upewniło mnie, że prezentuję się jak przystało na najwyższego rangą opiekuna wiedzy, skierowałem się ku jednemu z wyjść.


Kiedy Kacper ze swoimi towarzyszami przekroczył próg komnaty, nie wiedział co powiedzieć. Ogromne pomieszczenie było wypełnione regałami, na których jeżyły się okładki niezmierzonej ilości tomów. Wiele półek było bogato zdobionych przeróżnymi motywami, od bitew począwszy, na obrazach tkliwych scen miłosnych. Tu i ówdzie stały pancerze różnej maści, które, choć nierzadko wymyślnie inkrustowane intrygującymi motywami i wszelakimi metalami, zdradzały walory użytkowe. W oczy rzucała się dziwna konstrukcja która stała na kolumnach umiejscowionych w punkcie centralnym komnaty, do której prowadziły jedne, kręcone schody. Wszystko wskazywało na to, że jest to tylko kolejne pomieszczenie na książki, lecz, zgodnie z tym, co powiedziały mu Marlena i Małgorzata, był to prywatny gabinet mistrza opiekunów wiedzy, skąd miał oko na całą bibliotekę. Mimo zapewnień swoich towarzyszek, że jest tu bezpieczny i swojej fascynacji książkami, czuł się dziwnie w tym miejscu i widział, że Piotrek również podziela jego obawy. To miejsce nie było zwyczajne. Tu nawet kurz i cisza zdawały się być przesycone wiedzą i tajemnicą.
Wtem, w najmniej spodziewanym momencie, po prawej stronie, poza zasięgiem ich wzroku rozległ się głośny stuk. Cała czwórka obróciła się w tamtym kierunku, lecz tylko panowie przesunęli ręce bliżej broni. Ich oczom ukazał się dla tego miejsca widok zarówno zwykły, jak i niezwykły.
Hałas wywołała drabina zamocowana na szynach, służąca do sięgania na wyższe regały, na której stał człowiek. Był to mężczyzna odziany w karmazynowe szaty z głębokim kapturem, bardzo przypominające odzienie asasyna, poza tym miał dziwnie znajome karwasze i skórzane buty do kolan. U pasa zawiesił długi, półtoraręczny miecz z prostym jelcem, rękojeścią owiniętą skórą i małym, jasnozielonym kamieniem zamocowanym w głowicy. Gdy zszedł z drabiny i podszedł do nich ich uwagę przykuły dwie rzeczy: nieprzejrzysta chusta, którą przesłaniał całą twarz od nosa w dół i medalion zawieszony na jego piersi. Wisiał on na ciężkim, srebrnym łańcuchu i przedstawiał nachodzące na siebie księgę i miecz, przy czym książka została przedstawiana niczym tarcza, za którą stało ostrze, stojące niczym krzyż. Wizerunek otaczały dwa pierścienie. Zewnętrzny zawierał szesnaście małych kamieni szlachetnych, każdy w innym kolorze. W drugim znajdował się napis runiczny. Była to ta sama sentencja zdobiąca portal nad wejściem do biblioteki: każde życie które pochłonę, czyni mnie silniejszym.
Wszyscy wpatrywali się w ową postać przez dobrą chwilą, czym najwyraźniej się lekko zirytował. W końcu wydał z siebie lekkie prychnięcie i odezwał się do nich głębokim głosem, który wydawał się lekko sztuczny.
- Napatrzyliście się już? – spytał, a następnie odwrócił się do nich plecami i poszedł w stronę centrum komnaty, machając do nich zachęcająco ręką. – No chodźcie, nie ugryzę was.
I po chwili wszyscy kroczyli spokojnym, mimo to żwawym marszem.


Aby być szczerym, muszę przyznać, że lekkie straszenie poprzez podchodzenie do kogoś niezauważonym i oznajmianie o swojej obecności z bliskiego dystansu sprawiało mi trochę radości, co później udało mi się zaszczepić jego wysokości. Na swoje usprawiedliwienie powiem jednak, że to nie straszenie mnie bawiło. Dla mnie była to zawsze swojego rodzaju gra, test umiejętności, natomiast strach jaki udało mi się wtedy wywołać nigdy nie miał niebezpiecznych rozmiarów i był nie tyle nagrodą, co świadectwem, że mi się udało, a moje umiejętności pozostają na wysokim poziomie. Początek marszu upłynął w ciszy, jednak podczas spaceru postanowiłem zadać kilka pytań, na które potrzebowałem lub chciałem uzyskać odpowiedzi. Nie zacząłem jednak od razu, bo byłem ciekaw, czy może oni pierwsi zaczną. W końcu, po kilku minutach kluczenia między regałami usłyszałem pierwsze pytanie.
- Czemu ta część biblioteki jest taka kręta i nie ma żadnych oznaczeń?
- Dobre pytanie, wasza wysokość – odrzekłem, odwracając się w stronę moich towarzyszy, ale dalej maszerując do przodu. – Weszliśmy właśnie w tą część biblioteki, w której trzymamy dzieła, które są po prostu niebezpieczne dla zwykłych ludzi. Dlatego postanowiono utrudnić do nich dostęp. Jeśli ktoś chce skorzystać z tych tomów, najpierw musi przedłożyć prośbę do mnie, a jeśli uznam, że poradzi sobie z tą wiedzą, pomagam mu ja albo któryś z moich ludzi.
- To trochę nie w porządku, ukrywać wiedzę przed innymi.
- Ślubowaliśmy bronić tej wiedzy za każdą cenę, a niektórzy ludzie nie potrafią znieść pewnych objawień. Czasem pomaganie ludziom oznacza, ze musimy działać wbrew ich woli. To temat wart przemyśleń. Marleno – zwróciłem się do mojej dawnej przyjaciółki. – To naprawdę miłe, że wpadliście, ale szczerze wątpię, by chodziło wam tylko o towarzyskie spotkanie, albo że to jedynie pretekst, byśmy odnowili naszą dawną znajomość – gdy zobaczyłem rumienieć na jej twarzy, uśmiechnąłem się krzywo za swoją przesłoną. – Co się tak rumienisz, przecież było bardzo miło. Ale na poważnie, o co chodzi?
Jej zakłopotanie trwało jeszcze chwilę, ale w końcu zebrała się na odpowiedź, a gdy otworzyła usta, już wiedziałem co zamierza powiedzieć.
- Pamiętasz o umowie między pancerzami, a mistrzami opiekunów, prawda?
- O tej umowie przypomina mi każde spojrzenie w lustro. No dobra – ponieważ nie chciałem specjalnie przedłużać wycieczki, sięgnąłem do regału, obok którego staliśmy, znalazłem właściwy włączniki i otworzyłem przejście na skróty do serca biblioteki. – Chodźcie, tędy będzie szybciej.
- Tego przejścia nigdy mi nie pokazałeś.
- Bo zabraniał mi tego kodeks. Tylko opiekunowie i opiekunki mogą znać każde tajne przejście w tej sali, a i wśród nas można zliczyć na palcach jednej ręki wszystkich, którzy naprawdę dysponują tą wiedzą.
Kolejnych kilka minut spaceru upłynęło w ciszy. W końcu jednak zatrzymaliśmy się przed schodami prowadzącymi do mojego gabinetu.
- No dobrze, do mojego gabinetu wejdziesz tylko ty wasza wysokość – spodziewane protesty uciszyłem szybkim podniesieniem ręki. – Przykro mi, ale to co mam do powiedzenia nie należy do wiedzy, która powinna stać się powszechną. Marleno, część z tego co powiem już znasz, poza tym będę chciał z tobą porozmawiać, więc chodź. Zaczekasz przed drzwiami, aż skończymy rozmowę.
- Chcesz powiedzieć, że traktujesz mnie jak swoje popychadło? – Pytanie było obraźliwe, ale lekki, ledwo widoczny uśmiech na jej twarzy dawał jasno do zrozumienia, że tylko żartuje.
- Nie, nie jak popychadło, tylko jak uczennicę.
- Czyli jak za starych, dobrych czasów.
- Dokładnie, chodźcie.
Choć to może dziwne, zawsze miałem sentyment do schodów prowadzących do mojego gabinetu. Kręcona spirala z czarnego lekko połyskliwego metalu z elegancką poręczą sprawiała wrażenie, jakby to było ścieżka prowadząca do największej z tajemnic i przez całą swą służbę starałem się, aby rzeczywiście tak było. Gdy w końcu byliśmy przed drzwiami, przyłożyłem do nich medalion i cicho się otworzyły. Zaprosiłem młodego władcę do środka, a zanim sam wszedłem, przyjrzałem się reszcie ekipy. Pani porucznik stała przy jednym z regałów poświęconych historii Starożytnych, wertując jakiś tom, pułkownik Jakobiński stał zaraz u podnóża schodów, a jego postawa zdradzała lekkie nerwy. Natomiast Marlena stanęła obok moich drzwi i oparła się o ścianę w oczekiwaniu na rozmowę ze mną. Uśmiechnąłem się lekko pod przesłoną i przekroczyłem próg mojego gabinetu.
Widziałem na twarzy mego gościa, że jest lekko zdumiony wystrojem mojego gabinetu. Choć przez moment patrzyłem tęsknym wzrokiem na kolejne spiralne schody prowadzące do sypialni, podszedłem za młodzieńcem do strefy gabinetu, w której trzymałem pamiątki ze swojej przeszłości.
- Skąd masz szaty asasyna? – usłyszałem pytanie.
- Ze swoich młodych lat, kiedy sam służyłem w zakonie – gdy tylko się ku mnie odwrócił, poruszyłem lekko nadgarstkami i z karwaszy wysunęły się moje ukryte ostrza. Preferowałem dwa zwykłe. Choć umiałem się posługiwać i doceniałem ostrze z hakiem, uważałem „bliźniaki” za bardziej użyteczne, jako że hak miał tendencje do zaklinania się w walce w ciałach wrogów. Gdy wypowiedziałem swoje stwierdzenie na głos, Kacper lekko pokiwał głową na znak, że moje słowa mają sens. Przez chwilę patrzyłem melancholijnie na tą pamiątkę dawnych dni i wróciłem do rzeczywistości. - To były przyjemne czasy.
- Skoro tak, to dlaczego odszedłeś?
- To nie była do końca moja decyzja. Teraz muszę cię ostrzec. To, co teraz powiem i pokażę widzieli tylko nieliczni i pragnę, aby tak pozostało – kiedy skinął głową na znak, iż dotrzyma tajemnicy, sięgnąłem do twarzy i opuściłem przesłonę. Na twarzy strażnika pojawiło się zdumienie połączone ze zmieszaniem, które widziałem u każdego, któremu to pokazałem. Nie winiłem nikogo. Po chwili sam spojrzałem w lustro.
Jak zawsze miałem mieszane uczucia na widok mojego ciała ciągnącego się od dolnej wargi przez całe gardło po pierwsze kości klatki piersiowej wykonanego z delikatnie lśniącego metalu. Niemal za każdym razem, gdy na to patrzyłem, wracały do mnie wspomnienia z tamtej walki, ból odniesionych ran i echo umowy, na jaką się zgodziłem. Po kilkunastu sekundach miałem już dość tych przebłysków i bardziej niż chętnie znów założyłem przesłonę na twarz i ponownie zwróciłem się w stronę mojego gościa.
- Jak to się stało? – spytał.
- To było niemal dwadzieścia lat temu – zacząłem – Byłem wówczas jednym ze starszych rangą asasynów. Wiodłem raczej samotne życie, ale byłem szczęśliwy. Zgromadzenie czarodziejów poprosiło nas o wsparcie. Mieliśmy im pomóc w zlikwidowaniu renegata, który niemal na pewno zawarł przymierze z Mistrzem Nocy. Czarnoksiężnik zabarykadował się w jakiejś naprędce wzniesionej przez niego wieżyczce na odludziu. Miałem jednego kolegę z bractwa i kilku czarowników. Mieliśmy dobry plan i sprzęt, ale okazało się, że w naszych szeregach czaił się zdrajca. Plan wziął w łeb. Większość magów zginęła, a mój towarzysz, Ryszard, został pojmany przez owego zdrajcę, najmłodszego czarownika, który przybył tam z nami.
Przez moment panowała cisza, podczas której przed oczami miałem twarze poległych kolegów. To nigdy nie jest miłe uczucie.
- Co się stało później?
- Cóż, zdecydowałem, że dokończę zadanie mimo wszystko. Srodze się pomyliłem. Udało mi się dopaść zdrajcę i stoczyłem z nim zacięty pojedynek. W końcu jednak dosięgnąłem go ukrytym ostrzem. Jednak tuż przed śmiercią udało mu się rzucić jeszcze jedno zaklęcie. Była to kula ognia i kwasu, a ja okazałem się zbyt wolny – na moment przerwałem opowieść i sięgnąłem ręką do gardła, wspominając tamten ból. – Czar był za słaby, by pozbawić mnie głowy, ale przeżarł mi się przez ciało, w wyniku czego nie mogłem oddychać.
- Jak się uratowałeś?
- Nie ja – rzekłem – Jeden z ocalałych czarodziejów znalazł mnie niemal w ostatniej chwili i naprędce wykonał odlew, który przed chwilą widziałeś. Mimo to i tak byłem o włos od śmierci i niechybnie przekroczyłbym wieczną bramę, gdyby nie twoje pancerze.
- Moje pancerze? A co one zrobiły?
- Kiedy leżałem w szpitalu i dogorywałem, odwiedziły mnie we śnie. Zaproponowały mi, że wzmocnią ową protezę i mnie samego, bym mógł przeżyć. W zamian ja miałem objąć godność mistrza opiekunów wiedzy.
- Dlaczego ci to zaproponowały? Dano mi do zrozumienia, że poza moją osobą jako strażnika są niezbyt pomocne dla innych, no chyba że ja tak zadecyduję.
- Ponieważ stwierdziły, iż jestem najlepszym kandydatem na to stanowisko. Jedną z kilku rzeczy, które te zbroje zrobiły po odejściu strażników, było zawarcie umowy z nami. Na jej mocy osoba wybrana na mistrza naszego zakonu, która dożyje powrotu władców Smokorii, będzie żyć dostatecznie długo, by zachować historię tego, który odnowi przymierze między smokami a ludźmi.
- Nadal niespecjalnie rozumiem. Czemu ta historia jest tak ważna, że nie może jej napisać ktokolwiek, albo chociaż pierwszy z brzegu kronikarz?
- Ponieważ tacy ludzie mają tendencje do ubarwiania. Poza tym ja będę mógł mieć relacje bezpośrednio od bohaterów, a mam w planie przynajmniej częściowo oglądać wydarzenia na własne oczy. Co do pytania, dlaczego ta wojna z siłami piekła będzie ważniejsza niż inne, nie potrafię udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi. Moglibyśmy poszukać wskazówek w proroctwach, ale są niekompletne. Jeśli znajdziesz jakąś całość, chętnie się przyjrzę. Osobiście podejrzewam, iż zyskacie szansę dokonania czegoś, co wyniesie was do grona Nieśmiertelnych. O nich chyba już słyszałeś.
Skinięcie głową potwierdziło moje podejrzenia, co było satysfakcjonujące.
- Czy było łatwo poświęcić temu całe życie? Nie było kogoś, od kogo trudno byłoby się poświęcić, nawet za cenę życia?
- Moja rodzina zmarła na jakąś zarazę, jakiś rok po moim wstąpieniu do zakonu. A miłość? – lekko prychnąłem – Swego czasu miałem ukochaną, zresztą nadal ją kocham. Jednak opuściła moje rodzinne strony niedługo przed tym, jak wstąpiłem do bractwa i nie widziałem jej od tamtej pory. A wierz mi, próbowałem ją znaleźć nie raz i nie dwa. Czasem mam chwile, w których żałuję, iż nie mogę po prostu wyjść na zewnątrz, skrzyknąć znajomych i się zabawić, czy po prostu posiedzieć. Jednak już wtedy, gdy stałem się asasynem miałem świadomość, że takie życie nie jest dla mnie. Należę do wymierającego gatunku ludzi, którzy nie nadają się do zwykłego życia, a duchowieństwo nigdy mnie nie pociągało. Nie mam do tego predyspozycji, a tutaj robię to, co kocham i do tego dobrze mi się tu żyje.
Na moment zapadła denerwująca cisza, którą postanowiłem szybko przerwać .
- No dobrze, mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, a muszę jeszcze porozmawiać z Marleną. Mogę odpowiedzieć jeszcze na jedno pytanie.
Kacper, na chwilę się zamyślił, przykładając dłoń do podbródka, a lekkie machnięcie nią kilka sekund później świadczyło, że znalazł coś, co go interesuje.
- Jak będziesz chciał zacząć tą całą opowieść?
Słysząc to, uśmiechnąłem się.
- Zacznę od streszczenia bitwy nad Zatoką Pyłu, jak do niej doszło i jej następstwa. Celowo z lukami, by zachęcić do dalszego odkrywania tej historii.
Na pożegnanie uścisnąłem młodemu władcy rękę i powiedziałem mu, żeby nie czekał na swoją przyjaciółkę, jako że przeczuwałem długą konwersację. Kiedy moja przyjaciółka przekroczyła próg, wyjrzałem za okno gabinetu, by upewnić się, że reszta moich gości spełniła moją prośbę. Kiedy zobaczyłem, że znikają w tajnym przejściu, odwróciłem się w kierunku mojej towarzyszki. Nie musiałem zbyt długo czekać na pierwsze pytanie.
- No i co sądzisz o jego wysokości?
- Cóż, przez większość czasu to ja mówiłem, a on słuchał. Mogę jednak szczerze powiedzieć, ze to uprzejmy, dobrze zapowiadający się młodzieniec.
- Lubi czytać, więc jestem pewna, że jeszcze cię odwiedzi.
- Będzie naprawdę miło. Nauka jest kamieniem węgielnym opiekunów.
- Ile mu powiedziałeś?
- Tyle ile mogłem i ile powinienem. Musi rozumieć swoje zadanie, ale jeśli powiem mu zbyt wiele, zrobi się tylko bałagan, który będzie trudno posprzątać. Są też fragmenty których sam nie znam i to on musi je odkryć. Poza tym na część wiedzy musi sobie zasłużyć u kogoś innego.
- Jak choćby o Krypcie? – pytając o to uniosła jedną brew. Trik, którego sam ją nauczyłem.
- Dokładnie. Na palcach jednej ręki można zliczyć osoby poza moim bractwem, które o niej wiedzą. Jedną z nich jesteś ty i pamiętaj, że w tej kwestii wiąże cię obietnica.
- Nigdy o tym nie zapominam. Jesteś pewien, że dobrze się za to zabierasz?
- Mam nadzieję. Poświęciłem tej ścieżce życia resztki szansy na znalezienie miłości i fragment duszy. Naprawdę wolałbym, żeby się udało.
- Pokładasz w tym naprawdę sporo wiary.
- Czasem nie zostaje nam nic innego, jak tylko skoczyć w przepaść, wierząc, że wyjdziemy z tego w jednym kawałku.
Po tym stwierdzeniu odwróciłem się twarzą w stronę okna i zacząłem patrzeć w dal. Przed oczami przewijały się wspomnienia wydarzeń i ludzi, którzy kiedyś wiele dla mnie znaczyli, a już odeszli. Rozmyślania zastały jednak przerwane, gdy Marlena stanęła obok mnie, zdjęła mi kaptur i opuściła przesłonę.
- Wiesz, że zawsze możesz znaleźć oparcie u mnie – szepnęła mi do ucha, na co w lekkim uśmiechu uniósł mi się prawy kącik ust.
- U ciebie i tylu kobiet ilu tylko zapragnę. Jesteś pewna, ze tego chcesz?
- Tak samo jak wtedy, gdy zasugerowałam to po raz pierwszy – odparła, choć lekko pisnęła, gdy chwyciłem jej pośladek. – Myślę, że w tej chwili oboje tego potrzebujemy.
Straciłem możliwość przemyślenia sprawy, gdy nachyliła ku mnie usta do pocałunku, choć nawet nie chciałem udzielać innej odpowiedzi. W końcu rzadko się odmawia kobiecie proponującej wspólną noc. Kiedy pocałunek zaczął się stawać gorętszy i zaczynaliśmy sobie pozawalać na coraz więcej, przez głowę przeszła mi pewna myśl. Życie sporo mi odebrało. Jednakże żywot badacza, kobieciarza i okazjonalnego wojownika nie był zły.
Każde życie, które pochłonę, czyni mnie silniejszym.
Odpowiedz
← Fan Works

Opiekunowie wiedzy - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...