Cytat
W takim razie na czym miałaby się opierać fabuła trzeciej części?
Sęk w tym, że na... wszystkim, bo wojna ze Żniwiarzami otwiera wiele furtek na wielowątkową i soczystą intrygę. BioWare postanowiło jednak znów pojechać legendarnym schematem, który niedawno nam zresztą sprzedawał (choć w "Dragon Age: Początek" takie coś przechodziło, bo tytuł silnie nawiązywał do klasyki). Taka wizja położenia nacisku na mozolnej pracy w ruchu oporu czy misji wywiadowczych, wydaje mi się o wiele bardziej słodsza i mająca zdecydowanie większy potencjał niż ponowna zabawa w dyplomacje, całowanie tyłków obcym i zabawa na zasadzie "podrap mnie, wtedy może ja podrapie Ciebie". Dobra, z braku większego pomysłu można byłby to jakoś przełknąć, ale niech dana historia wnosi coś nowego do tego konceptu (tym bardziej, że świat na skraju apokalipsy i mroczne uniwersum aż się o to prosi!), a nie kopiuje pomysły i zamiast negocjacji z brodatymi kransoludami, mamy z wojowniczymi Kroganami. Och... Come on!
Cytat
Pomyśl przez chwilę, ile linii dialogowych zrobiono dla postaci, które w "trójeczce" będą naszymi towarzyszami, choć w poprzednich odsłonach mogły zginąć.
W kwestii dialogów... jednym z poważniejszych grzechów "Mass Effect 3" względem poprzedniej odsłony jest fakt, iż rozmowy zostały strasznie pokastrowane i spłycone. Dialogi są często skandalicznie krótkie, do wyboru mamy tylko dwie opcje (Shepard aniołek i Shepard zły), a umiejętności perswazji już chyba dawno temu zasalutowano i wysłano na przymusową emeryturę. Jeżeli to ma być zasługa większego nacisku na import postaci, to wolę, aby zostało tak jak w ME2 czy ME. Jakość, jakość, jakość.
Cytat
Przecież te postacie, to masa linii dialogowych, które mogą ot tak sobie zniknąć przez jedną głupią decyzję w poprzednich częściach.
Och... doceniam i to faktycznie duży plus, choć zbytnio gloryfikujesz w tym momencie
To nie jest poziom "Wiedźmina 2", gdzie poziom rozgałęzienia fabuły był ogromny i jedna głupia decyzja faktycznie odbierała Ci pół aktu i zadań pobocznych. Tutaj - no ok, pojawiają się takie
fragmenty, choć jeżeli jakiś towarzysz umarł, to generalnie niewiele się dzieje. Przykładowo, podczas mojej misji samobójczej w kalendarz kopnął doktor Solus. Czy spotkała mnie za to jakaś większa konsekwencja? Nie, bo i tak mam Salariana na pokładzie (wątek z genofagium), który jest łudząco podobny do mojego starego towarzysza (bo w sumie koledzy po kieliszku i fachu) - większych rewolucji między nimi nie zaobserwowałem, może kilkoma kwestiami się między sobą różnią.
Co nie znaczy, że tego nie doceniam, tylko jako linia obrony lekko to się chwieje. Bo jeżeli import postaci ma być kluczem do usprawiedliwienia krótkich i cienkich dialogów (pod względem tekstu, bo jeżeli chodzi o ich filmowość, to można jedynie cmokać z zadowolenia), totalnego olania systemu rozwoju postaci (który jest picem na wodę i równie dobrze tytuł mógłby się bez niego obejść), monotonnych walk i niewielkiej różnorodności przeciwników, dziwnej SI, braku większej więzi z towarzyszami (mniejsza liczba stałych członków miała przerzucić się na ich jakość i większą ilość smacznych dialogów, ale na chwilę obecną "brygada straceńców" z ME2 prezentuje się znacznie lepiej), mierną oprawę audio-wizualną, dziurawej fabuły pisanej na kolanie (podlanej tanim dramatyzmem)... to ja wysiadam.
Nie zrozum mnie źle, pomimo rozlicznych mankamentów ME3 to niezgorsza gra (nie odrzuca od monitora), ale ocena rzędu 9-10? W życiu. Raczej 6.5-7.5, co generalnie jest niezłą notą, jeżeli korzysta się z pełnej skali ocen.
Cytat
Ano do tego, że "profesjonalni krytycy", jak to ich nazwałeś, są dużo bardziej wiarygodni, niż gracze, którzy z jakiś tam powodów nienawidzą EA.
Pewnie, nie narzekają, że gra jest zła i gdzieś popełniono błędy, tylko w wyniku tego, iż "nienawidzą EA". Brawo, przekonałeś mnie
Natomiast "profesjonalni krytycy" wielokrotnie byli oderwani od rzeczywistości (daleko nie szukając "Dragon Age II" dostający oceny w przedziale 8.5-10) i cackali się z tytułami BioWare.
Problem w tym, że profesjonalni krytycy zazwyczaj nie wywiązują się ze swojego obowiązku - mianowicie krytykowania (odkrywcze, nie?). Napisałbym, że to wina Internetu, lecz współczesna prasa nie jest lepsza. To właśnie od tych ludzi oczekuję, aby szukali dziury w całym i dokładnie analizowali najważniejsze aspekty produkcji, bo w głównej mierze za to im się płaci (klikając w reklamy czy kupując pisemko). Dlatego właśnie wolałem obejrzeć takiego Kinomaniaka, gdzie pan Pietras potrafił wbić szpilę w Almodovara i zjechać równo hollywoodzki hit niż przeczytać dwadzieścia testów w stylu Filmweb. Boli mnie strasznie, że obecnie marginalizuję branżowe recenzje na rzecz opinii anonimowych graczy i nie traktuję zdania profesjonalistów jako rzetelnej oceny, ale raczej jako jedną z wielu niejasnych wskazówek (i to niekoniecznie tą najlepszą, tutaj też trzeba wybierać w morzu lepszych oraz gorszych krytyków). Nie tak powinno być, przydałoby się zdjąć różowe okulary i ochłonąć delikatnie przed napisaniem recenzji, a nie och... dobrze mi się grało, dam 9
Dziwi mnie również, że obecnie każdą krytyczną myśl, choćby nie wiem jak dobrze uargumentowaną, bierze się za wpisywanie się w modę na narzekanie i traktuje się jako profanacje świętości. Wydaję mi się, że o to się w tym wszystkim rozchodzi, aby wyrażać swoją dezaprobatę tam, gdzie jest ku temu dobry powód. Naciskać na twórców i otwarcie pisać o bolączkach, gdyż inaczej panowie rozleniwią się, dochodząc do oczywistych wniosków, że stworzyli ideał
Dobra, można tego nie robić, ale niech później ludzie nie czepiają się biednych developerów, że kolejne gry są płytsze i schematyczne.
Dlatego wolę graczy. Wielu przesadza i szuka dziury w całym, ale wiem na czym stoję. Znam każdy aspekt gry od podszewki i mogę samodzielnie ocenić, co mogę przełknąć, gdzie ludzie wyolbrzymiają problem, a czego nie przetrawię. Branżowe recenzje mi tego niestety nie dają, a powinny.