Prace Ashgana - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!

Podgląd ostatnich postów

Ven'Diego,
Ho ho ho not so fast. Początek jest mój!
krag,
W tym temacie pragnę zamieszczać opowiadania mojego autorstwa. A raczej historie postaci które przy okazji piszę do Faerunu. Założyłem go po to aby usłyszeć obiektywne opinie na temat moich dzieł oraz żeby być coraz lepszym "pisarzem"




Historia I. Raec Nurral

Rodział I: Dzieciństwo
Zarglin oraz jego brat Raec, urodzili się w Blingdenstone mieście Svirfneblinów. Od dzieciństwa nie mieli lekko. Ojciec braci Nurral zginął w potyczce z drowami. Matka, po utracie męża, popełniła samobójstwo, skacząc w przepaść. Od tamtego czasu, musieli radzić sobie sami. Początkowo inne gnomy postanowiły pomagać chłopcom, lecz Ci odtrącali ich pomocną dłoń. Żyjąc na ulicy, trudnili się małymi kradzieżami, od czasu do czasu podwędzili jakiś chleb lub sakwę. Krok po kroku doskonalili się w złodziejskim fachu.

Pewnego dnia, próbując okraść kupca, zostali schwytani przez strażników.
Jako iż byli dosyć „sławni” w mieście, mieszkańcy dowiedzieli się o wszystkich chwilę po incydencie. Wyprowadzając ich za bramy Blingdenstone, strażnicy zaczęli katować Zarglina i Raec'a. Dochodząc do siebie bracia, przyrzekli sobie, że więcej nie postawią nogi w tym śmierdzącym mieście. Udali się w „świat”. Tym światem okazał się być podmrok. Los chciał, że po kilkunastu dniach tułaczki, głodni i znudzeni mężczyźni, zaczęły tracić wiarę na to iż dotrą do swojego „wymarzonego” domu.
Podczas jednej z nocy zostali przysypani kamieniami, które bez niczego wykruszyły się ze sklepienia.
Okazało się, że sprawką tego był pewien ludzki mag, który z niewiadomych przyczyn odwiedził podmrok. Związawszy nieprzytomnych braci, zapakował ich na swój powóz.
Utrzymując ich w magicznym śnie, mistyk potajemnie wywiózł ich na powierzchnię.
Jakże było zdumienie braci, kiedy otwarli oczy ujrzawszy mroczne ścieki miasta. Początkowo nie zdawali sobie sprawy z tego jak daleko zostali przewiezieni. Po niedługim "zwiedzaniu" zabytków architektonicznych znaleźli właz, który bez problemu otwarli. Ich oczom ukazały się otulone księżycem ulicę Wrót Baldura....



Rodział II: Półork
Miasto wydawało się być spokojne. Nie zmącona niczym cisza dawała wrażenie ciszy przed burzą. Bracia Raec i Zarglin udali się do doków gdzie rozdzielili się. Złodziejaszek przechadzał się spokojnie po ulicach aczkolwiek od portowej części miasta uderzał smród wrogości. Mijały długie monotonne minuty. W dokach wszystko wydawało się identyczne. Drewniane magazyny, małe mieszkania z których dobiegał zapach jedzenia. Gnom ponieważ był bardzo wygłodniały wszedł do jednej z chat. Potrafił poruszać się bezszelestnie więc bez większych problemów najadł się do syta. Pech chciał iż lokator miał wspaniały słuch. Gdy Raec zbliżał się do wyjścia chcąc zwinąć jakąś kosztowność przed oczami wyrósł mu półork. Jego skóra miała zielono-żółty kolor, ciało było umięśnione, a prawa strona twarzy poparzona czymś co dawało odrażający wygląd. Pochwycił svirfneblina za kaptur unosząc go tak wysoko jak tylko dał radę - Grr.. czego tu chciałeś pokrako. Zaraz połamię Ci kości i skończy się twój marny żywot - warknął zielono skóry. Złodziejaszek nie miał szans. Działanie w ukryciu daje mu przewagę jednak w otwartej walce jest nikim. Zacisnął więc mocno szczękę w nadziei na to iż nie straci zębów. Lokator cisnął Gorda tak mocno jak potrafił o ścianę. Ten stracił przytomność. - No to teraz skończę z tobą - rzekł półork sięgając po topór. Ni stąd ni z owąd dało się słyszeć głuche uderzanie w drzwi. Wojownik bez wahania nacisnął na klamkę... To co ukazało się dochodzącemu do siebie gnomowi było zapewne przeraźliwe dla każdego kto nie ma na co dzień styczności z mordem. Mały osobnik stojący przed wejściem dosłownie zdarł skórę z twarzy zielono-żółtego osobnika, po czym wbił mu w tętnicę sztylet. Rozległ się krótki krzyk po czym olbrzym padł na deski martwy - Nic Ci nie jest przyjacielu? - zapytał dziwny jego mość. Jak się później okazało był to dobry znajomy braci Nurral z dzieciństwa. Zwał się Twinky Blackhand. W podmroku był nikim, na powierzchni stał się jednym z najbardziej bestialskich bandytów dowodzących szejka noszącą nazwę "Dłoń śmierci". Była ona powszechnie znana w kręgach występku i zbrodni. W mieście nikt nie słyszał o takiej grupie ani o osobie Twinkiego co dawało mu znaczną przewagę i możliwość "legalnego" zarobku. Jeżeli można to tak nazwać. Dał on propozycję złodziejaszkowi aby wstąpił do ich bandy, gdyż zawsze dobrze się dogadywali, a teraz ponownie są razem tyle że na górze. Raec nie miał nic do stracenia więc bez wahania przyjął zaproszenie - Jutro 6:15 rano za północną bramą miasta przed lasem - powiedział herszt bandytów znikając w mroku... Svirfneblin spędził noc w chacie w której został zaatakowany. Skoro świt udał się w umówione miejsce, zabierając ze sobą trochę kosztowności....


Rodział III: Dłoń śmierci
Bramy Wrót Baldura są z reguły bardzo pilnie strzeżone. Jednakże dziś znajdowało się tam tylko 2 wartowników gotowych oddać cały swój majątek za kilka godzin snu. Gdy Zarglin przekroczył bramę ujrzał niskiego osobnika. Jak później się okazało był to jego brat. Raec opowiedział o historii jaka mu się przydarzyła po czym udali sie na skraj lasu gdzie czekali bandyci. Twinky przywitał dwójkę svirfneblinów gorąco zapoznając z resztą bandy - Moi starzy przyjaciele. Zaprosiłem was tutaj ponieważ wiem iż jesteście rozsądni. Mam dla was propozycje mogącą odmienić wasze życie. Dłoń śmierci. Raec wie o czym mówię jednak ty Zarglin jesteś niewtajemniczony. Pozwól że opowiem Ci wszystko - rzekł herszt po czym zaczął opowieść. Minęła chwila, po której bez wahania oby dwaj bracia przyjęli ofertę. Backhand zabrał ich do jaskini gdzie miała siedzibę grupa. Obszerna dziura w ścianie skalnej dawała wrażenie miejsca gdzie spotyka się jakieś bestie, tym bardziej że była niewidoczna. Środek był nawet schludny. Jakieś materace ze słomy, plecaki poukładane przy wschodniej ścianie oraz palenisko w centrum - Mamy tylko jedną zasadę. Nigdy nikomu ani słowa. Nie ujawniamy się dzięki czemu możemy działać tak skutecznie. Wasze łoża są w głębi jamy. Jeżeli nie macie żadnych pytań to zapraszam do własnych zajęć. Jutro o wschodzie słońca macie się stawić na zbiórce. Omówimy napad na konwój kapłański - powiedział Twinky. Bracia wysłuchali go uważnie po czym udali się do Wrót Baldura....


Rozdział IV: Karczma
Drzwi od oberży otwarły się delikatnie. W drzwiach rysowały się dwie ubrane na czarno postacie. Bez słowa zasiedli oni w najciemniejszym kącie sali gdzie poczęli rozmowę. Byli bardzo bacznie obserwowani bowiem nikt nie wiedział kim są owi osobnicy. Nagle jeden z nich szybkim ruchem ręki ściągnął kaptur. Karczmarz rozpoznał w nim svirfneblina imieniem Raec. Był to jeden z dwójki braci Nurral, których tak naprawdę nikt nie znał. Pewnego dnia przybyli do Wrót z zimnym podejściem do ludzi i bandyckim zachowaniem. Wielu podejrzewało ich o współpracę z tajemniczą "Dłonią śmierci". Ugrupowaniem zabijającym, grabiącym i gwałcącym w okolicach Wrót., niestety nie było wyraźnych dowodów. Starszy brat wstał od stolika. Zwał się Zarglin. Podszedł cicho do lady by coś zamówić. Przechadzając się jednak w stronę oberżysty zza pasa wypadł mu jakiś zwój papierów. Jakiś półelf podniósł zgubę po czym odczytał wszystko co było tam zapisane. Jego twarz pobladła. Wybiegł szybko z karczmy. Zarglin zamówił dwa piwa, odebrał je, po czym dosiadł się do brata ponownie. Mijały minuty. Nic nie wskazywała na piekło które miało się już niedługo rozpętać w karczmie. Za oknem dało się słyszeć odgłosy kroków kilku strażników w ciężkim uzbrojeniu oraz kogoś jeszcze. Wejście do karczmy zostało szybko otwarte. Do pomieszczenia wbiegło pięciu strażników oraz Med Shantal. Był to półelf mag, szanowany i lubiany w społeczeństwie. Bardzo prawa osoba. Bez chwili zastanowienia zaatakowali rodzeństwo. Ci nie byli przygotowani na taką sytuację. Jednak ich mały wzrost i zwinność pozwalała nadrobić przewagę gwardzistów. Mag nie pozostawał bierny. Widząc wyrównaną walkę cisnął kulę ognia w svirfnebliny. Raec przewrócił się, po czym zaczął gasić płonący rękaw. Zarglinowi udało się uniknąć magii. Nie mając większych szans rzucili się do ucieczki. Okno w sali główniej posypało się tysiącami kawałków. Nurralowie gdy tylko wyskoczyli przez otwór zniknęli...

Las był bardzo ciemny lecz szare gnomy widzą doskonale w mroku. Dwójka złodziejaszków udała się do siedziby "Dłoni śmierci". Będąc nieopodal jaskini, Zarglin zorientował się iż nie ma przy sobie dokumentów z rozkazami od Blackhand'a. Zdenerwowany wyjaśnił bratu, że chyba wie dlaczego zostali zaatakowani w mieście. Cóż nie dało się niestety odwrócić biegu wydarzeń. Postanowili zatem złożyć wyjaśnienie dowódcy i nie pokazywać się we Wrotach. A nawet jeśli to tak aby nikt o tym nie wiedział....



Rozdział V: Wioska
Był ciepły wiosenny poranek. Słońce jeszcze dobrze nie wyszło zza horyzontu gdy "Dłoń śmierci" zaczęła przygotowywać się do ataku na pobliską wioskę Berout. Była ona bowiem miejscem spokojnym w którym ludzie i elfy żyli zgodnie z naturą. Dla Blackhanda i jego bandy był to wręcz idealny cel, gdzie nie narażą się na zdemaskowanie. Ponadto potrzebowali jakiejś rozrywki. Od ostatniego wozu kupieckiego sprzed miesiąca nie zabili nawet jednej osoby, a część psychopatycznych zwyrodnialców nie potrafi długo wytrzymać bez krwi na ostrzu swojej broni. Marsz w stronę osady trwał zaledwie 5 minut, przez gęstwinę leśną. Zostały utworzony 4 grupy uderzeniowe na każdą część miasta inna. Raec, Zarglin, Blackhand i pewien półork Gardok mieli za zadanie ograbić najbogatszą część Berout. Domy magów. Nikt nie spodziewał się jednak zbliżającej się zasadzki. Atak ruszył. Ogień, krew, chaos i masa trupów. To i wiele innych bestialskich czynów można było oglądać w tej jakże małej wiosce. Zarglin wraz z Twinkym ograbiali dom wodza, Gardok lokalne domy magów a Raec wieże magiczną. Bowiem jako jedyny znał się na czarodziejskich artefaktach...

Drzwi od wieży otwarły się. Raec powoli wszedł do środka. Budynek wydawał się z zewnątrz bardzo mały jednak środek był wręcz olbrzymi. Na samym dole znajdowało się kilka kufrów ze zwojami i medalionami nadającymi się na targ we Wrotach, jednak svirfneblina coś ciągło na górę, coś co mówili "Tam jest twoje prawdziwe przeznaczenie.... prawdziwy skarb" Chciwość gnoma nie znała granic. Czym prędzej pobiegł na samą górę. To co tam ujrzał przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Na samym środku jakiegoś okrągłego pomieszczenia siedział mężczyzna. Twarz miał młodą lecz zmęczoną, srebrną lśniącą lekką zbroję płytową oraz błękitny kaptur na głowie. Oczy jego płonęły białym światłem. U pasa miał jakiś jednoręczny miecz ze stali. Rękojeść zdobiona była białym złotem. Człowiek najwyraźniej medytował. Raec obrzuciwszy spojrzeniem osobnika od razu pomyślał o zyskach z przedmiotów które ma on przy sobie. Początkowi obszedł po cichu salę tak aby znajdować się za plecami mężczyzny. Jedno cięcie miało załatwić sprawę. Nurral przypuścił atak. Ostrze jego sztyletu było zaledwie kilka centymetrów od szyi medytującego. Nagle nastąpił rozbłysk jasnego światła. Przez kilka sekund nie było widać nawet czubka własnego nosa.... Szary gnom padł na ziemię poparzony. Natomiast nad nim stał jego cel. Po chwili rzekł. "Zwą mnie Michael Areus. Jestem zakonnym rycerzem. To co teraz sprawia Ci takie cierpienie to Wypalenie Duszy. Nie martw się. Czar ten zabija bardzo powoli więc możemy porozmawiać. Mów mi natychmiast kto odbiera transporty niewolników do Wrót?!" Raec jednak tylko zasyczał. "Wiesz. Gdybyś nie był pomiotem podmroku nie kazałbym Ci cierpieć. Musisz mieć naprawdę mroczną duszę skoro moja magia tak cię osłabiła. Za parę sekund, no może minut umrzesz. Dlatego gadaj co wiesz o niewolnikach z Neverwinter?!" Svrifneblin ponownie tylko zasyczał zmarł. Michael przyklęknął przy nim. Przeszukał go dokładnie. Znalazł tylko jakiś list gończy z rysopisem oraz rozkazy od Blackhanda. Przejrzał dokumenty uważnie. "No no. Wiedziałem że jesteś bandytą, ale poszukiwanym? Nie będę bestialski. Pochowam cię jak należy. Profanacja zwłok nawet wobec tak złych stworzeń jak ty jest barbarzyństwem."....

"Dłoń śmierci" opuszczała już wioskę z pełnymi kieszeniami. "Gdzie Raec?!" - zapytał Zarglin Twinkiego. "Nie martw się. Przybędzie do siedziby jak zrobi swoje" Osada opustoszała. Jedyną żywą osobą tam był Areus....

Zakonnik wziął ciało na ręce, po czym opuścił wieżę. Nagle padł na ziemię chwytając się za lewą pierś. "Ach! Ten ból! Ileż cierpienia jest w tym miejscu.."
Młodzieniec uświadomił sobie jakże źle postąpił zajmując się jedynie losem matki, a nie pomagając cierpiącym. Podniósł się jednak i udał wraz z ciałem gnoma nad rzekę. Znajdowało się tam czółno w którym umieścił zwłoki puszczając je w dół z prądem. Przyklęknął na prawe kolano zmówiwszy jakąś krótką modlitwę za zmarłego oraz za swój zły czyn. Jako chęć odpustu....


Rozdział nr. I jest w większości pisany przez Vena. Zaznaczam aby potem nie było iż kradnę teksty.




Historia II. Yareth Whurdukr

Rozdział I: Dzieciństwo
Było mroźne letnie popołudnie. W północnych skutem lodach krainach bywa tak zimno, iż można rzecz, że nie ma tam czegoś takiego jak lato, wiosna czy jesień. Cały rok zawieje śnieżne i mroczne dni. Gdzieś w oddali dało się słyszeć odgłosy uczty, pracy w kuźni i innych zajęć dnia codziennego. Nic nie zapowiadało nadciągającej niczym lawina tragedii, mającej przynieść koniec klanowi Białego Wilka. Nieopodał groty wodza bawiły się krasoludzkie dzieci, oczywiście jeżeli można to nazwać zabawą. Ćwiczyły one wytrzymałość okładając się pięściami po twarzy i torsie. Wśród nich również mały Yareth. Mijały godziny, nadciągał zmierzch. Wartownicy mieli właśnie zmianę gdy ze zbocza lodowca na wioske spadła niczym plaga, horda yeti. Nikt nie był na to przygotowany, zamęt, chaos i śmierć. Idealnie biały śnieg został splamiony krwią. Nie minęło 10 minut, a to co można było nazwać majestatem krasnoludzkiego klanu, wyglądało niczym wielkie cmentarzysko. Jednak gdzieś w oddali, gdzieś pośród cierpienia stał niczym anioł otoczony przez ognie piekielne Yareth. Z jego ust można było usłyszeć krzyk szału i nieopisanej złości. Niestety jego ojciec jak i matka zginęli podczas ataku. Byli oni bowiem wartownikami pólnocnej wieży strażniczej Oel, która poległa jako pierwsza. Po chwili goryczy krasnolud opuścił wioskę. Ślad po nim zaginął na 60 lat. Jedni mówią, iż zamieszkał gdzieś w górskiej jaskini i tropił yeti latami, inni że trenował aby wymierzyć ostateczny cios, a zarazem zemścić się na plemionach lodowcowych bestii. Jedno natomiast jest pewne. Całkiem niedawno pojawił się we Wrotach Baldura, ale co tak naprawdę go tu sprowadza.....?


Rozdział II: 60 lat w zapomnieniu
Życie Yaretha jak i jego charakter zmienił się diametralnie. Jedynym wyjściem aby zapomnieć o drastycznych przeżyciach była ucieczka gdzieś jak najdalej i rozpoczecie nowego życia. Podróżował on na wschód gdzie stacjonowały zaprzyjaźnione klany Lodowego Młota i Widmowej Kuźni. Miał on wówczas 9 lat. Na jego ekwipunek składał się ojcowski topór zabrany z miejsca masakry oraz szmaciane ubranie. Eskapada trwała 8 długich miesięcy w czasie których mały krasnolud nauczył się sztuki przetrwania oraz zdobywania pożywenia. Jednak był on zbyt młody na tak długie podróże. Ashgan Darkstone, człowiek mieszkający wraz z krasnoludzkim klanem Lodowego Młota znalazł pół-martwego młodego Yaretha nieopodal wartowni gdzie właśnie przebywał. Ubrał, napoił i wyleczył sierotę. Ponadto krasnolud zyskał wiele doświadczenia we władaniu toporem oraz w łowiectwie. Minęło całe 21 lat sielanki. Nadszedł czas, ażeby sprawdzić swoje umiejętności i zatroszczyć się samemu o siebie. Serce Yaretha było zimne jak lód, w głowie kłębiło mu sie jedynie pragnienie zemsty na oprawcach rodziców, jednak życie ponownie pokrzyżowało mu plany. Wspinając się po zachodniej ścianie lodowca ztracił równowagę i spadł w przepaść. Życie uratowała mu jedynie magiczna bariera otaczająca chatę pustelnika żyjącego u podnóży. U owego osobnika spędził tylko 2 lata w ciągu których nauczył się rozpoznawać rzadkie minerały, rośliny oraz jak się z nimi obchodzić. Nie znał jego imienia, nie pamiętał twarzy. Przez ten czas postanowił wykorzystać swoje umiejętności ażeby zarobić na ponowną podróż w góry w oczywistym celu. Błąkał się po różnorakich miastach Faerunu w jednym z nich otrzymał propozycję pracy jako Łowca Nagród. Bez zastanowienia zasilił szeregi owego cechu w skład którego wchodził Viktor Minter, Yareth Whurdukr, Cynthia Silverlane oraz Kraagesh Oghel. Byli nieliczni lecz przez 28 lat zebrali olbrzymie środki utrzymania. Jednak nie cieszyli się nimi długo. Miasto spustoszyła zaraza zabierająca dosłownie wszystko, ludność była nękana przez bandytów kradnących co tylko napotkali. Czwórka przyjaciół rozstała się w strachu przed śmiercią. Niestety nie zdołali zabrać ze sobą całego złota. Każdny z nich wziął tylko środki potrzebne na podróż i pożywienie. Yareth udał się na południe, Viktor na zachód, Cynthia wraz z Kraagesh'em na wschód. Każde dotarło do innych miast, wcześniej lub później. Ostatnią osobą której udało się znaleźć miejsce zarobkowe był krasnolud. Jego punktem docelowym były Wrota Baldura...


Rozdział III: Łowcy nagród
Yareth przechadzając się po mieście do którego dopiero co przybył był bardzo bacznie obserwowany. Każdy jego ruch, każde spojrzenie, gest. Owymi obserwatorami byli Viktor Minter, człowiek złodziej. Potrafił bez niczego wtopić się w tłum oraz miał bardzo sprawne ręce. Cynthia Silverlane, kobieta półelf, możnaby o niej rzec 'sokole oko'. Mało było osób w ówczesnym świecie potrafiących tak strzelać z łuku. Ostatni był Kraagesh Oghel, ork szaman, jeżeli możnabyło go tak nazwać. Wywodził się z cywylizowanego orkowego plemienia praktykującego wiarę w zapomnianych bogów. Swego czasu był właśnie kapłanem w jednej ze świątyń. Ktoś nieznajomy mógłby rzec, że byli to zapewne bandyci starający się uprzykrzyc zycie nowo przybyłem. Nic bardziej mylnego. Ta trójka należała do malutkiego cechu łowców nagród wykonującego wszystkie zlecenia za pieniądze. Począwszy od zbierania roślin dla alchemika na egzekucjach skończywszy. Nie znali strachu. Liczył się dla nich zysk i dobro zespołu. Potrafili poświęcić życie osoby trzeciej dla tych nadrzędnych wartości. Yaretha pierwszy upatrzył Kraagesh który bez wahania uznał że nada się do zespołu, gdyż możnabyło dostrzec w nim determinacje, i brak sumienia. Ponadto o jego doświadczeniu we władaniu bronią mógł świadczyć topór srebrnego koloru z wyrytymi krasnoludzkimi runami. Udając się do karczmy Yar został zaciągnięty w jakiś zaułek przez Viktora. Ten postanowił go zaatakować aby sprawdzić czy ork rzeczywiście się nie mylił. Jednak po chwili gdy dostrzegł że przegrywa uciekł w cień. Krasnolud wszedł do budynku. Przy zachodniej ścianie siedziała kobieta o długich blond włosach i miłej twarzy. Była to Cynthia. Minęła noc. Półelfka bacznie obserwowała zachowanie barbarzyńcy. Gdy ten miał wychodzić podeszła do niego, zaprowadziła do piwnic wyjaśniwszy wszystko. Była bowiem pewna że jest to odpowiedni osobnik do zespołu. Yareth pomimo tego że nie krył zdziwienia był bardzo zadowolony iż wkońcu los się do niego uśmiechnął. Zgodził się bez wahania. Kilka godzin później poznał Viktora i Kraagesha. Początki w cechu nie były najłatwiejsze. Czasy w których to się działo były ciężke dla ludności. Brak pieniędzy i ogólna bieda. 10 lat krasnoludowi zajęło wykonywanie zwykłych zadań w obrębie miasta. Dopiero potem przyszły dogodne czasy do zarobku. Wyprawy po zaginione skarby, egzekuzcja kilku bandytów, to wszystko i wiele innych rzeczy jakie robił Yareth zapewniło mu dogodny byt... do czasu....
Wczytywanie...