W miejskim garnizonie panowała zwyczajna krzątanina. Sierżant Małgorzata Serela czuła się w swoim żywiole, bez problemu radząc sobie z wszelkimi spięciami. Taki dzień był dla niej chlebem powszednim. Gdy szła przez plac, pouczała ćwiczących rekrutów, jak powinni używać broni, kazała uważać na transport zapasów, wymieniała uwagi ze starszymi podkomendnymi. Dzień, jak każdy inny.
A jednak nie opuszczało jej przeczucie, że to nie będzie zwykły dzień.
Małgorzata była średniego wzrostu i gwoli dokładności dość pulchna, jednak każdy jej krok zdradzał, że ani trochę nie umniejsza to jej zręczności ani umiejętności. Miała ciemne oczy i długie czarne włosy, które z wyjątkiem grzywki zakrywającej czoło splatała w długi warkocz opadający jej na plecy. Była ubrana w dobrze zrobioną zbroję z przyczernianej stali, a pod pachą niosła hełm. U pasa wisiał jej ulubiona broń - miecz półtoraręczny – a na plecach miała przewieszoną rodową broń, czyli miecze znane jako Arwa i Iwarwa.
Gdy z głównego budynku koszar wyszedł kapitan, pani sierżant podeszła do niego i zasalutowała, przykładając pięść do serca.
- Co na dziś, kapitanie? – spytała.
- To będzie długi dzień. – odparł.
- Któryś z gangów?
- Chciałbym, tak byłoby prościej. Ale nie, dziś w planie mamy dostawę sprzętu, dostaniemy paru nowych oficerów…
- Stawiam pięć smoków, że będę musiała któremuś przyłożyć.
- Nie przyjmuje zakładu, znam takich jak oni i znam ciebie. A, jeszcze jedno. Mój kolega z pałacu dał mi cynk, że może nas dziś odwiedzić Smoczy Strażnik.
Na wieść o tym, jej oczy na chwilę się rozszerzyły.
- Zrozumiałabym inspekcję kilku szyszek z pałacu, ale czego tu szuka nasz najwyższy przełożony?
- Nie mam pojęcia, a przynajmniej nic pewnego. Jedni plotkarze mówią, że zamierza zdyscyplinować paru oficerów, co jest dość prawdopodobne po akcji z majorem Kiełakiem. – mówiąc to, wydął usta. – Inni natomiast twierdzą, że chce poszukać dobrych ludzi do swojej osobistej gwardii.
- Do tego wystarczyłoby przysłać kogoś zaufanego. Małgorzata zmarszczyła brwi.
- Wiem, ale to właśnie słyszałem.
- Nie podoba mi się to.
- Mam podobne odczucia, ale nic na to nie poradzimy. Będziesz mogła przyjrzeć się dostawie dzisiejszej partii żelastwa? Mam wrażenie, że któryś z kowali nas oszukuje i chcę wiedzieć który.
- Ale któraś kuźnia, czy kowal w kuźni, bo to różnica.
- Tego właśnie chcę się dowiedzieć.
Małgorzacie nie podobała się ta koncepcja, ale skinęła głową i udała się do swoich zajęć. Przez następnych kilka godzin zajmowała się swoimi obowiązkami, prowadząc musztrę i komenderując ludźmi podczas wyładunku zaopatrzenia, od czasu do czasu sama brała skrzynię, odstawiała na miejsce i sprawdzała oręż z transportu. Gdy dzień powoli zbliżał się ku końcowi, a ona sama zaczęła się namyślać, co będzie czytać dziś wieczorem zauważyła, że na placu głównym coś się dzieje. Tumult, kolory szat zebranych i unoszące się głosy, znamionujące obycie i arogancje szybko ją uświadomiły jej, że to ci oficerowie, o których wspominał kapitan. Przeczuwając, że to nie skończy się dobrze, pobiegła do zebranych tam osób. Gdy rozejrzała się po widowni zobaczyła na widowni kilku swoich podkomendnych. Spojrzenia, które jej posłali, wyrażały ulgę, że przyszła. Gdy zerknęła na to, czemu wszyscy się przyglądali, zrozumiała dlaczego.
W centrum kręgu wytyczonego przez ludzi siedział na piętach kolejny z jej ludzi, Albert Andalewski. Na jego twarzy wykwitł ogromny siniak. Wokół niego chodził, niczym sęp nad padliną, któryś z nowo przybyłych oficerów. Jego wygląd i szaty zdradzały bez cienia wątpliwości arogancję, pychę i fircykowatość. Kilka kroków od nich leżała wywrócona skrzynia z racjami żywnościowymi. Po chwili rozłożył ręce i odezwał się do zebranych:
- I co wszyscy widzieliście jak mnie potrącił i uderzył tą skrzynią, czy nie tak?
Jego towarzysze jednym głosem potwierdzili jego słowa. Gosia tymczasem zwróciła się półgłosem do żołnierza stojącego obok niej, by streścił jej, co się właściwie stało.
- Wszystkie te fircyki szły zwartą grupą, ewidentnie szukając zaczepki, na ich drodze był on, więc wykorzystali okazję.
Na wieść o tym pokręciła głową z dezaprobatą, ponieważ nie miała jednak ochoty na konflikt, liczyła na to, że ci idioci darują sobie ostentację i poprzestaną na przeprosinach należnych szlachcicom. Nikt nie winiłby poszkodowanego, a tych kretynów spotkałaby solidarność garnizonu w formie mało przyjemnego dla nich żartu. Jednak szybko zdała sobie sprawę, że są to płonne nadzieje, gdy rozległy się nawoływania do chłosty. Wzięła głęboki oddech i ciężko wypuszczając powietrze, kręcąc przy tym głową, wyszła na środek kręgu.
- Zostaw go! – krzyknęła.
Na moment zapadła cisza, po chwili jednak znów rozległy się okrzyki i skandowanie. Widzowie się podzielili: Dotychczasowa załoga garnizonu twardo poparła panią sierżant, nawet poszły już pierwsze zakłady o to, ile wytrzyma ten fircyk. Nowo przybyli oficerowie zareagowali oburzeniem i buczeniem wyrażali stosunek do kobiety, która, w ich opinii, wtrącała się w ich sprawy. Kilku szeregowców, którzy przyszli wraz z nimi, ewidentnie nie wiedziało, co robić. Zdradzało to, że nie znają tego garnizonu, ale również nie mają zbyt wiele sympatii do swoich przełożonych.
- Jak śmiesz! – odparł młodzik. – Jestem oficerem, szlachetnie urodzonym i mam prawo żądać satysfakcji!
- To mój podkomendny i ja również mam szlachetną krew i jako taka, mam prawo podjąć twoją rękawicę.
- Jak cię zwą? – spytał, mrużąc oczy.
- Sierżant Małgorzata Serela.
- Ach, słyszałem o tobie – na jego twarzy pojawił się protekcjonalny uśmieszek. – Z chęcią rozwieję te pogłoski o twoich umiejętnościach.
- Obawiam się, że to nie są pogłoski, a ja chętnie ci to uświadomię.
Nie minęło kilka minut, a krąg ludzi wokół nich rozszerzył się tak, by utworzyć odpowiednio szeroki krąg pojedynków, a spośród publiki wyłonił się czarodziej, który miał w tej turze służbę w garnizonie. Ponieważ był wśród widowni, nie zadawał zbędnych pytań, tylko uniósł ręce, jego repulsory zalśniły i wszystko co było ostre w promieniu kręgu stało się tępe. Zanim się jeszcze zaczęło, fircyk zawołał do swoich stronników, by ci podali mu tarczę. Gdy mu ją podawali – dużą, trójkątną, w czerwono – czarne pasy – można było łatwo dostrzec uśmieszki na ich twarzach, wskazujące, że liczą na dobrą zabawę. Gosia obiecała sobie, że tak właśnie będzie.
- Zaczynajcie! – zakrzyknęli widzowie.
Na ten sygnał oboje dobyli mieczy i zaczęli krążyć po arenie, dostosowując do siebie swe kroki, szukając słabych punktów w technice oponenta. Młodzik dzierżył swój miecz nad tarczą, ewidentnie polegając na jej ochronie, sierżant Serela zaś ujęła swój dłuższy miecz w obie dłonie i trzymała go nisko, czekając na dogodny moment do ataku. Przez następną minutę nic więcej się nie działo, aż do momentu, gdy oficerek pomylił krok i potknął się. Niczym wilk wyczuwający słabą zwierzynę, Małgorzata rzuciła się w stronę oponenta, kreśląc mieczem łuki. Na drodze ostrza desperacko pojawiła się tarcza, jednak nie mogło to uchronić go przed stalową siecią utkaną przez mknącą szybciej niż wzrok klingę. Kolejne zasłony były coraz słabsze, a rzadkie próby kontrataku nieudolne i daremne, więc nie zdziwiło nikogo, gdy kilka chwil później fircyk leżał na ziemi, z opuszczonym mieczem, całą swą postawą błagając o litość. Gosia uznała, że już wystarczy, zatem przełożyła miecz do lewej ręki i wyciągnęła prawą, by pomóc mu wstać.
- Już wystarczy – powiedziała.
Gdy chwycił jej dłoń, zobaczyła w jego oku błysk.
Za późno.
Cała publika z garnizonu i część przybyłych wydała z siebie okrzyk oburzenia, gdy oficerek podstępnie posłużył się tarczą, by przewrócić swoją rywalkę. Następną rzeczą, jaką zarejestrowali był fakt, że spróbował na nią skoczyć, by swoim ciężarem rozstrzygnąć walkę. Jednak szybko okazało się, że znów nie docenił swojej przeciwniczki, która miała dość przytomności umysłu, żeby się przetoczyć jak najdalej od niego. Kilka następnych prób cięcia jej mieczem również się nie powiodły. W końcu odtoczyła się na bezpieczną odległość i zamarła pozycji klęczącej, a jej postawa wyrażała gotowość na wszystko i determinację.
- Koniec z grzecznościami – Tak brzmiały jej słowa, gdy sięgnęła za plecy i dobyła mieczy.
Nie były to Jednak zwykłe miecze.
Arwa i Iwarwa były ostrzami, które niemal się od siebie nie różniły. Pomijając ciągi runów na skórzanych rękojeściach, w których zapisane były ich imiona, jedyną rzeczą, po której można boło powiedzieć który jest który, były wzory na stali. Obie klingi były poznaczone sieciami lśniących linii, sprawiającymi wrażenia, iż zostały one strzaskane w drobny mak, a następnie ponownie poskładane. Pozłacane jelce tworzyły kształt płytkich liter U i wyrzeźbiono je na wzór wijących się smoków, a na głowicach był widoczny symbol płonącego klucza. Dobywaniu mieczy z pochew towarzyszył osobliwy dźwięk, który przypominał warknięcie potwora.
Kiedy ruszyła do ataku dla wszystkich stało się jasne, kto będzie zwycięzcą – jej ruchy przypominały skomplikowany układ taneczny, każdy krok był precyzyjny, a każdy cios dokładny. Spadający grad uderzeń przypominał nawałnicę. Przeciwnik z początku desperacko się bronił, jednak z każdą sekundą szło mu coraz gorzej i więcej ciosów omijało jego obronę, dłoń z mieczem poruszała się coraz wolniej, aż w końcu któryś cios powalił go na kolana. Po paru sekundach zamroczenia fircyk uświadomił sobie, że przy jego szyi są owe miecze skrzyżowane ze sobą. Wszyscy, łącznie z Małgorzatą, zastanawiali się co teraz.
- Myślę, że on ma już dość.
Wszyscy zwrócili się w stronę, z której dobiegł głos. Ich oczom ukazała się postać w szarej zbroi płytowej i pasującej purpurowej pelerynie. Ośmioboczny, spadzisty hełm z dwoma kryształami w wizjerach, przyozdobiony pojedynczym piórem, tarcza z wizerunkiem smoka na lewym ramieniu oraz miecz o klindze w kształcie płomienia, z klejnotem – ośmiobocznym, tak jak hełm – mówiły bez cienia wątpliwości, że był to Smoczy Strażnik. Wszyscy momentalnie padli na kolana, łącznie z panią sierżant, która oparła miecze ostrzami o bruk.
- Powstańcie – powiedział po krótkiej chwili.
Wszyscy zaczęli się podnosić, przy czym większość poczuła się niezręcznie w towarzystwie kogoś takiego. Nowo przybyli szlachcice szybko przybrali aroganckie postawy i zbliżyli się do władcy. Fircyk, który kilka chwil wcześniej klęczał z nadzieją na litość, również się zbliżył i z uśmiechem pełnym pychy wskazał swoją oponentkę.
- Wasza dostojność, to wszystko jej wina, podeszła do mnie bez powodu i chciała wa..
- Daruj to sobie – odrzekł. – Widziałem całe zajście od samego początku, będziesz miał szczęście, jeśli cała sprawa zakończy się dla ciebie jedynie degradacją, a co do pani – zwrócił się do kobiety. – Proszę by stawiła się pani w pałacu w moim gabinecie po zakończeniu dzisiejszej służby. Tą sprawą zajmę się osobiście – Dodał, odchodząc.
Wszyscy stali na swoich miejscach, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć.
• * *
Tak jak brzmiało polecenie, Gosia czekała pod gabinetem Smoczego Strażnika patrząc na zachód słońca z okna na korytarzu zaledwie dwadzieścia minut po zakończeniu służby, czyli najszybciej, jak tylko można dotrzeć z miejskiego garnizonu do pałacu. Ludzie, którzy mijali ją na korytarzu wydawali się mili pomimo tego, że gdy tylko wydawało się im, iż są poza zasięgiem jej słuchu, zaczynali szeptać na jej temat. Zanim jednak zaczęła czuć się nieswojo, drzwi się otworzyły i wyszedł z nich oficer z naszywkami pułkownika. Kobieta dotąd go nie spotkała, jednak opisy które słyszała nie pozostawiały wątpliwości, że stoi przed nią pułkownik Jakobiński. W jego oczach dostrzegła życzliwość, zabarwioną nutami ciekawości i oceny.
- Witam, mam nadzieję, że nie musiałaś czekać zbyt długo – zaczął, podając jej dłoń na powitanie. – Ty jesteś…
- Sierżant Małgorzata Serela, do usług – odrzekła, odpowiadając uściskiem.
- Zobaczymy jak długo jeszcze sierżant – ewidentnie zobaczył zaniepokojenie w jej oczach. – Dowiesz się wszystkiego sama, tylko niech nie wystraszą cię sędziowskie spojrzenia.
- Co za spojrzenia? Ile osób tam siedzi?
- Jedna… I jednocześnie kilka. Zobaczysz jak wejdziesz! – Dodał, znikając za zakrętem korytarza.
Gosia zrozumiała, co miał na myśli, gdy tylko przekroczyła próg.
Jej oczom ukazał się spory gabinet, po którym było widać zarówno majątek, jak również gust i upodobania gospodarza. Przy ścianach stały biblioteczki wypełnione książkami, głównie – jak zauważyła - traktatami historycznymi i zapiskami o dziejach poszukiwaczy przygód. Na przestrzeni wolnej od regałów wisiały obrazy przedstawiające sceny batalistyczne, piękne plenery i jeden przedstawiający okręt na pełnym morzu. Z prawej strony od wejścia widać było drzwi do części mieszkalnej. Na wprost rzucało się w oczy okno z pięknym widokiem na miasto, a zachód słońca dodawał całej sytuacji nutę tajemniczości. Przed oknem stało spore, solidnie biurko. Leżące na nim przedmioty i sterty papierów zdradzały dbałość o porządek, choć bystre oko mogłoby dojrzeć zaniedbanie w dokumentach. Za tym monumentem stał duży, skórzany fotel, a przed nim dwa rzeźbione krzesła. Człowiek który ją wezwał stał przy oknie i podziwiał panoramę. Zielony, zdradzający długie używanie płaszcz zdradzał, że jest on w zwykłym ubraniu, jednakże to nie on przyciągał wzrok.
Między krańcami pomieszczenia była wytyczona ścieżka, którą utworzyły smocze pancerze, a każdy hełm był odwrócony w jej stronę. Ponieważ zdawała sobie sprawę, że w tych stalowych okryciach są zaklęte dusze smoków, a z kryształów spozierały osądzające spojrzenia, przed którymi ostrzegał pułkownik Jakobiński, przechodziła między nimi ze sporą dozą niepokoju. Gdy podeszła do biurka, Strażnik odwrócił się i gestem pokazał by usiadła, a gdy to zrobiła, sam usadowił się w swoim fotelu i sięgnął do jednej ze stert papieru po jakieś dokumenty. W tym czasie Gosia mogła mu się przyjrzeć. Zwróciła uwagę na krótkie blond włosy, stanowcze, niebieskie oczy i fakt, że był mniej więcej w jej wieku. Jej rozmyślania przerwało jego pytanie.
- Napiję się pani czegoś?
- Nie dziękuję – odparła lekko zaskoczona.
- Wydaję się pani lekko zdenerwowana. Jeśli chodzi o samo wezwanie, proszę się nie martwić. Jeśli chodzi o pancerze, przepraszam za nie.. za nich… Zbroje mają wolną wolę, a jeszcze nie wiedzą, co o pani myśleć.
- Nie wie pan jak to odmienić?
- Cóż, owszem. Zbroje są rodzaju żeńskiego, ale pamiętajmy że ze względu na konstrukcje są do pewnego stopnia żywymi istotami. Co do samych dusz… Jestem niemal pewien, że przynajmniej jeden smok był wśród nich samicą, ale gdy o to pytam wszystkie się boczą.
- Nie próbował ich pan jakoś przekonać, by powiedziały?
- Obawiam się, że oferta tłustej owieczki nie wchodzi w rachubę – na co oboje lekko się uśmiechnęli. – Ale odbiegam od tematu. Poprosiłem tu panią, bo mam dla pani propozycję.
- Propozycję?
Sięgnął po plik papierów znajdujący się na szczycie jednej ze stert.
- Po tym, co zobaczyłem w garnizonie, poprosiłem o pani akta. Sam fakt, że ktoś je zrobił świadczy o tym, że jest pani wyjątkowym nabytkiem dla armii. Według nich jest pani jedynaczką z naprawdę starej rodziny, co zresztą jasno widać po pani mieczach – Gosia szybko spojrzała na rękojeści mieczy wystające jej zza pleców. – Ma pani naprawdę świetne referencje, tym bardziej, że ostatnimi czasy kobiety rzadko zgłaszają się do armii. Dyplom ze studiów nad najdawniejszymi starożytnymi jest intrygujący. Jednak to dzisiejsze wydarzenia zachęciły mnie do tego, by tu panią zaprosić – przyjrzał się jej uważnie. – Powiedz mi proszę, dlaczego broniłaś tamtego człowieka?
Nie musiała długo się namyślać
- Bo jest moim podkomendnym, nie zrobił nic złego, a tamtemu kretynowi należała się nauczka.
Na te słowa, Strażnik uśmiechnął się.
- Na taką odpowiedź właśnie liczyłem, pani porucznik.
- Ale ja jestem sierżantem – odparła Gosia, marszcząc brwi, na co on sięgnął do szuflady biurka i wyciągnął z niej naramiennik z odznaczeniami porucznika i oficerski pistolet.
- Na mocy nadanej mi władzy właśnie panią awansuję panią na porucznika Trzeszczących Żarów, a tym samym, na członka mojej osobistej drużyny. Oczywiście jeśli pani chce. I – zaczął po chwili. – może pani wziąć ze sobą dotychczasowych ludzi. Oferuję to pani nie tylko dlatego że ma pani świetne kwalifikacje, ale również dlatego, iż liczę na to, że zostaniemy przyjaciółmi. Potrzebuję dobrych ludzi u mego boku, osób, którym będę mógł ufać.
Słowa te sprawiły, że Małgorzata nie musiała namyślać się długo. Ich szczerość oraz to, co wyczuła w tym człowieku sprawiły, że poczuła do niego sympatię. Po chwili skinęła twierdząco głową, na co on wstał z fotela, okrążył biurko i wyciągnął do niej rękę, którą szybką uścisnęła, podnosząc się z krzesła.
- Wasza wysokość.
- A, jeszcze jedno – zaczął, lekko się uśmiechając. - Większość szlachty w tym gmaszysku będzie się boczyć na brak oficjalnego, zachowania, ale prywatnie, po prostu Kacper.
Wyraziła zgodę ruchem głowy.
- Dobrze Kacprze. Mów do mnie Gosia.
- Zgoda.
A jednak nie opuszczało jej przeczucie, że to nie będzie zwykły dzień.
Małgorzata była średniego wzrostu i gwoli dokładności dość pulchna, jednak każdy jej krok zdradzał, że ani trochę nie umniejsza to jej zręczności ani umiejętności. Miała ciemne oczy i długie czarne włosy, które z wyjątkiem grzywki zakrywającej czoło splatała w długi warkocz opadający jej na plecy. Była ubrana w dobrze zrobioną zbroję z przyczernianej stali, a pod pachą niosła hełm. U pasa wisiał jej ulubiona broń - miecz półtoraręczny – a na plecach miała przewieszoną rodową broń, czyli miecze znane jako Arwa i Iwarwa.
Gdy z głównego budynku koszar wyszedł kapitan, pani sierżant podeszła do niego i zasalutowała, przykładając pięść do serca.
- Co na dziś, kapitanie? – spytała.
- To będzie długi dzień. – odparł.
- Któryś z gangów?
- Chciałbym, tak byłoby prościej. Ale nie, dziś w planie mamy dostawę sprzętu, dostaniemy paru nowych oficerów…
- Stawiam pięć smoków, że będę musiała któremuś przyłożyć.
- Nie przyjmuje zakładu, znam takich jak oni i znam ciebie. A, jeszcze jedno. Mój kolega z pałacu dał mi cynk, że może nas dziś odwiedzić Smoczy Strażnik.
Na wieść o tym, jej oczy na chwilę się rozszerzyły.
- Zrozumiałabym inspekcję kilku szyszek z pałacu, ale czego tu szuka nasz najwyższy przełożony?
- Nie mam pojęcia, a przynajmniej nic pewnego. Jedni plotkarze mówią, że zamierza zdyscyplinować paru oficerów, co jest dość prawdopodobne po akcji z majorem Kiełakiem. – mówiąc to, wydął usta. – Inni natomiast twierdzą, że chce poszukać dobrych ludzi do swojej osobistej gwardii.
- Do tego wystarczyłoby przysłać kogoś zaufanego. Małgorzata zmarszczyła brwi.
- Wiem, ale to właśnie słyszałem.
- Nie podoba mi się to.
- Mam podobne odczucia, ale nic na to nie poradzimy. Będziesz mogła przyjrzeć się dostawie dzisiejszej partii żelastwa? Mam wrażenie, że któryś z kowali nas oszukuje i chcę wiedzieć który.
- Ale któraś kuźnia, czy kowal w kuźni, bo to różnica.
- Tego właśnie chcę się dowiedzieć.
Małgorzacie nie podobała się ta koncepcja, ale skinęła głową i udała się do swoich zajęć. Przez następnych kilka godzin zajmowała się swoimi obowiązkami, prowadząc musztrę i komenderując ludźmi podczas wyładunku zaopatrzenia, od czasu do czasu sama brała skrzynię, odstawiała na miejsce i sprawdzała oręż z transportu. Gdy dzień powoli zbliżał się ku końcowi, a ona sama zaczęła się namyślać, co będzie czytać dziś wieczorem zauważyła, że na placu głównym coś się dzieje. Tumult, kolory szat zebranych i unoszące się głosy, znamionujące obycie i arogancje szybko ją uświadomiły jej, że to ci oficerowie, o których wspominał kapitan. Przeczuwając, że to nie skończy się dobrze, pobiegła do zebranych tam osób. Gdy rozejrzała się po widowni zobaczyła na widowni kilku swoich podkomendnych. Spojrzenia, które jej posłali, wyrażały ulgę, że przyszła. Gdy zerknęła na to, czemu wszyscy się przyglądali, zrozumiała dlaczego.
W centrum kręgu wytyczonego przez ludzi siedział na piętach kolejny z jej ludzi, Albert Andalewski. Na jego twarzy wykwitł ogromny siniak. Wokół niego chodził, niczym sęp nad padliną, któryś z nowo przybyłych oficerów. Jego wygląd i szaty zdradzały bez cienia wątpliwości arogancję, pychę i fircykowatość. Kilka kroków od nich leżała wywrócona skrzynia z racjami żywnościowymi. Po chwili rozłożył ręce i odezwał się do zebranych:
- I co wszyscy widzieliście jak mnie potrącił i uderzył tą skrzynią, czy nie tak?
Jego towarzysze jednym głosem potwierdzili jego słowa. Gosia tymczasem zwróciła się półgłosem do żołnierza stojącego obok niej, by streścił jej, co się właściwie stało.
- Wszystkie te fircyki szły zwartą grupą, ewidentnie szukając zaczepki, na ich drodze był on, więc wykorzystali okazję.
Na wieść o tym pokręciła głową z dezaprobatą, ponieważ nie miała jednak ochoty na konflikt, liczyła na to, że ci idioci darują sobie ostentację i poprzestaną na przeprosinach należnych szlachcicom. Nikt nie winiłby poszkodowanego, a tych kretynów spotkałaby solidarność garnizonu w formie mało przyjemnego dla nich żartu. Jednak szybko zdała sobie sprawę, że są to płonne nadzieje, gdy rozległy się nawoływania do chłosty. Wzięła głęboki oddech i ciężko wypuszczając powietrze, kręcąc przy tym głową, wyszła na środek kręgu.
- Zostaw go! – krzyknęła.
Na moment zapadła cisza, po chwili jednak znów rozległy się okrzyki i skandowanie. Widzowie się podzielili: Dotychczasowa załoga garnizonu twardo poparła panią sierżant, nawet poszły już pierwsze zakłady o to, ile wytrzyma ten fircyk. Nowo przybyli oficerowie zareagowali oburzeniem i buczeniem wyrażali stosunek do kobiety, która, w ich opinii, wtrącała się w ich sprawy. Kilku szeregowców, którzy przyszli wraz z nimi, ewidentnie nie wiedziało, co robić. Zdradzało to, że nie znają tego garnizonu, ale również nie mają zbyt wiele sympatii do swoich przełożonych.
- Jak śmiesz! – odparł młodzik. – Jestem oficerem, szlachetnie urodzonym i mam prawo żądać satysfakcji!
- To mój podkomendny i ja również mam szlachetną krew i jako taka, mam prawo podjąć twoją rękawicę.
- Jak cię zwą? – spytał, mrużąc oczy.
- Sierżant Małgorzata Serela.
- Ach, słyszałem o tobie – na jego twarzy pojawił się protekcjonalny uśmieszek. – Z chęcią rozwieję te pogłoski o twoich umiejętnościach.
- Obawiam się, że to nie są pogłoski, a ja chętnie ci to uświadomię.
Nie minęło kilka minut, a krąg ludzi wokół nich rozszerzył się tak, by utworzyć odpowiednio szeroki krąg pojedynków, a spośród publiki wyłonił się czarodziej, który miał w tej turze służbę w garnizonie. Ponieważ był wśród widowni, nie zadawał zbędnych pytań, tylko uniósł ręce, jego repulsory zalśniły i wszystko co było ostre w promieniu kręgu stało się tępe. Zanim się jeszcze zaczęło, fircyk zawołał do swoich stronników, by ci podali mu tarczę. Gdy mu ją podawali – dużą, trójkątną, w czerwono – czarne pasy – można było łatwo dostrzec uśmieszki na ich twarzach, wskazujące, że liczą na dobrą zabawę. Gosia obiecała sobie, że tak właśnie będzie.
- Zaczynajcie! – zakrzyknęli widzowie.
Na ten sygnał oboje dobyli mieczy i zaczęli krążyć po arenie, dostosowując do siebie swe kroki, szukając słabych punktów w technice oponenta. Młodzik dzierżył swój miecz nad tarczą, ewidentnie polegając na jej ochronie, sierżant Serela zaś ujęła swój dłuższy miecz w obie dłonie i trzymała go nisko, czekając na dogodny moment do ataku. Przez następną minutę nic więcej się nie działo, aż do momentu, gdy oficerek pomylił krok i potknął się. Niczym wilk wyczuwający słabą zwierzynę, Małgorzata rzuciła się w stronę oponenta, kreśląc mieczem łuki. Na drodze ostrza desperacko pojawiła się tarcza, jednak nie mogło to uchronić go przed stalową siecią utkaną przez mknącą szybciej niż wzrok klingę. Kolejne zasłony były coraz słabsze, a rzadkie próby kontrataku nieudolne i daremne, więc nie zdziwiło nikogo, gdy kilka chwil później fircyk leżał na ziemi, z opuszczonym mieczem, całą swą postawą błagając o litość. Gosia uznała, że już wystarczy, zatem przełożyła miecz do lewej ręki i wyciągnęła prawą, by pomóc mu wstać.
- Już wystarczy – powiedziała.
Gdy chwycił jej dłoń, zobaczyła w jego oku błysk.
Za późno.
Cała publika z garnizonu i część przybyłych wydała z siebie okrzyk oburzenia, gdy oficerek podstępnie posłużył się tarczą, by przewrócić swoją rywalkę. Następną rzeczą, jaką zarejestrowali był fakt, że spróbował na nią skoczyć, by swoim ciężarem rozstrzygnąć walkę. Jednak szybko okazało się, że znów nie docenił swojej przeciwniczki, która miała dość przytomności umysłu, żeby się przetoczyć jak najdalej od niego. Kilka następnych prób cięcia jej mieczem również się nie powiodły. W końcu odtoczyła się na bezpieczną odległość i zamarła pozycji klęczącej, a jej postawa wyrażała gotowość na wszystko i determinację.
- Koniec z grzecznościami – Tak brzmiały jej słowa, gdy sięgnęła za plecy i dobyła mieczy.
Nie były to Jednak zwykłe miecze.
Arwa i Iwarwa były ostrzami, które niemal się od siebie nie różniły. Pomijając ciągi runów na skórzanych rękojeściach, w których zapisane były ich imiona, jedyną rzeczą, po której można boło powiedzieć który jest który, były wzory na stali. Obie klingi były poznaczone sieciami lśniących linii, sprawiającymi wrażenia, iż zostały one strzaskane w drobny mak, a następnie ponownie poskładane. Pozłacane jelce tworzyły kształt płytkich liter U i wyrzeźbiono je na wzór wijących się smoków, a na głowicach był widoczny symbol płonącego klucza. Dobywaniu mieczy z pochew towarzyszył osobliwy dźwięk, który przypominał warknięcie potwora.
Kiedy ruszyła do ataku dla wszystkich stało się jasne, kto będzie zwycięzcą – jej ruchy przypominały skomplikowany układ taneczny, każdy krok był precyzyjny, a każdy cios dokładny. Spadający grad uderzeń przypominał nawałnicę. Przeciwnik z początku desperacko się bronił, jednak z każdą sekundą szło mu coraz gorzej i więcej ciosów omijało jego obronę, dłoń z mieczem poruszała się coraz wolniej, aż w końcu któryś cios powalił go na kolana. Po paru sekundach zamroczenia fircyk uświadomił sobie, że przy jego szyi są owe miecze skrzyżowane ze sobą. Wszyscy, łącznie z Małgorzatą, zastanawiali się co teraz.
- Myślę, że on ma już dość.
Wszyscy zwrócili się w stronę, z której dobiegł głos. Ich oczom ukazała się postać w szarej zbroi płytowej i pasującej purpurowej pelerynie. Ośmioboczny, spadzisty hełm z dwoma kryształami w wizjerach, przyozdobiony pojedynczym piórem, tarcza z wizerunkiem smoka na lewym ramieniu oraz miecz o klindze w kształcie płomienia, z klejnotem – ośmiobocznym, tak jak hełm – mówiły bez cienia wątpliwości, że był to Smoczy Strażnik. Wszyscy momentalnie padli na kolana, łącznie z panią sierżant, która oparła miecze ostrzami o bruk.
- Powstańcie – powiedział po krótkiej chwili.
Wszyscy zaczęli się podnosić, przy czym większość poczuła się niezręcznie w towarzystwie kogoś takiego. Nowo przybyli szlachcice szybko przybrali aroganckie postawy i zbliżyli się do władcy. Fircyk, który kilka chwil wcześniej klęczał z nadzieją na litość, również się zbliżył i z uśmiechem pełnym pychy wskazał swoją oponentkę.
- Wasza dostojność, to wszystko jej wina, podeszła do mnie bez powodu i chciała wa..
- Daruj to sobie – odrzekł. – Widziałem całe zajście od samego początku, będziesz miał szczęście, jeśli cała sprawa zakończy się dla ciebie jedynie degradacją, a co do pani – zwrócił się do kobiety. – Proszę by stawiła się pani w pałacu w moim gabinecie po zakończeniu dzisiejszej służby. Tą sprawą zajmę się osobiście – Dodał, odchodząc.
Wszyscy stali na swoich miejscach, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć.
• * *
Tak jak brzmiało polecenie, Gosia czekała pod gabinetem Smoczego Strażnika patrząc na zachód słońca z okna na korytarzu zaledwie dwadzieścia minut po zakończeniu służby, czyli najszybciej, jak tylko można dotrzeć z miejskiego garnizonu do pałacu. Ludzie, którzy mijali ją na korytarzu wydawali się mili pomimo tego, że gdy tylko wydawało się im, iż są poza zasięgiem jej słuchu, zaczynali szeptać na jej temat. Zanim jednak zaczęła czuć się nieswojo, drzwi się otworzyły i wyszedł z nich oficer z naszywkami pułkownika. Kobieta dotąd go nie spotkała, jednak opisy które słyszała nie pozostawiały wątpliwości, że stoi przed nią pułkownik Jakobiński. W jego oczach dostrzegła życzliwość, zabarwioną nutami ciekawości i oceny.
- Witam, mam nadzieję, że nie musiałaś czekać zbyt długo – zaczął, podając jej dłoń na powitanie. – Ty jesteś…
- Sierżant Małgorzata Serela, do usług – odrzekła, odpowiadając uściskiem.
- Zobaczymy jak długo jeszcze sierżant – ewidentnie zobaczył zaniepokojenie w jej oczach. – Dowiesz się wszystkiego sama, tylko niech nie wystraszą cię sędziowskie spojrzenia.
- Co za spojrzenia? Ile osób tam siedzi?
- Jedna… I jednocześnie kilka. Zobaczysz jak wejdziesz! – Dodał, znikając za zakrętem korytarza.
Gosia zrozumiała, co miał na myśli, gdy tylko przekroczyła próg.
Jej oczom ukazał się spory gabinet, po którym było widać zarówno majątek, jak również gust i upodobania gospodarza. Przy ścianach stały biblioteczki wypełnione książkami, głównie – jak zauważyła - traktatami historycznymi i zapiskami o dziejach poszukiwaczy przygód. Na przestrzeni wolnej od regałów wisiały obrazy przedstawiające sceny batalistyczne, piękne plenery i jeden przedstawiający okręt na pełnym morzu. Z prawej strony od wejścia widać było drzwi do części mieszkalnej. Na wprost rzucało się w oczy okno z pięknym widokiem na miasto, a zachód słońca dodawał całej sytuacji nutę tajemniczości. Przed oknem stało spore, solidnie biurko. Leżące na nim przedmioty i sterty papierów zdradzały dbałość o porządek, choć bystre oko mogłoby dojrzeć zaniedbanie w dokumentach. Za tym monumentem stał duży, skórzany fotel, a przed nim dwa rzeźbione krzesła. Człowiek który ją wezwał stał przy oknie i podziwiał panoramę. Zielony, zdradzający długie używanie płaszcz zdradzał, że jest on w zwykłym ubraniu, jednakże to nie on przyciągał wzrok.
Między krańcami pomieszczenia była wytyczona ścieżka, którą utworzyły smocze pancerze, a każdy hełm był odwrócony w jej stronę. Ponieważ zdawała sobie sprawę, że w tych stalowych okryciach są zaklęte dusze smoków, a z kryształów spozierały osądzające spojrzenia, przed którymi ostrzegał pułkownik Jakobiński, przechodziła między nimi ze sporą dozą niepokoju. Gdy podeszła do biurka, Strażnik odwrócił się i gestem pokazał by usiadła, a gdy to zrobiła, sam usadowił się w swoim fotelu i sięgnął do jednej ze stert papieru po jakieś dokumenty. W tym czasie Gosia mogła mu się przyjrzeć. Zwróciła uwagę na krótkie blond włosy, stanowcze, niebieskie oczy i fakt, że był mniej więcej w jej wieku. Jej rozmyślania przerwało jego pytanie.
- Napiję się pani czegoś?
- Nie dziękuję – odparła lekko zaskoczona.
- Wydaję się pani lekko zdenerwowana. Jeśli chodzi o samo wezwanie, proszę się nie martwić. Jeśli chodzi o pancerze, przepraszam za nie.. za nich… Zbroje mają wolną wolę, a jeszcze nie wiedzą, co o pani myśleć.
- Nie wie pan jak to odmienić?
- Cóż, owszem. Zbroje są rodzaju żeńskiego, ale pamiętajmy że ze względu na konstrukcje są do pewnego stopnia żywymi istotami. Co do samych dusz… Jestem niemal pewien, że przynajmniej jeden smok był wśród nich samicą, ale gdy o to pytam wszystkie się boczą.
- Nie próbował ich pan jakoś przekonać, by powiedziały?
- Obawiam się, że oferta tłustej owieczki nie wchodzi w rachubę – na co oboje lekko się uśmiechnęli. – Ale odbiegam od tematu. Poprosiłem tu panią, bo mam dla pani propozycję.
- Propozycję?
Sięgnął po plik papierów znajdujący się na szczycie jednej ze stert.
- Po tym, co zobaczyłem w garnizonie, poprosiłem o pani akta. Sam fakt, że ktoś je zrobił świadczy o tym, że jest pani wyjątkowym nabytkiem dla armii. Według nich jest pani jedynaczką z naprawdę starej rodziny, co zresztą jasno widać po pani mieczach – Gosia szybko spojrzała na rękojeści mieczy wystające jej zza pleców. – Ma pani naprawdę świetne referencje, tym bardziej, że ostatnimi czasy kobiety rzadko zgłaszają się do armii. Dyplom ze studiów nad najdawniejszymi starożytnymi jest intrygujący. Jednak to dzisiejsze wydarzenia zachęciły mnie do tego, by tu panią zaprosić – przyjrzał się jej uważnie. – Powiedz mi proszę, dlaczego broniłaś tamtego człowieka?
Nie musiała długo się namyślać
- Bo jest moim podkomendnym, nie zrobił nic złego, a tamtemu kretynowi należała się nauczka.
Na te słowa, Strażnik uśmiechnął się.
- Na taką odpowiedź właśnie liczyłem, pani porucznik.
- Ale ja jestem sierżantem – odparła Gosia, marszcząc brwi, na co on sięgnął do szuflady biurka i wyciągnął z niej naramiennik z odznaczeniami porucznika i oficerski pistolet.
- Na mocy nadanej mi władzy właśnie panią awansuję panią na porucznika Trzeszczących Żarów, a tym samym, na członka mojej osobistej drużyny. Oczywiście jeśli pani chce. I – zaczął po chwili. – może pani wziąć ze sobą dotychczasowych ludzi. Oferuję to pani nie tylko dlatego że ma pani świetne kwalifikacje, ale również dlatego, iż liczę na to, że zostaniemy przyjaciółmi. Potrzebuję dobrych ludzi u mego boku, osób, którym będę mógł ufać.
Słowa te sprawiły, że Małgorzata nie musiała namyślać się długo. Ich szczerość oraz to, co wyczuła w tym człowieku sprawiły, że poczuła do niego sympatię. Po chwili skinęła twierdząco głową, na co on wstał z fotela, okrążył biurko i wyciągnął do niej rękę, którą szybką uścisnęła, podnosząc się z krzesła.
- Wasza wysokość.
- A, jeszcze jedno – zaczął, lekko się uśmiechając. - Większość szlachty w tym gmaszysku będzie się boczyć na brak oficjalnego, zachowania, ale prywatnie, po prostu Kacper.
Wyraziła zgodę ruchem głowy.
- Dobrze Kacprze. Mów do mnie Gosia.
- Zgoda.