Mawiają, że święta winny być przede wszystkim okresem zadumy i refleksji, ale także momentem, który spędzamy z najbliższymi dla siebie osobami. W tym z pozoru niewinnym zdaniu kryje się tragedia naszych czasów – zdolni jesteśmy do myślenia tylko w konkretnych chwilach, dodatkowo stymulowani presją otoczenia. Wszystkie portale zapewne przygotowały już oklepane życzenia świąteczno-noworoczne, ja nie chciałbym jednak schodzić do takiego poziomu, w którym lekceważę potencjalnych czytelników, serwując im papkę, z każdym rokiem coraz mniej strawną i słabiej przyswajalną przez organizm.
Niemożliwym jest przygotowanie tekstów na tak wyjątkowy dzień, jakim jest Wigilia. Ostrzegam wszystkich – nie chcemy zasypać Was lawiną bezsensownych, pseudoświątecznych artykulików, patrząc tylko na idący w górę licznik wyświetleń. Rozumiemy, iż każdy potrzebuje chwili odpoczynku, każdy ma własne życie osobiste, problemy, rodzinę. Czasem po prostu nie wypada nachalnie wciskać swoich produktów odbiorcom. Lepiej, aby obydwie strony miały czas na regenerację sił i już następnego dnia mogły przystąpić do działania. Kolejna przywara okresu, w jakim się urodziliśmy – brak umiejętności wyhamowania, zastopowania, brak momentu zastanowienia, do którego wszyscy tak ochoczo nawołują. Brak... poszanowania pewnych wartości? Wszechłagodzący relatywizm?
Nie zrozumcie mnie źle! Nie mam zamiaru sprowadzać tego wpisu do poziomu, prezentowanego przez zakonserwowanych biedaków (chodzi o stan umysłu, nie portfela) o skostniałej świadomości – "Idźcie do Kościoła, zamiast siedzieć w Internetach!". Nie zamierzam nikogo indoktrynować ani nawracać; dla mnie samego "świętość", pojmowana przez ogół społeczeństwa, również nie stanowi żadnego celu, do jakiego należałoby dążyć. Bardziej martwi mnie fakt, iż słyszę o sytuacjach, kiedy przy wigilijnym stole brakuje miejsca dla niespodziewanego wędrowca. Ogarnia mnie pusty śmiech – przecież Polska to kraj katolicki (dziewięćdziesiąt pięć procent obywateli deklaruje właśnie to wyznanie), zaś katolicyzm to religia miłości! Czyż nakarmienie głodnego człowieka nie powinno być rzeczą oczywistą, można by rzec, ludzkim obowiązkiem? Co z tymi, którzy nie potrafią dokonać tego nawet w ważne dla siebie święto, a później dumni i z wypiętymi piersiami, śmigają na mszę? Jak myślicie – pójdą do nieba, eskortowani przez aniołki, kierowani wstawiennictwem papy biskupa i proboszcza z pobliskiej parafii? Człowiek - to słowo ponoć kiedyś brzmiało dumnie.
"Myśmy raju znieść nie mogli
Tu nasz żywioł, tu nasz dom
Tu nie wejdą ludzie podli
Tutaj żaden nas nie zdziesiątkuje grom!"
Mam takie przeczucie, że kiedyś zbierzemy okrutne żniwo tego, co dzieje się w obecnych czasach. Wyobraźcie sobie, co pomyśli człowiek za pięćdziesiąt lat, kiedy zobaczy np. "Rozmowy w Toku", "Warsaw Shore" czy jakikolwiek inny program, emitowany w ogólnodostępnych pasmach programowych. Lub gdy usłyszy muzykę, która bije dzisiaj rekordy popularności. Przypuszczalnie stwierdzi, że emocjonalnie i kulturowo nie zeszliśmy jeszcze z drzew. Co więcej, w tym naszym buszu, bawimy się znakomicie, bez sensu podrygując, wydając niezidentyfikowane dźwięki i szturchając się patykami. Chciałbym być dumny z czasów, w których istnieję, tak jak dumni musieli być mieszkańcy Rzeczpospolitej Obojga Narodów, rozciągającej się od morza do morza i stanowiącej potęgę w ówczesnym świecie. Ani na jedno, ani na drugie niestety się nie zanosi.
Więc cóż... Wesołych świąt?