To opowiadanie pojawiło się w formie newsa na Faerun Game, przy okazji oblężenia. I sie spodobało. Nie każdy tam gra, więc postanowiłem wrzucić je tutaj. Poprzedzam je wpisem z dziennika mojej postaci, Saevela Strażnika, który pojawił się w grze, zanim powstało opowiadanie. Jest to forma uzupełnienia, aby każdy mógł się połapać w czym rzecz.
-----
-----
Cytat
Dziennik Saevela Strażnika, wpis 2051
21 Eleasias 1378
Sytuacja na północ od miasta jest lekko mówiąc kiepska. Oddziały humanoidów zaczęły schodzić z gór i napadać najbliższe osady nim te zdołały się ewakuować. Sama ewakuacja jest tragiczna. Z doświadczenia wiem, że nieprzygotowani cywile panikują w takich wypadkach. Ale raporty dostarczane mi drogą magiczną mówią o wybuchającej powszechnie histerii w karawanach, nękanych nieustającymi atakami ze strony potworów. Niedobitki armii rodu Selborne oraz Druga Grupa po prostu nie są w stanie zapewnić wszystkim bezpieczeństwa. Możemy jedynie odpierać ataki i rozbijać niewielkie grupy przeciwnika. Podobno Pułkownik Ebbling poległ w boju na pierwszej linii. To by była ogromna strata.
W mieście zaś trwają przygotowania do obrony. Ochotnicy są trenowani i uzbrajani w broń ze zbrojowni Pięści. Północna brama została dodatkowo wzmocniona magicznie. Warty na murach czuwają w dzień i w nocy, a główne siły są w stanie ciągłej gotowości do obrony. Nie wiem tylko, jak długo wytrzymają w takim napięciu. Ale muszę powiedzieć, że jestem dumny z mieszkańców. Panika jest rzadka, wszyscy starają się pomóc. Wielu z nich z niecierpliwością czeka, by rozwalić głowy najeźdźców. Z wielką chęcią stanę z nimi w szeregu, by walczyć.
Wysłałem też posłańców do Waterdeep, aby poprosić Przymierze Lordów o pomoc. Oby odpowiedzieli na wezwanie. O pomocy z Amn nawet nie pomyślałem, gdyż Ci nadęci głupcy za bardzo są skupieni na konflikcie z Tethyrem o niewielki pasek ziemi oraz na bogaceniu się kosztem Maztiki.
O Tyrze, miej nas w swej opiece w chwilach próby.
21 Eleasias 1378
Sytuacja na północ od miasta jest lekko mówiąc kiepska. Oddziały humanoidów zaczęły schodzić z gór i napadać najbliższe osady nim te zdołały się ewakuować. Sama ewakuacja jest tragiczna. Z doświadczenia wiem, że nieprzygotowani cywile panikują w takich wypadkach. Ale raporty dostarczane mi drogą magiczną mówią o wybuchającej powszechnie histerii w karawanach, nękanych nieustającymi atakami ze strony potworów. Niedobitki armii rodu Selborne oraz Druga Grupa po prostu nie są w stanie zapewnić wszystkim bezpieczeństwa. Możemy jedynie odpierać ataki i rozbijać niewielkie grupy przeciwnika. Podobno Pułkownik Ebbling poległ w boju na pierwszej linii. To by była ogromna strata.
W mieście zaś trwają przygotowania do obrony. Ochotnicy są trenowani i uzbrajani w broń ze zbrojowni Pięści. Północna brama została dodatkowo wzmocniona magicznie. Warty na murach czuwają w dzień i w nocy, a główne siły są w stanie ciągłej gotowości do obrony. Nie wiem tylko, jak długo wytrzymają w takim napięciu. Ale muszę powiedzieć, że jestem dumny z mieszkańców. Panika jest rzadka, wszyscy starają się pomóc. Wielu z nich z niecierpliwością czeka, by rozwalić głowy najeźdźców. Z wielką chęcią stanę z nimi w szeregu, by walczyć.
Wysłałem też posłańców do Waterdeep, aby poprosić Przymierze Lordów o pomoc. Oby odpowiedzieli na wezwanie. O pomocy z Amn nawet nie pomyślałem, gdyż Ci nadęci głupcy za bardzo są skupieni na konflikcie z Tethyrem o niewielki pasek ziemi oraz na bogaceniu się kosztem Maztiki.
O Tyrze, miej nas w swej opiece w chwilach próby.
Cytat
Karawana wlokła się po trakcie. Kilkanaście wozów z uchodźcami eskortował oddział wojska. Tyle zostało z nich po ostatnim ataku. Nastroje wśród ludu były ponure, morale wojska niskie. Niektórzy żołnierze padali ze zmęczenia na trakt, tylko po to, by towarzysz niedoli podniósł ich, rzucił słowo otuchy, które sam już mówił bez przekonania. I maszerowali dalej. Dzieci na wozach pochlipywały cicho, tuląc się do swoich ukochanych misiów lub do tego, co z zabawek zostało. Ich matki rozpaczały nad wieloma sprawami: nad utratą domu, nad utratą męża, dziecka, rodziny całej. Mężczyźni pytali co jakiś czas żołnierzy, czy mają piwo. Wiedzieli, że nie mają, ale dzięki temu przerywali tą ciszę, ciszę, która panowała aż do czasu usłyszenia znajomego ryku stworów siedzących im na karku.
- Do Wrót Baldura zostało już chyba z 10 mil - Powiedział jeden z jadących na koniu żołnierzy. Mówił to już trzeci raz.
Wszyscy mieli dość.
Tylko jedna osoba z całej karawany nie traciła wiary. Niezłomny pułkownik Ebbling, dowódca Drugiej Grupy Uderzeniowej Pięści, siedział dumnie na swym koniu. Tylko jego postawa i odwaga utrzymywała karawanę w całości. Zachęcała ona żołnierzy do dalszego marszu. Sprawiała, że kobiety na wozach czuły się choć odrobinę lepiej. Jego uśmiech, kierowany do najmłodszych nieszczęśników podróży, dzieci, sprawiał, iż przestawały płakać. Nawet konie maszerowały choć troszkę raźniej, gdy na niego patrzały. Nic dziwnego, był aasimarem...
Nagle, w oddali, rozległy się wrzaski i krzyki. Słychać było szczęk broni i świst strzał.
- Tylna straż, zabijają tylną straż! - Krzyknął jeden z żołnierzy.
- To koniec. Nie dotrzemy do Wrót. - Jęknął kolejny.
Pułkownik Ebbling, słysząc to, odwrócił się i cała karawana stanęła.
- Co to za postawa żołnierzu! Władca Saevel spłonąłby ze wstydu słysząc te wasze jęki i zawodzenia! Władca Nazin spopieliłby was w mig, gdyby to usłyszał!
Żołnierze spoważnieli natychmiast.
- Jeśli dalej będziecie skamleć jak psy, zaczniemy tutaj musztrę ćwiczyć! Przetestujemy wszelkie możliwe szyki, nawet jeśli będziemy musieli przerąbywać się przez te monstra by móc się poprawnie ustawić!
- Straciliśmy tylną straż, więc teraz pięknie zajmiemy jej miejsce! Będziemy walczyć tutaj, będziemy walczyć tak, aby te śmierdziele nas zapamiętały, gdy będziemy rozwalać im głowy! Gdy będziemy siekać ich na kawałki!
- Jeśli uciekniecie - Kontynuował Ebbling - Będę was ścigać nawet po śmierci! Nawet, jeśli będę musiał przejść przez wszystkie poziomy Otchłani by was dorwać! Nawet, jeśli będę musiał wychędożyć samą Beshabę! Czy staniecie ze mną do walki?!
- Tak jest, pułkowniku! - Krzyknęło chórem dwudziestu pięciu żołnierzy.
- Karawana pójdzie dalej sama, bez ochrony. Wytypujcie spośród siebie jednego żołnierza, który będzie ją prowadzić do miasta.
- Nie, pułkowniku! - Powiedział jeden z żołnierzy.
- Nikt nie chce iść razem z karawaną. - Stwierdził drugi.
- Chcemy walczyć z panem! - Krzyknął trzeci.
- Razem, wszyscy! - Dodał czwarty.
- Nawet z samą Beshabą. - Powiedział inny.
Żołnierze zaśmiali się. Śmiał się również pułkownik.
- Dobrze. Formować szyk bojowy! Wszystkie wozy naprzód do Wrót! Niewiele wam zostało!
Wozy posłusznie odjechały, zostawiając żołnierzy i ich niezłomnego pułkownika. Wrzawa narastała, gdy stwory zbliżały się do stojącego w okręgu oddziału. Były coraz bliżej.
- Żołnierze! - Krzyknął Ebbling.
Stworom zostało kilka metrów.
- Bij, zabij! - Ryknął pułkownik odcinając głowę nacierającego orka.
Kilka godzin później.
-Na bogów, co tu się stało - Spytał jeden ze zwiadowców.
Patrzeli na pobojowisko. Stosy zabitych potworów piętrzyły się wszędzie.
- Wybici... do nogi... - Skomentował drugi.
Patrzał na martwych żołnierzy Płomiennej Pięści. Wokół każdego z nich leżało pełno zabitych humanoidów.
- Walczyli jak demony - Stwierdził dowódca zwiadu - Nigdy czegoś takiego nie widziałem.
Podeszli bliżej. Pośród trupów leżał człowiek ubrany w zbroję paskową. Cały był zachlapany posoką. Jego miecz leżał strzaskany blisko jego dłoni.
- O Helmie, toż to pułkownik Ebbling - Powiedział głośno dowódca.
Wszyscy zwiadowcy podeszli do ciała. Nagle, pułkownik otworzył jedno oko i zachrypiał niewyraźnie.
- Co robisz durną minę... żołnierzu... wołaj... lepiej medyka jakiegoś...
- Do Wrót Baldura zostało już chyba z 10 mil - Powiedział jeden z jadących na koniu żołnierzy. Mówił to już trzeci raz.
Wszyscy mieli dość.
Tylko jedna osoba z całej karawany nie traciła wiary. Niezłomny pułkownik Ebbling, dowódca Drugiej Grupy Uderzeniowej Pięści, siedział dumnie na swym koniu. Tylko jego postawa i odwaga utrzymywała karawanę w całości. Zachęcała ona żołnierzy do dalszego marszu. Sprawiała, że kobiety na wozach czuły się choć odrobinę lepiej. Jego uśmiech, kierowany do najmłodszych nieszczęśników podróży, dzieci, sprawiał, iż przestawały płakać. Nawet konie maszerowały choć troszkę raźniej, gdy na niego patrzały. Nic dziwnego, był aasimarem...
Nagle, w oddali, rozległy się wrzaski i krzyki. Słychać było szczęk broni i świst strzał.
- Tylna straż, zabijają tylną straż! - Krzyknął jeden z żołnierzy.
- To koniec. Nie dotrzemy do Wrót. - Jęknął kolejny.
Pułkownik Ebbling, słysząc to, odwrócił się i cała karawana stanęła.
- Co to za postawa żołnierzu! Władca Saevel spłonąłby ze wstydu słysząc te wasze jęki i zawodzenia! Władca Nazin spopieliłby was w mig, gdyby to usłyszał!
Żołnierze spoważnieli natychmiast.
- Jeśli dalej będziecie skamleć jak psy, zaczniemy tutaj musztrę ćwiczyć! Przetestujemy wszelkie możliwe szyki, nawet jeśli będziemy musieli przerąbywać się przez te monstra by móc się poprawnie ustawić!
- Straciliśmy tylną straż, więc teraz pięknie zajmiemy jej miejsce! Będziemy walczyć tutaj, będziemy walczyć tak, aby te śmierdziele nas zapamiętały, gdy będziemy rozwalać im głowy! Gdy będziemy siekać ich na kawałki!
- Jeśli uciekniecie - Kontynuował Ebbling - Będę was ścigać nawet po śmierci! Nawet, jeśli będę musiał przejść przez wszystkie poziomy Otchłani by was dorwać! Nawet, jeśli będę musiał wychędożyć samą Beshabę! Czy staniecie ze mną do walki?!
- Tak jest, pułkowniku! - Krzyknęło chórem dwudziestu pięciu żołnierzy.
- Karawana pójdzie dalej sama, bez ochrony. Wytypujcie spośród siebie jednego żołnierza, który będzie ją prowadzić do miasta.
- Nie, pułkowniku! - Powiedział jeden z żołnierzy.
- Nikt nie chce iść razem z karawaną. - Stwierdził drugi.
- Chcemy walczyć z panem! - Krzyknął trzeci.
- Razem, wszyscy! - Dodał czwarty.
- Nawet z samą Beshabą. - Powiedział inny.
Żołnierze zaśmiali się. Śmiał się również pułkownik.
- Dobrze. Formować szyk bojowy! Wszystkie wozy naprzód do Wrót! Niewiele wam zostało!
Wozy posłusznie odjechały, zostawiając żołnierzy i ich niezłomnego pułkownika. Wrzawa narastała, gdy stwory zbliżały się do stojącego w okręgu oddziału. Były coraz bliżej.
- Żołnierze! - Krzyknął Ebbling.
Stworom zostało kilka metrów.
- Bij, zabij! - Ryknął pułkownik odcinając głowę nacierającego orka.
Kilka godzin później.
-Na bogów, co tu się stało - Spytał jeden ze zwiadowców.
Patrzeli na pobojowisko. Stosy zabitych potworów piętrzyły się wszędzie.
- Wybici... do nogi... - Skomentował drugi.
Patrzał na martwych żołnierzy Płomiennej Pięści. Wokół każdego z nich leżało pełno zabitych humanoidów.
- Walczyli jak demony - Stwierdził dowódca zwiadu - Nigdy czegoś takiego nie widziałem.
Podeszli bliżej. Pośród trupów leżał człowiek ubrany w zbroję paskową. Cały był zachlapany posoką. Jego miecz leżał strzaskany blisko jego dłoni.
- O Helmie, toż to pułkownik Ebbling - Powiedział głośno dowódca.
Wszyscy zwiadowcy podeszli do ciała. Nagle, pułkownik otworzył jedno oko i zachrypiał niewyraźnie.
- Co robisz durną minę... żołnierzu... wołaj... lepiej medyka jakiegoś...