Rozdział 2
Othisowi pociemniało przed oczyma. Zatrzymał się. Biegł zbyt długo. Wsparł się o kamienną kolumnę dysząc ciężko. Othis był posłańcem królewskim, dostarczał wiadomości dla rady starszych, baronów, kupców i innych ludzi którzy mieli pękate sakiewki.
Tym razem jednak biegł z wiadomością dla samego króla Mirona władcy Kalii. Była to niezwykle pilna i straszna wiadomość, którą posłaniec miał jak najszybciej dostarczyć królowi. Była to straszliwa wieść o ataku Nordwarnów.
Zaledwie dzisiaj rano Nordwarnowie wyszli z portalu w samym centrum gmachu rady starszych w Ahsmos podczas ceremonii pasowania kadetów na wojowników i magów. Wymordowali połowę rady starszych, wszystkich kadetów i całą gwardię miejską. Teraz plądrowali miasto i brali do niewoli mieszkańców którzy nie zdążyli uciec na czas.
Othis został wysłany przez jednego z członków rady starszych aby jak najszybciej dostarczył wiadomość królowi. Przez pięć godzin galopował na koniu do Tervime stolicy Kalii gdzie znajdował się pałac króla Mirona.
Teraz właśnie dyszał ciężko po szaleńczym biegu przez miasto, wsparty o kolumnę na dziedzińcu pałacu królewskiego. Otarł pot z czoła rozglądając się, był upalny dzień. W oddali kilku strażników zamkowych doskonaliło swe umiejętności szermierki walcząc ze sobą, gdzieś w pobliżu było słychać śmiech bawiących się dzieci. Posłaniec przygładził włosy, wyprostował się, po czym ruszył dumnie w kierunku drzwi pałacu. Dwaj strażnicy stali po bokach dwuskrzydłowych wrót podpierając się leniwie swoimi halabardami. Na ich popiersiach widniał herb Kalii - potężny lew ściskający w wielkich łapach berło i koronę na czerwonym tle.
- Stać w imieniu króla! - odezwał się jeden ze strażników znudzonym, zaspanym głosem
- W imieniu Barona Vaciusa członka rady starszych przynoszę pilną wiadomość dla króla Mirona - powiedział oficjalnym tonem Othis
- Macie pieczęć potwierdzającą waszą wiarygodność? - zapytał strażnik
Othis wyjął z sakwy ciężką pieczęć Rady Starszych pokazując ją strażnikowi.
-W takim razie możecie wejść - odrzekł strażnik otwierając wrota.
Posłaniec przekroczył je i znalazł się w pięknym wytwornie urządzonym przedsionku. Podłogę wyścielał luksusowy czerwony dywan, na ścianach wisiały obrazy w pozłacanych ramach przedstawiające władców królestwa. Othis wbiegł szybko po schodach pokazał pieczęć jeszcze jednemu strażnikowi po czym wkroczył do sali audiencyjnej.
Sala była ogromna, po obu jej stronach stały posągi przedstawiające rycerzy, władców i zwykłych mieszczan wykonujących rozmaite czynności. Na górze przy sklepieniu mieniły się piękne kolorowe witraże. Zbliżył się do króla.
Władca siedział na wielkim szczerozłotym tronie na podwyższeniu, na jego skroniach osadzona była cienka złota korona. Po bokach stali strażnicy w ciężkich płytowych zbrojach i heroldzi.
- Tak posłańcze? Cóż jest tak pilnego że zakłócasz mój spokój? - zapytał król władczym, nieznoszącym sprzeciwu tonem
-Panie, przynoszę wieści od Barona Vaciusa członka rady starszych - wyrzucił jednym tchem posłaniec - Otóż dziś rano Nordwarnowie wyszli z portalu w głównej sali gmachu Rady Starszych w Ahsmos, podczas pasowania kadetów na magów i wojowników.
- Co!? A więc wieszczka mówiła prawdę! - król pobladł.
- Wymordowali połowę rady starszych, wszystkich kadetów i całą gwardię miejską - ciągnął dalej posłaniec - teraz plądrują miasto i biorą do niewoli mieszkańców którzy nie zdążyli uciec. Przyjechałem stamtąd najszybciej jak mogłem aby dostarczyć Ci tę wiadomość panie.
- Opowiedz mi wszystko spokojnie i ze szczegółami...
[Dodano po 8 minutach]
Vaelian zgasił świecę, po czym położył się na twardym niewygodnym posłaniu. Tkwił już miesiąc w kopalni demerytu. Każdy dzień wypełniony był ciężką harówką, od rana do nocy w pocie czoła odłupywał skały w poszukiwaniu rudy demerytu - magicznego krwistoczerwonego metalu z którego Nordwarnowie wykonywali bron i zbroję. Każdy dzień pełen był wyczerpującej mordęgi, uprzykrzanej dodatkowo przez kpiny i dokuczanie barbażyńców.
Młody wojownik leżał teraz w niskim ciasnym namiocie, jednym z wielu gdzie pod czujnym okiem strażników mieszkali niewolnicy. Zwykle w jednym namiecie mieszkało dwóch do trzech niewolników. Vaelian mieszkał tu razem z pewnym poczciwym i pracowitym starcem, który już od wielu lat był niewolnikiem w kopalni. Niestety jakiś tydzień temu starzec nie wytrzymał już trudów tej ciężkiej pracy i poddał się. Nordwarnowie zawlekli go gdzieś brutalnie i od tej pory Vaelian go już nie widział. Nie wiedział co się z nim stało, podejrzewał iż starzec nie żyje.
Przewrócił się nerwowo na drugi bok, usiłując odrzucić od siebie te przykre myśli, kiedy usłyszał jakiś hałas. Coś jakby szczęk broni. Wyprostował się nasłuchując. Po krótkiej pełnej napięcia chwili usłyszał krzyki i odgłosy walki. Z początku odległe potem coraz bliższe i głośniejsze.
-Coś tu jest nie tak - pomyślał młodzieniec zrywając się z posłania. Ręce miał wolne, jednak wciąż miał magiczne okowy - niewielkie zaklęte bransolety które uniemożliwiały mu używanie magii. Usłyszał niski gardłowy okrzyk, bardzo blisko. Potem kilka zwięzłych komend wypowiedzianych przez Nordwarnów i odgłosy walki.
Niespodziewanie ktoś wtargnął do jego namiotu. Była to niska, krępa, dobrze umięśniona istota, mająca obrzydliwy przypominający świński ryj z niewielkimi kłami, szorstką, chropowatą jasnobrązową skórę i małe głęboko osadzone świńskie oczka, które teraz spozierały na Vaeliana. Był to górski Ork.
Ork uniósł dzierżony w ręce miecz i z rykiem rzucił się na Vaeliana. Nagle jednak znieruchomiał drgając spazmatycznie, a z jego piersi wystawało ostrze miecza. To jeden z Nordwarnów przebił go swym ciężkim, dwuręcznym mieczem. Barbarzyńca szybko odwrócił się i pobiegł aby dołączyć do swoich towarzyszy. Zagrzmiał dźwięk rogu i odgłosy walki stały się teraz bardzo wyraźne. Najwyraźniej orkowie napadli na kopalnię. Zapewne w celach grabieży.
Młodzieniec spojrzał na leżący na ziemi miecz martwego orka. Podniósł go. Zważył w dłoni i zamachnął się testując go. Teraz miał broń, mógł stąd uciec, to była jego szansa. Ostrożnie podszedł do wyjścia z namiotu i wychylił się. Na zewnątrz leżało sporo trupów, głównie najeźdźców. Księżyc oświetlał walczących w oddali kilku Nordwarnów z duża bandą orków. Droga była wolna, Vaelian mógł się wymknąć.
Wybiegł szybko z namiotu i biegnąc w cieniu obozu skierował się do pobliskiego lasu, który otaczał kopalnię. Był już prawie u wyjścia z terenu kopalni, kiedy na jego drodze stanęło dwóch orków. Jeden z nich był wielki i silny, był prawdziwą kupą mięśni nawet jak na orka. Był sporo wyższy i większy od przeciętnego przedstawiciela swej rasy. Na głowie miał hełm z rogami zrobiony z czaszki jakiegoś zwierzęcia. W ręce dzierżył potężny dwuręczny topór, połyskujący matowo w świetle księżyca. Drugi z orków był przeciętnym niczym nie wyróżniającym się przedstawicielem orczej rasy. W skórzanej zbroi i zwykłym półotwartym hełmie stał u boku większego potwora niczym jego giermek. Wyposażony był w dwa zakrzywione sztylety.
Większy z orków powiedział coś w swym niezrozumiałym gardłowym języku do Vaeliana, po czym obaj rzucili się na niego z rykiem. Młodzieniec wykonał unik przed ciosem potężnego topora i natarł na mniejszego z napastników. Jego miecz zderzył się z ostrzami potwora sypiąc iskrami. Większy z przeciwników nie tracił czasu, wywijał swym toporem na prawo i lewo próbując trafić zwinnego niczym kot i szybkiego niczym wiatr młodzieńca. Vaelian wykonał pół piruet, odskoczył i ciął go szybko w bok. Potwór zawył wściekle, z rany strugami lała się krew, ale to za mało aby powstrzymać tego wielkiego wściekłego orka. Tymczasem drugi z potworów atakował wciąż swymi ostrzami Vaeliana który nie podejrzewał, że ork może tak dobrze walczyć dwoma broniami. Większy z wrogów uderzył z lewej swym toporem omal nie trafiając młodzieńca. Ten zaś szybko przypadł do niego i wraził mu swój miecz prosto w serce. Ork jęknął głucho po czym osunął się na ziemię. Vaelian szybko przyjął ponownie postawę bojową, gotów odpierać ataki drugiego z wrogów. Ork był teraz istnym wulkanem wściekłości, wywijał swymi sztyletami z taką mocą i prędkością iż Vaelian ledwo je widział i z trudem nadążał z parowaniem ciosów.
Gdyby tylko nie miał magicznych okowów bez trudu poradził by sobie z takimi przeciwnikami za pomocą magii. Na szczęście w walce wręcz był równie dobry jak w magii, dzięki czemu potrafił się odnaleźć nawet w takiej sytuacji. Odpierając wściekłe ataki orka, spostrzegł że ten sapie coraz bardziej i jego ciosy są zauważalnie wolniejsze. Potwór się męczył. Vaelian postanowił go zaskoczyć, z niewiarygodną prędkością wykonał piruet, skok i znalazł się za plecami napastnika dźgając go w plecy. Ork padł martwy na ziemię. Młodzieniec otarł pot z czoła i ruszył bardzo ostrożnie w kierunku lasu. Nie chciał natknąć się na kolejnych orków, ani tym bardziej na Nordwarnów.
Wreszcie dotarł do linii drzew, rzucił się pędem przez las, chcąc jak najszybciej znaleźć się jak najdalej od kopalni, orków i Nordwarnów.
Po półgodzinnym biegu, padł wyczerpany na ziemię pośród drzew. Wreszcie był wolny! Był wycieńczony i zagubiony ale wreszcie wolny. Po tak długiej niewoli u barbarzyńców wreszcie zdołał uciec.
Wędrował przez las jeszcze przez godzinę kiedy znalazł niewielką, porośniętą mchem jaskinię. Do świtu zostało jeszcze kilka godzin i młodzieniec postanowił, że zatrzyma się tu choć na kilka godzin aby wypocząć i przygotować się przed dalszą drogą. Uśmiechnął się triumfalnie. Teraz wreszcie był wolny, znajdzie drogę do Kalii i stanie do walki wraz ze swoim narodem przeciw tym barbarzyńskim Nordwarnowm, i w końcu pozbędzie się tych okropnych magicznych okowów...
Othisowi pociemniało przed oczyma. Zatrzymał się. Biegł zbyt długo. Wsparł się o kamienną kolumnę dysząc ciężko. Othis był posłańcem królewskim, dostarczał wiadomości dla rady starszych, baronów, kupców i innych ludzi którzy mieli pękate sakiewki.
Tym razem jednak biegł z wiadomością dla samego króla Mirona władcy Kalii. Była to niezwykle pilna i straszna wiadomość, którą posłaniec miał jak najszybciej dostarczyć królowi. Była to straszliwa wieść o ataku Nordwarnów.
Zaledwie dzisiaj rano Nordwarnowie wyszli z portalu w samym centrum gmachu rady starszych w Ahsmos podczas ceremonii pasowania kadetów na wojowników i magów. Wymordowali połowę rady starszych, wszystkich kadetów i całą gwardię miejską. Teraz plądrowali miasto i brali do niewoli mieszkańców którzy nie zdążyli uciec na czas.
Othis został wysłany przez jednego z członków rady starszych aby jak najszybciej dostarczył wiadomość królowi. Przez pięć godzin galopował na koniu do Tervime stolicy Kalii gdzie znajdował się pałac króla Mirona.
Teraz właśnie dyszał ciężko po szaleńczym biegu przez miasto, wsparty o kolumnę na dziedzińcu pałacu królewskiego. Otarł pot z czoła rozglądając się, był upalny dzień. W oddali kilku strażników zamkowych doskonaliło swe umiejętności szermierki walcząc ze sobą, gdzieś w pobliżu było słychać śmiech bawiących się dzieci. Posłaniec przygładził włosy, wyprostował się, po czym ruszył dumnie w kierunku drzwi pałacu. Dwaj strażnicy stali po bokach dwuskrzydłowych wrót podpierając się leniwie swoimi halabardami. Na ich popiersiach widniał herb Kalii - potężny lew ściskający w wielkich łapach berło i koronę na czerwonym tle.
- Stać w imieniu króla! - odezwał się jeden ze strażników znudzonym, zaspanym głosem
- W imieniu Barona Vaciusa członka rady starszych przynoszę pilną wiadomość dla króla Mirona - powiedział oficjalnym tonem Othis
- Macie pieczęć potwierdzającą waszą wiarygodność? - zapytał strażnik
Othis wyjął z sakwy ciężką pieczęć Rady Starszych pokazując ją strażnikowi.
-W takim razie możecie wejść - odrzekł strażnik otwierając wrota.
Posłaniec przekroczył je i znalazł się w pięknym wytwornie urządzonym przedsionku. Podłogę wyścielał luksusowy czerwony dywan, na ścianach wisiały obrazy w pozłacanych ramach przedstawiające władców królestwa. Othis wbiegł szybko po schodach pokazał pieczęć jeszcze jednemu strażnikowi po czym wkroczył do sali audiencyjnej.
Sala była ogromna, po obu jej stronach stały posągi przedstawiające rycerzy, władców i zwykłych mieszczan wykonujących rozmaite czynności. Na górze przy sklepieniu mieniły się piękne kolorowe witraże. Zbliżył się do króla.
Władca siedział na wielkim szczerozłotym tronie na podwyższeniu, na jego skroniach osadzona była cienka złota korona. Po bokach stali strażnicy w ciężkich płytowych zbrojach i heroldzi.
- Tak posłańcze? Cóż jest tak pilnego że zakłócasz mój spokój? - zapytał król władczym, nieznoszącym sprzeciwu tonem
-Panie, przynoszę wieści od Barona Vaciusa członka rady starszych - wyrzucił jednym tchem posłaniec - Otóż dziś rano Nordwarnowie wyszli z portalu w głównej sali gmachu Rady Starszych w Ahsmos, podczas pasowania kadetów na magów i wojowników.
- Co!? A więc wieszczka mówiła prawdę! - król pobladł.
- Wymordowali połowę rady starszych, wszystkich kadetów i całą gwardię miejską - ciągnął dalej posłaniec - teraz plądrują miasto i biorą do niewoli mieszkańców którzy nie zdążyli uciec. Przyjechałem stamtąd najszybciej jak mogłem aby dostarczyć Ci tę wiadomość panie.
- Opowiedz mi wszystko spokojnie i ze szczegółami...
[Dodano po 8 minutach]
Vaelian zgasił świecę, po czym położył się na twardym niewygodnym posłaniu. Tkwił już miesiąc w kopalni demerytu. Każdy dzień wypełniony był ciężką harówką, od rana do nocy w pocie czoła odłupywał skały w poszukiwaniu rudy demerytu - magicznego krwistoczerwonego metalu z którego Nordwarnowie wykonywali bron i zbroję. Każdy dzień pełen był wyczerpującej mordęgi, uprzykrzanej dodatkowo przez kpiny i dokuczanie barbażyńców.
Młody wojownik leżał teraz w niskim ciasnym namiocie, jednym z wielu gdzie pod czujnym okiem strażników mieszkali niewolnicy. Zwykle w jednym namiecie mieszkało dwóch do trzech niewolników. Vaelian mieszkał tu razem z pewnym poczciwym i pracowitym starcem, który już od wielu lat był niewolnikiem w kopalni. Niestety jakiś tydzień temu starzec nie wytrzymał już trudów tej ciężkiej pracy i poddał się. Nordwarnowie zawlekli go gdzieś brutalnie i od tej pory Vaelian go już nie widział. Nie wiedział co się z nim stało, podejrzewał iż starzec nie żyje.
Przewrócił się nerwowo na drugi bok, usiłując odrzucić od siebie te przykre myśli, kiedy usłyszał jakiś hałas. Coś jakby szczęk broni. Wyprostował się nasłuchując. Po krótkiej pełnej napięcia chwili usłyszał krzyki i odgłosy walki. Z początku odległe potem coraz bliższe i głośniejsze.
-Coś tu jest nie tak - pomyślał młodzieniec zrywając się z posłania. Ręce miał wolne, jednak wciąż miał magiczne okowy - niewielkie zaklęte bransolety które uniemożliwiały mu używanie magii. Usłyszał niski gardłowy okrzyk, bardzo blisko. Potem kilka zwięzłych komend wypowiedzianych przez Nordwarnów i odgłosy walki.
Niespodziewanie ktoś wtargnął do jego namiotu. Była to niska, krępa, dobrze umięśniona istota, mająca obrzydliwy przypominający świński ryj z niewielkimi kłami, szorstką, chropowatą jasnobrązową skórę i małe głęboko osadzone świńskie oczka, które teraz spozierały na Vaeliana. Był to górski Ork.
Ork uniósł dzierżony w ręce miecz i z rykiem rzucił się na Vaeliana. Nagle jednak znieruchomiał drgając spazmatycznie, a z jego piersi wystawało ostrze miecza. To jeden z Nordwarnów przebił go swym ciężkim, dwuręcznym mieczem. Barbarzyńca szybko odwrócił się i pobiegł aby dołączyć do swoich towarzyszy. Zagrzmiał dźwięk rogu i odgłosy walki stały się teraz bardzo wyraźne. Najwyraźniej orkowie napadli na kopalnię. Zapewne w celach grabieży.
Młodzieniec spojrzał na leżący na ziemi miecz martwego orka. Podniósł go. Zważył w dłoni i zamachnął się testując go. Teraz miał broń, mógł stąd uciec, to była jego szansa. Ostrożnie podszedł do wyjścia z namiotu i wychylił się. Na zewnątrz leżało sporo trupów, głównie najeźdźców. Księżyc oświetlał walczących w oddali kilku Nordwarnów z duża bandą orków. Droga była wolna, Vaelian mógł się wymknąć.
Wybiegł szybko z namiotu i biegnąc w cieniu obozu skierował się do pobliskiego lasu, który otaczał kopalnię. Był już prawie u wyjścia z terenu kopalni, kiedy na jego drodze stanęło dwóch orków. Jeden z nich był wielki i silny, był prawdziwą kupą mięśni nawet jak na orka. Był sporo wyższy i większy od przeciętnego przedstawiciela swej rasy. Na głowie miał hełm z rogami zrobiony z czaszki jakiegoś zwierzęcia. W ręce dzierżył potężny dwuręczny topór, połyskujący matowo w świetle księżyca. Drugi z orków był przeciętnym niczym nie wyróżniającym się przedstawicielem orczej rasy. W skórzanej zbroi i zwykłym półotwartym hełmie stał u boku większego potwora niczym jego giermek. Wyposażony był w dwa zakrzywione sztylety.
Większy z orków powiedział coś w swym niezrozumiałym gardłowym języku do Vaeliana, po czym obaj rzucili się na niego z rykiem. Młodzieniec wykonał unik przed ciosem potężnego topora i natarł na mniejszego z napastników. Jego miecz zderzył się z ostrzami potwora sypiąc iskrami. Większy z przeciwników nie tracił czasu, wywijał swym toporem na prawo i lewo próbując trafić zwinnego niczym kot i szybkiego niczym wiatr młodzieńca. Vaelian wykonał pół piruet, odskoczył i ciął go szybko w bok. Potwór zawył wściekle, z rany strugami lała się krew, ale to za mało aby powstrzymać tego wielkiego wściekłego orka. Tymczasem drugi z potworów atakował wciąż swymi ostrzami Vaeliana który nie podejrzewał, że ork może tak dobrze walczyć dwoma broniami. Większy z wrogów uderzył z lewej swym toporem omal nie trafiając młodzieńca. Ten zaś szybko przypadł do niego i wraził mu swój miecz prosto w serce. Ork jęknął głucho po czym osunął się na ziemię. Vaelian szybko przyjął ponownie postawę bojową, gotów odpierać ataki drugiego z wrogów. Ork był teraz istnym wulkanem wściekłości, wywijał swymi sztyletami z taką mocą i prędkością iż Vaelian ledwo je widział i z trudem nadążał z parowaniem ciosów.
Gdyby tylko nie miał magicznych okowów bez trudu poradził by sobie z takimi przeciwnikami za pomocą magii. Na szczęście w walce wręcz był równie dobry jak w magii, dzięki czemu potrafił się odnaleźć nawet w takiej sytuacji. Odpierając wściekłe ataki orka, spostrzegł że ten sapie coraz bardziej i jego ciosy są zauważalnie wolniejsze. Potwór się męczył. Vaelian postanowił go zaskoczyć, z niewiarygodną prędkością wykonał piruet, skok i znalazł się za plecami napastnika dźgając go w plecy. Ork padł martwy na ziemię. Młodzieniec otarł pot z czoła i ruszył bardzo ostrożnie w kierunku lasu. Nie chciał natknąć się na kolejnych orków, ani tym bardziej na Nordwarnów.
Wreszcie dotarł do linii drzew, rzucił się pędem przez las, chcąc jak najszybciej znaleźć się jak najdalej od kopalni, orków i Nordwarnów.
Po półgodzinnym biegu, padł wyczerpany na ziemię pośród drzew. Wreszcie był wolny! Był wycieńczony i zagubiony ale wreszcie wolny. Po tak długiej niewoli u barbarzyńców wreszcie zdołał uciec.
Wędrował przez las jeszcze przez godzinę kiedy znalazł niewielką, porośniętą mchem jaskinię. Do świtu zostało jeszcze kilka godzin i młodzieniec postanowił, że zatrzyma się tu choć na kilka godzin aby wypocząć i przygotować się przed dalszą drogą. Uśmiechnął się triumfalnie. Teraz wreszcie był wolny, znajdzie drogę do Kalii i stanie do walki wraz ze swoim narodem przeciw tym barbarzyńskim Nordwarnowm, i w końcu pozbędzie się tych okropnych magicznych okowów...