Otóż, od dłuższego czasu zastanawiam się, jaki tytuł mógłbym sobie elegancko odgrzać i poprzypominać sobie stare intrygi, którymi jeszcze niedawno żyła (lub wciąż żyje) nasza skromna brać cRPG'owa. Jakby jeszcze tego było mało, doszedłem do słusznego wniosku, że lekko mi zbrzydło granie cnotliwego Pana Prawo i Porządek, co łaskawie podciera nos połowie królestwa/krainy/galaktyki i pomaga ściągać wieśniakom niewinne kocięta z drzew. Zamiast tego spaliłbym kilka wsi, poderżnąłbym gardło dobrotliwemu strażnikowi miejskiemu, sprofanowałbym jakąś świątynię i czynił te wszystkie niegodziwe rzeczy, które tak kochamy. Problem jednak leży w tym, że zazwyczaj granie złą do szpiku kości postacią, to kara i ustawiczna walka z przeciwnościami losu bez żadnych profitów. Dobra, dobra... wiem, że najczęściej zmuszeni jesteśmy uratować jakiś świat od zagłady i z automatu żywoty tych marnych ludzi, ale dlaczego zawsze trzeba odstawiać świętoszka, zamiast mieć w tym wszystkim pewien własny, egoistyczny i niezwykle dochodowy cel?
Na chwilę obecną spotkałem się chyba tylko z jednym tytułem, gdzie granie chaotycznie złą postacią było ciekawe zbalansowane i po prawdzie przynosiło więcej bonusów niż pykanie praworządnym bohaterem. Tą produkcją jest "Neverwinter Nights 2". Sporo smacznych możliwości do ujawnienia swego złego charakteru, które oprócz spodziewanych konsekwencji, przynosiły również potencjalne profity i otwarcie innych dróg (czasem łatwiejszych) dotarcia do celu. W żadnym momencie nie poczułem się traktowany niesprawiedliwie z powodu wybrania ciemnej strony mocy. Miałem też odpowiednio dobraną ekipę towarzyszy i obok szlachetnego paladyna czy przesłodzonej druidki, mogłem do swojej drużyny wybrać charakternego najemnika (typ człowieka, który w momencie, gdyby ktoś rozkazał zabić mu niemowlę przytulone do matczynej piersi, zadałby tylko jedno pytanie – "za ile?"), chorobliwie ambitną i pyszną czarodziejkę lub złodziejkę wychodzącą z założenia, że tylko cwani i silni przeżyją. Nawet podczas ostatniej potyczki, gdy mamy do czynienia z charakterystycznym "testem lojalności", grając dobrym kapłanem pół ekipy przeszło na drugą stronę barykady (wspominani źli i niemoralni), a w przypadku złego łotrzyka była to tylko jedna bohaterka (niestety ktoś musiał, aby ukazać tę opcję), bo złych miałem w kieszeni i byli mi lojalni, a wspomniani praworządni zdecydowali się na trudny sojusz ze mną, bo przecież nie mogliby przejść na stronę "Tego Złego"™
Takie coś, to ja rozumiem
Właśnie tego brakuje mi w cRPG. Kiedyś próbowałem grać złym w sadze "Baldur's Gate", ale było to wysoce niesatysfakcjonujące. Korzystanie ze złych linijek fabularnych owocowało tym, że zazwyczaj dostawałem mniejszą nagrodę lub potencjalny zleceniodawca strzelał popularnego focha i tyle byłoby z zadaniem pobocznym... Pomijam już fakt samoistnego nabijania pozytywnej reputacji przy rozwiązywaniu 90% misji, a następnie potrzebę rozpaczliwego znalezienia jakiegoś wieśniaka do zabicia na odludziu, aby dostać te -7 do reputacji. Porażka.
"Dragon Age: Początek" też wywołał u mnie mieszane uczucia. Prawda, jest dużo okazji i alternatyw do odegrania naprawdę złej oraz chciwej postaci, ale rozczarowują towarzysze. Brakuje mi tutaj różnorodności znanej z NWN2, bo jeżeli popatrzymy, to nie ma tutaj jakichś złych do szpiku kości bohaterów, którzy ubarwialiby całą intrygę. Sten jest bardziej pragmatycznym facetem i trudno przyszyć do niego łatkę negatywnego. Z kolei Morrigan oraz Zevran to raczej postacie, których niełatwa młodość zmusiła do odbierania świata w taki, a nie inny sposób. Niby mają coś za uszami, czasem delikatnie pokręcą nosem, gdy będziemy przesadnie łaskawi, ale nie są to żadne podłe skurczybyki czy zakazane mordy. Trudno mi było ukryć pod koniec kampanii uczucia niedosytu.
Seria "Mass Effect" - jak wyżej. Duża paleta możliwości do odgrywania złego Sheparda, ale tych podłych towarzyszy również jest jak na lekarstwo (chyba Morinth i rodzynek z DLC - Zaeed). Poza tym w finale trylogii negatywna droga jest raczej nieopłacalna, bo skutkuje poważnymi komplikacjami i obrazą ze strony połowy ras, co jest równoznaczne z mniejszą liczbą aktywów wojennych. Niefajnie.
Hm... Nie pamiętam jak to było z "Arcanum", ale chyba w kwestii zadań pobocznych też było podobnie jak z BG i to mnie wtedy trochę zraziło. No, ale może coś źle kojarzę.
Dlatego też, znacie jakiś dobry tytuł, w którym można porządnie nagrzeszyć, ale nie być z tego powodu traktowanym przez twórców po macoszemu?
Też uważacie, że w tej kwestii jest nadal kiepsko, jeżeli chodzi o cRPGi? Dajcie znać