Nie należy oceniać książki po okładce. Uniwersalna prawda, którą można zastosować w wielu przypadkach, nie zaś tylko w już wspomnianym. Niemniej, skoro o książkach mowa – wiele z mej kolekcji ma okładki, które raczej nie zachęcają do sięgnięcia po nie. A przecież to lektury, którymi raczyłam się wiele razy! Jednakże działa to w dwie strony: pod niepozorną okładką można znaleźć prawdziwe cudo, zaś pod tą najpiękniejszą... no cóż, w tym miejscu oddaję głos Medivhowi.
Każdy, kto poświęca dużą ilość wolnego czasu na czytanie, trafił w swoim życiu na książkę, która była tak kiepska, że nie chciał jej kończyć. A może nawet miał takie intencje, ale usilne starania pisarza, aby męki czytelnika były jak najcięższe i najdłuższe, sprawiały, iż wątpliwej jakości dzieło z hukiem trafiało do zbiorowej mogiły powieści nieudanych. Ja, stety czy niestety, posiadam osobliwą cechę, która każe mi dokończyć nawet najnudniejszą lekturę albo ciągnący się jak mordoklejka w buzi film – może mnie na końcu coś zaskoczy?