Nie da się ukryć, że James Vega ma wiele do udowodnienia już na samym starcie i błyskawicznie musi oczarować graczy swym urokiem osobistym. Inaczej zamiast epickich przygód i prania pysków chłopców z Cerberusa, będzie ciągle szwendał się po „Normandii” i kalibrował jej sprzęt (czy co tam robią załoganci w wolnym czasie) niczym niechciany duch, który mało kogo obchodzi. Sęk w tym, iż ze starą ekipą przeżyliśmy już wiele niebezpiecznych przygód – uratowaliśmy Cytadelę przed Suwerenem czy zaśmialiśmy się Kostusze prosto w twarz, gdy brawurowo zniszczyliśmy bazę Zbieraczy – a takie wydarzenia tworzą nierozerwalne więzi na poziomie podświadomości, obok których nie można przejść obojętnie. Żółtodziób w scementowanej drużynie zawsze będzie miał pod górkę, tym bardziej, że niewiele o nim wiemy i trudno orzec, czy należy mu zaufać.
BioWare dobrze widzi, co jest grane i stara się systematycznie naświetlać przed graczami charakter oraz przeszłość nowego kompaniona. W końcu do premiery nie pozostało dużo czasu, a widmo staruchu przed żołdakiem pokroju Jacoba Taylora wciąż krąży nad społecznością fanów serii „Mass Effect”. Szczególnie, jeżeli chodzi o pasjonatki, które strasznie narzekały na brak dobrej opcji romansowej dla swojej protagonistki. Dlatego też w najświeższym materiale, niezwykle sympatyczny Freddie Prinze Jr. stara się udowodnić, że warto dać szansę porucznikowi Vedze i odłożyć na chwilę ambitne plany nafaszerowania jego grochówki trutką na kosmiczne szczury. Co trzeba przyznać, wychodzi mu to całkiem skutecznie.
Plik wideo nie jest już dostępny.
Przyznam, że gość prezentuje się intrygująco. Jasne, nadal możemy oczekiwać ckliwych historyjek w stylu „byliśmy żołnierzami…”, ale facet nie jest już tak sztywny jak Nicolas Cage w „Ghost Rider”. Niepokorny, hardy i nie jęczy, co piętnaście sekund nad swoim nędznym losem. Może faktycznie nie zaszkodzi wziąć go na jedną misję i sprawdzić jego potencjał?