Tak jest, moi drodzy. George R. R. Martin postawił swoich wiernych fanów przed niemałym wyzwaniem, w którym poddał testowi ich najszlachetniejsze cnoty – oddanie, wierność czy cierpliwość. To było pięć długich lat, w których królowały złudne nadzieje, głośne złorzeczenia na autora i ciche modlitwy w kuluarach. Marzenie było tylko jedno, ale można było o nim jedynie szeptać, gdyż stawało się tak delikatne i kruche, że wystarczyło tylko podnieść głos, a odleciałoby do odległych krain, gdzieś poza zasięgiem ludzkiego postrzegania. Rozpadałoby się na drobniutkie kawałeczki, a czytelnicy mogliby tylko bezsilnie obserwować, jak wraz z nim rozrywana jest część ich nieskazitelnej duszy. Sen był tylko jeden i zaiste porażał swoim pięknem – choć raz zatańczyć ze smokami. Dzięki Siedmiu, już za kilka miesięcy on się ziści.
Na rynku anglosaskim „Taniec ze smokami” zadebiutował lekko ponad dwa tygodnie temu, a my wciąż niecierpliwie czekamy na przekład tego dzieła. W wydawnictwie „Zysk i S-ka” siedzą jednak inteligentni ludzie, którzy szybko zapowiedzieli, że przetłumaczenie książki jest ich najwyższym priorytetem. Trudno się temu dziwić, gdyż każdy trzeźwo myślący człowiek zauważy, że „Pieśń Lodu i Ognia” sprzedaje się obecnie w naszym kraju na pniu, tworząc rwącą rzekę pieniędzy, zmierzającą wprost do skarbca firmy z Poznania. Takie okazje zwyczajnie trzeba wykorzystywać.
Dlatego też, „Taniec ze smokami” trafi na rodzime półki sklepowe już 15 listopada – szybko, zważywszy na to, że książka ma ponad tysiąc stron bitego tekstu. Miejmy nadzieje, że te wszystkie miesiące oczekiwania były tego warte, inaczej rozczarowanie będzie gigantyczne. Tak czy siak, ja już odliczam dni z niecierpliwością.