…czyżby do „Knights of the Old Republic III”? Jestem przekonany, że pasjonaci komputerowych gier fabularnych daliby się pokroić za taką wiadomość i sprzedaliby młodsze rodzeństwo za możliwość pogrania w tę grę. Nie oszukujmy się, niemała część z nas patrzy dość sceptycznym okiem na zbliżający się wielkimi krokami projekt MMO i zakupi go raczej z czystej ciekawości, aby przekonać się, co nowego przyszykowali chłopcy z Edmonton niż z faktycznej ekscytacji.
No cóż, przynajmniej piszę za siebie, gdyż w przypadku wirtualnej rozrywki jestem zdecydowanym singlem, a kiedy banda Jedi zaprasza mnie na małą, staromodną orgię, uprzejmie odmawiam, czując jakieś wewnętrzne „fuj”, którego nie umiem logicznie wytłumaczyć. Co innego, jeśli telepatyczną propozycję małego rendez-vous składa Bastila Shan, wtedy rzadko odnajduję w sobie pokłady asertywności, aby ją jakoś kreatywnie spławić. Zresztą, chyba nie jestem tutaj odosobnionym przypadkiem.
Hola, hola… nie szarżuj tak Tokar, wstrzymaj swoje konie! Póki co, to tylko twoje chore domysły, spowodowane najzwyklejszą plotką, która gruchnęła chwilę po tym, jak Clint Hocking, dyrektor kreatywny firmy LucasArts, zaćwierkał o aktywnym poszukiwaniu specjalisty znakomicie poruszającego się po zdradliwych wodach „RPG z otwartym światem”.
Szczerze pisząc, nie śledziłem zbyt aktywnie stosunku developerów do marki „Knights of the Old Republic”, więc nie mam zielonego pojęcia, czy tajemniczy projekt tworzony w Los Angeles ma jakiekolwiek szanse być kontynuacją tej „kosmicznej sagi”. Po co robić konkurencje dla „The Old Republic”, skoro, wedle zapewnień BioWare, wspomniany tytuł ma dostarczać wystarczająco dużo doznań związanych z naszym gatunkiem? Ten fakt, plus kilka innych pomniejszych czynników, może storpedować zapał każdego fana, niecierpliwie wyczekującego czystego cRPG w świecie „Gwiezdnych Wojen”.
Z drugiej strony, nad czym oni mogą dłubać w tym studiu… „Monkey Island RPG”? „Indiana Jones RPG”? Wydają się to dość abstrakcyjne wizje, zahaczające o granicę absurdalności. Chyba, że Lucas i jego ludzie postanowili postawić na zupełnie nową markę, wtedy mamy do czynienia z inną parą kaloszy.
Ech… jak to bywa z plotkami – ta wieść kwalifikuje się albo do kosza, albo do postawienia na najwyższej półce. Tak czy inaczej, rozbudza wyobraźnię, a więc fantazjujmy, Drodzy Czytelnicy.