Jaskinie Had Abaddon

Ot, takie krótkie .



Jaskinie Had Abbadon



Zakapturzona postać maszerowała przez wąski, ciemny tunel podziemnej jaskini. W oddali majaczyło białe, wątłe światełko, migające niby księżycową poświatą. Żółte oczy wędrowca utkwiły w jasnym punkcie i nie odrywały od niego wzroku, ignorując wszystkie niepokojące odgłosy, zdające się dochodzić zza jego pleców.
Strach...Ty się boisz...Boisz się i to bardzo...Guy.
Postać zatrzymała się, wciąż patrząc w migocące w oddali światło. Po krótkiej chwili wahania, poprawiła kaptur i wznowiła marsz.
Po co tu przybyłeś, Guy? Czyżbyś czegoś oczekiwał?
- Nie jestem Guy – powiedział głośno wędrowiec. Głos miał niski i bardzo nieprzyjemny. - Już nie.
Ależ oczywiście, że jesteś. Nie próbuj temu zaprzeczać, bo to wbrew twojemu żałośnie słabemu umysłowi... Tak, wyczuwam w tobie starego Guy'a...
Mężczyzna znowu się zatrzymał. Miał już dość marszu. Był zły. Bardzo zły. A głos, dźwięczący w jego czaszce stawał się coraz bardziej irytujący.
Zatrzymaj się, zawróć. Jeszcze nie jest zbyt późno, by to uczynić. Czemu wciąż idziesz? Dlaczego się nie wycofasz? Guy! Robisz głupotę...
- Nie nazywaj mnie tym imieniem! Wiem, po co tu jestem i osiągnę cel, choćbym miał zniszczyć tę całą, przeklętą planetę.
Wędrowiec, nazywany Guy'em, wyszedł z tunelu. Stanął na skraju ogromnej przepaści, której czeluść zdawała się nie mieć końca. Rozglądał się przez chwilę, aż w końcu dostrzegł dziwną, najeżoną kolcami machinę, w kształcie dysku z otworem.
Już wiesz, co musisz uczynić.
Guy bez namysłu zdjął rękawicę i swoją nagą dłoń umieścił w otworze machiny. Poczuł potężny ból. Wszystkie kolce powoli, lecz stale, zagłębiały się w jego ciele. Przypomniała mu się ceremonia krwawego chrztu...Wtedy to nie była jego krew. Wtedy to była krew jego mistrza.
Tylko nie krzycz.
- Nie mam zamiaru krzyczeć. Krzyk jest domeną słabych.
Ależ ty jesteś słaby, czyżbyś o tym nie wiedział?
- Nie jestem słaby!
Ciiiii...Miałeś nie krzyczeć! Głos w jego głowie zrobił przerwę. Jednak jesteś słaby, tak łatwo cię sprowokować.
Ból stawał się nie do zniesienia. Wydawało mu się, że ma doszczętnie zmiażdżoną dłoń. Machina cicho pyknęła i rozsunęła się z nieprzyjemnym mlaśnięciem. Dłoń wyglądała na nienaruszoną, a ból ustał. Guy widział jednak krew, spływającą cienką strużką po kamiennej rynnie, wprost do pokrytej ornamentami misy.
- To moc... Moc i potęga jej ciemnej strony.
Nie udawaj głupszego niż jesteś! Jest oczywiste, że to moc...jednak nie twoja.
Guy postanowił ignorować irytującego, w dodatku niematerialnego natręta, zaprzątającego jego umysł.
Z krawędzi przepaści zaczął wysuwać się cienki most, wyglądający bardzo niestabilnie. Guy z powrotem nałożył rękawicę, zmrużył żółte oczy i na niego wszedł. Wbrew swojej powierzchowności, konstrukcja okazała się nad wyraz solidna. Mężczyzna nie miał jednak ochoty spoglądać w przepaść. To mogło skończyć się utratą równowagi.
Po drugiej stronie mostku znajdowała się rozległa, zaciemniona przestrzeń. Guy ruszył wolno, zagłębiając się w mrok.
Widzę cię.
To nie był ten sam głos. Tamten natrętny, irytujący, ten natomiast metaliczny, chrypiący i złowrogi.
Czuję twoją ciepłą krew, przepływającą przez twoje soczyste żyły...
Guy nie wyczuwał nikogo, ani niczego żywego w pobliżu. Kilka chwil później dotarł do posągu, z brunatnego piaskowca, przedstawiającego zdeformowanego humanoida, nie przypominającego żadnej, znanej mu, rasy.
Zbliż się, wędrowcze. Pozwól mi cię rozszarpać, pożreć...
Guy osadził prawą dłoń na klindze swojego miecza świetlnego. Nie miał zamiaru dać się zaskoczyć, a miał do czynienia z czymś niezwykłym, niespotykanym, z czymś czego nie mógł nawet wyczuć. Ta tajemnicza, bez wątpienia mistyczna istota, musiała być chroniona potężną, starożytną magią, dawno zapomnianą i zatraconą w otchłaniach przeszłości.
Jesteś młody...taaak...Czuję twoje młode serce, tak szybko bijące w piersiach...
- Kim jesteś – zapytał Guy, usiłując zachować spokój.
Szeptem...Twoim przekleństwem...Darth Firinusie!
- Skąd mnie znasz?
Twoja...argh...Twoja krew powiedziała mi o tobie wszystko...Byłeś uczniem Darth Doruma...On cię wszystkiego nauczył...Zamordowałeś go podczas czystki na Korriban...Zginął, tak jak jak wielu innych lordów ciemności...Potem...Potem musiałeś uciekać przed inwazją Drugich Braci...Była z tobą...Była z tobą pewna twi'lekanka...
- Przestań – wrzasnął Darth Firinus, zapalając czerwoną klingę. - Zamilcz, natychmiast!
Czuł ogromny gniew, rozlewający się po całym ciele.
Jej niebieska, pokryta czarnymi tatuażami skóra...Kochałeś ją dotykać...Wszędzie...Ona również była sithem...Tak...widzę to dokładnie...To była twoja wielka miłość...
- MILCZ! - Firinus już nie kontrolował złości. Jego żółte oczy błyszczały w ciemnościach, miotając złowrogie spojrzenia na wciąż nieruchomą figurę. W pewnym momencie głowa sitha eksplodowała przeszywającym bólem.
Jesteś słaby...Tak...Tak jak twoja młoda, gorąca krew...Miała na imię Cl'are...Uciekaliście razem...W końcu was odnaleźli...Na Mustafar...Drugie Bractwo...Mrok...Ciemność...Myślisz, że ona nie żyje...Wyprowadzę cię z błędu głupcze...ona żyje.
Firinus opadł na kolana, łapiąc się za trzeszczącą bólem głowę. Zaczął przeraźliwie wrzeszczeć.
Ona żyje...Żyje, ale nie mogę ci zdradzić jak długo...To zależy od ciebie...
- Zamilcz – załkał Firinus. - Zamilcz duchu!
Możesz ją ocalić, jeśli się postarasz...Musisz się tylko postarać, słyszysz? Użyj mocy...Jej ciemnej strony...Posiądź potęgę...I już jej nie wypuszczaj...
- Widziałem jej śmierć – Firinus zaczął się powoli podnosić. - Umarła...Moja Cl'are...
Łzy pociekły po policzkach sitha.
Ty głupcze...Ty słaby, żałosny głupcze...Nic nie wiesz...Nic nie możesz wiedzieć...
Darth Firinus ponownie zapalił miecz. Powlókł się do posągu nieznanego humanoida i z krzykiem na ustach rozciął go na pół. Gdzieś w oddali coś zaszumiało cienkim, długim gwizdem. Sith złapał się za uszy.
Straszny dźwięk po chwili, która wydawała się wiecznością, ustał. Mężczyzna popatrzył na roztrzaskaną głowę figury, po czym otarł policzki i oczy i nałożył kaptur, ruszając w głąb jaskini.
Czy słowa upiora mogły być prawdą? Sith nie wiedział już, w co wierzyć. Potęga ciemnej strony często i sprawnie manipulowała słabymi...No tak, ale on nie był słaby.
Czy chociaż raz, czy choć ten jeden jedyny raz, nie możesz przyznać racji komuś innemu? Natrętny głosik powrócił. Pycha zaślepiła już niejednego sitha, Guy. Przecież poznałeś historię...Już zapomniałeś jak skończyli Malak, Nihilus, albo Sidious? Taaak...Przegrali, bo nie byli w stanie dostrzec własnych błędów. Chyba nie chcesz podzielić ich losu?
- Widziałem jej śmierć. Słowa tego ducha, czymkolwiek był, to obłuda.
Obłuda...albo i nie obłuda. Nigdy się tego nie dowiesz, bo nie pozwoliłeś, aby dokończył swoją opowieść.
- Gdybym tego nie zrobił, eksplodowałaby mi głowa.
Skąd ta pewność?
- Czułem potworny ból...Nie do opisania.
Ból nie oznacza śmierci i ty dobrze o tym wiesz. Jesteś po prostu słaby i boisz się do tego przyznać.
Firinus nic nie odpowiedział. Czyżby tracił zmysły? Właśnie prowadził rozmowę z kimś, kto nie istniał...
Z głębi jaskini dobiegł przeraźliwy ryk, przypominający wrzask tysięcy ginących istnień. Sith wytężył swój ponadprzeciętny słuch, w nadziei, że będzie w stanie określić rozmiary i wagę potwora. Bo bez wątpienia to był jakiś potwór. Źrenice Firinusa rozszerzyły się błyskawicznie. Czyżby to był...Nie, to przecież niemożliwe. Te stworzenia zostały unicestwione...I to tysiące lat temu.
Guy...Had Abbadon to niezwykłe miejsce. Tutaj wszystko jest możliwe.
Mężczyzna szedł wolno w kierunku oddechu, przywodzącego na myśl hutnicze miechy. Bestia musiała być ogromna.
Wąskie przejście prowadziło do bardzo wysokiej jaskini, w której panowały nieprzeniknione ciemności. Darth Firinus jeszcze bardziej wyostrzył wzrok. Śliskie ściany groty ociekały wodą, spływającą do niewielkiego jeziorka usytuowanego w jej centralnym punkcie. Jeziorko falowało kręgami na wodzie, wywoływanymi pracą potężnego, różowego, pokrytego śliną jęzora, należącego do ogromnej, wręcz gigantycznej istoty. Bestia miała dwie pary czerwonych, rybich ślepi, pozbawionych powiek. Jej przednie kończyny, których było cztery, wyglądały zupełnie jak szczypce potężnego skorpiona pustynnego z Tatooine. Potwór stał na dwóch, masywnych łapach, z których wyrastały ostre pazury rozmiarów niewielkich, imperialnych statków zwiadowczych.
- Nie masz prawa istnieć – wyszeptał sith. - Lewiatany wyginęły tysiące lat temu.
Bestia uniosła ohydny łeb, wbijając czerwone oczy w intruza. Odoru dochodzącego z jej pyska, nie dało się porównać do niczego innego. Firinus mimowolnie przyłożył lewą dłoń do ust i nosa. Lewiatan mierzył go wzrokiem przez dłuższą chwilę, po czym wrócił do zaspokajania pragnienia.
Nie sądzę, że to coś pozwoli ci przejść obok siebie, Guy.
- Również tego nie podejrzewam. Ale muszę spróbować.
Od potwora biła nieprzyjemna, magiczna aura, wywołująca u sitha lekkie zawroty głowy. Bestia skierowała spojrzenie czerwonych, pozbawionych powiek ślepi, prosto w żółte oczy Firinusa.
Będziesz potrzebował całej potęgi ciemnej strony, żeby przeciwstawić się grozie tego stworzenia.
Sith wiedział, że to prawda. Lewiatany bowiem powstały podczas Stuletniej Ciemności, stworzone przez starożytnych sithów i posiadały ogromną moc magiczną, przelaną w nie za pomocą mrocznej alchemii. Ze swoich ofiar pochłaniały energię, co czyniło je jeszcze bardziej przerażającymi maszynami do zabijania.
Lord Firinus starał się wytrzymać wzrok potwora, cały czas powoli posuwając się do przodu, w kierunku widniejącego za lewiatanem przejścia. W pewnej chwili zatoczył się, opuszczając głowę. Kaptur opadł mu na ramiona.

Ujeżdżała go, gwałtownie falując biodrami. Czuł jej cudowny zapach, widział jej namiętne, niebieskie, rozchylone lekko usta, słyszał jej przyśpieszony oddech i ciche pojękiwania.
- Guy...ahh...Guy...
- Cl'are...
Kochająca się para, zdawała się tworzyć jedność. Twi'lekanka jęknęła spazmatycznie, wyprężyła się w ekstazie rozkoszy i zeszła z Guya, który z zaczerwienionymi policzkami, ocierał pot z czoła. Seks z tą kobietą był zupełnie jak walka z potężnym mistrzem jedi. Człowiek był po nim wykończony, ale piekielnie usatysfakcjonowany.
- To...to...to było coś – wydyszała Cl'are.
- Zgadzam....zgadzam się, Lady Perisolio – odparł Guy.

Guy! Guy! Wracaj! Słyszysz?! Natychmiast wracaj! Bo zaraz zginiesz! GUY!

Cl'are położyła się na jego piersiach, delikatnie muskając palcami ich skórę.
- Kiedy wystąpimy przeciwko Mrocznej Radzie? - zapytała.
- Spokojnie. Już niedługo.
- Ach...Nie mogę się doczekać aż w końcu uduszę tę sukę, Darth Maximus. Za długo znosiłam jej docinki...Zbyt długo słuchałam rozkazów. Zbyt długo byłam jej wierna.
- Dzięki zwycięstwu zerwiesz łańcuchy.
- Moc mnie wyzwoli – dokończyła twi'lekanka, śmiejąc się uroczo. - Ty zapewne też wyglądasz dnia, kiedy zabijesz Lorda Doruma.
Firinus wykrzywił wargi w uśmiechu i pocałował ją w czoło.
- Musimy zająć miejsce tych starych głupców – powiedział. - Republika i ci uzurpatorzy z Drugiego Bractwa są coraz mocniejsi. Jeśli nasze Imperium ma przetrwać, musi być silne.
- Oczywiście, kochany. Właśnie dlatego zabijemy ich...zabijemy ich wszystkich.
Podniosła się i przylgnęła swoimi ustami do jego ust.

Guy, jeśli się nie ockniesz, to coś cię rozerwie!

- Zawsze byłeś ambitny...Dobrze cię wyszkoliłem – Darth Dorum leżał w sali Mrocznej Rady, trzymając się za swoje, ociekające krwią ramię. - Ale nie jesteś gotowy. Jesteś wciąż za słaby.
- Pokonałem cię, mistrzu – odparł spokojnie Firinus. Miecz świetlny charakterystycznie syczał nad pokonanym sithem. - A teraz cię zabiję.
- To nie ulega wątpliwości. Zastanów się jednak, czy jesteś w stanie udźwignąć jarzmo odpowiedzialności za nasze Imperium?
- Nie powinno cię to interesować. Wkrótce stracisz życie.
Firinus przykucnął, wpatrując się w czerwone oczy swojego mistrza.
- Zakończę to. Nie chcę za długo patrzeć na twój upadek, mistrzu.
Sith szybkim cięciem pozbawił swojego lorda głowy. Nagle do komnaty wbiegła Cl'are. Była zmachana i wyglądała na zaniepokojoną.
- Guy...Drugie Bractwo. Ich statki są już na orbicie. To inwazja!

Lewiatan był coraz bliżej. Darth Firinus widział błysk jego żółtych, ostrych jak gigantyczne brzytwy, zębów. W pewnym momencie potwór rozdziawił paszczę w przeraźliwym wrzasku, opryskując sitha śliną.

- Zabiłaś lady Maximus?
- Oczywiście, zresztą nie tylko ją. Żebyś tylko słyszał jej żałosne prośby darowania życia. Nie była godna miana lady sithów.
Znajdowali się na małym, szybkim statku „Sparrow Hawk”, należącym do Cl'are, która była jednym z najlepszych pilotów w całym Imperium.
- Drugie Bractwo będzie nas ścigać. Musimy szybko coś wymyślić – Guy wyglądał przez okrągłe okienko, w poszukiwaniu jednostek nieprzyjaciela.
- Spokojnie, kochanie, zaufaj mi. Polecimy na Mustafar. To bardzo daleko stąd, nie powinni nas tam znaleźć.

Czerwone ślepia oświetlały bladą twarz sitha. Słyszał złowieszczy klekot skorpionich szczypc.

- W końcu was dopadliśmy – postać z żelazną maską na twarzy zmierzała w ich kierunku, z obnażoną, czerwoną klingą. - Przyznaję, dobry mieliście pomysł. Nie wzięliście jednak pod uwagę jednego. My szpiegów mamy wszędzie. Nawet tu, na Mustafar.
- Zanim nas zabijesz, może mógłbyś nam zrobić tę ostatnią przyjemność i wyjawić, kto nas zdradził.
- Was? Zdradził? - postać zachrypiała niskim śmiechem. - Nikt was nie zdradził. To wasza pycha zamroczyła wam umysły. Nie dostrzegaliście naszych planów, nie docenialiście nas, nie byliście przygotowani na konfrontację z naszym Bractwem Ciemności. Zamiast tego podnieśliście bunt przeciwko Mrocznej Radzie.
- Jesteście uzurpatorami i oszustami! – krzyknęła Cl'are.
- Nie unoś się, Darth Perisolio. Posiedliśmy moc, o której wy możecie co najwyżej pomarzyć...I to w marzeniach kompletnie odrealnionych.
Cl'are spuściła głowę, wciąż patrząc zawistnie na zamaskowanego.
- A teraz przyszedł czas na waszą śmierć.
Za lordem Drugiego Bractwa zamigotała co najmniej setka innych, czerwonych mieczy świetlnych. Z cienia wyszło mnóstwo postaci, trzymających zapalone ostrza w pogotowiu.
- Brać ich.
Cl'are i Guy odpalili swoje bronie. Twi'lekanka skoncentrowała się, zgięła palce lewej dłoni i rzuciła w stronę napastników potężnym, kamiennym głazem. Jeden z nich, wyskoczył w stronę pocisku, i z krzykiem przeciął go mieczem. Firinus miotał w napastników wszystkim, co znajdowało się w jego zasięgu, jednak było to stanowczo za mało.
- Cl'are! - wrzasnął – Uciekaj stąd! Ratuj się! Ja powstrzymam ich tak długo jak będę w stanie!
- Nie zostawię cię, oszalałeś? - odkrzyknęła.
Masa zakapturzonych lordów Drugiego Bractwa biegła w ich kierunku.
- To uciekamy! Razem!
- Gdzie, do cholery? Rozum ci odjęło? Jak?!
Guy chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. Skoczyli w ciemną przepaść. Goniący ich sithowie zatrzymali się na krawędzi, niepewnie spoglądając w otchłań.

Guy! Guy! JEST JUŻ BARDZO BLISKO! GUY! OCKNIJ SIĘ!

Obudził się cały potłuczony. Gdzieś w oddali słyszał morze wulkanicznej lawy. Dotknął swojej głowy i z niezadowoleniem wymacał ogromnego guza. Skręcił nadgarstek prawej ręki, miał masę sińców, ale żył.
- Cl'are! - krzyknął słabo, rozglądając się. - Cl'are!
Zobaczył ją. Leżała między skałami, w kałuży krwi.

- Dość tego – sith zmarszczył brwi. - Już dość ze mnie wyssałaś, bestio!
Potwór zorientował się, że nie będzie w stanie dłużej kontrolować umysłu Firinusa i z furią ruszył do ataku. Sith zręcznie przeskoczył nad zabójczym szczypcem i uchwycił się ohydnego fałdu skórnego lewiatana, który wygiął się, potężnie rycząc. Bestia, czując na sobie Firinusa, zaczęła się miotać po całej grocie, strącając skały i głazy, rozchlapując jeziorko. Sith kurczowo uczepiony potężnego cielska, ponownie włączył miecz i pewnym pchnięciem wbił go w jedno z czerwonych oczu potwora, z którego pociekła żółto-zielona maź. Następnie, używając klingi miecza jako podpory, wspiął się wyżej, na masywny łeb. Lewiatan wszystkimi sposobami starał się strącić denerwującego napastnika, lecz nie był w stanie tego zrobić. Firinus przywołał miecz świetlny, po czym wbił go w kark bestii, która wydała z siebie ryk wściekłej bezsilności, obijając łbem pobliskie, skalne ściany. Sith przez chwilę siedział nieruchomo na potworze, koncentrując się, aż w końcu poraził go potężną falą białych błyskawic. Lewiatan zwalił się z hukiem na twarde podłoże, z ostatnim już, słabszym ryknięciem.
I co? To było takie trudne?
Sith patrzył na martwe cielsko potwora, oddychając ciężko. Kałuża żółto-zielonej mazi, sączącej się z oka lewiatana, powiększała się miarowo. Firinus wezwał miecz i umieścił go w uchwycie na pasie. W milczeniu ruszył w głąb jaskini, w kierunku przejścia. Przecisnął się między skałami i znalazł się w nowej, dużo większej od poprzednich, jaskini, oświetlanej przez tysiące świetlików, siedzących na skalnych ścianach, półkach i rzędach. Sith, zdezorientowany nieco, zadzierał głowę podziwiając ten niezwykły widok. Poza owadami, baśniowości temu miejscu nadawało kilka strumyczków, leniwie sączących się z rozpadlin, zlewając się w kolejne, podziemne jezioro, z małą wyspą na środku. Firinus zmarszczył brwi. Na tej wyspie ktoś był.
- A więc nareszcie ktoś mnie odnalazł. Szkoda, że trwało to tysiąc lat. - rozległ się obcy głos. - Samotność zaczynała mi już doskwierać.
Firinus pojął, że głos należy do nieznajomego, siedzącego na wyspie. Sith podszedł do gładkiej tafli i na niego spojrzał.
To musi być to.
Był to trójwymiarowy model postaci, w skali jeden do jednego, przedstawiającej figurę unoszącego się lekko nad ziemią, medytującego człowieka, w długich szatach, z przepaską na oczach.
- Znalazłem cię – powiedział tryumfalnie Firinus. - Nareszcie. Jesteś holokronem Darth Mattura.
Postać uśmiechnęła się.
- To musisz być ty. Czytałem, że Mattur był oślepiony, że stracił oczy podczas Wojny Dwóch Lordów – dodał Guy.
- Prawda, straciłem wzrok...W pojedynku z tym drugim lordem, zresztą.
- Darth Conhare.
- Nie wypowiadaj przy mnie tego imienia.
- Dlaczego? Przecież ostatecznie go pokonałeś.
- Śmierć nie jest wystarczającą karą...nigdy. A ja musiałem go zabić, rozumiesz? Inaczej, wcześniej on zabiłby mnie. Nie miałem czasu, żeby go wystarczająco ukarać. - strażnik holokronu umilkł. - Czego chcesz?
- Szukam informacji na temat bomby myśli. Użyłeś jej podczas wojny. Powiedz mi wszystko, co o niej wiesz.
- Bomby myśli? To potężna broń, straszliwa broń, nawet jak na skalę sithów. Na moc, do czego jest ci potrzebna?
Firinus zamyślił się. Chciał pomścić Cl'are. Chciał unicestwić całe Drugie Bractwo...nie...wszystkich sithów. Sprawić, żeby przestali istnieć...Chciał zamordować wszystkich, chciał żeby każde, przesiąknięte mrokiem serce, przestało bić.
Nie jestem przekonany, czy rozsądnie byłoby o tym wspominać. Sithowie zwykli mieć dobro Imperium na pierwszym miejscu.
- Pragnę potęgi tak samo jak kiedyś pragnąłeś jej ty, Darth Matturze. Bomba myśli stanie się moim najważniejszym argumentem w dążeniu do jej osiągnięcia.
Strażnik holokronu milczał przez dłuższą chwilę.
- Skąd w ogóle o niej wiesz?
- Dowiedziałem się...przypadkiem. Nie wiem tylko jak ją stworzyć. Inne holokrony nie dały mi satysfakcjonującej odpowiedzi. Zabieram cię ze sobą, będziesz mi potrzebny. - Guy machnął ręką, wysyłając mroczny impuls. Perłowa postać sitha, z cichym pyknięciem, schowała się w metalowym sześcianie.
Lady Perisolio...Cl'are! Twój duch niedługo będzie uradowany. Obiecuję.
Εμφάνιση εαυτό σας να κατακτηθεί χάριτος θα πρέπει να θυμόμαστε
Odpowiedz
← Fan Works

Jaskinie Had Abaddon - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...