Od dłuższego czasu w filmowych kuluarach mówiło się o tym, że "Iron Man 3" nie był ostatnią przygodą Sir Bena Kingsleya z uniwersum Marvela. Sam zainteresowany faktycznie potwierdzał, iż coś jest na rzeczy i bierze udział w koncepcie ochrzczonym jako "sekretny projekt" studia, lecz kiedy dochodziło do podzielenia się szczegółami, ten tylko znamiennie się uśmiechał i nabierał wody w usta.
Jednak dziennikarze Latino Review, którzy są znani z tego, że jak już plotkują, to mają ku temu bardzo solidne podstawy (ich nieoficjalne informacje w większości przypadków się sprawdzają) i korzystają ze zweryfikowanych źródeł, przekonują, że udało im się dojść do tego, czym jest wspomniany tajemniczy koncept. Mianowicie, chodzi o film krótkometrażowy z serii "Marvel One Shot", skupiający się na rehabilitacji wizerunku Mandaryna.
Uwaga na nisko latające spoilery w rozszerzeniu wieści. Jeżeli nie oglądałeś "Iron Man 3", nie czytaj.
Fabuła będzie opierać się na postaci prawdziwego Mandaryna, którego doszły słuchy, w jak niegodny i prostacki sposób Aldrich Killian wykorzystał jego wizerunek, aby spełnić swoje egoistyczne ambicje. Oczywiście nasz złoczyńca nie jest wybitnie zachwycony z tego powodu, więc postanawia pokazać światu (a w szczególności impostorowi, Trevorowi Slatteremu), jak wygląda gniew Mandaryna.
Nie da się ukryć – byłby to oczywisty "fan service", wymuszony przez marvelowskich pasjonatów. Mam dużo szacunku do komiksowego Mandaryna, ale napiszę wprost, dlaczego pomysł Blacka mi się bardzo spodobał i jego nagła zmiana nie byłaby najwłaściwsza.
Według mnie, Mandaryn to komiksowy relikt, mający uosabiać jakieś amerykańskie fobie z przeszłości związane ze strachem przed dominacją komunistycznych Chin. Blackowi należą się więc pochwały, że w idealny sposób uwspółcześnił tego antagonistę i świetnie przyrównał go do mechanizmów obecnego terroryzmu islamskiego. Działającego głównie po cichu, stosującego dywersję przy pomocy środków masowego przekazu, mającą odwrócić uwagę od realnego źródła. Ekspertem w tym aspekcie nie jestem, ale wydaję mi się, iż reżyser oraz scenarzyści ukazali to wszystko idealnie. Spójrzmy prawdzie w oczy, prawdziwym mózgiem terroru nie są Ci biedni ludzie w turbanach, latający po pustyni z kałaszami i krzyczący "Allah Akbar!" w materiałach filmowych nakręconych na rozpadających się kasetach VHS. To poważni biznesmeni w garniturach, który za pomocą współczesnych mechanizmów rynkowych i pod płaszczykiem pokręconej ideologii (którą mamią wspomnianych wcześniej pokrzywdzonych, w pewnym stopniu, przez los ludzi), realizują swoje egoistyczne cele. Dla przykładu, taka rodzina Bin Ladena jest bajecznie bogata, ma głębokie powiązania z saudyjską familią królewską i rządzi jedną z największych firm budowlanych na świecie (mocno inwestującą w infrastrukturę tak zwanej zachodniej cywilizacji).
Black opowiedział, jak ludzie współuczestniczą w strachu, i w jaki sposób ta trwoga ogniskuje się na bardzo oczywistych celach, zamiast spojrzeć na cień oraz szukać przyczyn w innym miejscu – za kulisami. Co mi się jeszcze bardziej podoba, zaczął snuć tą opowieść jeszcze na długo przed faktycznym startem filmu, dzięki materiałom przedpremierowym.
Ten zwrot akcji był niegłupi, totalnie zaskakujący i... cholernie zabawny. Dokładnie taki, jaki powinien być twist w przygodowym kinie akcji. Natomiast, jeżeli ktoś narzekał na gwałt związany z postacią Mandaryna? Pod koniec filmu zaznaczone jest wprost, że prawdziwym Mandarynem był zawsze Aldrich Killian, mimo iż nie grzeszył wschodnią urodą i nie posiadał swoich pierścieni, jednak nie sposób odmówić mu ponadprzeciętnego intelektu, olbrzymiej mocy oraz władania nadnaturalnymi mocami.
Stawiam więc pytanie, po co? Czy jest sens grzebać w tym, co faktycznie wzbudziło kontrowersje, ale wyszło całkiem nieźle? Kurz i wściekłość już dawno opadły. Tym bardziej, że w kilkunastominutowym materiale raczej nie da się w pełni ukazać potęgi i głębi postaci, a więc w żaden sposób jej zrehabilitować. Taki ruch może spowodować jedynie jeszcze większą konfuzję, gniew oraz narobić dodatkowego gnoju w uniwersum.
Trzymam więc kciuki, aby ta plotka się nie sprawdziła. Chociaż nie w 100%, ponieważ bardzo chętnie obejrzałbym zabawną krótkometrażówkę o Slatterym.