Brokan Aleo - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!

Podgląd ostatnich postów

Seqe,
Rozdział 2 - Dzieciństwo


[indent]-Jeszcze nigdy nie widziałem takiej bestii, jak babcię kocham. Jak udało ci się zabić tego wilka? - Mistrz wyraźnie podekscytowany leżącym na ladzie trofeum czternastoletniego czeladnika, energicznie machał rękoma i mruczał pod nosem.
-Polowałem na ścierwojady, wilka zwabił zapach krwi i jeszcze ciepłego mięsa, nie zwracał na mnie uwagi, podszedłem na odległość piętnastu jardów i strzeliłem mu prosto w pysk. -Chłopiec poklepał głowę wilka. Sierść była posklejana zaschniętą krwią.
-Nie licha historia, za skórę dam ci dziesięć monet, za pazury i kły też dziesięć, razem dwadzieścia monet.
-Tylko dwadzieścia?! -Oburzył się chłopiec. -Przecież sam pan dobrze wie, że jest wart więcej!
-Chłopcze, jest wojna, ja też nie mam pieniędzy, bierzesz dwadzieścia monet, albo idź sprzedać go gdzieś indziej. -Chłopiec pokiwał głową, wyciągnął dłoń i odebrał swoją największą do tej pory wypłatę.[/indent]
[indent]Piękny słoneczny dzień, po mieście biegają ludzie, załatwiają swoje sprawy, chłopiec wychodząc ze sklepu myśliwego myślał jednak tylko o tym jak zarobi na spłatę długu swojej rodziny. Ma czas do końca tygodnia, potem zarządca Faring wyrzuci ich na bruk, a on sam nic nie robiąc ma wszystko, życie nie jest sprawiedliwe, Brokan wie o tym doskonale. Chłopiec szedł z torbą na plecach przyglądając się ludziom, jeszcze pół roku temu było ich tu dwukrotnie mniej. To wszystko przez wojnę, Faring jako przejście graniczne z Nordmarem było zupełnie bezpieczne, orkowie bali się ludów północy, więc nie niepokoili mieszkańców. Tu też zmierzali więc uchodźcy, byli tu bezpieczni. Chłopiec udał się do karczmy, chciał sprzedać tam mięso z upolowanego wilka. Podszedł do lady położył na niej torbę następnie ją otworzył. Karczmarz pogratulował talentu łowieckiego po czym zapłacił trzydzieści złotych monet.
-Brakuje mi jeszcze dwieście pięćdziesiąt, a zostało mi tylko trzy dni. - Chłopiec wyszedł z wioski i udał się w stronę małej chatki.[/indent]
[indent]Gdy dotarł na miejsce, podszedł do beczki z wodą i opłukał twarz, wszedł do domu.
-Witajcie. -Powiedział promiennym głosem. Do sieni zbiegli się domownicy, mały sześcioletni chłopczyk, nieco starsza dziewczynka i kobieta.
-Witaj synku, jak było na polowaniu? -Pogładziła chłopca po wciąż mokrej twarzy.
-Nic specjalnego, polowanie, jak każde inne, upolowałem małego wilka. -Chłopiec skłamał, żeby matka nie martwiła się.
-Pewnie był ogromny. -Zaśmiała się. -Chodź, ugotowałam kaszy, na pewno chętnie zjesz.
-O tak! Jestem głodny jak wilk. -Uśmiechnął się szeroko. Kasza, bardzo tani, bardzo pożywny i wcale nie taki zły posiłek jak na czas wojny, Brokan wiedział, że będzie na obiad, zawsze była. Po obiedzie udał się do szopki rąbać drzewo, trzeba było się przygotować do zimy, która na Myrthanie najwcześniej zaczynała się zawsze w Faring. Może ze względu na sąsiedztwo z Nordmarem. [/indent]
[indent]Parę godzin później słońce zaczęło zachodzić, przyglądał się mu przez chwilę. Potem udał się jeszcze do lasu żeby pozakładać wnyki. Zawsze zakładał parę przy rzece, przecież zwierzęta też piją wodę.
-No dobra, skończone, można wracać do domu. -Uśmiechnięty odwrócił się i ruszył w powrotną drogę, daleko nie uszedł, usłyszał trzask łamanych gałęzi, szybko schował się między korzeniami ogromnego drzewa. Słyszał, że czasami łażą tu trolle. To głupie stworzenia, które tylko łażą bez celu. Jednak to co usłyszał zupełnie odmieniło jego sytuację.
-Mówię ci Urksie, tu gdzieś jest jakaś mora. -Czemu orkowie mówią w naszym języku i do tego jeszcze wplątywać słowa ze swojego języka, "mora" to pogardliwe określenie dla rasy ludzkiej, porównywalne do niewolnika.
-Zdaje ci się, chodźmy szybko zobaczyć umocnienia tego miasta i róbmy co do nas należy. -Orkowie oddalili się, chłopiec odczekał jeszcze chwilę, po czym pobiegł natychmiast do domu. Był przerażony, powiedział o wszystkim matce, chciała żeby ostrzegł żołnierzy w mieście. Szalony bieg, jakby goniło go całe stado wargów. Gdy znalazł się już w mieście pobiegł na górny plac, potem przez most nad urwiskiem do domu zarządcy. Wbiegł do dużej sali, w której mnóstwo ludzi bawiło się świetnie przy muzyce i wspaniałych potrawach.
-Panie Duke! -Krzyknął chłopiec, zarządca odwrócił się.
-Nie przedłużę czasu spłaty, straż wyprowadzić go!
-Ale!... -Strażnik wypchnął chłopca na zewnątrz i stanął w drzwiach. Chłopiec spojrzał w dal, ujrzał słup ognia pod lasem.
-Orkowie już zaatakowali! -Ruszył biegiem do domu.[/indent]
[indent]Tak to jego dom stał w płomieniach, a jego rodzina wypatroszona wisiała na drzewach. Zacisnął zęby i zaczął ściągać ich skatowane ciała. W oddali słychać było krzyki mordowanych ludzi, orkowie najwyraźniej dotarli już do miasta. Płacz, dźwięk krzyżowanych ostrzy, ale on słyszał tylko tętniącą w jego głowie krew, było zimno, ale czuł tylko gniew. Wykopał groby swojej rodzinie i ułożył ich wewnątrz. To wtedy zwiadowca orkowy strzelił mu prosto w brzuch z ciężkiej orkowej kuszy. Chłopiec wylądował w grobie ze swoją matką dusząc się własną krwią.[/indent]
Matthias Circello,
Nie znam uniwersum Gothica zbytnio, ale chętnie poczytam dalej.
Seqe,
Rozdział 1 - Pojmanie


[indent]Wędrowiec siedział na ławeczce za karczmą, przyglądając się płatkowi róży na swojej dłoni ubranej w skórzaną rękawicę. Ubrany był w długi płaszcz z kapturem, który wiecznie skrywał jego tożsamość. Może go znasz, może mijasz go codziennie rano idąc pracować w kuźni, na połów, polowanie. Może go znasz... ale nie podejdziesz, boisz się. Możesz czuć teraz jedynie strach, bo widząc wędrowca czujesz tylko i wyłącznie go. Mijały godziny, a wędrowiec bezustannie przyglądał się płatkowi róży. W pewnym momencie wiatr zdmuchnął go. Wolny płatek unosił się na wietrze, rzucany we wszystkie strony lekkimi podmuchami wiatru. Świst przeszył ten sielski widok, jeszcze przed chwilą wirujący płatek róży był teraz przygwożdżony do belki sztyletem, dość długim, na pewno nie tutejszym. Nasze wyspiarskie sztylety są o przynajmniej połowę krótsze, ale po co nam dłuższe, tu zawsze spokój.[/indent]
[indent]Rozległ się głuchy plask, to wędrowiec zdjął rękawice i upuścił je na ziemię. Wzrok wszystkich zwrócił się nagle w jego stronę, stał teraz około dziesięciu jardów od kolumny z przygwożdżonym płatkiem. Podnosił ręce do góry, niby błaha czynność, ale cała publika zatrzymała oddech, uniósł je na wysokość szyi, odwiązał sznureczki płaszcza, po czym zrzucił go z siebie, ujawniając swoją prawdziwą osobę. Był to niewątpliwie wojownik, blizny i budowa ciała wskazywały, że brał udział w niejednej walce, kilkudniowy zarost dodawał mu męskiego wyglądu, a ciemne włosy opadając na twarz zakrywały i tak przymrużone oczy, prawdopodobnie zielone. Rozległ się dźwięk wyciąganych mieczy, grupa dziewięciu strażników miejskich biegła na plac, jednak gdy dotarli na miejsce nagle zwątpiła w siebie. Mężczyzna był uzbrojony kilka noży przy nogach, dwa ostrza umocowane przy nadgarstkach, biegnące aż do łokcia, oraz dwa miecze skrzyżowane na plecach rękojeściami do dołu.[/indent]
[indent]Wszyscy stali w bezruchu, mężczyzna również, stał ze stoickim spokojem bez żadnego wyrazu na twarzy już od dłuższego czasu, pomimo tego i tak nikt nie chciał podejść bliżej. Na plac dotarli paladyni, też lekko spadły ich morale gdy zobaczyli źródło zamieszania, ale koniec końców mają płytowe pancerze, nic im się nie stanie. Dwóch z nich ruszyło pełną szarżą na mężczyznę. Ten z kolei nie zmieniając wyrazu twarzy wykonał parę piruetów i uniknął wszystkich ciosów. Do walki dołączyło kolejnych dwóch ciężkozbrojnych wojowników, wtedy dopiero wyciągnął miecze. Wykonywał niesamowicie szybkie ruchy oboma mieczami, unikał zręcznie ciosów swoich przeciwników. Bez wątpienia mógłby wygrać tą walkę, jednak on się tylko bronił. Wyskoczył z pola walki, teraz stojąc pod ścianą karczmy.
-Poddaję się. -oznajmił, wyraz twarzy nadal nie uległ zmianie. Upuścił miecze, odpiął pas z nożami i odczepił noże umocowane przy nadgarstkach. Był zupełnie nieuzbrojony, nadal jednak budził respekt i strach wśród ludzi. Czwórka paladynów skuła go w kajdany. Jeden ze strażników miejskich pozbierał jego uzbrojenie, po czym zaniósł je do skrzyni w lochu więziennym.[/indent]
[indent]Mężczyzna był prowadzony przez miasto z pod koszar do ratusza miejskiego gdzie urzędował Lord Hagen, prowadzony był przez 4 paladynów i ośmiu strażników miejskich. Budził zainteresowanie wszystkich mieszkańców Khorinis. -Tato, tato, to ten pan z obrazków - powiedział mały chłopiec zwracając się do swojego ojca. Obrazki, też mi coś, to listy gończe, ale mały gówniarz mógł tego nie wiedzieć. Po chwili byli u swojego celu, ratusz miejski, wewnątrz stały pancerze stojaki z bronią i cała reszta tej ciężko opancerzonej zgrai świętoszków.
-Możecie odejść, poradzę sobie, niech zostanie tylko skryba, muszę go przesłuchać, nie będziesz sprawiał kłopotów, prawda? - Spytał Lord Hagen poklepując rękojeść swojego olbrzymiego miecza. "Święty Kat" taka była jego nazwa, sam jej widok budził strach, a aura, którą roztaczała wokół siebie, odbierała pewność siebie przeciwnikowi. Mężczyzna pokiwał głową, na znak, że będzie grzeczny. Żołnierze zaczęli opuszczać pomieszczenie, ostatni zamknął drzwi. Skryba zasiadł do pulpitu rozwinął zwój, namoczył pióro i zaczął notować.
-A więc Brokan Aleo dał się złapać, a może wolisz któryś ze swoich przydomków? Cień? Zimny wojownik? Mistrz Ostrzy?
-Wolałbym gdybyś zwracał się do mnie po imieniu, dawno nikt do mnie tak nie mówił.
-Dobrze... Zatem Brokan, powiedz mi, dlaczego zabijałeś ludzi?
-To długa historia...- Brokan rozsiadł się wygodnie w fotelu.[/indent]
Wczytywanie...