Tak... Odwieczny archetyp praktycznie każdego cRPG. Od zera do bohatera, od wieśniaka do żywej legendy. Umówmy się, każdy z nas ma już dość tej sztampy i marazmu, jaki toczy gatunek komputerowych gier fabularnych, ale ciągle zjadamy ten rozmamłany oraz odgrzewany na wszystkie sposoby kotlet. Ba, jeszcze sprawia nam to wielką przyjemność i domagamy się nieczęsto dokładki, o ile schaboszczak był ładnie udekorowany i nie śmierdział. Oczywiście można inaczej, co niejednokrotnie potwierdzano, ale po co ryzykować? Przecież każdy lubi sprawdzone dania, a przez coś nowego możemy nabawić się niestrawności.
Byłbym strasznym arcyłgarzem, gdybym nie przyrównał swojej skromnej osoby do powyższego akapitu. Lubię czasem zapomnieć o szarej rzeczywistości, wdziać lśniącą zbroje, osiodłać wiernego rumaka i skopać tyłek kilku kmiotkom czy jakiemuś tałatajstwu. Przecież „Zbawca ludzkości” czy „Tarcza Pustkowi” brzmi dumnie, nieprawdaż? No, ale aby dojść to wielkich tytułów czy poklasku niewiast, trzeba wpierw zdobyć doświadczenie, jakiś pieniądz i przydatny ekwipunek (najlepiej magiczny). Jak je początkowo najłatwiej osiągnąć? Oczywiście ograbiając chaty biednych oraz dobrodusznych mieszczan, czyli innymi słowy – być wielkim palantem.
Plik wideo nie jest już dostępny.
Nie powiem, filmik bardzo zabawny, ale posiadający pewne walory edukacyjne. Szczerze mówiąc, nigdy na to z tej strony nie patrzyłem i coś w tym jest. Następnym razem zastanowię się przed ograbianiem biednych wieśniaków...
...jakieś trzy sekundy, umówmy się żaden pieniądz nie śmierdzi, a czasem trzeba się poświecić. Oj... najwyżej da się jakiś syty datek w świątyni i podskoczy nam pasek reputacji.