Już za sześć dni dowiemy się, czy świeżo opierzony i napakowany towarzysz, porucznik James Vega, okaże się istnym dynamitem rozsadzającym naszą ekipę swoją charyzmą oraz urokiem osobistym, czy będzie to niewypał pokroju Jacoba Taylora, który nawet do toalety nie chadzał bez rozkazów. Tak czy owak, BioWare usilnie stara się nadrobić stracony czas i zrekompensować w jakimś stopniu nieobecność tego bohatera w poprzednich tytułach opartych na uniwersum „Mass Effect”. Można wręcz napisać, że słodki James jest przez Kanadyjczyków ostatnio mocno rozpieszczany, gdyż facet dostał własne zwiastuny, prywatną galerię obrazków i komiksy delikatnie nakreślające jego bujny żywot. Całkiem nieźle jak na anonimowego gościa, który pojawia się dopiero w samym finale trylogii i na dodatek nie gra w nim pierwszych skrzypiec.
To jednak był tylko wierzchołek góry lodowej, ponieważ facet otrzyma coś, czego nie dochrapał się nawet boski komandor Shepard – własny film. Zgadza się, anime, o którym kilka miesięcy temu informowała nasza niezawodna koleżanka redakcyjna Eirin, opowie o losach porucznika Vegi. Oho… czyżby BioWare chciał uczynić z tej postaci nowego protagonistę, gdy stary i lekko przypuszczony bohater galaktyki definitywne pożegna się z nami w „Mass Effect 3”? Hudson raczy wiedzieć.
„Mass Effect: Paragon Lost” będzie tak naprawdę prequelem trzeciej części przygód komandora Sheparda, który opowie nam o wczesnych szczeblach kariery porucznika Jamesa Vegi. Główny bohater poprowadzi do boju elitarny oddział sił specjalnych w bitwie przeciwko enigmatycznym Zbieraczom. Jego jednostka stacjonująca na jednej z nielicznych kolonii Przymierza, gdzieś w odległym układzie gwiezdnym, zostanie postawiona przed zadaniem heroicznej obrony cywilów przed bezlitosnymi najeźdźcami, pragnącymi wykorzystać jeńców do nieznanych i najprawdopodobniej wysoce niemoralnych celów.
Szczęśliwie, do znanej i radosnej gromadki maczającej palce przy tej produkcji (BioWare, T.O Entertainment, FUNimation), dołączyło studio Production IG, które wysławiło się kultowym „Ghost in the Shell”. Natomiast na stołku reżyserskim zasiądzie Atsushi Takeuchi. Daje to pewne nadzieje, że nie wyjdzie z tego animacja pokroju „Dragon Age: Dawn of the Seeker”, prezentująca się przerażająco kiepsko już na zwiastunach i wprawiająca w konfuzje największych fanów uniwersum Thedas.
Pożyjemy, zobaczymy. Oficjalna strona filmu w tym momencie świeci pustkami, ale już niedługo ma się to zmienić. Po cichu liczę, że Kanadyjczycy porzucą pomysł tworzenia animacji CGI i zdecydują się na bardziej klasyczne podejście, bo jestem przekonany, że taki manewr dodałby więcej pieprzu i charakterystycznego orientalnego klimatu do tego tytułu. No, ale to tylko moje zdanie… Na tę chwilę trzeba uzbroić się w cierpliwość i czekać na dalsze konkrety.