Ląd po trzykroć czarny

Fale rozbijały się o smukły dziób klipra "Tribhanga", tworząc bogate pióropusze piany, niemal przelewające się przez mocno przechylony pokład. Pod pełnymi żaglami Tribhanga rozwijała blisko 19 węzłów, jednak mocny wiatr boczny, towarzyszący wam od samego Przylądka Dobrej Nadziei niebezpiecznie przechylał całym okrętem. Po tygodniach podróży cieszyłeś się w duszy na obecność stałego lądu pod nogami. Kilku bardzo nudnych tygodniach.

Po raz setny czytałeś zestaw listów przekazany ci przez twoich mocodawców w Londynie - a im przez samego ministra spraw zagranicznych.
...mieszka mniej więcej dwustu kolonistów, z czego znaczna część to słudzy i parobkowie. Istotną obecnością rdzennej ludności jest plemię Mboni, od samego początku przyjazne i chętne tak do handlu jak i do współpracy. Już pierwsze wymiany prezentów owocowały zdobyciem zgody i błogosławieństwa lokalnego kacyka na osiedlenie się, w zamian za niewielki podarunek kilkunastu skrzyń perkalu i poślednich narzędzi żelaznych. Obecnie trwają starania przekonania plemienia o obopólnych korzyściach płynących z ich pracy w kopalni na górze Mbongo. Pierwsze raporty wskazywały na początkowy sukces i rozpoczęcie eksploracji i budowy chodników...

Niestety, listy skąpo opisywały kulturę i wierzenia plemienia, za to w szeroko dyskutowały potencjalne cenne minerały, w które miała obfitować góra Mbongo

...już powierzchowne badania geologiczne wskazują na to, by północne zbocza góry Mbongo traktować jako pierwszorzędny teren do eksploracji. W ciemnych, plutonicznych skałach góry bez wątpienia znajdują się źródła wartościowych minerałów, a szczeliny skalne i pęknięcia w które Mbongo obfituje stanowią podręcznikowy przykład litologii bogatej w złoża rzadkich metali. Zaznaczyć należy, że otoczenie góry stanowią głównie skały zielone, istnieje więc realne prawdopodobieństwo występowania u podnóża żył złota. Nie mniej istotnym jest fakt, że chociaż góra jest pochodzenia wulkanicznego, procesy wybuchowe ustały bardzo dawno temu i nie ma zagrożenia ze strony magmy, która w rejonie Mbongo jest zwyczajnie nieobecna...

Do prawie tuzina stron zapisanych ręką pionierów dołożyć musiałeś swój list żelazny - nadal opieczętowany - w którym widniały zapewnienia o legalności twojego autorytetu jak również definicja twej misji - dopilnować, aby kolonia osiągnęła samowystarczalność i finansową niezależność. W kraju nastroje nie były przychylne koloniom, które miały zbyt dużą swobodę, ale tu należało rozpatrzyć aspekt polityczny - niedaleko na południe kolonię, i to całkiem pokaźną, założyli Prusacy, chętni topić w niemieckich hutach afrykańską rudę. Do kolejnej hegemonii na rynku metali dojść nie mogło, a germańskie narody dość już się rozpanoszyły w kontynentalnej Europie.

Kontemplowałeś zawartość listów, gdy do twojej kajuty wszedł Osman, twój smagły towarzysz broni, były podkomendny, obecny podwładny, ale też przyjaciel, druh i obiekt obserwacji socjologicznych. Twarz, przeciętą paskudną blizną, miał wykrzywioną w grymasie niezadowolenia.

- Kapitan rozkazał zawijać do portu, Sir. Ale zanim przybijemy do brzegu, chciałby chyba pan spojrzeć przez lunetę. Widać już osady.

I w rzeczy samej, gdy pospieszyłeś na pokład, mogłeś podziwiać majestatyczną górę Mbongo, widoczną nawet z morza, pękate umocnienia nabrzeża i portu, ale też długą smugę czarnego dymu, unoszącą się znad miejsca, które według mapy i triangulacji powinno być wioską plemienia Mboni.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Odpowiedz
Jeszcze przez kilka sekund, w ciągu których kliper unosił się i opadał na przecinanych falach, Robert wpatrywał się w wielokrotnie przestudiowaną korespondencję, pobieżnie wodząc wzrokiem po wybranych fragmentach. Chciał, by myśli ułożyły się możliwie najlepiej oraz by umysł przyswoił wszystko, co tylko uzna za istotne. Nie chciał jednak zmuszać Osmana do zbyt długiego czekania.
- Doskonale, dziękuję ci. - uśmiechnął się delikatnie, przekierowując wzrok na ordynansa i składając równo list, który następnie schował do wewnętrznej kieszeni. Drugą ręką sięgnął do zewnętrznej kieszeni marynarki, po przeciwnej stronie, i wymacawszy łańcuszek sięgnął po zegarek.
- Bez zbędnych opóźnień... - mruknął sam do siebie, doskonale wiedząc, że czas na morzu to pojęcie więcej niż względne, jeśli chodzi o punktualność dotarcia do docelowego portu. Widział jednak, że tutejszy kapitan i załoga robili co do nich należało.
Robert spojrzał na ordynansa i bez zbędnych słów zasugerował mu podążenie za nim, w stronę dziobu. Znalazłszy się tam wyciągnął rękę ku Osmanowi i przyniesionej przezeń lunecie, a następnie przyłożył ją do oka, spoglądając w stronę brzegu i majaczących tam osad. Zamierzał wypatrzeć możliwie najwięcej - ilość budynków, ich zagęszczenie, rozmieszczenie, świadczące w pewien sposób o charakterze miejscowego społeczeństwa.
- Powiedz mi, Osmanie... - rzucił przeciągle, nie odrywając lunety od oka - czy udało ci się posłyszeć jakoweś opinie na temat tego miejsca? Niewiele dowiedziałem się o kulturze czy religii w tych rejonów
Odpowiedz
- Niewiele, poza tym co żeglarze opowiadali. Albowiem ten kliper nie zawijał do portów wschodniego wybrzeża często. Słyszałem, że cenią sobie swoją starą religię bardzo i uznać wyższości Naszego Pana Jezusa Chrystusa nad afrykańskimi bałwanami nie chcą. - Osman, jako niezwykle gorliwy chrześcijański neofita z powodzeniem mógłby zastępować anglikańskiego pastora, co zresztą robił na pokładzie Tribhangi - Zaprawdę to nie jest jedno z tych plemion dumnych wojowników walecznych, jak z twojej książki Masajowie , Sir. Raczej pasterze pokojowi, których trzyma żelazną ręką kacyk. Władza szamanów też pewnie duża. - Osman uważał, że tylko jedną książkę warto przeczytać, Biblię i przyswoił sobie niestety sposób mówienia niewiele mający wspólnego z współczesną angielszczyzną. Czytałeś jednak kiedyś oba testamenty i byłeś przekonany, że to maniera, skoro nikt w nich nie wyrażał się w ten sposób.

Spojrzałeś w szkło lunety i jeśli akurat barbarzyńcy nie palili ogromnego ogniska na cześć swoich bożków, widok nie przedstawiał się obiecująco. U podnóża drapiącego szczytem chmury masywu Mbongo ukucnęły dwie osady - mniejsza, z murowanymi budynkami w centrum i drewnianymi barakami dookoła, zapewne górnicza, pobudowana wokół szybu kopalni. Większa, osłonięta ze wszystkich stron buszem i składająca się głównie z chaotycznie rozmieszczonych okrągłych drewnianych chat rozmaitych rozmiarów była gorzej widoczna. Znad ich dachów z plecionych liści unosił się dym, niczym po pożarze, lecz twoja luneta była zbyt słaba by jednoznacznie określić jego źródło. Wyśledziłeś za to jeszcze jedną, najbliższą z osad, ulicówkę o typowo brytyjskim rozkładzie, mniej więcej pośrodku między kopalnią, osadą murzyńską i wybrzeżem, zbudowaną definitywnie według planu białego człowieka. Wytrzymałe ściany pokryte białym tynkiem i wapnem, solidne fundamenty z kamienia i pomalowane na czerwono dachy z prostych desek nie pozostawiały wątpliwości. Wreszcie, miejsce do którego powoli zbliżała się Tribhanga, nieduży fort otoczony murem z ciosanego kamienia bladożółtego koloru. Pośrodku muru wyrosło bajkowe miasteczko, przypominające nieco śródziemnomorskie nabrzeżne miejscowości. Na redzie stały dwa statki - pękaty bryg, głęboko siedzący w wodzie, ewidentnie kupiecki i załadowany. Obok niej stał lżejszy slup, na pierwszy rzut oka niewinny, ale nie dla żołnierza. Kanonierka z 32-funtowym działem głównym i dwoma zapewne mniejszymi stała na redzie niczym obelga, nie wiedziałeś jednak jeszcze wobec kogo skierowana. Oba statki nosiły bandery Kompanii Handlowej.

Chociaż przez moment obawiałeś się, ze port jest zablokowany, Tribhanga śmiało wpłynęła do niego nie niepokojona przez kanonierkę. Zanim załoga zdążyła zacumować, na nabrzeżu utworzył się spontaniczny komitet powitalny, złożony z radośnie wołających kolonistów, gubernatora kolonii wraz ze świtą pomagierów i sobiepanków oraz, a jakże, tuzinem żołnierzy pod bronią.

Kolonistów, w forcie?

[Dodano po dobie]

Opuszczony trap załomotał o nabrzeże. Wpierw na ląd znieśli dwóch nieszczęśników, którzy zachorowali i od tygodnia leżeli bez sił, targani gorączką. Zaraz po nich na ląd zstąpił kapitan i ty wraz z Osmanem. Twoje paki znosili majtkowie, układając je na nabrzeżu.

Wśród komitetu zdołałeś rozpoznać gubernatora Lorda Hectora Galesby, którego portret widziałeś jeszcze w ojczyźnie. Względem portretu nabrał tuszy, co przy jego [rzypominającej buldoga aparycji dodawało mu jedynie należnej urzędowi powagi. Chociaż jego ubrania były eleganckie i dobrze skrojone, miałeś wrażenie, że ostatnio używał ich nieco zbyt często. Obok niego stał nieznany ci podstarzały dżentelmen, odziany w utylitarny strój koloru khaki, spoglądający życzliwie znad bujnych bokobrodów. Wreszcie, z tyłu wyśledziłeś około czterdziestoletniego żołnierza w mundurze Armii JKM z dystynkcjami kapitana, stojącego nieopodal dwunastu mężczyzn uzbrojonych w nieco już przestarzałe muszkiety. Również nieco na uboczu stał zasępiony czarny młodzieniec, na oko nie więcej niż dwudziestoletni.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Odpowiedz
Miarowym, eleganckim krokiem podszedł prosto do gubernatora i, zdjąwszy z głowy cylinder, ukłonił się po dżentelmeńsku na powitanie.
- Lordzie Gubernatorze, mam przyjemność przekazać gorące pozdrowienia z naszej umiłowanej ojczyzny. Jeszcze z morza można dostrzec pierwsze efekty pańskiej pracy, winszuję. - skłonił się ponownie, przelotnie przyglądając się czarnoskóremu młodzieńcowi. Czyżby przymusowy reprezentant autochtonów, witający kolejnego białoskórego najeźdźcę?
- Czyżbyście mieli tu problemy z piratami, Lordzie Gubernatorze? - zapytał, odwracając się profilem ku morzu i patrząc na dryfującą przy brzegu kanonierkę. - Przysłano mnie, bym dopomógł wam w waszych wysiłkach wszelkimi dostępnymi sposobami, nie wspominano jednak o niczym podobnym.
Takie pytanie należało zadać bezpośrednio kapitanowi, jednak Roger chciał, by gubernator sam przedstawił mu wszystkich obecnych. Po pierwsze, tak nakazywała etykieta. Po drugie, na etapie grzecznościowej introdukcji zwykle najłatwiej ocenić stosunki między przedstawianym, a przedstawiającym, przynajmniej w tak zwanych "cywilizowanych" społeczeństwach. Członkowie plemiennych społeczności wobec przybyszy potrafili zachować pełen szacunku formalizm, nie skażony podskórnymi animozjami.
Odpowiedz
- Z radością witamy zacnych gości w naszych skromnych progach. Ubolewam, że nie Bóg nie pozwolił nam spotkać się w przyjemniejszych okolicznościach.

Zauważyłeś, że kapitan niespokojnie śledził zachowania załogi Tribhangi. Po chwili wszyscy obecni dżentelmeni byli ci już przedstawieni. Poznałeś Sir George'a Woodsbury, naturalistę i naukowca, który przybył do kolonii zbadać Górę Mbongo i okolice. Jowialny, znający się na swojej pracy jegomość stronił jednak od wygłaszania silnych opinii i mogłeś od razu poznać, że nie czuł się częścią kolonii. Armię reprezentował kapitan Andrews, jegomość o zdecydowanie wojskowym sposobie bycia, wyrażający się lakonicznie i precyzyjnie. Jego podkrążone oczy i świeżo zabliźniona rana na policzku świadczyły o trudzie służby. Wreszcie, czarny młodzieniec okazał się nosić imię Ngolo i być synem lokalnego kacyka. Dlaczego przebywał pośród kolonistów jako wolny człowiek miałeś dowiedzieć się niebawem.

Po powitaniach zostałeś zaproszony do biura kapitana Andrewsa. Przechodząc przez fort nie mogłeś nie zauważyć stłoczonych kolonistów okupujących rozstawione pośrodku dziedzińca namioty. miny były nietęgie, a rozgardiasz panujący dookoła uświadczał cię w przekonaniu, że obecność kolonistów w forcie była nieprzypadkowa. Andrews, jak się okazało, dzielił swoje biuro tymczasowo z gubernatorem.

Już w gabinecie kapitana mogłeś ocenić powagę sytuacji. Otóż Fort Gibbs miał być jedynie nabrzeżnym umocnieniem, ubezpieczeniem na wypadek agresji czy to ze strony korsarzy czy też Francuzów albo Prusaków. Właściwa osada - New Carlisle, znajdowała się nieco bardziej w głębi lądu. I przez jakiś czas sprawy miały się dobrze, Fort chronił, New Carlisle stanowiło centrum władzy jak również osadę dla farmerów i rzemieślników, a osobna osada górnicza zapewniała schronienie pracującym w kopalni murzynom z plemienia Mboni. Wszystko zmieniło się, gdy murzyni zamiast kilofów chwycili za dzidy i siłą swej liczebności przejęli New Carlisle, wypędzając kolonistów. Nieduży kontygent Armii nie mógł im się przeciwstawić, zwłaszcza że jak to opisał kapitan Andrews, czarnuchy walczyły jak gdyby diabeł sam ich gonił, a New Carlisle było jedynym schronieniem. Spojrzenie przez okno potwierdzało ich słowa - nad New Carlisle unosiły się dymy.

- Wysłaliśmy prośby o wsparcie militarne. Sądziliśmy, że może przybędzie razem z Waszą Lordowską Mością, ale w rzeczy samej realistycznie mogłaby nadejść dopiero za dwa lub trzy tygodnie, przy pomyślnym wiatrach. - zakończył tłumaczenia kapitan.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Odpowiedz
Wszystkich tych wyjaśnień słuchał równie uważnie, co lustrował pomieszczenie, przechadzają się od okna do ściany. Ot, głupi odruch, ale w końcu wnętrze domu, biura czy choćby namiotu było takim samym źródłem informacji o człowieku i jego obecnej sytuacji, co jego ubiór czy aparycja.
- Rozumiem, rozumiem... - oznajmił, gdy kapitan skończył ostanie zdanie. - Proszę mi zatem powiedzieć na początek, kapitanie, jakaż była przyczyna owego powstania tubylców, jeśli można to tak nazwać. Wybuchło ono z dnia na dzień z pełną siłą, czy też poczęło się wcześniej od ekscesów i zamieszek, które samoczynnie przerodziły się w pełną mobilizację przeciw Koronie? Czy wiemy coś o osobach kierujących plemionami? Coś o ich celach, jeśli takie są? Jakiejś koordynacji?

Pytań było więcej, ale nie można było jednocześnie zasypywać ich gradem rozmówcy i obserwować reakcji jego i osób postronnych. Potulni, autochtoniczni kopacze nie łapali za dzidy ot tak sobie. Na pewno nie dlatego, by przedziurawić kupców i rzemieślników, którzy najmniej wadzili ich codziennemu życiu. Jeśli ktoś coś spieprzył, a Robert powziął takie podejrzenie, chce dowiedzieć się tego od osób odpowiedzialnych. Albo i nie, jeśli postarają się to przed nim ukryć, a historia o "murzynach nagle chwytających za dzidy" wydała mu się oficjalnie ustaloną bujdą. Poczekamy jednak, zobaczymy jak potoczy się dyskusja. Może jakieś zająknięcie, zręczna próba zmiany tematu, parę ogólników? Szybka wymiana spojrzeń z gubernatorem?

Sir Robert Stevenson-Carter był człowiekiem z zewnątrz, byłym wojskowym i wywiadowcą. Ludzie mocno skupieni na własnych wewnętrznych problemach bardzo nie lubią, gdy do ich rozwiązywania przysyła im się kogoś z zewnątrz. A aktywni wojskowi bardzo nie lubią byłych wojskowych, zwłaszcza jeśli w dodatku są dyplomatami lub agentami wywiadu. To więcej niż dość, by przy pierwszym spotkaniu nie spowiadać się ze wszystkich swoich błędów jakiemuś figurantowi z Londynu.
Odpowiedz
Pokój, który służył obecnie jako gabinet gubernatora i kapitana był typową, małą wojskową klitką, w zupełności wystarczającą kapitanowi o spartańskich wymaganiach. Na drewnianej podłodze widziałeś wytarte ślady tam, gdzie zwykle stało jego krzesło za niewielkim sekretarzykiem. Tym razem jednak kapitan dzielił swoje biuro z gubernatorem, który zajął prawie całą wolną przestrzeń skrzyniami, niesparowanymi fotelami i stosami dokumentów. Ewidentnie taka organizacja była tymczasowa.

- Plemię było dość chętne do pracy i początkowo pomogli nawet zbudować wioskę górniczą i pierwsze szyby w kopalni. Ich stosunek do wykopalisk był niechętny, przy czym nigdy nie zabraniali nam ich prowadzić - ot, uważali, że to głupota białego człowieka. Kidy zaczęliśmy im płacić w towarach, nie mieli nic przeciwko pracy w szybie. Lordzie Stevenson, dopiero tydzień minął odkąd zaczęły się nasze kłopoty. - gubernator zaśmiał się przelotnie
- Zaatakowali nad ranem, pod osłoną mgły. Bylibyście jednak w błędzie myśląc, że życzą nam śmierci! Wręcz przeciwnie, poza kilkoma gwardzistami, tubylcy jak gdyby powstrzymywali się od zadawania poważnych ran, nawet kiedy nasza piechota wypaliła w ich kierunku kilka śmiertelnych w skutkach salw. Niestety, mając przewagę liczebną opanowali i splądrowali New Carlisle, spalili budynki, których jął się ogień i odeszli. Na tym ich agresja się skończyła, dopóty, dopóki nie próbujemy tam wrócić. Naszych zwiadowców złapano, związano i zostawiono z dala od kolonii na drągach, używali tych strzałek, umoczonych w jakimś paraliżującym ekstrakcie. - kapitan położył na stole niewielką strzałkę z drewna i sitowia. - Zagrozili, że zabiją każdego, kto będzie próbował wrócić do New Carlisle, chociaż do tej pory zginęli jedynie żołnierze i jedynie w pierwszym starciu.
- Musisz też Wasza Lordowska Mość wiedzieć, że nie każdy czarny jest naszym wrogiem. Ten czarny młodzian, Ngolo go nazwali w ich języku, jest synem wodza i jego najgorętszym przeciwnikiem, jeśli można tak powiedzieć. Odkąd przybyliśmy to on, nauczywszy się języka Szekspira, pomagał przy ustanowieniu kopalni i uważa szaleństwo swego ojca za zgubne. Ich szaman jest wszystkiemu winien, tak myślę. Ngolo nie chce o nim mówić, twierdząc że to szaleniec. Wiemy tylko, że przybył do wioski ze swojej pustelni mniej więcej tydzień przed atakiem. Obawiam się jednak, że bez tortur, Ngolo nie piśnie ani słowa. Ojciec Duncan, który mieszkał z czarnymi w wiosce jako misjonarz mógłby coś powiedzieć więcej, ale nie wiemy nawet czy żyje.
Nieprzenikniona, nalana twarz gubernatora zdradzała, że ma spore doświadczenie w dowodzeniu ekspedycjami, choć jest bardziej organizatorem niż dyplomatą. Tym niemniej, wydawał ci się szczery, podobnie jak jego pragmatyczny kapitan. Jeśli przy którymś zdaniu usłyszałeś zająknięcie, prędzej przypisałbyś to autentycznemu zażenowaniu niż konieczności zmyślenia faktów na swoją korzyść. Mogłeś jednak wyczuć żal kapitana, który z pewnością wypatrywał przybycia wojskowego kontyngentu bardziej niż jednego i to emerytowanego żołnierza.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Odpowiedz
Z najwyższą uwagą słuchał słów gubernatora, układając sobie w głowie pewne fakty i skupiając na powstałych lukach. Przelotnie spojrzał na zegarek, nie chcąc stracić poczucia czasu ani organizacji dnia, sporo było jeszcze do zrobienia, a przecież nie dostał jeszcze nawet żadnej kwatery.
- Za pozwoleniem, zechciałbym porozmawiać przy najbliższej sposobności z owym młodzieńcem. Jego motywy, przy jednoczesnej niechęci do udzielenia ważniejszych informacji, są nad wyraz interesujące... Wspomniał pan, Lordzie Gubernatorze, że centralnymi postaciami tej niecodziennej rewolty są wódz, ojciec Ngolo, oraz szaman. Czy przed całym zajściem zetknęliście się z jakimiś pogłoskami na ich temat? Być może nieumyślnie stanęliśmy wbrew jakimś miejscowym zwyczajom czy obrzędom? Koniecznie chciałbym rozmówić się też z pojmanymi zwiadowcami oraz żołnierzami, którzy brali udział w walkach, jeżeli tylko pan kapitan wyrazi zgodę i nie będzie to kolidować z ich służbowymi obowiązkami w tak newralgicznym momencie. - tu skłonił się uprzejmie w stronę Andrewsa. - Na koniec zaś prosiłbym o wyznaczenie mi możliwie najmniej kłopotliwej organizacyjnie kwatery, nie chcę zajmować więcej miejsca, czasu i środków niż to niezbędnie konieczne w obecnej sytuacji, a chciałbym zarazem jak najszybciej zabrać się do pracy.
Odpowiedz
Gubernator zapewnił cię, że rozmowa ze wszystkimi w osadzie jest w zasięgu twoich możliwości, a koloniści i żołnierze są do twojej dyspozycji. Dowiedziałeś się jednak, że zwiadowcy nie pamiętają ze swojej wyprawy zbyt wiele. Kapitan nakreślił ci zgrubnie przebieg dnia i wskazał gdzie mniej więcej zostali pojmani. Dzicy wpierw naszpikowali ich usypiającymi strzałkami, a następnie wynieśli związanych na skraj buszu, skąd było ich widać z fortu.

- Owszem, wódz Ngota a zarazem ojciec Ngolo ma dyktatorską władzę nad murzynami z plemienia. Ich religijne potrzeby były zaspokojone - prócz narzędzi, sukna, szklanych paciorków i podobnego okupu zaszlachtowaliśmy dwie kozy zgodnie z ich obyczajami i ich szaman namaścił naszych sztygarów, a kiedy zachciewał odnawiać błogosławieństwa, dawaliśmy mu kurczaka albo dwa w tych celach. To żyzna ziemia, nie narzekamy na brak pokarmu, a choć obrzadki są pogańskie, nasi sztygarowie to dobrzy ludzie, rozumieją, że czasem i diabłu ogarek. - objaśnił gubernator bez zbędnych ubarwień - Szaman swoją drogą to dziwny dzikus. żyje w pustelni na zboczach góry, schodzi rzadko i zwykle zabrania wtedy murzynom pracować. Robota w kopalni staje więc na dzień albo dwa a w wiosce Mboni odbywają się jakieś ichnie rytuały. Zawsze to respektowaliśmy, ku obopólnej korzyści.
Po krótkiej rozmowie z kapitanem zdecydowaliście, że zostanie ci przydzielona nieduża kwatera w forcie, z dala od kolonistów. Zorganizowałeś, by Osman dopilnował rozpakowywania twoich bagaży. Chociaż w pojedynczym pokoju było ledwo miejsce na łóżko, sekretarzyk, dwa fotele, stół, toaletkę wraz z balią i nocnikiem, dwie skrzynie, szafę i pleciony dywanik, powitałeś wojskowe niewygody jak starego przyjaciela. Jedyne co mogło ci zepsuć humor to konieczność spania pod osłoną moskitiery.

[Dodano po 5 dniach]

Rozmyślając nad implikacjami słów kapitana i gubernatora zauważyłeś wykonany całkiem zręcznie model terenu wokół kolonii. Relief wzniesień i zagłębień terenu wyrzeźbiony w połówce grubej kłody i pomalowany na barwy odpowiadające pokryciu roślinnemu terenu natychmiast wyjawiły ci sekrety okolic. Oto jest przyszłość, trójwymiarowe mapy! Fort znajdował się na wziesieniu u ujścia niedużej rzeki, zbyt małej by stworzyć deltę bądź estuarium. Znacznie większa znajdowała się dalej na południe, w środku trudnej do wykarczowania puszczy. Nad okolicą wznosiła się góra Mbongo, majestatycznie dominując rzeźbę - kopalnię zaznaczono odpowiednią rzeźbą. Ścięty szczyt wygasłego wulkanu był ukruszony od strony morza, nawet twoje laickie oko mogło dostrzec ślady wiekowych erupcji, być może starszych niż ludzka cywilizacja. Kolonia znajdowała się w trójkątnej dolince wytyczonej przez rzekę i parów łączący ją z podnóżem Mbongo. Dolinka była niewielka, ale ponad wszelką wątpliwość najżyźniejsza. Tam, gdzie rzeczny muł osadzał się na bogatych w minerały wulkanicznych skałach można było zbierać plony kilka razy do roku bez zagrożenia jałowieniem gleb - i w rzeczysamej, osadę otaczały szerokie pola, opisane według plonu - pszenica, jęczmień, tytoń, słodkie ziemniaki, nawet bawełna. Osada Mboni nie okazywała cech rolniczej - usadowiona na szczycie wzniesienia, z dobrym widokiem na okolicę, z pewnością została założona przez plemię myśliwych-zbieraczy.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Odpowiedz
Rozpakowawszy się i doprowadziwszy swoje bagaże do stanu względnie skoordynowanej użyteczności, Robert obmył twarz w zimnej wodzie i zmienił strój na możliwie najwygodniejszy oraz najmniej oficjalny. Pierwsze informacje o kolonii i rozgrywających się w niej wydarzeniach pokrywały się z obserwacją wyglądu jej okolic - typowa osada, typowi autochtoni, do bólu trywialna rzeczywistość kolonialnej rutyny pracy, handlu i kulturowej wymiany z pięknym krajobrazem w tle. Cokolwiek zburzyło owo melancholijne status quo, musiało być czymś niezwykłej wagi. A skoro pomimo tej wagi wszyscy dotąd zgodnie twierdzą, że nic takiego nie zaszło, sir Stevenson-Carter miał przed sobą wiele ciężkiej pracy.

Oporządziwszy się i zabrawszy ze sobą świeżo "naładowaną" papierośnicę, Robert postanowił w pierwszej kolejności rozmówić się z uwolnionymi zwiadowcami. Zmierzając w stronę ich aktualnego posterunku spacerowym krokiem, z uwagą i ciekawością neofity obserwował okolicę oraz miejscowych. Surowość afrykańskiej natury ujmowała go już dawniej, a teraz, mając ją na wyciągnięcie ręki, czuł się jak Darwin po przybyciu na Galapagos.
Odpowiedz
Koloniści akurat pomagali przy rozładowywaniu zapasów, które Tribhanga przywiozła razem z tobą. Bele sukna, stalowe narzędzia, sztaby i blachy żelazne, nawet lustra i drobne przedmioty codziennego luksusu musiały być na tyle rzadkim widokiem, że jeszcze zanim skrzynie dotknęły nabrzeża już były sprzedane, kupione, podzielone i zagospodarowane przez skrzętnych farmerów i zarządców. Nie mogłeś też nie rzucić okiem na kanonierkę, stojącą tuż za zasięgiem portowych dwudziestoczterofuntówek. Zrozumiałeś w lot. Kompania Handlowa nie stała na redzie dla ochrony portu przed piratami. Wręcz przeciwnie - chroniła swoich własnych interesów, wisząc niczym miecz Damoklesa nad jedynym łącznikiem zalążka ledwie kolonii z cywilizacją. Czego mogli chcieć, by posunąć się tak daleko?

Żołnierze - zwiadowcy oddelegowani zostali z wachty na czas twojego pobytu w forcie Gibbs, byś mógł z nimi porozmawiać swobodnie. Dzieląc się skręconym krzywo papierosem okupowali ocieniony kąt mesy, chroniąc się przed ostrym słońcem. Gdy cię zauważyli, zgasili i stanęli na baczność - nieporządnie ogoleni, w pocerowanych mundurach, ze zmęczonymi twarzami i podkrążonymi oczami wyglądali jak ludzie, którzy od miesięcy żyją w niewygodach a od tygodni w ciągłym napięciu. Pamiętałeś ten wzrok z okopów - w te kilkudniowe chwile, kiedy nowi rekruci zrozumieli czym jest wojna, ale nie widzieli jeszcze jak ich towarzyszy broni rozszarpują na kawałki szrapnele.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Odpowiedz
← Sesja eimyra

Ląd po trzykroć czarny - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...