Neil Gaiman otrzymał propozycję ze strony Greater Talent Agency, by przyjść na czterogodzinne spotkanie z czytelnikami w Stillwater Library oraz udzielić radiowego wywiadu. Pan Gaiman zgodził się to zrobić. Za 45 tysięcy dolarów.
"Każdy wie, że jeśli chce mnie wynająć, bym za pieniądze przyszedł gdzieś i rozmawiał z ludźmi, jestem drogi. Bardzo drogi." tłumaczy pisarz. Tak wysokie stawki za płatne spotkania mają – paradoksalnie – odstraszyć ich organizatorów od zapraszania go na nie, gdyż przeszkadzają mu one w pracach nad książkami, więc zamiast odmawiać, ustanawia tak wysokie ceny. „Jestem naprawdę zajęty i muszę pisać, więc wycenianie wystąpień gdzieś pomiędzy szalenie wysokimi i ohydnie wysokimi pomaga w zniechęcaniu ludzi do zapraszania mnie na spotkania. I, chociaż wydaje mi się, że nie jest to niczyja sprawa, kiedy dostaję pieniądze jak te, przekazuję je dalej. W tym wypadku 25% pójdzie na cele dobroczynne, a 75% na programy związane z autorami/literaturą”
Gaiman przypomina także, że za ostatnią trzygodzinną sesję czytania, która przyciągnęła 1600 osób, nie wziął ani centa. Na swoim blogu autor tłumaczy, że taka stawka nie wynika z jego chciwości, po pierwsze dlatego, że sprzedając mnóstwo książek na całym świecie oraz prawa autorskie do filmów, ma naprawdę sporo pieniędzy. Dodaje także: "Nie lubię rozmawiać o tym ile pieniędzy zarabiam, ponieważ spędziłem wystarczająco wiele lat jako przymierający głodem pisarz, by wiedzieć jak to jest nie mieć pieniędzy (...)".
Na zakończenie przytoczymy porównanie poczynione przez autora: "Nie jestem tak drogi jak Tony Blair czy Sarah Palin (ostatni raz, gdy o nich czytałem, życzyli sobie mniej więcej 400 000 i 150 000 dolarów)".