[Film] Diuna - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!

Podgląd ostatnich postów

Ekhtelion,
Przeglądając filmweb znalazłem dwie ciekawostki:

Cytat

W telewizji amerykańskiej ukazała się wersja filmu trwająca około trzech godzin i zawierająca znaczące zmiany w stosunku do oryginalnego filmu dlatego David Lynch kazał usunąć swoje nazwisko z tej wersji filmu i zastąpić je Alanem Smithee.


Reżyserska wersja filmu miała 27 godzin. W internecie można podpisać petycję proszącą Davida Lyncha o podjęcie się ponownego montażu filmu.


Czyli surowy film zapewne zawiera większość scen z książki i jest znacznie wierniejszy.
Hawkwood,
Hmmm... lepiej późno, niż wcale... . Film Lyncha oglądałem całe wieki temu, do dzisiaj zresztą mam pełną wersję na dvd. Niezwykle wystawna i wysmakowana estetycznie wersja, z rewelacyjną scenografią i muzyką by Toto. Kyle MacLachlan jest genialny w roli Paula Atrydy, podobnie jak dziki Sting - Feyd Rautha Harkonnen i oczywiście słodka Sean Young jako Sihaja - Chani. Ogromne wrażenie zawsze robiła na mnie mantra Pitera De Vries: "Moja wola porusza mój umysł. Sok sapho nadaje pęd moim myślom. Splamione usta są ostrzeżeniem.Moja wola porusza mój umysł. Sok sapho nadaje pęd moim myślom..."
"Diuna" miała podczas tej ekranizacji pecha - w jednym filmie nie sposób było zamieścić wszystkich wątków i scenarzyści poszli na solidne skróty... Mimo tego - obraz Lyncha broni się do dzisiaj. Jeśli chcemy obejrzeć wersję niemalże kompletną fabularnie, z wypasionymi Sardaukarami, to oczywiście polecam miniserial pt. Frank Herbert's Dune Johna Harrisona.

P.S. http://pl.wikipedia.org/wiki/Kwisatz_Haderach
Ekhtelion,
Właśnie miałem okazje zapoznać się z pierwszą Diuną w reżyserii Lyncha. Film ma już dobre 20 lat i bałem się, że od licznych pseudoefektów specjalnych może być problemem przebrnięcie przez to dzieło. O dziwo stwierdzam, że film ogląda się bardzo przyjemnie.

Miło zadziwiła mnie wierność realiom książkowym mniej więcej tak do połowy filmu. Praktycznie każda ważniejsza scena książkowa została przeniesiona. Niestety od momentu gdy Paul ucieka z Jessiką na pustynie może wydawac się, że ktoś włączył szybki podgląd. Tak jak przez pierwszą godzinę wszystko jest wysmakowane tak od momentu spotkania fremenów akcja staje się bardzo 'połebkowa'. Tu Paul spotyka Stilgara, a w sumie już po chwili ma całą armię złożoną z Fremenów i idzie na Padyszacha. Trochę ZA szybko moim zdaniem. Zupełnie jakby Lynch nagle się zorientował, że kończy mu się miejsce na taśmie.

Pojawia się tez parę nieprzyjemnych zgrzytów. Glównym jest wprowadzenie jakichś, uwaga powtarzam za filmem, magicznych urządzeń dzwiękowych. Owszem to tylko nazwa i sama idea jest fajna ale pytam się po cholere to?! W końcu Paul nauczył Fremenów elementów Prana Bindu - treningu każdego mięśnia ciała oraz chyba nawet jakiś elementów Głosu. To w połączeniu z hartem ducha samych żołnierzy, ich krysnożami i taktyką partyzancką rzuciło świat na kolana. A tutaj mamy jakieś urządzenka do ataków dzwiękowych.

Kolejnym zgrzytem, choć tutaj może mi szwankować pamięć (książki nie mam akurat pod ręką), jest śmierć mentata barona. W momencie jak Leto rozgryza ząb o ile pamiętam chuchnął gazem w barona o mało go nie zabijając. Tutaj natomiast ginie Piter - mentat barona, a on sam nawet nie jest w sumie zagrożony. Ale powiedzmy, że to akurat szczegół.

Największym rozczarowaniem jest natomiast zakończenie. Lynch najwyraźniej nie chciał kręcić następnych części. Paul jako Kwisatz Haderach sprowadza, uwaga, deszcz na Arrakis. O politycznym małżeństwie z Irulaną nie ma nawet wspomnienia podobnie jak o Dżihad która rzuciła na kolana caly wszechświat. Wszystko się końcy słodkim stwierdzeniem, że zapanował pokój i wszyscy żyli długo, szczęśliwie i w sprawiedliwości.

Tak samo nie trawię wizji sardaukarów. Najlepsi żołnierze imperatora których boi się cały Landsraad tutaj pojawiają się niczym statyści do tego w jeszcze jakiś durnych wdziankach przypominających stroje hutników. Co jak co, ale te stroje nie wyglądają na takie w ktorych ktokolwiek by mógł się bawić w podchody, a co dopiero w wojaczke.

Skoro już sobie marudzę to powiem, że strasznie uraziły mnie, może nie wystroje ale same idee pomieszczeń. Nigdzie nie ma okien! Owszem dekoracje są bardzo fajne i klimatyczne ale na takim Kaladanie aż się prosi o panoramiczne okna na oceany, a tylko w jednej scenie widać okienko (w salach Leto) któRe swoim rozmiarem bardziej przypomina okienko w celi więźnia. I tak jest wszędzie. Na Arrakis i na Giedi Prime też. Jak rozumiem to cięcia budżetowe...

Za to bardzo fajne są stroje. Wszystkie Diuny mają bardzo dobre wdzianka i moim skromnym zdaniem biją na głowę 'cudaczności' którymi nas raczą np. Gwiezdne Wojny. Owszem, raziło mnie, że filtrfraki nie miały czegoś co by zasłaniało twarz i głowę ale sam ich wygląd nie budził moich zastrzeżeń (no może czarny kolor na pustyni to nie najlepszy pomysł ).

Również czerwie przedstawione są dobrze. Mimo prawie 20 lat to efekty specjalne nie przysparzają bólu głowy. Czuje się wielkość Szej-Huluda, a w końcu oto głównie chodzi. Za to ornitopter to już jakaś pomyłka. Co jak co ale wizja ważki z gry Dune i z ksiązki jakoś do mne bardziej przemawia niż to latające pudło Lyncha. Nie wiem czy zabrakło pieniędzy czy wyobraźni ale cóż... ornitopter pojawia się na szczęście tylko dwa razy.


Diuna Lyncha to film bardzo dobry choć obawiam się, że dla kogoś kto nie czytal książki może pozostać niezrozumiały.

[Dodano po chwili]

Ok, Dany mnie już oświecił. To z Piterem jest zgodne z książką.

Za to chce zwrócić jeszcze uwagę na dwie kwestie. Po pierwsze moim zdaniem Lynch przeholował z Harkonennami. Ja rozumie, że Atrydzi to ci dobrzy, a Harkonenowie to ci źli ale przedstawienie ich jako bandy degenaratów, psycholi i sadystów to lekkie przegięcie. Na szczęście w zachowaniu barona czasem jeszcze widać przeblyski bystrego umysłu rządzącego całym rodem. Ale obserwujac to dzieje się u nich na dworze (bardziej przypominającym jakaś fabrykę ) można odnieść, że nie są oni zdolni do rządzenia, a co dopiero do bycia jednym z bardziej zaufanych rodów imperatora. Herbert przedstawiał ich również negatywnie ale bardziej jako zdegenerowanych ale wytrawnych graczy. Lynch natomiast przegiął niczym Tolkien z Mordorem.

I drugą rzeczą która została potraktowana po macoszemu są Fremeni. W następnych filmach znacznie lepiej są przedstawieni. To ludzie bardzo głęboko związani ze swoją planetą, dzieci pustyni, czcicielen Czerwia, bezwzględni zabójcy. Społeczność w której małe dzieci dobijają poległych, splunięcie jest wyrazem największego szacunku, a łza uroniona na pogrzebie jest darem wody dla zmarłego (mimo to rodowity Fremen nigdy nie płacze!). Natomiast o Lyncha to jakaś taka zgraja brodatych facetów . Choć przyznam, że wyznaczenie fedaykinów poprzez naznaczenie ich filtrfraków czerwienią wywarło na mnie spore wrażenie. Komandosi śmierci jako gwardia przyboczna Kwisatz Haderach.

Właśnie, kto pamięta co znaczy 'Kwisatzh Haderach'?
Wczytywanie...