Przez niewiele ponad dwie godziny akcja pędzi z szybkością rzucanej przez naszego bohatera staroświeckiej tarczy, robiącej nieprzewidywalne skręty i cieszącej widowiskowym siekaniem wrogów na prawo i lewo. Pościgi, strzelaniny, sceny walki, doprowadzone do ostatniego szlifu, niebywale trzymały mnie w napięciu i dały dużo czystej radochy, podczas gdy wiele razy miałem dosyć pokonującego wszystkich za pomocą swojego młota Thora. Niedodanie do tego elementów bardziej fantastycznych (jak np. wspomniane przez Ciebie lasery) okazało się świetną, o dziwo prezentującą się świeżo zagrywką, jakbym oglądał coś kompletnie nowego.
Przedstawienie bohaterów na plus - Kapitan Ameryka, wcześniej mi obojętny, wzbudził zdecydowaną sympatię swoimi problemami związanymi z przystosowaniem się do nowoczesnego świata (lista rzeczy do zrealizowania między innymi obejrzenie "Gwiezdnych wojen"), a nawet miłosnymi - to już zaleta dobrze napisanych dialogów, zabawnych i rozluźniających po niedawnej akcji, w których Czarna Wdowa stara się znaleźć Rogersowi dziewczynę.
Wreszcie jest także więcej Nicka Fury, który okazuje się nie gorszą postacią od bardziej nadnaturalnej i potężniejszej części herosów. Rzekłbym lepszą, ponieważ musi sobie radzić bez żadnych mocy. Czarna Wdowa, będąca partnerką Kapitana Ameryki, może podobać się już nie tylko ze względu na swoją urodę, ale także kąśliwe uwagi skierowane do bohatera. Trochę za mało jest Falcona, fakt, ale to dopiero pierwszy film z jego udziałem, więc spodziewam się w dalszych produkcjach większej ilości scen z nim oraz głębszego zarysowania charakteru. Na razie to tylko zabawny pomagier Rogersa.
Nie mogę się natomiast zgodzić z zarzutami pod adresem Zimowego Żołnierza. Jeśli miałbym kogoś do niego porównywać, to nie byłby to Loki - Loki grał w trzech filmach, a jego sukces sięga korzeni mitologicznych. Zdziwiłbym się, gdyby w ogóle zepsuli tą postać. Ale się nie da. I gdzie się on nie pojawi, zawsze zyskuje wielbicieli, dzięki dwulicowej naturze. Zimowego Żołnierza bardziej porównałbym, przynajmniej na tym etapie, do nieszczęsnego Malekitha z "Mrocznego świata". Kompletnie bez wyrazu i z zamiarem zniszczenia świata. Nudne i bzdurne. Tu jest ciekawiej, bo antagonista ma dramatyczną historię oraz samą swoją obecnością budzi emocje, a to przecież początek. Czekam na więcej.
Przyczepić się można do finałowych minut, które z trzymającego w napięciu filmu akcji z nutką szpiegowskiego thrillera zmieniają się w bohaterską rozwałkę. Ale to już było nawet w "Avengers" - i mi nie przeszkadza. Natomiast przerobienie pomysłu z drugiego "Thora" budziło bardziej negatywne emocje. Jakby się uprzeć, to został on przerobiony jeszcze w "Avengers":
Ale tak czy siak, to najlepszy film Marvela i najlepszy w tym roku. 9/10. Gorąco polecam.