Czwartego dnia obozowania udało się wreszcie ją wytropić. Pomimo, że było Was blisko dwudziestu, walka zajęła prawie godzinę. Gdy było po wszystkim, tylko czternastu stało na nogach. Poraniony został Dracon, a i tobie się oberwało. Wszystko zaczęło się od idiotycznego polowania na żywą wiwernę. Nigdy nie sądziłeś, że weźmiesz udział w czymś tak samobójczym, ale cóż... nie miałeś zbyt wielkiego wyboru. Idea była prosta. U wejścia do pieczary, w której wiwerny bytują rozpaliliście ognisko. Bezradne stworzenia zaczęły powoli wędzić się w środku, straszone jednocześnie pohukiwaniami i ogniem. Odruchowo, z zaprogramowanym im zwierzęcym instynktem przetrwania zwróciły się w stronę drugiego wyjścia. Tak właśnie złapaliście pierwsze dwie, które wpadły w siatkę. Niestety, przy okazji dwóch z was zostało dziabniętych jadowitym kolcem na ogonie. Jeden z nich nie doczekał wieczora. Spłoszone i zaalarmowane wiwerny, obydwie pozostające na wolności zwróciły się do głównego wejścia, gdzie stała większość z was. Pierwszy człowiek padł, wyskakująca z pieczary wiwerna odgryzła mu głowę. W tej samej chwili pazurami po plecach oberwał Dracon i tylko szybkie dźgnięcie piki Melhiora pozwoliło mu przeżyć. Druga z wiwern, największa ze wszystkich, porwała i uniosła dwóch z trzech czających się z boku łuczników. Jednego nie utrzymała w locie. Gdy spadał, nie słyszeliście jego krzyku. Jeden jeszcze, postrzelony z łuku przez spanikowanego strzelca, wylądował w piachu z udem przebitym strzałą.
-Podsumowując, dwie wiwerny złapane, jedna uciekła, jedna nieżywa. W pieczarze nie znaleźliśmy niczego wartościowego. - zakończył raport młodszy nadzorca. Staliście z tyłu, ci, którzy byli zdolni, patrząc na postawnego mężczyznę w szerokiej todze z tygrysiej skóry. Ramiona zdobiły mu złote bransolety, na nogach zaś miał wygodne skórzane sandały. Ogolony na łyso, czaszkę miał poznaczoną kilkoma bliznami, podobnie jak kwadratową twarz z wąskimi, zaciętymi ustami zawodowego żołnierza. Tym razem nie był jednak na polu bitwy. W wystawnym, przestronnym namiocie otaczały go przedmioty zbytku, zdobione naczynia, owoce oraz nałożnice i niewolnicy, których również zaliczał do tej grupy. Odepchnąwszy karła, który starał się dolać wina do jego kielicha, wyszedł z namiotu, zapinając jednocześnie pas łączący poły togi. Minął duże ognisko, przy którym siedziała reszta jego świty, gotowa w każdej chwili spełniać jego życzenia i skierował się do klatek, w których porykiwały jeszcze wiwerny. Krasnolud, który odkładał właśnie okrwawione szczypce ukłonił się przed nim.
- Kolce usunięte, Panie. Wiwerny są zdrowe, silne. - spojrzenie muskularnego olbrzyma zatrzymało się na moment na wijących się, łuskowatych stworach.
- Oba samce. - odwrócił się, uderzając nadzorcę na odlew w twarz - Wyraźnie rozkazałem, by złapać parkę. Samca i samicę. A to co ma być? Parka pedalska? Tak miałeś w domu, że nie rozumiesz, co się do ciebie mówi? A może myślisz, że kurwa matka, co cię rodziła, też była samcem? - rozpiął ponownie pas, krocząc do swojego namiotu.
- Jutro rano ruszamy dalej. - tak Oldo var Yeroh kończył dzień dla swoich podwładnych, tych zdrowych i tych rannych. Nawet dla tych, którzy z pokrwawionymi ustami zastanawiali się, jaka jutro spadnie na nich kara. Po kilku minutach z jego namiotu dobiegły tłumione jęki i posapywania.
-Podsumowując, dwie wiwerny złapane, jedna uciekła, jedna nieżywa. W pieczarze nie znaleźliśmy niczego wartościowego. - zakończył raport młodszy nadzorca. Staliście z tyłu, ci, którzy byli zdolni, patrząc na postawnego mężczyznę w szerokiej todze z tygrysiej skóry. Ramiona zdobiły mu złote bransolety, na nogach zaś miał wygodne skórzane sandały. Ogolony na łyso, czaszkę miał poznaczoną kilkoma bliznami, podobnie jak kwadratową twarz z wąskimi, zaciętymi ustami zawodowego żołnierza. Tym razem nie był jednak na polu bitwy. W wystawnym, przestronnym namiocie otaczały go przedmioty zbytku, zdobione naczynia, owoce oraz nałożnice i niewolnicy, których również zaliczał do tej grupy. Odepchnąwszy karła, który starał się dolać wina do jego kielicha, wyszedł z namiotu, zapinając jednocześnie pas łączący poły togi. Minął duże ognisko, przy którym siedziała reszta jego świty, gotowa w każdej chwili spełniać jego życzenia i skierował się do klatek, w których porykiwały jeszcze wiwerny. Krasnolud, który odkładał właśnie okrwawione szczypce ukłonił się przed nim.
- Kolce usunięte, Panie. Wiwerny są zdrowe, silne. - spojrzenie muskularnego olbrzyma zatrzymało się na moment na wijących się, łuskowatych stworach.
- Oba samce. - odwrócił się, uderzając nadzorcę na odlew w twarz - Wyraźnie rozkazałem, by złapać parkę. Samca i samicę. A to co ma być? Parka pedalska? Tak miałeś w domu, że nie rozumiesz, co się do ciebie mówi? A może myślisz, że kurwa matka, co cię rodziła, też była samcem? - rozpiął ponownie pas, krocząc do swojego namiotu.
- Jutro rano ruszamy dalej. - tak Oldo var Yeroh kończył dzień dla swoich podwładnych, tych zdrowych i tych rannych. Nawet dla tych, którzy z pokrwawionymi ustami zastanawiali się, jaka jutro spadnie na nich kara. Po kilku minutach z jego namiotu dobiegły tłumione jęki i posapywania.