Opowieść
z
Doliny Lodowego Wichru
Wstęp
Waterdeep. Miasto bogate, pełne kupców i o ciekawej histroii. Kilka dzielnic: doki, dzielnica handlowa, morska, południowa, północna i zamkowa, pięknych, praktycznie nie było części gorszych takich jak Żebracze Gniazdo w Neverwinter. Ostatnio niespodziewanie miasto przeżywało nawałnice podróżnych. Byli to kupcy, najemnicy, zwykli podróżnicy których trasa biegła przez Watredeep, ludzie którzy chcieli zamieszkać tam na stałe. A więc dobrze zaopatrzeni sprzedawcy wychodzili na swoje, zaś ci co mieli mały wybór najprawdobodobniej będą musieli z w bliskiej przyszłości opuścić miasto, bo konkurancja była duża. Zwiększyła się też przestępczość. Wielu kieszonkowców mogło kraść niezauważonych. Możnaby żec szczęście sprzyjało Waterdeep, niebiorąc pod uwagę złodziejaszków i tanich sprzedawców, bo i pogoda była piękna. W tym okresie rzadne miasto niemogło się równać z nim, ani Neverwinter, Luskan czy Wrota Baldura. Nasi bohaterowie też byli kupcami, więc ich przygoda zaczęła się w dzielnicy handlowej.
- A nich to - powiedział jeden krasnolud, o długiej cimnej brodzie, dużych brwiach i łysinie, ćmiąc fajkę, należący do tych "tanich" sprzedawców - nie dość że nic niemożemy sprzedać to jeszcze się smażymy na tym słońcu. Jak tak dalej pujdzie to będziemy musieli zwinąć się do innego miasta. Gdzie jest najbliżej - zwrucił się do mężczyzny siedzącego obok, jego kompana
Człowiek, odziany w zieloną szatę łowcy z założonym kapturem na głowie, łukiem i kołczanem na plecach w wyskoich butach obierzyświata, milczał chwilę lecz odpowiedział spokojnie, niemal obojętnie:
- Nie marudź, jak ci się nudzi to wyciosaj coś ładnego w kamieniu, jeśli dobrzę pamiętam to tutejsi ludzie uwielbiają wytwory krasnoludów. Ale rzeczywiście, roboty tu dla nas niema, jeśli chodzi o najbliższe miasto to będzie Neverwinter, lecz ja tam nieprzeopadam za nim - łowca rozciągną się na krześle - jeszcze poczekajmy kilka dni
- Po co - zapytał zirytowany krasnolud - po to by zabrali nam ostatni grosz przy duszy, już niedługo spać będziemy poza miastem
- Rzeczywiście, trudno jest znaleźć wolne miejsce, a jak już się znajdzie to płaci się naprawdę sopro. Jeszcze ci złodzieje, niestraciłeś ostatnio czegós cennego?
- Hmmm... tak moją ulubioną fajkę - krasnolud zaklną cicho - i musiałem kupić tą najtańszą
- No właśnie. Znam się trochę na złodizejstwie i wydaję mi się że to robota jakiegoś poczętkującego złodzieja - wstał ponieważ do straganu podszedła pewna kobieta - w czym mogę służyć - zapytał jak by znudzony
- Poproszę ten diament - powiedziała kupująca
- 50 złotych monet - schował sakiewkę od kobiety nawet nie przeliczjąc
- Dziwnie się zachowujesz Kamerze - powiedział krasnolud patrząc na niego przenikliwym wzrokiem - czy coś sie stało
- Ukradli na pięć rubinów - odpowiedział lekko
- JAK? CO? KTO? - pytał zdziwiony kompan, była to ich już najcenniejsza rzecz do sprzedania - to była ta kobieta - zapytał już spokojniej
- Nie - odpowiedział krótko
- Więc na wielkiego Wulfgara kto?
- Nie denerwój się Vortarze - odopwiedział jak zwykle opojętnie - widziałem go
- Jak ty możesz być taki spokojny. Nic się nie stało, ukradli nam tylko pięć rubinów - zaczał udawać Kamera
- No dobra może rzeczywiśćie powinienem był sprawiać przed tobą pozory że jestem zestresowany
- Lepij nie żartuj, bo nie udziela mi się humor i gadaj, kto to był
- Niziołek, wiedziałem też gdzie mniej więcej się udał
- Ale jakim cudem ja go niezauważyłem? Przecierz nikogo tu niebyło
- Miał na spobie chyba płaszcz niewidzialności
- Co to znaczy chyba
- Niewiem dokładnie, ale mógł mieć pierścień kameleona i takie tam
- Więc nawet jak go odnajdziemy to i tak nam umknie
- Niekonicznie - na twarzy łowcy pojawił się złośliwy uśmiech - możemy go przechytrzyć
- Jak? I dosyć z tymi zagadkami zawsze mówisz tak mało i pytaniami
- To ty mi ciągle przerywasz, ale już ci wyjaśniam. Musimy znaleźć maga który zna czar zobaczenie niewidzialnego
- Ale co mu zato damy, no dobra, już nie przerywam, mów
- No wiec musimy się upewnić że został okradnięty, więc zaoferujemy pomoc
- A jeśli bedzie mieć kolegów?
- Czyż niejesteś krasnoludzkim wojownikiem, możemy też wziąść tego czarodzieja
- Więc trzeba się uzbroić na wszelki wypadek
- Nie ma czasu do stracenia, bierz wszystko co ci trzeba i ruszamy. Ja jestem prawie gotowy
Łowca podsazedł do swego kufra, średniego lecz dobrze wykonanego z niebieskiego drewna o bardzo skąplikowanym zamku, otworzył go srebrnym kluczem i wyją dwa złote pierścienie i amulet. Wziął też mały sztylet za pas.
Krasnolud podszedł do ogromnego kufra otworzył go i zobaczeł brak Szybkiego Ciosu, jego ulubionego topora. Krasnolud naprawdę zdenerwowany, przemilczał fakt i wziął tarczę i zbroję płytową. Następnie wybrał miecz z ich stoiska.
- Jestem gotowy dorwać tego drania - powiedział wojownik
Rozdział I
Drużyna
Po pewnym czesie znaleźli sobie strażnika, przy tym wyzbyli się wszystkich oszczędności pieniężnych.
- Gdzie będziemy szukać - zapytał Vortar
- Niewiem, ale im prędzej znajdziemy maga tym lepiej. O widzę tam jakiegoś
Podeszli lecz ten niechciał z nimi rozmawiać.
- Nieźle nam idzie, niechcął z nami gadać - warknął krasnolud
- Jak się tak zakułeś to niedziwne, ale mam pomysł. Przynieś mi dość duży worek i kilkanaście poduszek
- Po co ci to? Mówiłem byle nie zagadkami
- Ale tłumaczenie zabrało by wiele czas, prawda, więc przynieś mi to, o co cię prosiłem.
Krasnolud uwinął się szybko z powierzonym zadaniem.
- A teraz włuż poduszki do worka, o tak - mężczyzna zciszył głos jakby chciał wyjawić Vortarowi sekret - krzyczymy mamy złodzieja, trzy, dwa, jeden już!
Oboje zaczęli krzyczeć na cały głos że schwytali złodzieja. Wokół nich zrobił się wielki tłum. Kamar zauważył kilku czarodzieji między ludźmi. Podbiegła do nich straż.
- I jak nas teraz wytłumaczysz - zapytał krasnolud zaniepokojony
- A więc złapliście złodzieja - powiedział strażnik
- A no złapaliśmy złodzieja oto on - łowca otworzył worek i udając zdziwionego kłamał - ale on tu był... no cóż musiał jakoś uciec, przepraszam za kłopt
- Mam nadzieję że to się nie powtórzy - warknął strażnik - albo będziesz mógł zamieszkać w lochu
Tłum powoli się rozchodził więc Kamar polecił Vortarowi zatrzymanie jakiegoś maga. Sam podboiegł do innego.
- Czy zostałeś okradnięty - zaczał - bo to był chwyt, żeby nas ktoś zauważył
- Nie! Odejdź - krzyknął czarodziej
Sprubował u maga którego zatrzymał Vortar, ale bez powodzienia. Manewr ten wykonywali jeszcze kilka razy, aż udało się.
- Witaj, wiem gdzie uciekł ten złodziej - łowca zmienił sposób rozmowy - ale potrzebna mi twoja pomoc
- A czy ty czasem nie jesteś szalony - zapytał bez ogródek mag
- Nie, to taki chwyt by ktoś nas zauważył i mniemam że ciebie też okradli
- A czy jest tu ktoś kogo nie okradli?
- Więc wiem gdzie może być kryjówka jednego z tych złodzieji i...
- Przepraszam że przerywam ale wolę by nikt nie widział że z wami rozmawiam. Chodzicie za mną.
Zaprowadził ich do dzielnicy północnej, między domy w dość oddalony od centrum dzielnicy zaułek. Doszli do małego domku, a mag wyjął klucz i otworzyła go.Weszli do środka. Mały pokój wydawał się nasycony magie i być możę taki był. Niebyło w nim okien, więc jedynym źródłem światła były świece, których dym pachniał bardzo słabą wonią kwiatów. Po prawej stronie od drzwi stało małe biórko na którym leżało pełno mikstur. Na przeciwko drzwi wznosiła się biblioteka i sterty niepoukładanych książek. W rogu klatka w której siedział kruk, stworzenie najprawdopodobniej wyczrowane. Następnie po lewej stronie był wielki kufer i małe łóżko.
- Więc o czym mówiliśmy - powiedział czarodziej
- O tym że wiem gdzie może być kryjóka złodzieja, a newet złodzieji - odpowiedział Kamar
- A właściwie po co robiliście tyle szymu z tym złodziejem - zapytał ciekawy
- No to zacznęł od początku. Zostaliśmy okradnięci przez złodzieja, którego ledwo zauważyłem bo miał na sobie chyba płąszcz niewidzialnośći albo coś w tym stylu. Podążałem za nim wzrokiem i wypatrzyłem kryjówkę. Poszedł bym tam z Vortarem ale wiedziałem że niemamy z nim rzednych szans dopóki jest niewidzalny. Potrzebowaliśmy czaru zobaczenie niewidzialnego, ale niemamy grosza przy duszy, więc szukaliśmy kogoś kto mógł by nam pomóc. W Waterdeep jest teraz pełno magów i trudno jest teraz odpowiedzniego znaleźć, a przez czas nieobecnośći złodzieje mogli by cały stragan wynieść. Wynajeliśmy strażnika. Hałas był potrzebny, a teraz mam nadzieję że nam pomożesz.
- Całekiem ciekawa historia. Dawno już niemiałem rzadnych przygód, no dobra, ale dzielimy się równo.
- Zgoda, ale jest jeszcze coś. Być może jest ich w kryjówce wielu, radzę się dobrze uzbroić.
- O mnie się nie martwcie jakoś sobie poradzę.
- Musimy złapać kiszonkowca jezscze dziś, postanawiam opóścić to miasto.
- Nie ma czsu do stracenia - odezwał się pierwszyraz podczas rozmowy krasnolud - ale jeśli mam walczyć z kimś ramię w ramię wolę znać jego imię, a jeśli chodzi o moje to Vortar jak widać jestem krasnoludem
- Me imię brzmi Mervin jestem elfem
- Moje zaś Kamar jestem człowiekiem
- Czekajcie chwilę, tylko przygotuje moje różdżki
Mag podszedł do skrzyni, otworzył ją, wyciągnął kilka różdżek i włożył je za pas. Po czym powiedział:
- Możemy ruszać
Wyszli z domku i Kamar prowadził ich w stronę mniemanej przez niego kryjówki złodzieja, przyczym przebijali się przez tłumy ludzi patrzących na nich z ciekawością. Słuchać też było plotki o nich jakoby oszaleli albo że pewnie sami są złodziejami.
Krasnolud uśmiechnął się gorzko i powiedział:
- Jesteśmy sławni, to coś o czym zawsze marzyłem
Szli dalej pewneym krokiem niezwracając już uwagi na to co mówią ludzie.
- Jesteśmy blisko, to tam w tym murze - wskazał niewielką dziurę w ścianie wielkiego budynku, należącego pewnie do jednego z bogaczów - będziemy musieli się tam dostać
- Ale jak - zapytał zdenerwowany krasnolud - przez tą szczeliną ledwo przedostanie się niziołek
- Znam czar zmniejszający - odpowiedział Mervin na pytanie Vortara - tylko trzeba się gdzieś ukryć, jesteście już sławni jako złodzieje więc jakby was zobaczyli że tak znikacie w tej dziurze, to nie wyglądałoby dobrze. Z resztą lepiej niezwracać na siebie uwagi, tym bardziej czarować.
- Ciężko będzie coś znaleźć ale trzeba próbować - powiedział łowca - to gdzie zaczniemy?
- Znam pewne miejsce - rzekł mag - chodzicie za mną
Prowadził ich niedaleko, a nieprzyjemne spojrzenia nie dawały im spokoju. Weszli do karczmy.
- Mam plan - powiedział Mervin niekryjąc śmiechu - zmieniemy się w toalenie
- CO - krzyknął Vortar - no dobra
- Ale jak tam jejdziemy we trzch by nikt nas nie zauważył - zapytał Kamar
- Mam tu coś - odrzkł czarodziej
Wyciągnął skórzanął skiewkę pełną złota, rozciął ją w jednym misjscu i rzucił na środek sali, tak że część się rozsypała część została w woreczku.
- Szybko niema czasu do stracenia
Trzech kompanów, schowało się w toalcie, a Mervin szybko zmienił ich w szczury. Kosztowało ich to wiele bolesnych uczuć, ale to szybko minęło. Wyszli szybko niezauważeni, na środku trwała jeszcze bitwa o sakiewkę. Ruszyli w stronę kryjówki, uciekając przed wieloma nie ostrożnymi stopami, aż w końcu się udało. Prześlizgnęli się przez wąskie przejście i znaleźli się jakby w kanale. Był dość długi, ale przejżenie jego każdego kąta nie potrfało by długo bo miał mało rozwidleń. Po chwili wrócili do normalnej postaci.
- Rzuć teraz jeszcze kilka przydatnych zklęć magu - rzekł Kamar
- Chyba wystarczy zobaczenie niewidzialnego i szybkość - zaproponowął Mervin
Elf wykonał kilka ruchów dłońmi, poczym z jego palców pystrzeli niebieski płomień. Powtórzył to jeszcze raz, zmieniając ruchy dłońmi.
- Do działa - wzniósł okrzyk wojownik
Penetracja przechdziła składnie, wreszcie Vortar zwołął z swoich kompanów:
- Mam go!
Ofiara chciała uciec lecz czrodziej był szybszy i zablokował przejście jednym z czarów. Ale kiszonkowiec znał chyba inne przejścia, więc udała się w drugą stronę. Kamar zauważył je i posłał strzałę w kierunku przejścia, zatrzymując się zaraz przed uciekinierem.
- Jeśli bym chciał, już byś nieżył - zagroził mu łowca - lepiej się nie ruszaj, Vortarze zwiąż go
Krasnolud wziął jedą z lin z kryjówki złodzieja i skrępował go dość silnie, przed tym ściągnął z niego płaszcz niewidzialności. Łotrzyk był niziąłkiem, o czarnych włosach i oczach, chudych policzkach i krótkim nosie. Wyglądał na spostrzegawczego.
- Od czego by zacząć - namyśłał się Kamar - no więc czy to ty nas okradłeś?
- Nie będę odpowiadać na wasze pytania - warknął niziołek typowym dla nich głosem chłopca
- Jesteś pewien - zapytał krasnolud ze złościął w głosie, przystawiając mu ostrze do twarzy - bo ja myśłę że będziesz
- Dobrze, już dobrze, wszystko wam powiem - odpowiedział szybko przestraszony łotrzyk
- Więc to ty nas okradłeś - powtórzył pytanie Kamar
- Was tak, ale tego maga nie
- Gadaj gdzie mój topór - krzyknął krasnolud
- Jest w tamtej skrzyni - odrzekł znów ze strachem w głosie - błagam nie zabijajcie mnie
- Kim jesteś - rzekł Kamar
- Jestem Genar Deahl - powiedział już spokojniej - jeśli chcecie swoje rzeczy to są w tych skrzyniach, i w tamty worku
- Sporo uzbierałeś - stwierdził mag - wezmę coś jeśli znajdę coś dla siebie
- Właśnie, ja też - dopowiedział wojownik
- Musisz odpokutować to co zrobiłeś - rzekł Kamar
- Nie proszę nie róbcie mi krzywdy
- Ależ nie, myśłałem o czymś subtelniejszym - łowca trzymał chwilę ofiarę w nie pewności lecz odrzekł - zamierzamy wyjechać miasta, idziesz z nami
- Co, niezgadzam się - ryknął oburzony
- Masz tu dużo do protestowania - zauważył Vortar - zresztął ja mogę wymyślić inną karę...
Genar westchnął cieżko po czym powiedział:
- Zgoda
- Tylko nie próbuj rzadnych sztyczek - powiedział Vortar - mój topór jest chciwy krwi
- Jak z tąd wyjdziamy - zapytał się Mervin
- Ja znam drogę - rzekł łotrzyk
Wyjaśnił im drogę do wyścia. Przed opuszczeniem kanałów wszyscy ubrali płaszcze niewiedzialnści. Doszli do stoiska Kamara i Vortara, strażnika już tam nie było, a niektóre rzeczy znów padły ofiarą kradzieży.
- Im szybciej się wyniesiemy tym lepiej - stwierdził krasnolud
- Będzie ciężko - powiedział łowca - trzba nam 300 sztuk złota
- Rzeczywiście, za dobrego woła trzeba sporo zapłacić. Ile mamy?
- Jest - Kamar liczył cicho - 80 sztuk złota
- Mogę wam dać 100 - rzekł Mervin
- Dzięki, nie powiem nie - odpowiedział Vortar - ale dalej potrzeba nam jeszcze 120. Co teraz zrobimy?
- Mamy jeszcze kieszonkowca - powiedział człowiek ze złośliwym uśmiechem na twarzy - ale okradasz tych tu blisko, mamy cię na oku
Genar właściwie cieszył się z roboty jaką wykonywał, robił to co umiał najlepiej i to mu odpowiadało. Postanowił uzbierać pieniądze szybko, zdał sobie sprawę że im dłużej tu są, tym gorzej dla Vortara i Kamara, a jego los jest związany z nimi.
- Oto wasze pieniądze - odrzekł łotrzyk podając kilka sakiewek w któych znajdowało się około 150 złotych monet
- Uwinąłeś się szybko - mówił łowca bardzo zadowolony - i dodałeś coś ekstra, to mi się podoba
- Jak tak dalej pójdzie to może uciekniesz przed moim ostrzem topora - rzekł krasnolud jego czarnym humorem
- Gdzie zamierzacie się teraz udać - zapytał mag
- Najprwdopodobniej do Neverwinter - odpowiedział Kamar - dlaczego pytasz?
- No więc - przeciągał czarodziej - jadę z wami. Już i tak dużo w was zainwestowałem, więc może mi się zwróci
- Witaj w drużynie - krzyknął wesoło wojownik
Wyruszyli z miasta jeszcze przed zachodem słońca.
Rozdiał II
Droga do Neverwinter
Wyszli tuż przed zachodem słońca. Od strony Doliny lodowego wichru wiał bardzo zimny nieprzyjemny wiatr. Kompani przeddzierali się przez las namiotów które były ustawione przed miastem. Przynajmniej tu niebyli sensecją, mogli przejść bez nieprzyjemności. Słońce robiło się już duże i pomarańczowe, chmury układały się w rozjuszane fale. Wyglądało to bardzo pięknie. W oddali na północ widać było góry. Szum głosów niepozwlił im spokojnie pomyśleć. Vortar ciągle czujny, nie zpuszczał oka z Genara, przyczym uważał na kieszonkowców którzy niewątpliwie tu byli. Widać było że życie poza miastem znacząco nie różniło się od tego w środku. Działał tu handel, dochodziło do bójek, pościgów za złodziejami itd. Tak więc drużyna dążąca do Neverwinter rozpoczęła swoją podróż.
- Dziwny chłód znad Doliny Lodowego Wichru wieje - powiedział słowami eksperta krasnolud, najwyraźniej zaniepokojony - wszędzie go rozpoznam
Wojownik był urodzony w tej surowej krainie więc nie należało mu nie wierzyć. Spędził tam wiele lat, ucząc się walki. Dużo słyszał o Wulfgarze i innych opowieściach krążących po dolinie. Właściwie sam został małą legendą, lecz mało kto o niej słysza, choć były to czyny wielkie.
- Vortarze, znam cie dość długo - mówił Kamar - ale niewiele wiem o twojej przeszłości, wiem że wy krasnoludy wyjawiacie sekrety tylko prawdziwym przyjaciołom, a ja do nich chyba należę, opowiedz ją nam wszystkim, przecierz jesteśmy drużyną
Krasnulud chwilę milczał ale odpowiedział po zastanowieniu:
- Opowiem wam kiedy naprawdę będziemy drużyną, to znaczy wtedy gdy dojdzie do sprawdzianu który dla mnie jest walką. Jeżeli każdy zda go no to może opowiem moją przeszłość
Dalej wyprawa trwała w milczeniu. Szli średnim krokiem, choć powinno im się spieszyć. Niemieli dużo prowiantu na tę podróż. Być może wierzyli swojemu przewodnikowi jakim był łowca, że ma jakiś plan, albo niezdawali sobie ze stanu rzeczy zbyt pogrążeni w zadumie. Odeszli już dość daleko od miasta, a Mervin odwrucił sie ostatni raz. Zobaczył Waterdeep, jakby oblężone przez hordy różnych grzybów którymi były namioty. Mag odwrócił głowę bez żalu, świadomy swojego wyboru. Noc była przeraźliwie zimna. Postanowili się w coś ubrać, ale nie bardzo było w co. Vortar ubrał się chyba najcieplej, wziął na siebie skórę warga i szal ze skóry Yeti. Kamar wyciągnął tylko płaszcz ze skóry wilka, a mag znalazł jakieś chude płaszcze na siebie w składziku Kamara i Vortara. Złodziej został przykryty, ponieważ leżał związany w wozie, marną resztą. Jednak dalej było zimno. Taki chłud wydawał się nie naturalny, ponieważ prawie nie wiał teraz wiatr.
- Strasznie zimno - powiedział mag - co się dzieje Kamarze?
- Niemam pojęcia, jeszcze nigdy mi się coś takiego nie przytrafiło - odpowiedział - miejmy tylko nadzieje że nie będzie wiało
- Coś tu jest nie tak - stwierdził Vortar - takie chłody to widziałem tylko w Dolinie Lodowego Wichru, choć były i niższe temperatury, ale takich nigdy tu nie doświadczyłem
- Hmm - pomyślał łowca - o ile mnie pamięć nie myli to dolina to najzimniejszy zakątek jakiego znam.
- Chodźmy dalej - rzekł krasnolud - musimy się ruszć by nie zamarznąć na śmierć
- Muszę wam coś wyznać - powiedział poważnie czarodziej - ponieważ boję się że to nasza ostatnia noc. Otóż wydaje mi się że tę pogodę ktoś sam utworzył
- Skąd te przypuszczenia - zapytał wojownik
- Byłem kiedyś magiem kręgu, hmmm jak wam to powiedzieć, no więc powiem krótko. Byłem magiem kręgu pogody
- Co - zdziwiony powiedział łowca
- Jest to tajna organizacja o której wiedzą tylko nieliczni. Stowarzyszenie powstało kilkanaście lat temu. Naszym założeniem było
poznanie wiedzy, nie tak jak inne szkoły magji dążące do jak największej mocy czarów i siły duchowej. Obchodziły nas cztery żywioły, nie ich wykorzystanie ale rola, możliwość przewidzenia ich. Chcieliśmy wiedzieć co będzie jutro, w sensie pogody. Brzmi to pewnie głupieo w waszych uszach, ale napewno jeśli stowarzyszenie osiągnie sukces lub nie najstrasi czarodziejie pogody prawdobodobnie będą chcieli zawładnąć żywiołami, bo to potężna siła. Więc studiowałem pogodę i doszedłęm do wniosku że cała Dolina Lodowego Wichru jest podtrzymywana jakąś siłą zimy. Być może o tym wiecie, ale ja nic niesłyszałem o dolinie, oprucz tego że istnieje. Więc jeśli mam rację to wiedza którą posiadam jest ogromna. W przyszłości jeśli moja teoria jest prawdziwa to będę mógł zrozumieć całą moc tej siły podtrzymującej tę surową krainę i wykorzystać ją. Było by to jeszcze prostsze gdybym sam spotkał tę siłę niż ją obliczał. Więc myślę że chłód tutaj jest podobny do tego z doliny lecz jescze specjalnie manipulowany, bo ta siła która podczymuje doliną nie przekracza poza jej granica, a ta świadomie jest kierowana na te pola. Chyba nierozumiecie, to nic może kiedyś wam to lepiej wytłumaczę. Nie wleczmy się tak, żwawo
Kamar i Vortar choć nie bardzo rozmumieli to co powiediał Mervin, czuli że mówi prawdę. Było w tym coś co przekonywało ich do jego racji. Łowca dopiero zoriętował się że mag ma ogromną charyzmę. Po czym łowca żartobliwie dodał:
- Wiesz co, będziesz nas reprezentować, kiedy my sami to robiliśmy, to zwykle byliśmy uważani za przestępców, z resztą sam wiesz
Szli dalej. W oddali słychać było wycie i ujadanie wilków. Krasnolud mruczał coś pod nosem, nie zważając już na nic. Szedł zamyślony, bardzo głęboko zamyślony. Wycie nie ustępowało, co gorsza, zbliżało się. Ten stan rzeczy wytręcił Vortara z zamyślenia.
- Trzeba zmienić kurs - powiedział - albo spotkamy w...
Nie dokończył. Z zarośli wyskoczył na niego wielki wilkołak. Wojownik nie zdążył się, uchylić więc potwór przewrócił go. W jednej sekundzie Kamar napiął łuk i strzelił. Bestia był szybsza i uciekła przed strzałą która wylądowała tuż za jego przyjacielem. Mervin zaczął tkać zaklęcie gdy następne, już zwykłe, wilki wyskoczyły z krzaków. Mag skończył czarować i wypóścił migoczące barwy przeciwko wilkom które przd chwilą się wyłoniły. Rzaden nie oparl się czarowi i padły wszyskie na ziemie. Tym czasem Vortar podniósł sie i szybkimi ruchami dobijał leżące zwierzęta. Nie wiadomo gdzie podział się wilkołak.
- Za tobą - krzyknął Genar
Łowca uniknął śmiertelnego ciosu przeciwnika. Czarodziej już wykonywał kolejne zaklęcie, a wojownik gotował się do ataku. Wykonał cięcie z boku, ale znowu chybił. Bestia rozcięła mu twarz. Kamar wyciągnął sztylet i zaszedł potwora od tyłu i ciął szybko bo przeciwnik już próbował umknąć, tym razem bez skutecznie. Dodatkowo Mervin skończył zaklęcie i zwierzę poraził piorun. Szybko się jednak otrząsnął ale strzała łowcy trafiła go w brzuch. Vortar nie tracąc czasu ciął od dołu, gdy jednak wilkołak podskoczył nad orężem, a topór krasnoluda znajdował się pod jego nogami, uniusł go szybko do góry. Bestia legła z ropłatanym brzuchem. Kamar i krasnolud zbliżyli się do bestii.
- Co to? - zapytał Mervin jakby obun kompanów
Łowca popatrzył z przerażeniem na wojownika który odpowiedział tym samym spojrzeniem.
- Vortarze - mówił zaniepokojony Kamar - nigdy tego zwierzęcia tu niewiedziałem, czyżby pochodził z Doliny?
- Tak - odpowiedział z przerażeniem - ale nigdy słyszałem że te stworznie jest tylko i wyłącznie w dolinie, to co mówiłeś magu było chyba prawdą
- Ale jest jeszcze coś do tego - powiedział łowca spokojnie jak w Waterdeep zwykł mówić - wygląda mi to na bardziej zawiłą interygę. Pomyślcie, wielki chłód, dziwne zwierzęta, jakby ktoś chciał zająć ten teren. Ale ten ktoś jest potężny, bardzo potężny. Musimy uważać, ale zwlekać też niemożemy, im szybciej w Neverwinter tym lepiej.
Poraz któryś z kolei wznawiali swoją podróż do Neverwinter. Noc jakby się uspakajała. Łowca dyktował tempo, które było bardzo szybkie, tak że kompani ledwo nadążali. Przez całą noc było słychać niepokojące szmery i głosy zwierząt lecz już nikt ich nie zaatakowł.
Zaczynało już świtać, gęsta mgła przeszjadzała im ale przynajmniej się ociepliło i to znacznie. Drużyna zdawał się zmęczona, szczególnie czarodziej który nie był prezystosowany do takich wypraw. Vortar i Kamar mogli iść dalej, jednak woleli nie przemęczać swojego bardzo ważnego sojusznika.
- Jeśli chcesz możemy odpocząć - zaproponował krasnolud
- Właściwie to niechcę opóźniać pochodu - odpowiedział Mervin
- Ależ i tak jest beznadziejni, już niemoże być gorzej - zaśmiał się ponuro wojownik
- Zwierzę jest też zmęczone - zauważył łowca - możemy odpocząć. Idź pierwszy na spoczynek Vortarze, ja popilnuje
Wszyscy prucz Kamara udali się na spoczynek. Vortar niemół zasnąć długo, ale gdy tak leżał i nic nierobił, sen zamknął mu oczy, dowodem na to było głośne chrapanie. Mervin usnął szybko, a łotrzyk wydawać się mogło że spał już od dawna. Teraz jedyny strażnik drużyny miał sporo czasu na przemyślenie wszystkiego. Po pierwsze: zastanawiał się nad sprawą Genara. Ten niziołek zrobił już dość dużo dla kompanów, "uzbierał" pieniądze na zwierzę a do tego uratował mu życie. Nie marudził od kąd opóścili Waterdeep więc chyba należałoby mu zaufać. To jednak nie teraz - pomyślał. Następnie rozmyślał o tym jak im pójdzie w interesach w Neverwinter. Jeśli kiepsko to co poczną? Najprawdopodobniej każdy ruszy w swoją stronę, a obaj najstarsi w grupie przyjaciele wyruszą do Doliny Lodowego Wichru. Godziny mijały mu szybko, słońce unosiło się ku południowi. Łowca jednak myślał dalej. Co wydarzył się w nocy, mógł zginąć. Jego rozważania przerwał pewien podróżnik swoim pytaniem:
- Ile czsu drogi z tąd do Wrót Baldura?
- Będzie około tydzień drogi, lepiej się zaopatrzyć na tę podróż - w tym momencie zauważył sposobność do zarobku - może potrzba prowiantu.
Podróżnik dał się namówić na kupno kilku rzeczy. Po tym Kamar obudził swoich przyjaciół. Poprosił Vortara na osobności.
- Słuchaj - zaczął - myślę że powinniśmy uwolnić Genara
- Też o tym myślałem - odpowiedział
Łowca zdziwił się trochę oczekując innej reakcji. Myślał że wybuchnie złością, ale stało się inaczej.
- Więc dalsza rozmowa niema sensu, rozwiążmy go
Podeszli do złodzieja, który miał minę niezbyt wesołą
- Nie bój się - rzekł pokrzepiająco krasnolud - chcemy cię tylko uwolnić
- Co? Wy? - zapytał bardzo zdziwiony łotrzyk
- Nie, my tylko Lord Nasher Alagondar - odpowiedział Kamar tak jak na głupie pytanie
Rozwiązali go szybko.
- Jesteś wolny - rzekł krasnolud
- Wiem że haczyk tkwi w tym że zostawiacie mnie na środku pustkowia
- Jeśli chcesz iść z nami to witamy w drużynie - odrzekł łowca
- To my jesteśmy teraz drużyną? - zapytał jakby nie wierząc niziołek - przysięgam wam wierność
- Słowami nie walczymy - stwierdził Vortar - potrzebne nam czyn
- Oczywiście że będę wam pomagać w miarę mych sił, nie zabiję was we śnie, niemusicie się obawiać, ale jak przejdziemy do kasy to dzielimy się porówno
- Oczywiście że dzielimy się wszystkim po równo - zawołał krasnolud - chcesz byśmy się podizelili z tobą naszą fortuną, czyli niczym i pamiętaj jesteśmy na zero, to dobrze nam idzie. Długi spłacamy też jako drużyna, pamiętaj o tym
- Udało mi się zarobić trochę złota kiedy spaliście - poinformował ich Kamar - ale narazie się nie dzielmy, wszystko jest bezpieczniejsze w naszy kufsze. A teraz w drogę, do Neverwinter już nie daleko.
Maszerowali bardzo pewnie i już po kilku godzinach widać było wspaniałe mury miasta elfów. Doszli pod bramę która okazała się zamknięta.
- Do do licha - powiedział wojownik
Po chwili dowiedzieli się że w mieście panuje zaraza, Wyjąca Śmierć.
Rozdiał III
Do Doliny Lodowego Wichru
Stali jak wryci. Nierozmuiejąc sytuacji w kórej się znaleźli. Jakim cudem niedowiedzieli się o tej zarazie. Ich sytuacja była beznadziejna.
- Co my teraz zrobimy? - krzyknął ze złości krasnolud przeklinając pod nosem
- Musimy się ruszyć - z trzeźwym umysłem Kamar - z tąd do Luskan niedaleko, jeśli pójdziemy tak jak szliśmy tutaj, jescze dziś będziemy w Luskan
Wszyscy milczeniem zgodzili się na ten pomysł. Teraz naprawdę łowcy zmęcznie dało się we znaki, ale niedawał tego po sobie poznać. Jednak Vortar rzekł:
- Kamarze, połuż się w wozie, jako jedyny nieodpoczywałeś. Znam cię, niebędziesz się chciał zgodzić ale...
Niedokończył łowca padł ze zmęczenia. Przyjaciel powiedział podnosząc go i kładąc w wozie:
- Oszczędził mi kłutni by się położył
Przewodnictwo objął Vortar, który mniej więcej znał te tereny. Wprzeciwieństwie do przyjaciela szedł wolniej, ale kazał zaopiekować się padłym ze zmęczenia mężczyzną. Po prawej ręce rozciągały się lasy Neverwinter a polewej morze. Słońce grzało mocno, ale wojownik spodziewał się że na noc znowu będzie zimniej. Obawiał się że dzisiaj będzie jeszcze gorsza z racji bliższej odległości od Doliny Lodowego Wichru. Więc kiedy przybył do Portu Llast, wykupił najcieplejsze futra. Stać było go tylko na dwa. Jednym przykrył Kamara a drugi rozdizeli na dwie części któe w zupełności wystarczyły łotrzykowi i magowi. Sam miał te z ostatniej nocy. Popytał także o zarazę, ale wszystkie ważne informacje zostały ukryte przed mieszkańcami innych miast. Pod koniec zoriętował się że może coś sprzedać, więc tak uczynił, ale pieniędzy na nowe futro niewydał. Miało się ku zachodowi kiedy opuszczali port, niemniej czas został wykorzystany dobrze. Było już pewne że do Luskan dziś nie dojdą. Niebo było czyste, ale znów wiał ten nieprzyjemny wiatr. Z chwilą na chwilę stawało się coraz zimniej, ale futra które zakupili dawały dość skuteczną ochronę. Gdy przbyli nieco większą połowę z Neverwinter do Luskan, a było to około północy, zbudził się Kamar i powiedział ziewająć głośno:
- Co się ze mną stało?
- Zasłabłeś - odpowiedział Vortar - ale dość długo to trwało
- I co? jeszcze nie w Luskan, mogłęm się tego spodziewać. Czy działo się coś ciekawego?
Przyjaciel opowiedział mu całą historię. O tym jak zakupił futra, sprzedał kilka drobiazgów itd.
- No, no - rzekł łowca - całkiem nieźle ci poszło. O niktórych rzeczach sam bym niepomyślał
Doszli do bram Luskanu, które jak się okazało były zamknięte. Wydawał się że już nigdzie niemogą się udać, kiedy odezawł się Genar:
- Wpuszczął nas. Mogę to załatwić
- No to na co czekasz - zapytał krasnolud - zresztął jak chcesz to uczynić?
- To proste. Wejdę tam penwym przejściem, z którego korzysta gildia złodzieji. Dojdę do strażnika i powiem mu żeby otworzył bramę.
- Dlaczego mieli byśmy ci ufać?
- Chyba musimy mu zaufać - rzekł Kamar - niemamy innego wyjścia, ani wejścia do Luskan. Idź.
Drużyna czekała około godziny i Vortar był już zdenerwowany, ale bramy w końcu otworzy ły się. Przeszli szybko.
- Co tak długo - zapytał wojownik
- Musiałem załatwić kilka spraw, wolicie mieć chyba nocleg?
- Nie jestem w nastroju do żartów. Prowadź.
Łotrzyk prowadził ich do gildii złodzieji. Otworzył drzwi. Odrazu podszedł i porozmawiał na osobności z właścicielem tej gospody. Gdy skończyli Genar nakazał im gestem ręki iść za nim. Poszli na góre, cały czas słyszeli jakieś rozmowy, pijanych mężczyzn, widocznie trwała jakaś zabawa. W korytarzu szli długo między drzwiami, dobiero przy końcu pokazał im ich pokój. Otworzył go i pokazał cztry łóżka, samo wyposarzenie nie było jednym z lepszych, właściwie to tylko podstawowe meble.
- Całkiem nieźle - pochwalił łotrzyka Vortar, który odrazu wyszczerzył zęby - ale niezabawimy tu długo, prawda?
- Nie - mówił Kamar - po kilku dniach wyruszamy jak uda nam się sprzedać wystarczająco dużo. Potem ja wyruszam do Doliny Lodowego WIchru, a wy? Oczywiście wiem co na to Vortar.
- Właściwie - zaczął Mervin - to po co tam się wybieracie?
- Jak myślisz, z kąd mamy tyle błyskotek? Wszystkie rzeczy tam zdobyliśmy, ale to totalny złom, nadaje się tylko na sprzedarz.
- Jeśli będzie złoto to idę - orzekł Genar
- Oj, będize tego złota - zachęcił wojownik - tak naprawdę to myśmy mieli wiele pieniędzy gdy ostatnio byliśmy w dolinie. Ale wszystko roztrwoniliśmy.
Mag zastanowił się krótko po czym odpowiedział:
- Może uda mi się rozwiązać zagadkę doliny? Idę z wami.
Genar po tej rozmowie poszedł na dół zabawić się. Mervin sprawdził swój plecak, ajkby w obawie czy nic mu nie ukradli, po czym położył się w niezbyt wygodnym łóżku. Krasnolud wyciągnął fajkę i cmiąc ją mruczył jakąś piosenkę. Kamar wyciągnął łuk, zaczął go oglądać a potem polerować. Wyciągnął też sztylet, długi miecz i noże do rzucania. Wszystkie te rzeczy oglądał dokładnie okiem mistrza, potem polerował lub naostrzał. Podobnie zrobił po chwili Vortar. Tak im minęła noc. Nad ranem do pokoju wpadł pijany Genar. Kompani niezwrucili na niego uwagi, po czym łotrzyk legł na łóżku.
Gdy się rozjaśniło Kamar, Vortar i Mervin zjedli trochę mięsa i napili się wina które dostali od karczmarza, złodziej zadbał chyba o wszystko. Jednak niebyło co wybierać się bez ich dobroczyńcy. Zapowiadał się nudny dzień. Musieli czekać aż Genar otrzeźwieje, ale została jeszcze cała gospoda. Problem w tym że gospodarzowi nespodoba się gdy ktoś będzie coś sprzedawał tutaj. Oczywiście nikt nie musiał o tym wiedzieć. Pierwszy ruch jaki planował wykonać łowca było sprzedanie drobiazgów karczmarzowi, bo taki handel był niezakazany. Tak więc zrobił
- Witam, w czym mogę pomóc - zapytał rutynowo szykarz
- Czy mógł bym zobaczyć twoje towary - powiedział Kamar
Mężczyzna rozglądną się po wszystkich rzevczach, ale nibył zainteresowany. Po czym rzekł:
- A może ja coś sprzedam?
Szło mu całkiem nieźle, jego klient był dość naiwny, a przy jego całkiem wysokiej charyźmie było jeszcze lepiej. Zarobił sporo pieniędzy, około 400 złotych monet. Na koniec poprosił o trunek. Usiadł przystoliku przyglądając się mężczyznom i kobietom które się tam znajdowały i nie ze zdziwieniem stwirdził że wiekszośc z nich jest pijana. Pomyślał też że niebędzie można zrobić z nimi interesu na czarno. Ale to nic zdąrzą jeszcze wytrzeźwieć. Gdy skończył pić trunek, poszedł znów na górę. Zastał tam Vortara i Mervina rozmawiających.
- Mam dobrą wiadomość - oznajmił łowca - zarobiłem 400 monet
- No to rzeczywiście dobrze - potwierdził jego przyjaciel ze zdumieniem na twarzy - słuchaj, rozmawiamy o Dolinie Lodowego Wichru. Najlepiej dojść do Esthaven, jest dość blisko. Potem pójdziemy pewnie do Bryn Shander. Tam możemy osiąść na dłużej. Dalej co robić będziemy myśleć na miejscu. Co o tym sądzisz?
- Tak, to najrozsądniejsza droga. Co z Genarem, jeszcze się nie obódził?
- Nie - mówił mag - widocznie wczoraj dobrze się napił nim do nas wrócił
Kamar nie mógł powstrzymać śmiechu. Obaj kompani patrzyli na niego ze zdziwieniem, lecz nie pytali o co chodzi.
Dzień mijał im strasznie powoli gdy wojownik i łowca zostali sam na sam, krasnolud nie wytrzymał i zapytał:
- Dlaczego się dziś tak śmiałeś?
- Wiesz, byłem ranem na dole i sprzydawałem różne rzeczy karczmarzowi. Gdy skończyłem, poprosiłem o jakiś mocny trunek. Zapłaciłem z niego dość dużo. 10 sztuka złota z jeden kufel. Wypiłem i niewiem jak można się tym upić. Wydawać się mogło że to sok malinowy. Gdybyś tego spróbował, wypluł byś to i skoczył na tego szynkarza ze złością że chce cię okłamać. Ale wiem że mnie on nieokłamał. Większość tam na dole też to piła, wiem bo czułem, ma wstrętny zapach.
Gdy Kamar powoływał się na swoje zmysły, głupim zachowaniem by było wątpić. Po chwili obódził się Genar i zszedł na dół z twarzą która pokazywała grymas złego samopoczucia. Obaj przyjaciele uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo. Wrucił po chwili z nie tęgą miną i znów runął na swoje łóżko.
Zapadał wieczór i było już o wiele ciszej niż w zeszłej nocy. Tym razem wszyscy postanowili pójść spać.
Kamar obódził się jako drugi, pierwszy był Vortar, który teraz oglądał z zaciekawieniem krasnoluda, ścianę z kamienia. Przytym palił fajkę i mruczał pod nosem. Pochwili potrząsnął głową jakby ze sprzeciwem i westchnął ciężko.
- Co się stało - zapytał łowca
- Ach - powiedział krasnolud wyrwany z zadumy - dziś to już tak się nie dba o to by wszystko było zrobione z dobrego kamienia
- Wiele rzeczy się zmieniło, a na prawie rzadne nie mamy wpływu. Pomyśl, czy możemy zatrzymać ten dziwny chłud? No dobra dość tych rozmyślań, trzeba brać się do roboty.
Obaj przyjaciele poszli sprzedawać swoje towary. Dzień im tak mijał, ale tak naprawdę słabo im szło. Zarobili przez cały dzień tylko 500 złotych monet. I znów wrócili na góre zmęczeni tą rutyną. Szczególnie zdenerwowany był krasnolud, który myślał że jak opuszczą Waterdeep to już nie będzie musiał się tak męczyć.
Gdy się ściemniło w gospodize słychać było trzask. Były to drzwi które ktoś mocno zatrzasnął. Słychać było pytanie:
- Gdzie są ci nowi
Nie słychać było odpowiedzi, ale grupa szła na górę, co sugerowało że karczmarz wskazał im tylko kierunek gestem.
Do pokoju naszych bohaterów weszła dość duża grupa. Na ich czele stał wysoki mężczyzna w czerwonej kamizelce. Kamar odrazu rozpoznał że to krwawi piraci. Przeczuwając ich intencje, czyli chęć zabicia ich, niebał się ani trochę. Piraci mieli liczebną przewagę, było ich siedmiu. Chwilę milczenia przerwał Vortar:
- Hej chłopaki, z kąd macie takie ładne uniformy - zapytał najwyraźniej także nie przestarszony - gdzie można takie kupić?
- Te uniformy dostaję się, a nosi aż do tego co was za chwilę spotka - odpowiedział pierwszy z rzędu, ich przywódca
- Ach to mówicie że szybko je ściągniecie - denerwował dalej piratów krasnolud
- Krasnoludku, idź na podwórko dzieci bawić - odgryzł się nieprzyjemnie
- Jeśliś takie mocny w gębie to ci ją rozwalę!
Wojownik chwycił za topór i uderzył od góry lecz atak został sparowany. Piraci szybko weszli do pokoju, po czym jeden padł po strzale w gardło łowcy. Mervin wyczarował chowańca i znów zaczął tkać zaklęcie.
Sytuacja nie wyglądała dobrze. Mały pokój, i wielu przeciwników. Vortar zmagał się z przywódcą, na maga ruszyli dwaj a na Kamara trzech, który musiał już zmienić broń na szylet i krótki miecz bo przeciwnicy byli za blisko. Pierwszy cios wymierzony właśnie w niego został ominięty drugi zaś sparowany. Trzeci zachodził go od tyłu, a nasz bohater nie był w stanie go zauważyć. Już był blisko, zamachnął się do ciosu gdy poczuł ból w placach. Sztylet wbił mu niezauważony do tej pory Genar. Ale jeszcze zostało dwóch. Jednemu Kamar wytrącił oręż i szedł po niego, łowca nie był wstanie go dosiągnąć więc rzucił nożem... trafił śmiertelnie. Pirat osunął się na podłogę. Został mu tylko krótki miecz i jeden przeciwnik, a łotrzyk poszedł pomóc czarodziejowi. Ostatni jego przeciwnik ciął prosto, ale ten cios został ominięty lecz przeciął lekko brzuch. Teraz pora naszego bohatera. Postanowił jednak poczekać. Wróg uderzył od góry, ale osłona górna wystarczała by się obronić. Teraz wykonał cięcie od boku, pirat obronił się i o to właśnie chdziło. Kamar pozwolił swemu ostrzu prześlizgnąć się w górę po klindze przeciwnika odcinając mu bark.
Czarodziej już tkał zaklęcie a chowaniec go chronił by skończył. Z jego rąk wyszła ognista strzała zabijając jednego z piratów, w tym momencie jego zwierz zdechł. Mervin wyciągnął laskę i postanowił paroawć aż ktoś mu pomoże. Jedno cięcie udało się sparować, drugie, trzecie. Mag tracił siły i wiedział że nie pociągnie tak długo. Odskoczył na łużko i wyprowadził potężne jak na niego uderzenie. Pirat niedocenił umiejętności czarownika został dotkliwie uderzony w twarz. To wystarczyło bo przybiegł łotrzk. Mag w korzystnej sytuacji już czarował. Genar wyrzucił pierwszy sztylet, nietrafił. Gdy wróg zbliżył się dostatecznie blisko wykonał szybki atak z zaskoczenia w nogę. Pirat zaatakował. Pierwsze udrzenie złodziej jeszcze sparował, ale drugie już nie. Uderzony silnie w brzuch padł. Nieprzyjaciel krótko cieszył się ze zwycięstwa, wchilę potem został spalony.
Walka Vortara była ciążka, wróg okał się naprawdę silny. Pirat uderzył, atak został sparowany i teraz walczyli w zwarci. Krasnolud położył dwie ręce na rękojeści by pokonać przeciwnika, który zrobił to samo. Wojownik był silniejszy, odrzucił pirata na podłogę i uderzył z całym impetem w leżącego. Nieprzyjaciel okazał się nie tylko silny ale dość zwinny i przeturlał się po podłodze unikając ciosu. Topór Vortara wbił się w podłogę. Teraz znów zaatakował krasnolud, jego cios został sparowany. Walczyli tak przez chwilę i rzaden nie uzyskiwał znacznej przewagi. Nagle wojownik trafił od boku... i tylko przeciął zbroję która była zaczarowana. Zdziwił się i chwilę nie uwagi wykorzystał pirat. Uderzył potężnie nie zakutego w zbroję krasnoluda, niemal nie powalając. Jednak Vortar był silny nawet jak na krasnoluda więc cios go nie zabił. Krew lała się obficie, ale na twarzy wojownika niemalował się grymas bólu, był to grymas wściekłości. Niewiele razy wpadał w taką wściekłość, jego najlepszy przyjaciel widział to tylko raz. Nasz bohater wykonywał niesamowicie szybkie ataki, a pirat ledwo broniąc się został powalony na kolana. Przywódca bandytów zdołał tylko popatrzeć w twarz przeciwnikowi i przez jego klatkę piersiową przeszedł topór.
Po walce w pokoju było pełno krwi i siedem w różnym stanie ciał. Pokój wyglądał mniej więcej tak: wyważone drzwi, ciała, krew, dziura w podłodze. Szybko Mervin rzucił czar uzdrawiający na Genara i Vortara. Kamar przyniusł bandaże z dołu. Opatrzyli rannych przyjaciół. Genar wyglądał na dość zadowolonego z walki, a Vortar przeciwnie. Łowca wiedział co się stało. Dał się zranić i to poważnie. To był u niego pewien dyshonor. Pozbiera się - pomyślał Kamar.
Mervin poszedł po kogoś by to sprzątnął i drogą zastraszeń wywalczył sobie nowy, lepszy pokój. Drużyna przeniosła tam cały swój dobytek i poszła spać. Nie bali się kolejnego ataku i nie żywili urazy do karczmarza, te sprawy zdarzały się często w tym mieście. Nim ktoś znów zaatakuje, zbierze liczniejszą grupę. Ale to jeszcze nie dziś.
Czas zdrowienia wykorzystali jako czas opowieści. Vortar zgodził się opowiedzieć swoją histroię:
- Więc było to około 20 lat temu, czyli kiedy miałem lat około 30. Osadę w której mieszkałem nawiedzały dziwne stwory, całe zastępy, ale jako krasnoludy niebyliśmy łatwymi przeciwniami. Jednak z dnia na dzień wojowników ubywało a potworów wręcz przeciwnie. Odbyła się narada w której jako żółto dziobowi nie dane było mi w niej uczestniczyć. Jednak zostało oświadczone że trzeba zniszczyć źródło zła. Pierwszymi informacjami na temat źródła były niewielkie, ale wiedzieliśmy gdzie się siedlisko znajduje. Zostali zwołani wszyscy wojownicy, nawet tacy jak ja. Wyruszyliśmy więc w stronę groty z nadzieją w sercu, ale ta szybko znikła gdy zobaczyliśmy te wszystkie potwory. Wszyscy prawdobodobnie by uciekli gdyby nie fakt że był tam nasz bohater, Jorger. On szedł na przodzie i wpajał nam w marszu że to jest właśnie to do czego dążyć prawdziwy krasnolud. Do tego by ratować i pomagać. Bowiem ta siła była olbrzymia, a jakby jeszcze się rozrosła mogła by zawładnąć całą doliną. Kiedy doszło do starcia walczyłem ile mi bogowie dali. Walka była straszna, nasza armia 2000 krasnoludów przeciwko 10 000 humanoidów. Przeżyłem tylko ja. Zobaczyłem Jorgera - w tym momencie Vortarowi spłynęł łza po policzku i kontynuował - był prawie martwy wyglądał... niemogę wam tego powiedzeć, ale to niejest teraz ważne, słuchajcie co nasz bohater rzekł: biegnij do osady, zło nie zostało zniszczone, jest jeszcze wierza, pozbieraj drużynę i zniszcz go. Weź mój topór, zbroję i ten znak... wtedy wyciągnął znak Karretior, czyli znak dobra. Dał mi go - teraz krasnolud sięgnął pod ubranie i pokazał im ten znak - widzicie jak walczyłem z tym piratem, to on trafił ten znak, ale go ukryłem przd wami ale już go widzicie - zwój był rozdarty na dwie części - ale wracam do opowieści. Wróciłem do osady i postanowiłem szukać drużyny. Nasza osada była blisko Tergos więc zacząłem tam. Spotkałem tam Kamara, Hektora i Oldgierda. Odnaleźliśmy wierzę na nasze szczęście mag nie miał sług, prawdopodobnie wątpił że ktoś do niego dotrze. Kiedy go zobaczyłem zaatakowałem, Kamar strzelał, Oldgierd też atakował toporem a Hektor czarował. Mag był niesamowicie potężny. Teleportował się, poszczał czary defensywne, ofensywne i inne. Czar słowo mocy giń dosięgną Oldgirda, ale niedawaliśmy za wygraną. Następny czar dosięgnął Hektora. Zostaliśmy tylko ja z Kamarem. Przyparłem maga do rogu, ale ten miał się już teleportować w inne miejsca i wykonywał już ostatni gest kiedy jego rękę przebił strzała Kamara. Rozcięłem maga. Żeby jeszcze bardziej pogrzbać tę przklętą magię, postanowiłem że legnie w gruzach. Niszczyłem co się dało, artefakty, stoły alchemiczne, zapiski, mapy, łużko, krzesła. Przewracałem kolumny, tymczasem Kamar poszedł po kogoś kto nam pomoże w jej zniszceniu. Był to pewien czardziej. Wierza legła w gruzach. To była moja historia.
Zbieranie sił trwało kilka dni, ale kiedy wszyscy wyzdrowieli, Kamar postanowił opóścić, jak to zwykł od niedawna mówić Vortar, miasto szczurów. Szczęściem dla nich było że raczej nie zdobyli na tym sławy. Wyszli w nocy zbierając wszystkie rzeczy. Gdy podeszli do bramy zatrzymała ich dość wysoka i dobrze zbudowana postać. Było ciemno i trudno było zoriętować się kto to był. Ale kiedy odezwał się ochrypłym głosem, wtedy nikt nie miał wątpliwości że to półork:
- Witajcie, czy to czasem nie wy zabiliście krwawą bande?
- Nie mamy czasu na rozmowy - odpowiedział łowca
- Ale dlaczego? Chciałbym tylko zaoferować pomoc
- Pomoc powiadasz, więc powiec nam gdzie się urodziłeś, jakie masz zdolności i jakim rodzajem broni potrafisz się posługiwać, to może jak się przydasz to cię przyjmiemy
- Pierwsze odpowiedzcie na moje pytanie
- Jeśli to siedmiu piratów nazywało się bandę nieudaczników to tak
- Dobrze, nazywam się Herguar i jestem z Doliny Lodowego Wichru, potrafię rozpoznawać ślady, mam ogromną siłę, a bronią jaką potrafię się posługiwać to: podwójny topór i wielki topór. Obie te bronie mam przy sobie
- Hmm, co o tym myślicie?
- Przyda nam się ktoś taki - stwierdził Mervin
- Niemam nic przeciwko - odpowiedział obojętnie niziołek
- Zrobiłeś na mnie wrażenie - mówił krasnolud, a jego zdanie liczyło się najbardziej - zgoda
Drużyna wzbogaciła się o nowego członka. Wyszli z miasta dzięki znajomością Genara i szli spokojnie, wszystko było by dobrze gdyby nie chłód o którym zapomnieli podczas pobytu w ciepłej gospodzie w Luskan.
Jeszcze gdy było ciemno wkroczyli na zaśnieżone tereny. Gwiazdy świeciły jasno, niebo było bezchmurne. Wszystko tu było normalne. Pojawiała się tu zwierzyna jaką najczęściej spotyka się w dolinie. Przechodzili już obok lodowych jezior, które wyglądały pięknie w nocy. Odbijały jak lustro gwiazdy i księżyc. Jednak teraz niebył to czas na zwiedzanie. Podążali teraz pod bardzo silny wiatr, który utrudniał wędrówkę, ale cieszyli się że było spokojnie.
Szli teraz szli przez Lodowy Potok. Byli już blisko, jeszcze kilka kroków i będą w granicach Doliny Lodowego Wichru...
Rozdział IV
List
Byli już w dolinie i kierowali się do Easthaven. Byli już gotowi na zarobek i obmyślali na czym mogą zarobić najwięcej. Oprucz bycia najemnikiem oczywiście, byli znani w dolinie, ale rozmyślali o sprzedaży szukania różnych kryształków i wykonywania pojedyńczych zleceń. Vortar po cichu myślał o zleceniu zabicia bandy orków, a jego marzenie ziściło się szybciej niż myślał.
Otóż zobaczyli obóz orków, w krórym było około 12 takich wojowników. Każdy wymienił porozumiewawcze spojrzenia. Mervin zaczął tkać zaklęcie obszarowe. Gdy skończył na 4 orków spadł grad zabijając jednego z resztę raniąc znacznie. Kamar zdążył zabić jednego orka i drugiemu przestrzelić ramię. Genar niespostrzeżenie rościął gardło następnemu potworowi a Vortar i Herguar dobili zranionych orków. Zostało ich jeszcze pięciu, ale oni uciekli. Drużyna przeszukiwała cały obóz w poszukiwaniu kosztowności. Krasnolud znalazł miecze, barbarzyńca skrzynię złota, mag kryształy, łotrzyk notatki stworów, a łowca rzecz najdziwniejszą. Włąściwie była to osoba. Kobieta, nieprzytomna, uwięziona w klatce ze związanymi rękoma i ze szmatą w ustach. Kamarowi wydawała się szczególnie piękna, jej twarz niewinna, skóra gładka i delikatne ręce, włosy miała brązowe. Kiedy zrozumiał co się dzieje zaczął rozwalać klatkę uważając na kobietę, ale łowca nie chciał przyjąć do wiadomości że się zakochał. Gdy zniszczył więzienię, przeciął sznury na rękach i na nogach, następnie wyjął szatkę. Zobaczył wąski, ślicznie zarysowane usta. Popatrzył chwilę po czym zwołał wszystkich:
- Znalazłem kogoś - potem dodał po cichu - kogoś pięknego...
- Co to - zapytał Vortar
- Nie co, ale kto - poprawił jakby zdenerwowany Kamar, ale potem zły był na siebie że tak postąpił
- Co się tak złościsz?
- Mam ostatnio poszarpane nerwy, przepraszam powinienem był się uspokoić. Musimy jej jakoś pomóc
Łowca wyciągnął dziewczynę delikatnie, i rozkazał przynieść wszystkie niezbędne środki do pomocy. Postanowił ją opatrzyć i zauważył liczne ślady ran na jej ciele. Zdenerwował się w sobie, bo nie chciał wykazywać oznak że mu na niej zależy. Vortar zajmował się też dość troskiliwie, przynajmniej się starał jak mógł najbardziej krasnolud. Wiedział jednak o co chodzi jego przyjacielowi, jednak to wcale się nie przyczyniło do tego że zachowuje się tak czy inaczej. Widział po prostu że nie można zostawić nikogo na pastwę losu szczególnie w tej surowej krainie. Po pewnym czasie jej rany zostały opatrzone.
By rozwiać jakieś podjrzenia, Kamar postanowił zostawić dziewczynę komuś innemu, a samemu przeszukiwać obóz. Znalazł skrzynię, była zamknięta, więc zawołał Genara. Łotrzyk poradził sobie z zamkiem bez problemu i odszedł, a łowca wyjął znajdujący się w środku zwój papieru. Rozwinął go i zaczął czytać:
Septorionie
Wysłałem tych orków by donieśli ci tę kapłankę. Ufam że będzie to wielka nagroda za schwytanie jej. Choć prubowaliście to ukryć, wiem że była wam wielkim utrapieniem. Nie wierzysz że dosatłem te informacje? Więc napisze ci co wiem: prowadziła działalność przeciwko waszemu kultowi, chciaż była sama, nie mogliście jej się sprzeciwić. Sama potrafiła rozgromić waszą armię, która jest już mniej liczna niż kiedyś. Miała swą kryjówkę dobrze ukrytą, więc nawet gdybyś miał o wiele większą siłę nie odnalazł byś jej a ona dalej by psuła ci szyki. Znała wasze tajemnice i będę z tobą szczery, nie wyjawiła mi ich. I tak jeśli chcę mogę wiedzieć o tobie wszystko. Lepiej by nagroda mnie zadowoliła, to zadanie nie było łatwe. By uprościć ci sprawę podam stawkę: 30000 sztuk złota - w tym momencie łowca zagwizdał znacząco i czytał dalej - Za dużo? Mam nadzieję że nie...
Jeretan
Kamar pokiwał głową w zamyśleniu. Ciekawość nie dawała mu spokoju, musiał to wiedzieć. Powoli zaczął snuć domysły, ale postanowił zająć się istotniejszymi sprawami. Wrócił do grupy nic nie mówiąc o liście.
- Ruszajmy - zawołał Vortar - nie ma co tracić czasu
Łowca zobaczył dziewczynę "załadowną" do wozu więc nie protestował i zgodził się z tą decyzją. Do Easthaven było jeszcze dwa lub trzy dni ciężkiej drogi. Jednak Vortar znał te tereny dobrze i prowadził drużynę z dala od wilków, panter i innych zwierząt.
W dolinie było chłodno, ale polepszyło się co do ostatnich dni. Szybko się ściemniało a noc bywała niebezpieczna, więc postanowili pod radą Kamara żeby się zatrzymać. Vortar zgodził się pod tym względem lecz nie pozwolił mu pilnować po jego ostatnim występku. Było spokojnie, za spokojnie. Gdy było coś koło północy krasnolud obódził Mervina by ten dalej pilnował. Czarodziej musiał postanowił wytrzmać do końca, rozmyślając nad swoją teorię o Dolinie Lodowego Wichru. Gdy słońce ukazało się na horyzoncie, mag zbódził wszystkich i kontynuowali podróż. W pewnej chwili, lekko po południu dziewczyna zbódziłą się. Na początku nie wiedziała co się dzieje. Miała rozwiązane ręce i była wolna. Podniosła głowę i wtedy wszyscy zobaczyli że nie jest nie przytomna. Powchwili powiedziała:
- Kim wy jesteście?
- Jesteśmy kupcami - odpowiedział Vortar
- I co wy chcecie ze mną zrobić? - zapytała dokładnie tak jak pytał się łotrzyk kiedy był wieziony
- Czego odrazu taka przestraszona? - zapytał Genar - my nie gryziemy, my połykamy w całości...
- Przestań! - krzyknął Kamar - nic ci nie zrobimy. Jeśli będziesz chciała to doeskortujemy cię do Easthaven i tam będziesz mogła zostać, ale z chęcią widzimy w drużynie kapłankę...
- Skąd wiesz że jestem kapłanką?
- Eeee... - zmieszał się łowca - chyba muszę być szczery...
- No należało by - przerwał mu wojownik
- Mam tu pewien list do nie jakiego Septariona od Jertena...
- Daj go - znów mu przerwano lecz tym razem kapłanka
Kamar pospiesznie wyjął list i wręczył go kapłance. Szybko go przeczytała i rzekła:
- Więc powinnieście wiedzić o mnie więcej. Jestem kapłanką na imię ma Ardaksela, walczę z kultem nieumarłych, którzy chcą zawładnąć światem. Ich plan jest dość dziwny: chcą zamrozić cały świat. Ale psułam im szyki, niestety zostałem złapana i teraz jedyną szansą na ich powstrzymanie jest zniszczenie ich. Pomożecie mi?
Nastała cisza, każdy zastanawiał się nad tym. Wreszcie Vortar przerwał tę ciszę i zapytał:
- Czy to dlatego jest ostatnio tak zimno?
- Tak, to przez nich. Trzeba ich powstrzymać, bo cały świat zostanie zniszczony, cała dolina i wszystko
Zdanie o zniszczeniu doliny poruszyło krasnoludem. Był on bardzo interesowny, ale miał dobre serce.
- Ja się zgadzam pomóc - odparł wojownik
- Jeśli idze Vortar to ocziwiście ja także - dodał Kamar
- Ja idę za tymi do których się przyłączyłem więc nie mam wyboru - powiedział Herguar
- I tak nie mam co ze sobą zrobić więc idę z wami - mówił mag
- A ty - zapytał łowca do Genara
- No dobra, jestem wam i tak dłużny - odpowiedział niziołek
- Sprawa załatwiona co do drużynay - ciągnął Kamar - ale nasze plany jak narazie to Easthaven, ale po zakończeniu naszych spraw możemy iść z tobą. Mogę zapytać gdzie są mniej więcej kultyści?
- Tak, oczywiście. Ich siedziba jest niedaleko Targos, łatwo tam dotrzeć jest to jedyna dobra nowina. Gorsze jest to że może być tam pewna osoba, a jeśli jej nie będzi to z samymi kultystami powinniśmy sobie poradzić
- Nie ma czasu na gadanie - powiedział przejęty sprawą Vortar - im szybciej zniszczymy tych przeklętych ludzi tym lepiej
Wszyscy przytaknęli i ruszyli. Kapłanka wstała i maszerowała jak inni. Słońce, jeszcze nisko, świeciło dość mocno, ale ciepło nie było. Przynajmniej lepiej się maszeruje - pomyślał krasnloud. Nie kiedy widać było, przyzwyczajone do tych warunków, zwierzęta. Mervina zaczało boleć gardło od zimna, ale mógł się tego spodziewać, poprostu nie był przyzwyczajony do takich warunków.
Niebo rozjaśniało się gdy słońce szło ku górze. Kiedy drużyna zchodziła z górki zobaczyła jak pięknie wygląda dolina. Cała biała od śniegu, połyskująca jak srebro. Niekiedy rosły drzewa z obciążonymi gałęziami śniegiem. Dlaej było widać już zamarzniętą powierzchnię jezior, które przypominały lustro. Było bardzo pogodnie, śnieg nie padał, dokuczliwy wiatr nie wiał, a słońce jasno świeciło nie zasłaniane przez rzadną z chmur. Do Easthaven jeszcze dzień drogi. Przez czas podróży Kamar przyglądał się kapłance, rozmyślając o wszystkim, od dziewczyny przez kult po Easthaven. Czuł się dobrze, ale niepewny o jutro. Właściwie to co czuł było nie do opisania. Po pewnym czasie Genar odezwał się:
- Zatrzymajmy się by coś przegryść
Łowca nie miał ochoty jeść, ale wojownik nie myślący o jedzeniu zgłodniał gdy Genar zaproponował postuj. Mag wyciągnął zapasy i rzekł:
- Dobrze że miasto jest bliko bo inaczej zabrakło by prowiantu, to jest nasz ostatni posiłek z tych zapasów
Wszyscy jedli i pili, tylko Kamar poszedł usiąść na pieńku obok.
- Nie jesz? - zapytał Vortar
- Nie - odpowiedzał przeciągle łowca spoglądając gdzieś w oddal - nie jestem głodny
Posiłek nie trawł długo, zaraz po tym szli dalej. Kamar pospieszał wszystkich jak było to w jego zwyczaju i szybko doszli do Easthaven. Właściwie ściemniało się już, ale dwaj przyjaciele znali miejsce gdzie ich przyjmą nawet w najgorsze czasy. Poszli do gospody Pod czerwonym smokiem. Gospoda może nie była najlepszą, ale łowca i wojownik mieli tam zapewniony darmowy nocleg, ponieważ wyświadczyli kiedyś gospodarzowi wielką przysłygę. W środku przywitano ich jak rodzinę, nawet nowi kompani byli traktowani szczególnie. Gospoda była czysta, ale nic poza tym. Ubogie wyposażenie, dość stare kamień i drewno z którego była wykonana gospoda i mało miejsca nie zapewniały komfortu. Mimo to, było dość sporo ludzi. Oczywiście krasnolud i jego przyjaciel nie brali by tej gospody gdyby nie fakt że nie mają pieniędzy, ale też dla nich był wydzielony pokój specjalny.
Pokoje były 2 osobowe i mimo że były specjalne nie były najwyższą klasą, były podobne do tych w Luskan. Dwa dość wygodne łóżka, skrzynia, obraz, biurko i kilka krzeseł. Mieszkali tak: Kamar z Vortarem, Genar z Mervinem i Herguar z Ardakselą. Rozpakowli się wszyscy i już gospodarz przyszedł i rzekł:
- Pewnie zgłodnialiście, chodzicie na wieczerzę
- Dunger zawsze taki sam - mówił krasnolud - ugości i jeszcze doda
- Pamiętam co zrobiliście dla mnie
- Ale już spłaciłeś swój dług - powiedział łowca
- Nigdy go nie spłacę, a teraz chodźcie
Zeszli na dół i zobaczyli stół z różnymi smakołykami. Były nawet owoce, rzecz bardzo nie spotykana w tej gospodzie. Wino roboty żony gospodarza, mięso i chleb. Wszystko było tylko dla nich. Vortar głowił się czasem skąd ten człowiek ma tyle pieniędzy na to wszystko. Gdy krasnolud ugryzł pierwszy kęs, przypomniał sobie jak dawno jadł dobry posiłek. Wszyscy zaczęli jeść a Dunger zapytał:
- Jak idą interesy?
- Nie narzekamy, ale bywało lepiej - odpowiedział Kamar
- Sądząc po tym jak jecie, wnioskuję jednak że nie zadobrze...
- Masz rację, przed wejściem do miasta zjedliśmy ostatni prowiant, ale sakiewka jest w miarę pełna. Zapłacimy nawet za to co tu dla nas przygotowałeś.
- Nie przyjmę tych pieniędzy - odpowiedział jakby obrażony tą propozycją
- Muszę cię prosić o jeszcze jedną przysługę, mianowicie zostało nam jeszcze towar który jest już nam zbędny.
- Wyruszacie po nowe śiecidełka?
- Tak jest. Chcielibyśmy się pozbyć tych rzeczy, ale potrzebne są też pieniądze
- Znam pewnego maga który jest dość bogaty i kupuje różne przedmioty, czasem okazują się wogóle nie przydatne. Więc jeśli nie wykupi wszystkiego to idzcie jeszcze do centrum i tam ludzie coś jeszcze kupią.
- Dzięki za informacje
Wszyscy kończyli jeść w ciszy i powoli rozchodzili się do swoich pokoji. Pierwszy poszedł Genar, a potem Mervin. Herguar pił ile się dało, był pewien że się nie upije, gdy skończył się trunek poszedł do siebie, zaraz za nim łowca i kapłanka. Został krasnolud, który postanowił że jedzenie nie może się marnować i zjadł wszystko co inni zostawili. Kiedy szedł na góre czuł się ciężki jak nigdy dotąd, ale był zadowolony. Być może po raz ostatni jadłem tak syto - pomyślał. Runął ciężko na łóżko i zasnął spokojnym snem.
Rozdział V
Sny
Kamar obódził się w dziwnym miejscu, czuł dziwne ciepło i rozglądając się był bardzo spokojny. Miejsce te w którym się obódził był las, było to miejsce jakie kochał najbardziej. Knieja była jak zaczarowana, wokoło była lekka biała mgiełka i od czasu do czasu latały jakieś światełka. Łowca wstał i zaczął iść gdzieś w głąb, szedł pewnym krokiem jakby znał drogę, choć tak naprawdę nie wiedział gdzie idzie. Nie myślał jednak o tym co będzie dalej, nie pamiętał swojich przyjaciół. Było coś w tym złego, coś czego nie mógł wytłumaczyć. Chciał zawrócić ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Następne miejsca wyglądały mu znjomo choć nie mógł sobie przypomnieć skąd je zna. Wreszcie doszedł do wielkiej wieży i przed nim zjawił się mag.
- Witaj Drenonie - rzekł mag
Imię te zdawało mu się że słyszy codziennie, więc odpowiedział:
- Witaj Xeronie - imię maga nasunęł mu się samo na język
- Nie zapomnialeś więc kim jesteś, w duszy oczywiście
Kamar chciał coś powiedzieć lecz nic nie mógł zrobić
- Hmmm, ciekawe kiedy twoje ciało przypomni o tym. Miemy nadzieję że szybko, świat czeka na kogoś by je uratował. Widziesz to - czarodziej wskazał mu kałużę w której pokazały sie wszystkie zakątki Faerunu - to wszystko już nie długo zniknie -woda zmętniała i została wchłonięta przez ziemię - pokazać ci co wtedy będzie
Było to pytanie retoryczne i odrazu zaczął padać deszcz, następnie grzmiało i było coraz ciemniej. Przed oczami bohatera ukazał się widok który zapamiętał na całe życie. Wielkie hordy demonów, potworów smoków i wielu innych kreatur przechodziło przez czarną ziemię. Wszystko paliło się, łowca rozpoznał Neverwinter, Waterdeep, knieję Neverwinter. Wszystko było zniszczone. Błogosławieństwem było dla kogoś jeśli zginą, bowiem pozostałych torturowano w nie wyobrażalny sposób. Przez myśl bohatera przeszła myśl piekła, jednak po chwili przypomniał sobie że to tylko Faerun. Chciał się odwrucić lecz musiał patrzeć, chwile przeciągały mu się w wieczność. Zobaczył swoich przyjaciół. Tam gdzie stali był jakby krąg złowieszczego czerwonego światła spośród ciemności. Walczyli, odpierali ataki ale wyglądali na zrezygnowanych. Życie im zbrzydło, ale walczyli bojąc się że zostaną pojmani i wtedy umrą w strasznych męczarniach. Zabicie się też nie było najlepszym pomysłem, bo nie było nawet czasu na zadanie samemu sobie ciosu. To co robili nie było naturalne, było przesiąknięte złem, Vortar atakował ja z furią zabijając z zimną krwią, kapłanka wyzywała w duchu swoje bóstwo od najgorszych, Herguar wyglądał jak dziwny nieumarły i zachowywał się w walce jak on, Mervin czarpał okrutną radość z zabijania, Genar stał się demonem żywiącym się krwią. Lecz sam obserwator był w najgorszym wypadku. Sprzedał swoję duszę diabłu, jego postać zmieniła sie, z głowy wystawały rogi, urósł przybierając straszniejszą formę, oczy miał całe czerwone a z ust zciekała mu krew. Jego dawni przyjaciele dostali trochę czasu przed najgorszym, przez chwilę nikt ich nie atakował. Stali zdyszani gdy ich oczom ukazał się łowca. Kamar napiął łuk i strzelił. Herguarowi strzała przebiła mózg, po czym ruszył na strzelca Genar. Gdy dawny łotrzyk był bliski jego cel odrzucił łuk i stawił się z gołymi rękoma. Demon ktorym stał się Kamar wchycił szybko przeciwnika i oderwał mu głowę. Następny wyszedł Mervin, który w biegu zaczął się dusić i jego części ciała zaczęły się rozpadać. Vortar podszedł do swojego dawnego przyjaciela ktory pluną mu pod nogi wyciągając diabelski trójząb. Walczyli krótko, łowca wyprowadził szybkie cięcie wprzód wybijając oczy, następnie, podcią jego nagi i wbił mu oręż w brzuch, przy czym przekręcił go jeszcze kilka razy by ciało było jeszcze bardziej rozszarpane. Została tylko kapłanka. Była przestraszona i nie walczyła, więc demon podszedł do niej i wbił jej ostrze z brzuch, patrzył przy tym jej w oczy. Umierała w jego ramionach, a on się diabelsko śmiał.
Wtedy Kamar ze strachem w oczach zdołał się odwrócić. Wszystko prysło, zostali znów tylko łowca i mag.
- To się może stać, ale nie musi. Walcz nawet wtedy gdy zostaniesz sam, nawet gdy wszyscy cię zdradzą, wtedy gdy przegrywasz, nawet gdy umierasz. Pamiętaj tylko że to nie musi się stać...
Czarodziej wyciągnął miecz i wbił go łowcy w brzuch.
- Obódź się - krzyknął ktoś w oddali
Kamar otworzył oczy pewny że zobaczy maga lecz zobaczył jakby dawno nie widzianął postać krasnoluda.
z
Doliny Lodowego Wichru
Wstęp
Waterdeep. Miasto bogate, pełne kupców i o ciekawej histroii. Kilka dzielnic: doki, dzielnica handlowa, morska, południowa, północna i zamkowa, pięknych, praktycznie nie było części gorszych takich jak Żebracze Gniazdo w Neverwinter. Ostatnio niespodziewanie miasto przeżywało nawałnice podróżnych. Byli to kupcy, najemnicy, zwykli podróżnicy których trasa biegła przez Watredeep, ludzie którzy chcieli zamieszkać tam na stałe. A więc dobrze zaopatrzeni sprzedawcy wychodzili na swoje, zaś ci co mieli mały wybór najprawdobodobniej będą musieli z w bliskiej przyszłości opuścić miasto, bo konkurancja była duża. Zwiększyła się też przestępczość. Wielu kieszonkowców mogło kraść niezauważonych. Możnaby żec szczęście sprzyjało Waterdeep, niebiorąc pod uwagę złodziejaszków i tanich sprzedawców, bo i pogoda była piękna. W tym okresie rzadne miasto niemogło się równać z nim, ani Neverwinter, Luskan czy Wrota Baldura. Nasi bohaterowie też byli kupcami, więc ich przygoda zaczęła się w dzielnicy handlowej.
- A nich to - powiedział jeden krasnolud, o długiej cimnej brodzie, dużych brwiach i łysinie, ćmiąc fajkę, należący do tych "tanich" sprzedawców - nie dość że nic niemożemy sprzedać to jeszcze się smażymy na tym słońcu. Jak tak dalej pujdzie to będziemy musieli zwinąć się do innego miasta. Gdzie jest najbliżej - zwrucił się do mężczyzny siedzącego obok, jego kompana
Człowiek, odziany w zieloną szatę łowcy z założonym kapturem na głowie, łukiem i kołczanem na plecach w wyskoich butach obierzyświata, milczał chwilę lecz odpowiedział spokojnie, niemal obojętnie:
- Nie marudź, jak ci się nudzi to wyciosaj coś ładnego w kamieniu, jeśli dobrzę pamiętam to tutejsi ludzie uwielbiają wytwory krasnoludów. Ale rzeczywiście, roboty tu dla nas niema, jeśli chodzi o najbliższe miasto to będzie Neverwinter, lecz ja tam nieprzeopadam za nim - łowca rozciągną się na krześle - jeszcze poczekajmy kilka dni
- Po co - zapytał zirytowany krasnolud - po to by zabrali nam ostatni grosz przy duszy, już niedługo spać będziemy poza miastem
- Rzeczywiście, trudno jest znaleźć wolne miejsce, a jak już się znajdzie to płaci się naprawdę sopro. Jeszcze ci złodzieje, niestraciłeś ostatnio czegós cennego?
- Hmmm... tak moją ulubioną fajkę - krasnolud zaklną cicho - i musiałem kupić tą najtańszą
- No właśnie. Znam się trochę na złodizejstwie i wydaję mi się że to robota jakiegoś poczętkującego złodzieja - wstał ponieważ do straganu podszedła pewna kobieta - w czym mogę służyć - zapytał jak by znudzony
- Poproszę ten diament - powiedziała kupująca
- 50 złotych monet - schował sakiewkę od kobiety nawet nie przeliczjąc
- Dziwnie się zachowujesz Kamerze - powiedział krasnolud patrząc na niego przenikliwym wzrokiem - czy coś sie stało
- Ukradli na pięć rubinów - odpowiedział lekko
- JAK? CO? KTO? - pytał zdziwiony kompan, była to ich już najcenniejsza rzecz do sprzedania - to była ta kobieta - zapytał już spokojniej
- Nie - odpowiedział krótko
- Więc na wielkiego Wulfgara kto?
- Nie denerwój się Vortarze - odopwiedział jak zwykle opojętnie - widziałem go
- Jak ty możesz być taki spokojny. Nic się nie stało, ukradli nam tylko pięć rubinów - zaczał udawać Kamera
- No dobra może rzeczywiśćie powinienem był sprawiać przed tobą pozory że jestem zestresowany
- Lepij nie żartuj, bo nie udziela mi się humor i gadaj, kto to był
- Niziołek, wiedziałem też gdzie mniej więcej się udał
- Ale jakim cudem ja go niezauważyłem? Przecierz nikogo tu niebyło
- Miał na spobie chyba płaszcz niewidzialności
- Co to znaczy chyba
- Niewiem dokładnie, ale mógł mieć pierścień kameleona i takie tam
- Więc nawet jak go odnajdziemy to i tak nam umknie
- Niekonicznie - na twarzy łowcy pojawił się złośliwy uśmiech - możemy go przechytrzyć
- Jak? I dosyć z tymi zagadkami zawsze mówisz tak mało i pytaniami
- To ty mi ciągle przerywasz, ale już ci wyjaśniam. Musimy znaleźć maga który zna czar zobaczenie niewidzialnego
- Ale co mu zato damy, no dobra, już nie przerywam, mów
- No wiec musimy się upewnić że został okradnięty, więc zaoferujemy pomoc
- A jeśli bedzie mieć kolegów?
- Czyż niejesteś krasnoludzkim wojownikiem, możemy też wziąść tego czarodzieja
- Więc trzeba się uzbroić na wszelki wypadek
- Nie ma czasu do stracenia, bierz wszystko co ci trzeba i ruszamy. Ja jestem prawie gotowy
Łowca podsazedł do swego kufra, średniego lecz dobrze wykonanego z niebieskiego drewna o bardzo skąplikowanym zamku, otworzył go srebrnym kluczem i wyją dwa złote pierścienie i amulet. Wziął też mały sztylet za pas.
Krasnolud podszedł do ogromnego kufra otworzył go i zobaczeł brak Szybkiego Ciosu, jego ulubionego topora. Krasnolud naprawdę zdenerwowany, przemilczał fakt i wziął tarczę i zbroję płytową. Następnie wybrał miecz z ich stoiska.
- Jestem gotowy dorwać tego drania - powiedział wojownik
Rozdział I
Drużyna
Po pewnym czesie znaleźli sobie strażnika, przy tym wyzbyli się wszystkich oszczędności pieniężnych.
- Gdzie będziemy szukać - zapytał Vortar
- Niewiem, ale im prędzej znajdziemy maga tym lepiej. O widzę tam jakiegoś
Podeszli lecz ten niechciał z nimi rozmawiać.
- Nieźle nam idzie, niechcął z nami gadać - warknął krasnolud
- Jak się tak zakułeś to niedziwne, ale mam pomysł. Przynieś mi dość duży worek i kilkanaście poduszek
- Po co ci to? Mówiłem byle nie zagadkami
- Ale tłumaczenie zabrało by wiele czas, prawda, więc przynieś mi to, o co cię prosiłem.
Krasnolud uwinął się szybko z powierzonym zadaniem.
- A teraz włuż poduszki do worka, o tak - mężczyzna zciszył głos jakby chciał wyjawić Vortarowi sekret - krzyczymy mamy złodzieja, trzy, dwa, jeden już!
Oboje zaczęli krzyczeć na cały głos że schwytali złodzieja. Wokół nich zrobił się wielki tłum. Kamar zauważył kilku czarodzieji między ludźmi. Podbiegła do nich straż.
- I jak nas teraz wytłumaczysz - zapytał krasnolud zaniepokojony
- A więc złapliście złodzieja - powiedział strażnik
- A no złapaliśmy złodzieja oto on - łowca otworzył worek i udając zdziwionego kłamał - ale on tu był... no cóż musiał jakoś uciec, przepraszam za kłopt
- Mam nadzieję że to się nie powtórzy - warknął strażnik - albo będziesz mógł zamieszkać w lochu
Tłum powoli się rozchodził więc Kamar polecił Vortarowi zatrzymanie jakiegoś maga. Sam podboiegł do innego.
- Czy zostałeś okradnięty - zaczał - bo to był chwyt, żeby nas ktoś zauważył
- Nie! Odejdź - krzyknął czarodziej
Sprubował u maga którego zatrzymał Vortar, ale bez powodzienia. Manewr ten wykonywali jeszcze kilka razy, aż udało się.
- Witaj, wiem gdzie uciekł ten złodziej - łowca zmienił sposób rozmowy - ale potrzebna mi twoja pomoc
- A czy ty czasem nie jesteś szalony - zapytał bez ogródek mag
- Nie, to taki chwyt by ktoś nas zauważył i mniemam że ciebie też okradli
- A czy jest tu ktoś kogo nie okradli?
- Więc wiem gdzie może być kryjówka jednego z tych złodzieji i...
- Przepraszam że przerywam ale wolę by nikt nie widział że z wami rozmawiam. Chodzicie za mną.
Zaprowadził ich do dzielnicy północnej, między domy w dość oddalony od centrum dzielnicy zaułek. Doszli do małego domku, a mag wyjął klucz i otworzyła go.Weszli do środka. Mały pokój wydawał się nasycony magie i być możę taki był. Niebyło w nim okien, więc jedynym źródłem światła były świece, których dym pachniał bardzo słabą wonią kwiatów. Po prawej stronie od drzwi stało małe biórko na którym leżało pełno mikstur. Na przeciwko drzwi wznosiła się biblioteka i sterty niepoukładanych książek. W rogu klatka w której siedział kruk, stworzenie najprawdopodobniej wyczrowane. Następnie po lewej stronie był wielki kufer i małe łóżko.
- Więc o czym mówiliśmy - powiedział czarodziej
- O tym że wiem gdzie może być kryjóka złodzieja, a newet złodzieji - odpowiedział Kamar
- A właściwie po co robiliście tyle szymu z tym złodziejem - zapytał ciekawy
- No to zacznęł od początku. Zostaliśmy okradnięci przez złodzieja, którego ledwo zauważyłem bo miał na sobie chyba płąszcz niewidzialnośći albo coś w tym stylu. Podążałem za nim wzrokiem i wypatrzyłem kryjówkę. Poszedł bym tam z Vortarem ale wiedziałem że niemamy z nim rzednych szans dopóki jest niewidzalny. Potrzebowaliśmy czaru zobaczenie niewidzialnego, ale niemamy grosza przy duszy, więc szukaliśmy kogoś kto mógł by nam pomóc. W Waterdeep jest teraz pełno magów i trudno jest teraz odpowiedzniego znaleźć, a przez czas nieobecnośći złodzieje mogli by cały stragan wynieść. Wynajeliśmy strażnika. Hałas był potrzebny, a teraz mam nadzieję że nam pomożesz.
- Całekiem ciekawa historia. Dawno już niemiałem rzadnych przygód, no dobra, ale dzielimy się równo.
- Zgoda, ale jest jeszcze coś. Być może jest ich w kryjówce wielu, radzę się dobrze uzbroić.
- O mnie się nie martwcie jakoś sobie poradzę.
- Musimy złapać kiszonkowca jezscze dziś, postanawiam opóścić to miasto.
- Nie ma czsu do stracenia - odezwał się pierwszyraz podczas rozmowy krasnolud - ale jeśli mam walczyć z kimś ramię w ramię wolę znać jego imię, a jeśli chodzi o moje to Vortar jak widać jestem krasnoludem
- Me imię brzmi Mervin jestem elfem
- Moje zaś Kamar jestem człowiekiem
- Czekajcie chwilę, tylko przygotuje moje różdżki
Mag podszedł do skrzyni, otworzył ją, wyciągnął kilka różdżek i włożył je za pas. Po czym powiedział:
- Możemy ruszać
Wyszli z domku i Kamar prowadził ich w stronę mniemanej przez niego kryjówki złodzieja, przyczym przebijali się przez tłumy ludzi patrzących na nich z ciekawością. Słuchać też było plotki o nich jakoby oszaleli albo że pewnie sami są złodziejami.
Krasnolud uśmiechnął się gorzko i powiedział:
- Jesteśmy sławni, to coś o czym zawsze marzyłem
Szli dalej pewneym krokiem niezwracając już uwagi na to co mówią ludzie.
- Jesteśmy blisko, to tam w tym murze - wskazał niewielką dziurę w ścianie wielkiego budynku, należącego pewnie do jednego z bogaczów - będziemy musieli się tam dostać
- Ale jak - zapytał zdenerwowany krasnolud - przez tą szczeliną ledwo przedostanie się niziołek
- Znam czar zmniejszający - odpowiedział Mervin na pytanie Vortara - tylko trzeba się gdzieś ukryć, jesteście już sławni jako złodzieje więc jakby was zobaczyli że tak znikacie w tej dziurze, to nie wyglądałoby dobrze. Z resztą lepiej niezwracać na siebie uwagi, tym bardziej czarować.
- Ciężko będzie coś znaleźć ale trzeba próbować - powiedział łowca - to gdzie zaczniemy?
- Znam pewne miejsce - rzekł mag - chodzicie za mną
Prowadził ich niedaleko, a nieprzyjemne spojrzenia nie dawały im spokoju. Weszli do karczmy.
- Mam plan - powiedział Mervin niekryjąc śmiechu - zmieniemy się w toalenie
- CO - krzyknął Vortar - no dobra
- Ale jak tam jejdziemy we trzch by nikt nas nie zauważył - zapytał Kamar
- Mam tu coś - odrzkł czarodziej
Wyciągnął skórzanął skiewkę pełną złota, rozciął ją w jednym misjscu i rzucił na środek sali, tak że część się rozsypała część została w woreczku.
- Szybko niema czasu do stracenia
Trzech kompanów, schowało się w toalcie, a Mervin szybko zmienił ich w szczury. Kosztowało ich to wiele bolesnych uczuć, ale to szybko minęło. Wyszli szybko niezauważeni, na środku trwała jeszcze bitwa o sakiewkę. Ruszyli w stronę kryjówki, uciekając przed wieloma nie ostrożnymi stopami, aż w końcu się udało. Prześlizgnęli się przez wąskie przejście i znaleźli się jakby w kanale. Był dość długi, ale przejżenie jego każdego kąta nie potrfało by długo bo miał mało rozwidleń. Po chwili wrócili do normalnej postaci.
- Rzuć teraz jeszcze kilka przydatnych zklęć magu - rzekł Kamar
- Chyba wystarczy zobaczenie niewidzialnego i szybkość - zaproponowął Mervin
Elf wykonał kilka ruchów dłońmi, poczym z jego palców pystrzeli niebieski płomień. Powtórzył to jeszcze raz, zmieniając ruchy dłońmi.
- Do działa - wzniósł okrzyk wojownik
Penetracja przechdziła składnie, wreszcie Vortar zwołął z swoich kompanów:
- Mam go!
Ofiara chciała uciec lecz czrodziej był szybszy i zablokował przejście jednym z czarów. Ale kiszonkowiec znał chyba inne przejścia, więc udała się w drugą stronę. Kamar zauważył je i posłał strzałę w kierunku przejścia, zatrzymując się zaraz przed uciekinierem.
- Jeśli bym chciał, już byś nieżył - zagroził mu łowca - lepiej się nie ruszaj, Vortarze zwiąż go
Krasnolud wziął jedą z lin z kryjówki złodzieja i skrępował go dość silnie, przed tym ściągnął z niego płaszcz niewidzialności. Łotrzyk był niziąłkiem, o czarnych włosach i oczach, chudych policzkach i krótkim nosie. Wyglądał na spostrzegawczego.
- Od czego by zacząć - namyśłał się Kamar - no więc czy to ty nas okradłeś?
- Nie będę odpowiadać na wasze pytania - warknął niziołek typowym dla nich głosem chłopca
- Jesteś pewien - zapytał krasnolud ze złościął w głosie, przystawiając mu ostrze do twarzy - bo ja myśłę że będziesz
- Dobrze, już dobrze, wszystko wam powiem - odpowiedział szybko przestraszony łotrzyk
- Więc to ty nas okradłeś - powtórzył pytanie Kamar
- Was tak, ale tego maga nie
- Gadaj gdzie mój topór - krzyknął krasnolud
- Jest w tamtej skrzyni - odrzekł znów ze strachem w głosie - błagam nie zabijajcie mnie
- Kim jesteś - rzekł Kamar
- Jestem Genar Deahl - powiedział już spokojniej - jeśli chcecie swoje rzeczy to są w tych skrzyniach, i w tamty worku
- Sporo uzbierałeś - stwierdził mag - wezmę coś jeśli znajdę coś dla siebie
- Właśnie, ja też - dopowiedział wojownik
- Musisz odpokutować to co zrobiłeś - rzekł Kamar
- Nie proszę nie róbcie mi krzywdy
- Ależ nie, myśłałem o czymś subtelniejszym - łowca trzymał chwilę ofiarę w nie pewności lecz odrzekł - zamierzamy wyjechać miasta, idziesz z nami
- Co, niezgadzam się - ryknął oburzony
- Masz tu dużo do protestowania - zauważył Vortar - zresztął ja mogę wymyślić inną karę...
Genar westchnął cieżko po czym powiedział:
- Zgoda
- Tylko nie próbuj rzadnych sztyczek - powiedział Vortar - mój topór jest chciwy krwi
- Jak z tąd wyjdziamy - zapytał się Mervin
- Ja znam drogę - rzekł łotrzyk
Wyjaśnił im drogę do wyścia. Przed opuszczeniem kanałów wszyscy ubrali płaszcze niewiedzialnści. Doszli do stoiska Kamara i Vortara, strażnika już tam nie było, a niektóre rzeczy znów padły ofiarą kradzieży.
- Im szybciej się wyniesiemy tym lepiej - stwierdził krasnolud
- Będzie ciężko - powiedział łowca - trzba nam 300 sztuk złota
- Rzeczywiście, za dobrego woła trzeba sporo zapłacić. Ile mamy?
- Jest - Kamar liczył cicho - 80 sztuk złota
- Mogę wam dać 100 - rzekł Mervin
- Dzięki, nie powiem nie - odpowiedział Vortar - ale dalej potrzeba nam jeszcze 120. Co teraz zrobimy?
- Mamy jeszcze kieszonkowca - powiedział człowiek ze złośliwym uśmiechem na twarzy - ale okradasz tych tu blisko, mamy cię na oku
Genar właściwie cieszył się z roboty jaką wykonywał, robił to co umiał najlepiej i to mu odpowiadało. Postanowił uzbierać pieniądze szybko, zdał sobie sprawę że im dłużej tu są, tym gorzej dla Vortara i Kamara, a jego los jest związany z nimi.
- Oto wasze pieniądze - odrzekł łotrzyk podając kilka sakiewek w któych znajdowało się około 150 złotych monet
- Uwinąłeś się szybko - mówił łowca bardzo zadowolony - i dodałeś coś ekstra, to mi się podoba
- Jak tak dalej pójdzie to może uciekniesz przed moim ostrzem topora - rzekł krasnolud jego czarnym humorem
- Gdzie zamierzacie się teraz udać - zapytał mag
- Najprwdopodobniej do Neverwinter - odpowiedział Kamar - dlaczego pytasz?
- No więc - przeciągał czarodziej - jadę z wami. Już i tak dużo w was zainwestowałem, więc może mi się zwróci
- Witaj w drużynie - krzyknął wesoło wojownik
Wyruszyli z miasta jeszcze przed zachodem słońca.
Rozdiał II
Droga do Neverwinter
Wyszli tuż przed zachodem słońca. Od strony Doliny lodowego wichru wiał bardzo zimny nieprzyjemny wiatr. Kompani przeddzierali się przez las namiotów które były ustawione przed miastem. Przynajmniej tu niebyli sensecją, mogli przejść bez nieprzyjemności. Słońce robiło się już duże i pomarańczowe, chmury układały się w rozjuszane fale. Wyglądało to bardzo pięknie. W oddali na północ widać było góry. Szum głosów niepozwlił im spokojnie pomyśleć. Vortar ciągle czujny, nie zpuszczał oka z Genara, przyczym uważał na kieszonkowców którzy niewątpliwie tu byli. Widać było że życie poza miastem znacząco nie różniło się od tego w środku. Działał tu handel, dochodziło do bójek, pościgów za złodziejami itd. Tak więc drużyna dążąca do Neverwinter rozpoczęła swoją podróż.
- Dziwny chłód znad Doliny Lodowego Wichru wieje - powiedział słowami eksperta krasnolud, najwyraźniej zaniepokojony - wszędzie go rozpoznam
Wojownik był urodzony w tej surowej krainie więc nie należało mu nie wierzyć. Spędził tam wiele lat, ucząc się walki. Dużo słyszał o Wulfgarze i innych opowieściach krążących po dolinie. Właściwie sam został małą legendą, lecz mało kto o niej słysza, choć były to czyny wielkie.
- Vortarze, znam cie dość długo - mówił Kamar - ale niewiele wiem o twojej przeszłości, wiem że wy krasnoludy wyjawiacie sekrety tylko prawdziwym przyjaciołom, a ja do nich chyba należę, opowiedz ją nam wszystkim, przecierz jesteśmy drużyną
Krasnulud chwilę milczał ale odpowiedział po zastanowieniu:
- Opowiem wam kiedy naprawdę będziemy drużyną, to znaczy wtedy gdy dojdzie do sprawdzianu który dla mnie jest walką. Jeżeli każdy zda go no to może opowiem moją przeszłość
Dalej wyprawa trwała w milczeniu. Szli średnim krokiem, choć powinno im się spieszyć. Niemieli dużo prowiantu na tę podróż. Być może wierzyli swojemu przewodnikowi jakim był łowca, że ma jakiś plan, albo niezdawali sobie ze stanu rzeczy zbyt pogrążeni w zadumie. Odeszli już dość daleko od miasta, a Mervin odwrucił sie ostatni raz. Zobaczył Waterdeep, jakby oblężone przez hordy różnych grzybów którymi były namioty. Mag odwrócił głowę bez żalu, świadomy swojego wyboru. Noc była przeraźliwie zimna. Postanowili się w coś ubrać, ale nie bardzo było w co. Vortar ubrał się chyba najcieplej, wziął na siebie skórę warga i szal ze skóry Yeti. Kamar wyciągnął tylko płaszcz ze skóry wilka, a mag znalazł jakieś chude płaszcze na siebie w składziku Kamara i Vortara. Złodziej został przykryty, ponieważ leżał związany w wozie, marną resztą. Jednak dalej było zimno. Taki chłud wydawał się nie naturalny, ponieważ prawie nie wiał teraz wiatr.
- Strasznie zimno - powiedział mag - co się dzieje Kamarze?
- Niemam pojęcia, jeszcze nigdy mi się coś takiego nie przytrafiło - odpowiedział - miejmy tylko nadzieje że nie będzie wiało
- Coś tu jest nie tak - stwierdził Vortar - takie chłody to widziałem tylko w Dolinie Lodowego Wichru, choć były i niższe temperatury, ale takich nigdy tu nie doświadczyłem
- Hmm - pomyślał łowca - o ile mnie pamięć nie myli to dolina to najzimniejszy zakątek jakiego znam.
- Chodźmy dalej - rzekł krasnolud - musimy się ruszć by nie zamarznąć na śmierć
- Muszę wam coś wyznać - powiedział poważnie czarodziej - ponieważ boję się że to nasza ostatnia noc. Otóż wydaje mi się że tę pogodę ktoś sam utworzył
- Skąd te przypuszczenia - zapytał wojownik
- Byłem kiedyś magiem kręgu, hmmm jak wam to powiedzieć, no więc powiem krótko. Byłem magiem kręgu pogody
- Co - zdziwiony powiedział łowca
- Jest to tajna organizacja o której wiedzą tylko nieliczni. Stowarzyszenie powstało kilkanaście lat temu. Naszym założeniem było
poznanie wiedzy, nie tak jak inne szkoły magji dążące do jak największej mocy czarów i siły duchowej. Obchodziły nas cztery żywioły, nie ich wykorzystanie ale rola, możliwość przewidzenia ich. Chcieliśmy wiedzieć co będzie jutro, w sensie pogody. Brzmi to pewnie głupieo w waszych uszach, ale napewno jeśli stowarzyszenie osiągnie sukces lub nie najstrasi czarodziejie pogody prawdobodobnie będą chcieli zawładnąć żywiołami, bo to potężna siła. Więc studiowałem pogodę i doszedłęm do wniosku że cała Dolina Lodowego Wichru jest podtrzymywana jakąś siłą zimy. Być może o tym wiecie, ale ja nic niesłyszałem o dolinie, oprucz tego że istnieje. Więc jeśli mam rację to wiedza którą posiadam jest ogromna. W przyszłości jeśli moja teoria jest prawdziwa to będę mógł zrozumieć całą moc tej siły podtrzymującej tę surową krainę i wykorzystać ją. Było by to jeszcze prostsze gdybym sam spotkał tę siłę niż ją obliczał. Więc myślę że chłód tutaj jest podobny do tego z doliny lecz jescze specjalnie manipulowany, bo ta siła która podczymuje doliną nie przekracza poza jej granica, a ta świadomie jest kierowana na te pola. Chyba nierozumiecie, to nic może kiedyś wam to lepiej wytłumaczę. Nie wleczmy się tak, żwawo
Kamar i Vortar choć nie bardzo rozmumieli to co powiediał Mervin, czuli że mówi prawdę. Było w tym coś co przekonywało ich do jego racji. Łowca dopiero zoriętował się że mag ma ogromną charyzmę. Po czym łowca żartobliwie dodał:
- Wiesz co, będziesz nas reprezentować, kiedy my sami to robiliśmy, to zwykle byliśmy uważani za przestępców, z resztą sam wiesz
Szli dalej. W oddali słychać było wycie i ujadanie wilków. Krasnolud mruczał coś pod nosem, nie zważając już na nic. Szedł zamyślony, bardzo głęboko zamyślony. Wycie nie ustępowało, co gorsza, zbliżało się. Ten stan rzeczy wytręcił Vortara z zamyślenia.
- Trzeba zmienić kurs - powiedział - albo spotkamy w...
Nie dokończył. Z zarośli wyskoczył na niego wielki wilkołak. Wojownik nie zdążył się, uchylić więc potwór przewrócił go. W jednej sekundzie Kamar napiął łuk i strzelił. Bestia był szybsza i uciekła przed strzałą która wylądowała tuż za jego przyjacielem. Mervin zaczął tkać zaklęcie gdy następne, już zwykłe, wilki wyskoczyły z krzaków. Mag skończył czarować i wypóścił migoczące barwy przeciwko wilkom które przd chwilą się wyłoniły. Rzaden nie oparl się czarowi i padły wszyskie na ziemie. Tym czasem Vortar podniósł sie i szybkimi ruchami dobijał leżące zwierzęta. Nie wiadomo gdzie podział się wilkołak.
- Za tobą - krzyknął Genar
Łowca uniknął śmiertelnego ciosu przeciwnika. Czarodziej już wykonywał kolejne zaklęcie, a wojownik gotował się do ataku. Wykonał cięcie z boku, ale znowu chybił. Bestia rozcięła mu twarz. Kamar wyciągnął sztylet i zaszedł potwora od tyłu i ciął szybko bo przeciwnik już próbował umknąć, tym razem bez skutecznie. Dodatkowo Mervin skończył zaklęcie i zwierzę poraził piorun. Szybko się jednak otrząsnął ale strzała łowcy trafiła go w brzuch. Vortar nie tracąc czasu ciął od dołu, gdy jednak wilkołak podskoczył nad orężem, a topór krasnoluda znajdował się pod jego nogami, uniusł go szybko do góry. Bestia legła z ropłatanym brzuchem. Kamar i krasnolud zbliżyli się do bestii.
- Co to? - zapytał Mervin jakby obun kompanów
Łowca popatrzył z przerażeniem na wojownika który odpowiedział tym samym spojrzeniem.
- Vortarze - mówił zaniepokojony Kamar - nigdy tego zwierzęcia tu niewiedziałem, czyżby pochodził z Doliny?
- Tak - odpowiedział z przerażeniem - ale nigdy słyszałem że te stworznie jest tylko i wyłącznie w dolinie, to co mówiłeś magu było chyba prawdą
- Ale jest jeszcze coś do tego - powiedział łowca spokojnie jak w Waterdeep zwykł mówić - wygląda mi to na bardziej zawiłą interygę. Pomyślcie, wielki chłód, dziwne zwierzęta, jakby ktoś chciał zająć ten teren. Ale ten ktoś jest potężny, bardzo potężny. Musimy uważać, ale zwlekać też niemożemy, im szybciej w Neverwinter tym lepiej.
Poraz któryś z kolei wznawiali swoją podróż do Neverwinter. Noc jakby się uspakajała. Łowca dyktował tempo, które było bardzo szybkie, tak że kompani ledwo nadążali. Przez całą noc było słychać niepokojące szmery i głosy zwierząt lecz już nikt ich nie zaatakowł.
Zaczynało już świtać, gęsta mgła przeszjadzała im ale przynajmniej się ociepliło i to znacznie. Drużyna zdawał się zmęczona, szczególnie czarodziej który nie był prezystosowany do takich wypraw. Vortar i Kamar mogli iść dalej, jednak woleli nie przemęczać swojego bardzo ważnego sojusznika.
- Jeśli chcesz możemy odpocząć - zaproponował krasnolud
- Właściwie to niechcę opóźniać pochodu - odpowiedział Mervin
- Ależ i tak jest beznadziejni, już niemoże być gorzej - zaśmiał się ponuro wojownik
- Zwierzę jest też zmęczone - zauważył łowca - możemy odpocząć. Idź pierwszy na spoczynek Vortarze, ja popilnuje
Wszyscy prucz Kamara udali się na spoczynek. Vortar niemół zasnąć długo, ale gdy tak leżał i nic nierobił, sen zamknął mu oczy, dowodem na to było głośne chrapanie. Mervin usnął szybko, a łotrzyk wydawać się mogło że spał już od dawna. Teraz jedyny strażnik drużyny miał sporo czasu na przemyślenie wszystkiego. Po pierwsze: zastanawiał się nad sprawą Genara. Ten niziołek zrobił już dość dużo dla kompanów, "uzbierał" pieniądze na zwierzę a do tego uratował mu życie. Nie marudził od kąd opóścili Waterdeep więc chyba należałoby mu zaufać. To jednak nie teraz - pomyślał. Następnie rozmyślał o tym jak im pójdzie w interesach w Neverwinter. Jeśli kiepsko to co poczną? Najprawdopodobniej każdy ruszy w swoją stronę, a obaj najstarsi w grupie przyjaciele wyruszą do Doliny Lodowego Wichru. Godziny mijały mu szybko, słońce unosiło się ku południowi. Łowca jednak myślał dalej. Co wydarzył się w nocy, mógł zginąć. Jego rozważania przerwał pewien podróżnik swoim pytaniem:
- Ile czsu drogi z tąd do Wrót Baldura?
- Będzie około tydzień drogi, lepiej się zaopatrzyć na tę podróż - w tym momencie zauważył sposobność do zarobku - może potrzba prowiantu.
Podróżnik dał się namówić na kupno kilku rzeczy. Po tym Kamar obudził swoich przyjaciół. Poprosił Vortara na osobności.
- Słuchaj - zaczął - myślę że powinniśmy uwolnić Genara
- Też o tym myślałem - odpowiedział
Łowca zdziwił się trochę oczekując innej reakcji. Myślał że wybuchnie złością, ale stało się inaczej.
- Więc dalsza rozmowa niema sensu, rozwiążmy go
Podeszli do złodzieja, który miał minę niezbyt wesołą
- Nie bój się - rzekł pokrzepiająco krasnolud - chcemy cię tylko uwolnić
- Co? Wy? - zapytał bardzo zdziwiony łotrzyk
- Nie, my tylko Lord Nasher Alagondar - odpowiedział Kamar tak jak na głupie pytanie
Rozwiązali go szybko.
- Jesteś wolny - rzekł krasnolud
- Wiem że haczyk tkwi w tym że zostawiacie mnie na środku pustkowia
- Jeśli chcesz iść z nami to witamy w drużynie - odrzekł łowca
- To my jesteśmy teraz drużyną? - zapytał jakby nie wierząc niziołek - przysięgam wam wierność
- Słowami nie walczymy - stwierdził Vortar - potrzebne nam czyn
- Oczywiście że będę wam pomagać w miarę mych sił, nie zabiję was we śnie, niemusicie się obawiać, ale jak przejdziemy do kasy to dzielimy się porówno
- Oczywiście że dzielimy się wszystkim po równo - zawołał krasnolud - chcesz byśmy się podizelili z tobą naszą fortuną, czyli niczym i pamiętaj jesteśmy na zero, to dobrze nam idzie. Długi spłacamy też jako drużyna, pamiętaj o tym
- Udało mi się zarobić trochę złota kiedy spaliście - poinformował ich Kamar - ale narazie się nie dzielmy, wszystko jest bezpieczniejsze w naszy kufsze. A teraz w drogę, do Neverwinter już nie daleko.
Maszerowali bardzo pewnie i już po kilku godzinach widać było wspaniałe mury miasta elfów. Doszli pod bramę która okazała się zamknięta.
- Do do licha - powiedział wojownik
Po chwili dowiedzieli się że w mieście panuje zaraza, Wyjąca Śmierć.
Rozdiał III
Do Doliny Lodowego Wichru
Stali jak wryci. Nierozmuiejąc sytuacji w kórej się znaleźli. Jakim cudem niedowiedzieli się o tej zarazie. Ich sytuacja była beznadziejna.
- Co my teraz zrobimy? - krzyknął ze złości krasnolud przeklinając pod nosem
- Musimy się ruszyć - z trzeźwym umysłem Kamar - z tąd do Luskan niedaleko, jeśli pójdziemy tak jak szliśmy tutaj, jescze dziś będziemy w Luskan
Wszyscy milczeniem zgodzili się na ten pomysł. Teraz naprawdę łowcy zmęcznie dało się we znaki, ale niedawał tego po sobie poznać. Jednak Vortar rzekł:
- Kamarze, połuż się w wozie, jako jedyny nieodpoczywałeś. Znam cię, niebędziesz się chciał zgodzić ale...
Niedokończył łowca padł ze zmęczenia. Przyjaciel powiedział podnosząc go i kładąc w wozie:
- Oszczędził mi kłutni by się położył
Przewodnictwo objął Vortar, który mniej więcej znał te tereny. Wprzeciwieństwie do przyjaciela szedł wolniej, ale kazał zaopiekować się padłym ze zmęczenia mężczyzną. Po prawej ręce rozciągały się lasy Neverwinter a polewej morze. Słońce grzało mocno, ale wojownik spodziewał się że na noc znowu będzie zimniej. Obawiał się że dzisiaj będzie jeszcze gorsza z racji bliższej odległości od Doliny Lodowego Wichru. Więc kiedy przybył do Portu Llast, wykupił najcieplejsze futra. Stać było go tylko na dwa. Jednym przykrył Kamara a drugi rozdizeli na dwie części któe w zupełności wystarczyły łotrzykowi i magowi. Sam miał te z ostatniej nocy. Popytał także o zarazę, ale wszystkie ważne informacje zostały ukryte przed mieszkańcami innych miast. Pod koniec zoriętował się że może coś sprzedać, więc tak uczynił, ale pieniędzy na nowe futro niewydał. Miało się ku zachodowi kiedy opuszczali port, niemniej czas został wykorzystany dobrze. Było już pewne że do Luskan dziś nie dojdą. Niebo było czyste, ale znów wiał ten nieprzyjemny wiatr. Z chwilą na chwilę stawało się coraz zimniej, ale futra które zakupili dawały dość skuteczną ochronę. Gdy przbyli nieco większą połowę z Neverwinter do Luskan, a było to około północy, zbudził się Kamar i powiedział ziewająć głośno:
- Co się ze mną stało?
- Zasłabłeś - odpowiedział Vortar - ale dość długo to trwało
- I co? jeszcze nie w Luskan, mogłęm się tego spodziewać. Czy działo się coś ciekawego?
Przyjaciel opowiedział mu całą historię. O tym jak zakupił futra, sprzedał kilka drobiazgów itd.
- No, no - rzekł łowca - całkiem nieźle ci poszło. O niktórych rzeczach sam bym niepomyślał
Doszli do bram Luskanu, które jak się okazało były zamknięte. Wydawał się że już nigdzie niemogą się udać, kiedy odezawł się Genar:
- Wpuszczął nas. Mogę to załatwić
- No to na co czekasz - zapytał krasnolud - zresztął jak chcesz to uczynić?
- To proste. Wejdę tam penwym przejściem, z którego korzysta gildia złodzieji. Dojdę do strażnika i powiem mu żeby otworzył bramę.
- Dlaczego mieli byśmy ci ufać?
- Chyba musimy mu zaufać - rzekł Kamar - niemamy innego wyjścia, ani wejścia do Luskan. Idź.
Drużyna czekała około godziny i Vortar był już zdenerwowany, ale bramy w końcu otworzy ły się. Przeszli szybko.
- Co tak długo - zapytał wojownik
- Musiałem załatwić kilka spraw, wolicie mieć chyba nocleg?
- Nie jestem w nastroju do żartów. Prowadź.
Łotrzyk prowadził ich do gildii złodzieji. Otworzył drzwi. Odrazu podszedł i porozmawiał na osobności z właścicielem tej gospody. Gdy skończyli Genar nakazał im gestem ręki iść za nim. Poszli na góre, cały czas słyszeli jakieś rozmowy, pijanych mężczyzn, widocznie trwała jakaś zabawa. W korytarzu szli długo między drzwiami, dobiero przy końcu pokazał im ich pokój. Otworzył go i pokazał cztry łóżka, samo wyposarzenie nie było jednym z lepszych, właściwie to tylko podstawowe meble.
- Całkiem nieźle - pochwalił łotrzyka Vortar, który odrazu wyszczerzył zęby - ale niezabawimy tu długo, prawda?
- Nie - mówił Kamar - po kilku dniach wyruszamy jak uda nam się sprzedać wystarczająco dużo. Potem ja wyruszam do Doliny Lodowego WIchru, a wy? Oczywiście wiem co na to Vortar.
- Właściwie - zaczął Mervin - to po co tam się wybieracie?
- Jak myślisz, z kąd mamy tyle błyskotek? Wszystkie rzeczy tam zdobyliśmy, ale to totalny złom, nadaje się tylko na sprzedarz.
- Jeśli będzie złoto to idę - orzekł Genar
- Oj, będize tego złota - zachęcił wojownik - tak naprawdę to myśmy mieli wiele pieniędzy gdy ostatnio byliśmy w dolinie. Ale wszystko roztrwoniliśmy.
Mag zastanowił się krótko po czym odpowiedział:
- Może uda mi się rozwiązać zagadkę doliny? Idę z wami.
Genar po tej rozmowie poszedł na dół zabawić się. Mervin sprawdził swój plecak, ajkby w obawie czy nic mu nie ukradli, po czym położył się w niezbyt wygodnym łóżku. Krasnolud wyciągnął fajkę i cmiąc ją mruczył jakąś piosenkę. Kamar wyciągnął łuk, zaczął go oglądać a potem polerować. Wyciągnął też sztylet, długi miecz i noże do rzucania. Wszystkie te rzeczy oglądał dokładnie okiem mistrza, potem polerował lub naostrzał. Podobnie zrobił po chwili Vortar. Tak im minęła noc. Nad ranem do pokoju wpadł pijany Genar. Kompani niezwrucili na niego uwagi, po czym łotrzyk legł na łóżku.
Gdy się rozjaśniło Kamar, Vortar i Mervin zjedli trochę mięsa i napili się wina które dostali od karczmarza, złodziej zadbał chyba o wszystko. Jednak niebyło co wybierać się bez ich dobroczyńcy. Zapowiadał się nudny dzień. Musieli czekać aż Genar otrzeźwieje, ale została jeszcze cała gospoda. Problem w tym że gospodarzowi nespodoba się gdy ktoś będzie coś sprzedawał tutaj. Oczywiście nikt nie musiał o tym wiedzieć. Pierwszy ruch jaki planował wykonać łowca było sprzedanie drobiazgów karczmarzowi, bo taki handel był niezakazany. Tak więc zrobił
- Witam, w czym mogę pomóc - zapytał rutynowo szykarz
- Czy mógł bym zobaczyć twoje towary - powiedział Kamar
Mężczyzna rozglądną się po wszystkich rzevczach, ale nibył zainteresowany. Po czym rzekł:
- A może ja coś sprzedam?
Szło mu całkiem nieźle, jego klient był dość naiwny, a przy jego całkiem wysokiej charyźmie było jeszcze lepiej. Zarobił sporo pieniędzy, około 400 złotych monet. Na koniec poprosił o trunek. Usiadł przystoliku przyglądając się mężczyznom i kobietom które się tam znajdowały i nie ze zdziwieniem stwirdził że wiekszośc z nich jest pijana. Pomyślał też że niebędzie można zrobić z nimi interesu na czarno. Ale to nic zdąrzą jeszcze wytrzeźwieć. Gdy skończył pić trunek, poszedł znów na górę. Zastał tam Vortara i Mervina rozmawiających.
- Mam dobrą wiadomość - oznajmił łowca - zarobiłem 400 monet
- No to rzeczywiście dobrze - potwierdził jego przyjaciel ze zdumieniem na twarzy - słuchaj, rozmawiamy o Dolinie Lodowego Wichru. Najlepiej dojść do Esthaven, jest dość blisko. Potem pójdziemy pewnie do Bryn Shander. Tam możemy osiąść na dłużej. Dalej co robić będziemy myśleć na miejscu. Co o tym sądzisz?
- Tak, to najrozsądniejsza droga. Co z Genarem, jeszcze się nie obódził?
- Nie - mówił mag - widocznie wczoraj dobrze się napił nim do nas wrócił
Kamar nie mógł powstrzymać śmiechu. Obaj kompani patrzyli na niego ze zdziwieniem, lecz nie pytali o co chodzi.
Dzień mijał im strasznie powoli gdy wojownik i łowca zostali sam na sam, krasnolud nie wytrzymał i zapytał:
- Dlaczego się dziś tak śmiałeś?
- Wiesz, byłem ranem na dole i sprzydawałem różne rzeczy karczmarzowi. Gdy skończyłem, poprosiłem o jakiś mocny trunek. Zapłaciłem z niego dość dużo. 10 sztuka złota z jeden kufel. Wypiłem i niewiem jak można się tym upić. Wydawać się mogło że to sok malinowy. Gdybyś tego spróbował, wypluł byś to i skoczył na tego szynkarza ze złością że chce cię okłamać. Ale wiem że mnie on nieokłamał. Większość tam na dole też to piła, wiem bo czułem, ma wstrętny zapach.
Gdy Kamar powoływał się na swoje zmysły, głupim zachowaniem by było wątpić. Po chwili obódził się Genar i zszedł na dół z twarzą która pokazywała grymas złego samopoczucia. Obaj przyjaciele uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo. Wrucił po chwili z nie tęgą miną i znów runął na swoje łóżko.
Zapadał wieczór i było już o wiele ciszej niż w zeszłej nocy. Tym razem wszyscy postanowili pójść spać.
Kamar obódził się jako drugi, pierwszy był Vortar, który teraz oglądał z zaciekawieniem krasnoluda, ścianę z kamienia. Przytym palił fajkę i mruczał pod nosem. Pochwili potrząsnął głową jakby ze sprzeciwem i westchnął ciężko.
- Co się stało - zapytał łowca
- Ach - powiedział krasnolud wyrwany z zadumy - dziś to już tak się nie dba o to by wszystko było zrobione z dobrego kamienia
- Wiele rzeczy się zmieniło, a na prawie rzadne nie mamy wpływu. Pomyśl, czy możemy zatrzymać ten dziwny chłud? No dobra dość tych rozmyślań, trzeba brać się do roboty.
Obaj przyjaciele poszli sprzedawać swoje towary. Dzień im tak mijał, ale tak naprawdę słabo im szło. Zarobili przez cały dzień tylko 500 złotych monet. I znów wrócili na góre zmęczeni tą rutyną. Szczególnie zdenerwowany był krasnolud, który myślał że jak opuszczą Waterdeep to już nie będzie musiał się tak męczyć.
Gdy się ściemniło w gospodize słychać było trzask. Były to drzwi które ktoś mocno zatrzasnął. Słychać było pytanie:
- Gdzie są ci nowi
Nie słychać było odpowiedzi, ale grupa szła na górę, co sugerowało że karczmarz wskazał im tylko kierunek gestem.
Do pokoju naszych bohaterów weszła dość duża grupa. Na ich czele stał wysoki mężczyzna w czerwonej kamizelce. Kamar odrazu rozpoznał że to krwawi piraci. Przeczuwając ich intencje, czyli chęć zabicia ich, niebał się ani trochę. Piraci mieli liczebną przewagę, było ich siedmiu. Chwilę milczenia przerwał Vortar:
- Hej chłopaki, z kąd macie takie ładne uniformy - zapytał najwyraźniej także nie przestarszony - gdzie można takie kupić?
- Te uniformy dostaję się, a nosi aż do tego co was za chwilę spotka - odpowiedział pierwszy z rzędu, ich przywódca
- Ach to mówicie że szybko je ściągniecie - denerwował dalej piratów krasnolud
- Krasnoludku, idź na podwórko dzieci bawić - odgryzł się nieprzyjemnie
- Jeśliś takie mocny w gębie to ci ją rozwalę!
Wojownik chwycił za topór i uderzył od góry lecz atak został sparowany. Piraci szybko weszli do pokoju, po czym jeden padł po strzale w gardło łowcy. Mervin wyczarował chowańca i znów zaczął tkać zaklęcie.
Sytuacja nie wyglądała dobrze. Mały pokój, i wielu przeciwników. Vortar zmagał się z przywódcą, na maga ruszyli dwaj a na Kamara trzech, który musiał już zmienić broń na szylet i krótki miecz bo przeciwnicy byli za blisko. Pierwszy cios wymierzony właśnie w niego został ominięty drugi zaś sparowany. Trzeci zachodził go od tyłu, a nasz bohater nie był w stanie go zauważyć. Już był blisko, zamachnął się do ciosu gdy poczuł ból w placach. Sztylet wbił mu niezauważony do tej pory Genar. Ale jeszcze zostało dwóch. Jednemu Kamar wytrącił oręż i szedł po niego, łowca nie był wstanie go dosiągnąć więc rzucił nożem... trafił śmiertelnie. Pirat osunął się na podłogę. Został mu tylko krótki miecz i jeden przeciwnik, a łotrzyk poszedł pomóc czarodziejowi. Ostatni jego przeciwnik ciął prosto, ale ten cios został ominięty lecz przeciął lekko brzuch. Teraz pora naszego bohatera. Postanowił jednak poczekać. Wróg uderzył od góry, ale osłona górna wystarczała by się obronić. Teraz wykonał cięcie od boku, pirat obronił się i o to właśnie chdziło. Kamar pozwolił swemu ostrzu prześlizgnąć się w górę po klindze przeciwnika odcinając mu bark.
Czarodziej już tkał zaklęcie a chowaniec go chronił by skończył. Z jego rąk wyszła ognista strzała zabijając jednego z piratów, w tym momencie jego zwierz zdechł. Mervin wyciągnął laskę i postanowił paroawć aż ktoś mu pomoże. Jedno cięcie udało się sparować, drugie, trzecie. Mag tracił siły i wiedział że nie pociągnie tak długo. Odskoczył na łużko i wyprowadził potężne jak na niego uderzenie. Pirat niedocenił umiejętności czarownika został dotkliwie uderzony w twarz. To wystarczyło bo przybiegł łotrzk. Mag w korzystnej sytuacji już czarował. Genar wyrzucił pierwszy sztylet, nietrafił. Gdy wróg zbliżył się dostatecznie blisko wykonał szybki atak z zaskoczenia w nogę. Pirat zaatakował. Pierwsze udrzenie złodziej jeszcze sparował, ale drugie już nie. Uderzony silnie w brzuch padł. Nieprzyjaciel krótko cieszył się ze zwycięstwa, wchilę potem został spalony.
Walka Vortara była ciążka, wróg okał się naprawdę silny. Pirat uderzył, atak został sparowany i teraz walczyli w zwarci. Krasnolud położył dwie ręce na rękojeści by pokonać przeciwnika, który zrobił to samo. Wojownik był silniejszy, odrzucił pirata na podłogę i uderzył z całym impetem w leżącego. Nieprzyjaciel okazał się nie tylko silny ale dość zwinny i przeturlał się po podłodze unikając ciosu. Topór Vortara wbił się w podłogę. Teraz znów zaatakował krasnolud, jego cios został sparowany. Walczyli tak przez chwilę i rzaden nie uzyskiwał znacznej przewagi. Nagle wojownik trafił od boku... i tylko przeciął zbroję która była zaczarowana. Zdziwił się i chwilę nie uwagi wykorzystał pirat. Uderzył potężnie nie zakutego w zbroję krasnoluda, niemal nie powalając. Jednak Vortar był silny nawet jak na krasnoluda więc cios go nie zabił. Krew lała się obficie, ale na twarzy wojownika niemalował się grymas bólu, był to grymas wściekłości. Niewiele razy wpadał w taką wściekłość, jego najlepszy przyjaciel widział to tylko raz. Nasz bohater wykonywał niesamowicie szybkie ataki, a pirat ledwo broniąc się został powalony na kolana. Przywódca bandytów zdołał tylko popatrzeć w twarz przeciwnikowi i przez jego klatkę piersiową przeszedł topór.
Po walce w pokoju było pełno krwi i siedem w różnym stanie ciał. Pokój wyglądał mniej więcej tak: wyważone drzwi, ciała, krew, dziura w podłodze. Szybko Mervin rzucił czar uzdrawiający na Genara i Vortara. Kamar przyniusł bandaże z dołu. Opatrzyli rannych przyjaciół. Genar wyglądał na dość zadowolonego z walki, a Vortar przeciwnie. Łowca wiedział co się stało. Dał się zranić i to poważnie. To był u niego pewien dyshonor. Pozbiera się - pomyślał Kamar.
Mervin poszedł po kogoś by to sprzątnął i drogą zastraszeń wywalczył sobie nowy, lepszy pokój. Drużyna przeniosła tam cały swój dobytek i poszła spać. Nie bali się kolejnego ataku i nie żywili urazy do karczmarza, te sprawy zdarzały się często w tym mieście. Nim ktoś znów zaatakuje, zbierze liczniejszą grupę. Ale to jeszcze nie dziś.
Czas zdrowienia wykorzystali jako czas opowieści. Vortar zgodził się opowiedzieć swoją histroię:
- Więc było to około 20 lat temu, czyli kiedy miałem lat około 30. Osadę w której mieszkałem nawiedzały dziwne stwory, całe zastępy, ale jako krasnoludy niebyliśmy łatwymi przeciwniami. Jednak z dnia na dzień wojowników ubywało a potworów wręcz przeciwnie. Odbyła się narada w której jako żółto dziobowi nie dane było mi w niej uczestniczyć. Jednak zostało oświadczone że trzeba zniszczyć źródło zła. Pierwszymi informacjami na temat źródła były niewielkie, ale wiedzieliśmy gdzie się siedlisko znajduje. Zostali zwołani wszyscy wojownicy, nawet tacy jak ja. Wyruszyliśmy więc w stronę groty z nadzieją w sercu, ale ta szybko znikła gdy zobaczyliśmy te wszystkie potwory. Wszyscy prawdobodobnie by uciekli gdyby nie fakt że był tam nasz bohater, Jorger. On szedł na przodzie i wpajał nam w marszu że to jest właśnie to do czego dążyć prawdziwy krasnolud. Do tego by ratować i pomagać. Bowiem ta siła była olbrzymia, a jakby jeszcze się rozrosła mogła by zawładnąć całą doliną. Kiedy doszło do starcia walczyłem ile mi bogowie dali. Walka była straszna, nasza armia 2000 krasnoludów przeciwko 10 000 humanoidów. Przeżyłem tylko ja. Zobaczyłem Jorgera - w tym momencie Vortarowi spłynęł łza po policzku i kontynuował - był prawie martwy wyglądał... niemogę wam tego powiedzeć, ale to niejest teraz ważne, słuchajcie co nasz bohater rzekł: biegnij do osady, zło nie zostało zniszczone, jest jeszcze wierza, pozbieraj drużynę i zniszcz go. Weź mój topór, zbroję i ten znak... wtedy wyciągnął znak Karretior, czyli znak dobra. Dał mi go - teraz krasnolud sięgnął pod ubranie i pokazał im ten znak - widzicie jak walczyłem z tym piratem, to on trafił ten znak, ale go ukryłem przd wami ale już go widzicie - zwój był rozdarty na dwie części - ale wracam do opowieści. Wróciłem do osady i postanowiłem szukać drużyny. Nasza osada była blisko Tergos więc zacząłem tam. Spotkałem tam Kamara, Hektora i Oldgierda. Odnaleźliśmy wierzę na nasze szczęście mag nie miał sług, prawdopodobnie wątpił że ktoś do niego dotrze. Kiedy go zobaczyłem zaatakowałem, Kamar strzelał, Oldgierd też atakował toporem a Hektor czarował. Mag był niesamowicie potężny. Teleportował się, poszczał czary defensywne, ofensywne i inne. Czar słowo mocy giń dosięgną Oldgirda, ale niedawaliśmy za wygraną. Następny czar dosięgnął Hektora. Zostaliśmy tylko ja z Kamarem. Przyparłem maga do rogu, ale ten miał się już teleportować w inne miejsca i wykonywał już ostatni gest kiedy jego rękę przebił strzała Kamara. Rozcięłem maga. Żeby jeszcze bardziej pogrzbać tę przklętą magię, postanowiłem że legnie w gruzach. Niszczyłem co się dało, artefakty, stoły alchemiczne, zapiski, mapy, łużko, krzesła. Przewracałem kolumny, tymczasem Kamar poszedł po kogoś kto nam pomoże w jej zniszceniu. Był to pewien czardziej. Wierza legła w gruzach. To była moja historia.
Zbieranie sił trwało kilka dni, ale kiedy wszyscy wyzdrowieli, Kamar postanowił opóścić, jak to zwykł od niedawna mówić Vortar, miasto szczurów. Szczęściem dla nich było że raczej nie zdobyli na tym sławy. Wyszli w nocy zbierając wszystkie rzeczy. Gdy podeszli do bramy zatrzymała ich dość wysoka i dobrze zbudowana postać. Było ciemno i trudno było zoriętować się kto to był. Ale kiedy odezwał się ochrypłym głosem, wtedy nikt nie miał wątpliwości że to półork:
- Witajcie, czy to czasem nie wy zabiliście krwawą bande?
- Nie mamy czasu na rozmowy - odpowiedział łowca
- Ale dlaczego? Chciałbym tylko zaoferować pomoc
- Pomoc powiadasz, więc powiec nam gdzie się urodziłeś, jakie masz zdolności i jakim rodzajem broni potrafisz się posługiwać, to może jak się przydasz to cię przyjmiemy
- Pierwsze odpowiedzcie na moje pytanie
- Jeśli to siedmiu piratów nazywało się bandę nieudaczników to tak
- Dobrze, nazywam się Herguar i jestem z Doliny Lodowego Wichru, potrafię rozpoznawać ślady, mam ogromną siłę, a bronią jaką potrafię się posługiwać to: podwójny topór i wielki topór. Obie te bronie mam przy sobie
- Hmm, co o tym myślicie?
- Przyda nam się ktoś taki - stwierdził Mervin
- Niemam nic przeciwko - odpowiedział obojętnie niziołek
- Zrobiłeś na mnie wrażenie - mówił krasnolud, a jego zdanie liczyło się najbardziej - zgoda
Drużyna wzbogaciła się o nowego członka. Wyszli z miasta dzięki znajomością Genara i szli spokojnie, wszystko było by dobrze gdyby nie chłód o którym zapomnieli podczas pobytu w ciepłej gospodzie w Luskan.
Jeszcze gdy było ciemno wkroczyli na zaśnieżone tereny. Gwiazdy świeciły jasno, niebo było bezchmurne. Wszystko tu było normalne. Pojawiała się tu zwierzyna jaką najczęściej spotyka się w dolinie. Przechodzili już obok lodowych jezior, które wyglądały pięknie w nocy. Odbijały jak lustro gwiazdy i księżyc. Jednak teraz niebył to czas na zwiedzanie. Podążali teraz pod bardzo silny wiatr, który utrudniał wędrówkę, ale cieszyli się że było spokojnie.
Szli teraz szli przez Lodowy Potok. Byli już blisko, jeszcze kilka kroków i będą w granicach Doliny Lodowego Wichru...
Rozdział IV
List
Byli już w dolinie i kierowali się do Easthaven. Byli już gotowi na zarobek i obmyślali na czym mogą zarobić najwięcej. Oprucz bycia najemnikiem oczywiście, byli znani w dolinie, ale rozmyślali o sprzedaży szukania różnych kryształków i wykonywania pojedyńczych zleceń. Vortar po cichu myślał o zleceniu zabicia bandy orków, a jego marzenie ziściło się szybciej niż myślał.
Otóż zobaczyli obóz orków, w krórym było około 12 takich wojowników. Każdy wymienił porozumiewawcze spojrzenia. Mervin zaczął tkać zaklęcie obszarowe. Gdy skończył na 4 orków spadł grad zabijając jednego z resztę raniąc znacznie. Kamar zdążył zabić jednego orka i drugiemu przestrzelić ramię. Genar niespostrzeżenie rościął gardło następnemu potworowi a Vortar i Herguar dobili zranionych orków. Zostało ich jeszcze pięciu, ale oni uciekli. Drużyna przeszukiwała cały obóz w poszukiwaniu kosztowności. Krasnolud znalazł miecze, barbarzyńca skrzynię złota, mag kryształy, łotrzyk notatki stworów, a łowca rzecz najdziwniejszą. Włąściwie była to osoba. Kobieta, nieprzytomna, uwięziona w klatce ze związanymi rękoma i ze szmatą w ustach. Kamarowi wydawała się szczególnie piękna, jej twarz niewinna, skóra gładka i delikatne ręce, włosy miała brązowe. Kiedy zrozumiał co się dzieje zaczął rozwalać klatkę uważając na kobietę, ale łowca nie chciał przyjąć do wiadomości że się zakochał. Gdy zniszczył więzienię, przeciął sznury na rękach i na nogach, następnie wyjął szatkę. Zobaczył wąski, ślicznie zarysowane usta. Popatrzył chwilę po czym zwołał wszystkich:
- Znalazłem kogoś - potem dodał po cichu - kogoś pięknego...
- Co to - zapytał Vortar
- Nie co, ale kto - poprawił jakby zdenerwowany Kamar, ale potem zły był na siebie że tak postąpił
- Co się tak złościsz?
- Mam ostatnio poszarpane nerwy, przepraszam powinienem był się uspokoić. Musimy jej jakoś pomóc
Łowca wyciągnął dziewczynę delikatnie, i rozkazał przynieść wszystkie niezbędne środki do pomocy. Postanowił ją opatrzyć i zauważył liczne ślady ran na jej ciele. Zdenerwował się w sobie, bo nie chciał wykazywać oznak że mu na niej zależy. Vortar zajmował się też dość troskiliwie, przynajmniej się starał jak mógł najbardziej krasnolud. Wiedział jednak o co chodzi jego przyjacielowi, jednak to wcale się nie przyczyniło do tego że zachowuje się tak czy inaczej. Widział po prostu że nie można zostawić nikogo na pastwę losu szczególnie w tej surowej krainie. Po pewnym czasie jej rany zostały opatrzone.
By rozwiać jakieś podjrzenia, Kamar postanowił zostawić dziewczynę komuś innemu, a samemu przeszukiwać obóz. Znalazł skrzynię, była zamknięta, więc zawołał Genara. Łotrzyk poradził sobie z zamkiem bez problemu i odszedł, a łowca wyjął znajdujący się w środku zwój papieru. Rozwinął go i zaczął czytać:
Septorionie
Wysłałem tych orków by donieśli ci tę kapłankę. Ufam że będzie to wielka nagroda za schwytanie jej. Choć prubowaliście to ukryć, wiem że była wam wielkim utrapieniem. Nie wierzysz że dosatłem te informacje? Więc napisze ci co wiem: prowadziła działalność przeciwko waszemu kultowi, chciaż była sama, nie mogliście jej się sprzeciwić. Sama potrafiła rozgromić waszą armię, która jest już mniej liczna niż kiedyś. Miała swą kryjówkę dobrze ukrytą, więc nawet gdybyś miał o wiele większą siłę nie odnalazł byś jej a ona dalej by psuła ci szyki. Znała wasze tajemnice i będę z tobą szczery, nie wyjawiła mi ich. I tak jeśli chcę mogę wiedzieć o tobie wszystko. Lepiej by nagroda mnie zadowoliła, to zadanie nie było łatwe. By uprościć ci sprawę podam stawkę: 30000 sztuk złota - w tym momencie łowca zagwizdał znacząco i czytał dalej - Za dużo? Mam nadzieję że nie...
Jeretan
Kamar pokiwał głową w zamyśleniu. Ciekawość nie dawała mu spokoju, musiał to wiedzieć. Powoli zaczął snuć domysły, ale postanowił zająć się istotniejszymi sprawami. Wrócił do grupy nic nie mówiąc o liście.
- Ruszajmy - zawołał Vortar - nie ma co tracić czasu
Łowca zobaczył dziewczynę "załadowną" do wozu więc nie protestował i zgodził się z tą decyzją. Do Easthaven było jeszcze dwa lub trzy dni ciężkiej drogi. Jednak Vortar znał te tereny dobrze i prowadził drużynę z dala od wilków, panter i innych zwierząt.
W dolinie było chłodno, ale polepszyło się co do ostatnich dni. Szybko się ściemniało a noc bywała niebezpieczna, więc postanowili pod radą Kamara żeby się zatrzymać. Vortar zgodził się pod tym względem lecz nie pozwolił mu pilnować po jego ostatnim występku. Było spokojnie, za spokojnie. Gdy było coś koło północy krasnolud obódził Mervina by ten dalej pilnował. Czarodziej musiał postanowił wytrzmać do końca, rozmyślając nad swoją teorię o Dolinie Lodowego Wichru. Gdy słońce ukazało się na horyzoncie, mag zbódził wszystkich i kontynuowali podróż. W pewnej chwili, lekko po południu dziewczyna zbódziłą się. Na początku nie wiedziała co się dzieje. Miała rozwiązane ręce i była wolna. Podniosła głowę i wtedy wszyscy zobaczyli że nie jest nie przytomna. Powchwili powiedziała:
- Kim wy jesteście?
- Jesteśmy kupcami - odpowiedział Vortar
- I co wy chcecie ze mną zrobić? - zapytała dokładnie tak jak pytał się łotrzyk kiedy był wieziony
- Czego odrazu taka przestraszona? - zapytał Genar - my nie gryziemy, my połykamy w całości...
- Przestań! - krzyknął Kamar - nic ci nie zrobimy. Jeśli będziesz chciała to doeskortujemy cię do Easthaven i tam będziesz mogła zostać, ale z chęcią widzimy w drużynie kapłankę...
- Skąd wiesz że jestem kapłanką?
- Eeee... - zmieszał się łowca - chyba muszę być szczery...
- No należało by - przerwał mu wojownik
- Mam tu pewien list do nie jakiego Septariona od Jertena...
- Daj go - znów mu przerwano lecz tym razem kapłanka
Kamar pospiesznie wyjął list i wręczył go kapłance. Szybko go przeczytała i rzekła:
- Więc powinnieście wiedzić o mnie więcej. Jestem kapłanką na imię ma Ardaksela, walczę z kultem nieumarłych, którzy chcą zawładnąć światem. Ich plan jest dość dziwny: chcą zamrozić cały świat. Ale psułam im szyki, niestety zostałem złapana i teraz jedyną szansą na ich powstrzymanie jest zniszczenie ich. Pomożecie mi?
Nastała cisza, każdy zastanawiał się nad tym. Wreszcie Vortar przerwał tę ciszę i zapytał:
- Czy to dlatego jest ostatnio tak zimno?
- Tak, to przez nich. Trzeba ich powstrzymać, bo cały świat zostanie zniszczony, cała dolina i wszystko
Zdanie o zniszczeniu doliny poruszyło krasnoludem. Był on bardzo interesowny, ale miał dobre serce.
- Ja się zgadzam pomóc - odparł wojownik
- Jeśli idze Vortar to ocziwiście ja także - dodał Kamar
- Ja idę za tymi do których się przyłączyłem więc nie mam wyboru - powiedział Herguar
- I tak nie mam co ze sobą zrobić więc idę z wami - mówił mag
- A ty - zapytał łowca do Genara
- No dobra, jestem wam i tak dłużny - odpowiedział niziołek
- Sprawa załatwiona co do drużynay - ciągnął Kamar - ale nasze plany jak narazie to Easthaven, ale po zakończeniu naszych spraw możemy iść z tobą. Mogę zapytać gdzie są mniej więcej kultyści?
- Tak, oczywiście. Ich siedziba jest niedaleko Targos, łatwo tam dotrzeć jest to jedyna dobra nowina. Gorsze jest to że może być tam pewna osoba, a jeśli jej nie będzi to z samymi kultystami powinniśmy sobie poradzić
- Nie ma czasu na gadanie - powiedział przejęty sprawą Vortar - im szybciej zniszczymy tych przeklętych ludzi tym lepiej
Wszyscy przytaknęli i ruszyli. Kapłanka wstała i maszerowała jak inni. Słońce, jeszcze nisko, świeciło dość mocno, ale ciepło nie było. Przynajmniej lepiej się maszeruje - pomyślał krasnloud. Nie kiedy widać było, przyzwyczajone do tych warunków, zwierzęta. Mervina zaczało boleć gardło od zimna, ale mógł się tego spodziewać, poprostu nie był przyzwyczajony do takich warunków.
Niebo rozjaśniało się gdy słońce szło ku górze. Kiedy drużyna zchodziła z górki zobaczyła jak pięknie wygląda dolina. Cała biała od śniegu, połyskująca jak srebro. Niekiedy rosły drzewa z obciążonymi gałęziami śniegiem. Dlaej było widać już zamarzniętą powierzchnię jezior, które przypominały lustro. Było bardzo pogodnie, śnieg nie padał, dokuczliwy wiatr nie wiał, a słońce jasno świeciło nie zasłaniane przez rzadną z chmur. Do Easthaven jeszcze dzień drogi. Przez czas podróży Kamar przyglądał się kapłance, rozmyślając o wszystkim, od dziewczyny przez kult po Easthaven. Czuł się dobrze, ale niepewny o jutro. Właściwie to co czuł było nie do opisania. Po pewnym czasie Genar odezwał się:
- Zatrzymajmy się by coś przegryść
Łowca nie miał ochoty jeść, ale wojownik nie myślący o jedzeniu zgłodniał gdy Genar zaproponował postuj. Mag wyciągnął zapasy i rzekł:
- Dobrze że miasto jest bliko bo inaczej zabrakło by prowiantu, to jest nasz ostatni posiłek z tych zapasów
Wszyscy jedli i pili, tylko Kamar poszedł usiąść na pieńku obok.
- Nie jesz? - zapytał Vortar
- Nie - odpowiedzał przeciągle łowca spoglądając gdzieś w oddal - nie jestem głodny
Posiłek nie trawł długo, zaraz po tym szli dalej. Kamar pospieszał wszystkich jak było to w jego zwyczaju i szybko doszli do Easthaven. Właściwie ściemniało się już, ale dwaj przyjaciele znali miejsce gdzie ich przyjmą nawet w najgorsze czasy. Poszli do gospody Pod czerwonym smokiem. Gospoda może nie była najlepszą, ale łowca i wojownik mieli tam zapewniony darmowy nocleg, ponieważ wyświadczyli kiedyś gospodarzowi wielką przysłygę. W środku przywitano ich jak rodzinę, nawet nowi kompani byli traktowani szczególnie. Gospoda była czysta, ale nic poza tym. Ubogie wyposażenie, dość stare kamień i drewno z którego była wykonana gospoda i mało miejsca nie zapewniały komfortu. Mimo to, było dość sporo ludzi. Oczywiście krasnolud i jego przyjaciel nie brali by tej gospody gdyby nie fakt że nie mają pieniędzy, ale też dla nich był wydzielony pokój specjalny.
Pokoje były 2 osobowe i mimo że były specjalne nie były najwyższą klasą, były podobne do tych w Luskan. Dwa dość wygodne łóżka, skrzynia, obraz, biurko i kilka krzeseł. Mieszkali tak: Kamar z Vortarem, Genar z Mervinem i Herguar z Ardakselą. Rozpakowli się wszyscy i już gospodarz przyszedł i rzekł:
- Pewnie zgłodnialiście, chodzicie na wieczerzę
- Dunger zawsze taki sam - mówił krasnolud - ugości i jeszcze doda
- Pamiętam co zrobiliście dla mnie
- Ale już spłaciłeś swój dług - powiedział łowca
- Nigdy go nie spłacę, a teraz chodźcie
Zeszli na dół i zobaczyli stół z różnymi smakołykami. Były nawet owoce, rzecz bardzo nie spotykana w tej gospodzie. Wino roboty żony gospodarza, mięso i chleb. Wszystko było tylko dla nich. Vortar głowił się czasem skąd ten człowiek ma tyle pieniędzy na to wszystko. Gdy krasnolud ugryzł pierwszy kęs, przypomniał sobie jak dawno jadł dobry posiłek. Wszyscy zaczęli jeść a Dunger zapytał:
- Jak idą interesy?
- Nie narzekamy, ale bywało lepiej - odpowiedział Kamar
- Sądząc po tym jak jecie, wnioskuję jednak że nie zadobrze...
- Masz rację, przed wejściem do miasta zjedliśmy ostatni prowiant, ale sakiewka jest w miarę pełna. Zapłacimy nawet za to co tu dla nas przygotowałeś.
- Nie przyjmę tych pieniędzy - odpowiedział jakby obrażony tą propozycją
- Muszę cię prosić o jeszcze jedną przysługę, mianowicie zostało nam jeszcze towar który jest już nam zbędny.
- Wyruszacie po nowe śiecidełka?
- Tak jest. Chcielibyśmy się pozbyć tych rzeczy, ale potrzebne są też pieniądze
- Znam pewnego maga który jest dość bogaty i kupuje różne przedmioty, czasem okazują się wogóle nie przydatne. Więc jeśli nie wykupi wszystkiego to idzcie jeszcze do centrum i tam ludzie coś jeszcze kupią.
- Dzięki za informacje
Wszyscy kończyli jeść w ciszy i powoli rozchodzili się do swoich pokoji. Pierwszy poszedł Genar, a potem Mervin. Herguar pił ile się dało, był pewien że się nie upije, gdy skończył się trunek poszedł do siebie, zaraz za nim łowca i kapłanka. Został krasnolud, który postanowił że jedzenie nie może się marnować i zjadł wszystko co inni zostawili. Kiedy szedł na góre czuł się ciężki jak nigdy dotąd, ale był zadowolony. Być może po raz ostatni jadłem tak syto - pomyślał. Runął ciężko na łóżko i zasnął spokojnym snem.
Rozdział V
Sny
Kamar obódził się w dziwnym miejscu, czuł dziwne ciepło i rozglądając się był bardzo spokojny. Miejsce te w którym się obódził był las, było to miejsce jakie kochał najbardziej. Knieja była jak zaczarowana, wokoło była lekka biała mgiełka i od czasu do czasu latały jakieś światełka. Łowca wstał i zaczął iść gdzieś w głąb, szedł pewnym krokiem jakby znał drogę, choć tak naprawdę nie wiedział gdzie idzie. Nie myślał jednak o tym co będzie dalej, nie pamiętał swojich przyjaciół. Było coś w tym złego, coś czego nie mógł wytłumaczyć. Chciał zawrócić ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Następne miejsca wyglądały mu znjomo choć nie mógł sobie przypomnieć skąd je zna. Wreszcie doszedł do wielkiej wieży i przed nim zjawił się mag.
- Witaj Drenonie - rzekł mag
Imię te zdawało mu się że słyszy codziennie, więc odpowiedział:
- Witaj Xeronie - imię maga nasunęł mu się samo na język
- Nie zapomnialeś więc kim jesteś, w duszy oczywiście
Kamar chciał coś powiedzieć lecz nic nie mógł zrobić
- Hmmm, ciekawe kiedy twoje ciało przypomni o tym. Miemy nadzieję że szybko, świat czeka na kogoś by je uratował. Widziesz to - czarodziej wskazał mu kałużę w której pokazały sie wszystkie zakątki Faerunu - to wszystko już nie długo zniknie -woda zmętniała i została wchłonięta przez ziemię - pokazać ci co wtedy będzie
Było to pytanie retoryczne i odrazu zaczął padać deszcz, następnie grzmiało i było coraz ciemniej. Przed oczami bohatera ukazał się widok który zapamiętał na całe życie. Wielkie hordy demonów, potworów smoków i wielu innych kreatur przechodziło przez czarną ziemię. Wszystko paliło się, łowca rozpoznał Neverwinter, Waterdeep, knieję Neverwinter. Wszystko było zniszczone. Błogosławieństwem było dla kogoś jeśli zginą, bowiem pozostałych torturowano w nie wyobrażalny sposób. Przez myśl bohatera przeszła myśl piekła, jednak po chwili przypomniał sobie że to tylko Faerun. Chciał się odwrucić lecz musiał patrzeć, chwile przeciągały mu się w wieczność. Zobaczył swoich przyjaciół. Tam gdzie stali był jakby krąg złowieszczego czerwonego światła spośród ciemności. Walczyli, odpierali ataki ale wyglądali na zrezygnowanych. Życie im zbrzydło, ale walczyli bojąc się że zostaną pojmani i wtedy umrą w strasznych męczarniach. Zabicie się też nie było najlepszym pomysłem, bo nie było nawet czasu na zadanie samemu sobie ciosu. To co robili nie było naturalne, było przesiąknięte złem, Vortar atakował ja z furią zabijając z zimną krwią, kapłanka wyzywała w duchu swoje bóstwo od najgorszych, Herguar wyglądał jak dziwny nieumarły i zachowywał się w walce jak on, Mervin czarpał okrutną radość z zabijania, Genar stał się demonem żywiącym się krwią. Lecz sam obserwator był w najgorszym wypadku. Sprzedał swoję duszę diabłu, jego postać zmieniła sie, z głowy wystawały rogi, urósł przybierając straszniejszą formę, oczy miał całe czerwone a z ust zciekała mu krew. Jego dawni przyjaciele dostali trochę czasu przed najgorszym, przez chwilę nikt ich nie atakował. Stali zdyszani gdy ich oczom ukazał się łowca. Kamar napiął łuk i strzelił. Herguarowi strzała przebiła mózg, po czym ruszył na strzelca Genar. Gdy dawny łotrzyk był bliski jego cel odrzucił łuk i stawił się z gołymi rękoma. Demon ktorym stał się Kamar wchycił szybko przeciwnika i oderwał mu głowę. Następny wyszedł Mervin, który w biegu zaczął się dusić i jego części ciała zaczęły się rozpadać. Vortar podszedł do swojego dawnego przyjaciela ktory pluną mu pod nogi wyciągając diabelski trójząb. Walczyli krótko, łowca wyprowadził szybkie cięcie wprzód wybijając oczy, następnie, podcią jego nagi i wbił mu oręż w brzuch, przy czym przekręcił go jeszcze kilka razy by ciało było jeszcze bardziej rozszarpane. Została tylko kapłanka. Była przestraszona i nie walczyła, więc demon podszedł do niej i wbił jej ostrze z brzuch, patrzył przy tym jej w oczy. Umierała w jego ramionach, a on się diabelsko śmiał.
Wtedy Kamar ze strachem w oczach zdołał się odwrócić. Wszystko prysło, zostali znów tylko łowca i mag.
- To się może stać, ale nie musi. Walcz nawet wtedy gdy zostaniesz sam, nawet gdy wszyscy cię zdradzą, wtedy gdy przegrywasz, nawet gdy umierasz. Pamiętaj tylko że to nie musi się stać...
Czarodziej wyciągnął miecz i wbił go łowcy w brzuch.
- Obódź się - krzyknął ktoś w oddali
Kamar otworzył oczy pewny że zobaczy maga lecz zobaczył jakby dawno nie widzianął postać krasnoluda.