Wojna, wojna nigdy się nie zmienia... Niezależnie od tego, czy chodzi o wybijanie oszalałych kanibali na postapokaliptycznych pustkowiach, likwidowanie obślizgłych kosmitów na egzotycznych planetach, dorzynanie watahy w fantastycznym Śródziemiu – efekt jest ten sam. Chwila euforii szybko mija, a gdy adrenalina opadnie, nie ma już honoru i męstwa, pozostaje już tylko ogrom bólu, hektolitry posoki i smród gnijących ciał. No, ale nie oszukujmy się, taka jest bitewna rzeczywistość i za to ją kochamy.
„Wojna na Północy” nie jest inna. Kiedy ostrza rozpoczną swój śmiertelny taniec, krew leje się gęsto, a kończyny latają w powietrzu.
Plik wideo nie jest już dostępny.
Hmm... zawsze mnie fascynowało, dlaczego twórcy gier komputerowych z taką pasją i ochotą potrafią mówić o dekapitacjach czy flakach, jakby opowiadali o swoich młodzieńczych latach, co rusz rzucając zabawnymi anegdotkami. Czyż to nie intrygujące?