Nie ma się co podniecać akurat tymi filmikami, w gra dostarcza innych, fajniejszych emocji, a to tylko jeden z elementów.
Nie ma się co podniecać akurat tymi filmikami, w gra dostarcza innych, fajniejszych emocji, a to tylko jeden z elementów.
Nie od dziś wiadomo, że marketing oraz erotyka to „dwaj nierozłączni przyjaciele z boiska”, których umiejętna współpraca w pobudzaniu ukrytych marzeń konsumenta i możliwości zaspokojenia najskrytszych żądz, niczym dotyk mitycznego Króla Midasa, potrafi napełnić skarbce producenta, doprowadzając do ekstazy księgowych. Nie ma co się burzyć i skrywać rumieńców, to szczera i stara jak świat prawda – seks się zawsze sprzedaje.
Gry przestały być już dawno tylko trywialną rozrywką i są coraz bliższe otaczającej nas, czającej się tuż za naszymi oknami, realnej oraz szarej rzeczywistości. Kwestią czasu było więc przełamanie pewnego tabu w branży komputerowej i umieszczenie tego intymnego aspektu życia jako jednego z elementów zabawy. Skoro współczesne tytuły starają się jak najrealniej pokazywać prawdziwe związki międzyludzkie, a jednym z ich aspektów jest właśnie seks, to dlaczego potentaci branży mieliby nie umieszczać tego dojrzałego doświadczenia w swoich dziełach? Skoro gra jest skierowana do dorosłych odbiorców, to tak samo jakby zabronić „pokazywania ciała”, hektolitrów posoki i przeklinania w rozlicznych filmach akcji.
Właśnie z takiego założenia wychodzi studio BioWare i tworząc każdą następną grę komputerową, nie stroni od umieszczenia w niej kolejnych, coraz odważniejszych i dłuższych, scen erotycznych. Nie inaczej jest z ich najnowszym dzieckiem „Mass Effect 2”. Powiem tylko jedno, jest ostro.
No dobra, odrobinę podkolorowałem, żeby ktoś choć raz przeczytał moją informację do końca i kliknął na te całe „czytaj dalej”. Wcale nie jest tak ostro, a nawet jest grzecznie, bo wszystko zostało pokazane zgodnie ze wszystkimi zasadami dobrego smaku. Musicie mi wybaczyć ten cwany „chłyt martetindody”, ok?
W porządeczku, po tej malutkiej dygresji, wróćmy do meritum. O czym to ja... ano tak, miał być seks w „Mass Effect 2”. W sieci właśnie zadebiutowały dwa nowe filmiki, których tematem przewodnim są właśnie sceny intymne. Jeden z dość wyzywającą, ale na swój sposób pociągającą Mirandą – drugi z dominującą, ale jak się okazuję bardzo uczuciową Subject Zero. Lojalnie jednak ostrzegam, jeżeli nie chcecie sobie psuć zabawy odkryciem już teraz pewnych subtelnych smaczków, to nawet nie oglądajcie. Zatem...
Plik wideo nie jest już dostępny.
Jeżeli mam być szczery to wszystko zostało bardzo ładnie przemyślane i zmontowane. Jest pewna sugestywna nutka erotyzmu, brak epatowania nagością, a całość daje duże pole do wyobraźni. Ba, rzekłbym, że drugi film jest przepełniony porządną dawką romantyzmu, a całość jest na swój sposób dosyć wzruszająca. Takie coś to ja rozumiem, przecież to gra komputerowa i chodziło o ukazaniu uczuć – a nie pierwsze lepsze porno internetowe. Tak na marginesie, golizny to jest chyba nawet mniej niż w pierwszej części.
Choć znając życie i tak będzie ogólnoświatowy skandal oraz zgorszenie, a Kanadyjczycy będą wyzywani od szatanów, którzy próbują sprowadzić młodzież na złą drogę. No cóż, samo życie.