A wiec stało się, GameExe.pl zawitało na tegorocznym Polconie. Opowieść zacznę od początku.
Początki bywają trudne...
Po paru godzinach spędzonych w pociągu Gdynia - Poznań, przesiadłem się na kolejne dwie godziny w Tanich Liniach Kolejowych jadących do Zielonej Góry. Szukając swojego miejsca mijałem ludzi z karciankami, podręcznikami, figurkami oraz prowadzących dziwne rozmowy dla niewtajemniczonych. Nie obyło się bez głupiego pytania z mojej strony w postaci "Wy też jedziecie na Polcon?", na które otrzymałem odpowiedź "Tak! Jak połowa pociągu!". Byłem więc wśród swoich
. Kolejna godzina w pociągu i godzina w autobusie komunikacji zastępczej minęła na rozmowach i integracji. W końcu wylądowałem na dworcu w Zielonej Górze, skąd odebrali mnie Vanita i Favar. Tak się zaczęła nasza wspólna Polconowa przygoda.
...aż do czasu.
Po uregulowaniu przeze mnie formalności i zakwaterowaniu poszliśmy coś zjeść. Favar i Vanita tylko patrzyli, jak walczę (i przegrywam) z małą pizzą oraz opowiadali, jak razem walczyli (i przegrali) z dużą przed moim przyjazdem. Muszę pochwalić pizzerię Da Grasso. U nich duże pizze były naprawdę Duże przez wielkie "D". Wystarczyły do zapełnienia trzech głodnych żołądków na cały dzień. Reszta czwartku minęła na wspólnych rozmowach i integracji oraz obgadywaniu innych użytkowników. Trzeba wspomnieć, że (po moich namowach) Vanita wygrała tego dnia pierwszy konkurs (będzie ich więcej), poświęcony książkom Jacka Komudy. Gdzie leży haczyk? Vanita nie przeczytała żadnej jego książki... Za wygrane Polcoiny kupiła pierwsze nagrody w sklepiku. Pomysł na walutę konwentową i sklepik z nagrodami uważam na bardzo dobry i wart kontynuowania na następnych konwentach.
Drugi dzień zaczęliśmy od wzięcia udziału w walce na nieszkodliwą broń lampową. Do turnieju zgłosiło się bardzo wiele osób, młodych i starych. Co ciekawe, wielu z młodszych walczących starało się naśladować Geralta z gry „Wiedźmin” osiągając w tym lepsze lub gorsze rezultaty. Favar zaś samodzielnie toczył ciężkie boje z innymi uczestnikami i dopiero niezwykle silny i wysoki przeciwnik zdołał go dosłownie powalić na trawę, mocno już wtedy zrytą. Osobiście nie brałem w tym udziału (ktoś musiał robić zdjęcia), a Vanita przyszła zbyt późno, by się zapisać. Podczas turnieju poznaliśmy niejakiego Seomana, który od tej pory był naszym towarzyszem. Reszta piątku minęła na konkursach i prelekcjach oraz dalszej wieczorno-nocnej integracji przy piwie, papierosie i karkówce z grilla. Vanicie, Seomanowi oraz mnie udało się wygrać konkurs Tolkienowski. W konkursie cRPGowym nie udało nam się niczego zdobyć.
Główną atrakcją dnia trzeciego konwentu było wieczorne przyznanie nagrody imieniem Janusza Zajdla, na którą wszyscy czekali z niecierpliwością. Powieść „Lód” Jacka Dukaja oraz opowiadanie „Miasto Grobów. Uwertura” Wita Sztosaka zgarnęły główną nagrodę. Niestety pan Dukaj nie był obecny. Po gali odbył się pokaz sztucznych ogni oraz bardzo długa impreza.
Przed galą nasza czwórka sporo zdziałała. Vanita i Favar oraz dwoje innych osób wzięli udział w konkursie filmowym, organizowanym przez Jakuba Ćwieka i odnieśli w nim pewne sukcesy. W tym samym czasie Seoman i ja bohatersko broniliśmy Monte Casino przed naporem polaków. Udało nam się utrzymać nasze pozycje podczas dwugodzinnej gry, zmiatając dwie fale polaków. Początkowo bez strat (dzięki Vanicie i jej boskim rzutom), później szło troszkę gorzej. Byliśmy także na prelekcji poświęconej dziwnym broniom z II wojny światowej oraz z późniejszych okresów. Trzeba przyznać, że amerykańskie działo strzelające małymi ładunkami jądrowymi oraz japońskie pięcioosobowe torpedy kamikadze zrobiły na nas wrażenie. Wieczór oraz noc upłynęły tak, jak poprzednie. Jedyną nowością była gra w kościanego pokera rodem z „Wiedźmina”. Zadziwiające, ile emocji może wzbudzić dziesięć małych kostek. Udało nam się także zdobyć autografy z dedykacjami od Jakuba Ćwieka, który także bawił się wieczorem w konwentowym namiocie.
O niedzieli nie ma zbyt wiele do napisania. Spakowaliśmy się, spotkaliśmy się po raz ostatni, przepuściliśmy ostatnie Polcoiny w sklepiku, pogadaliśmy i rozeszliśmy się w swoje strony. Oczywiście do następnego konwentu…
Żeby oczka widziały…
Małe podsumowanie tego, co robiliśmy. Zdjęcia dajemy gratis:
- jedliśmy (a dupa rosła…)
- piliśmy zimne piwo (Favar nie!)
- paliliśmy (Favar nie.)
- Żeby nie było, że Favar nic nie robił. Otóż Favar bohatersko walczył na broń lampową, aż wszystkie dziewice mdlały (Vanita i ja ani nie walczyliśmy, ani nie mdleliśmy)
- Vanita została aresztowana przez siły Imperium
- zabijaliśmy Strażnika na trzy sposoby
- spotkaliśmy Jeża Jerzego!
- Cthuliliśmy! Poznajcie małego Cthulu. Jeszcze nie ma macek, zamiast nich ma sutki i ma naprawdę dużo oczu. Generalnie na punkcie małego Cthulu mieliśmy niezłe schizy. Your own... personal... Ktulu... Dość!
- oraz wiele innych, niesfotografowanych wydarzeń typu wspólny mój i Vanity taniec na stole, nocne rozmowy w sali wspólnej…
…oraz żeby oczka przeczytały.
Polcon 2008 uważam za imprezę udaną. W naszym małym gronie bawiliśmy się znakomicie i na pewno pojedziemy do Łodzi w przyszłym roku.
Koniec i bomba! A kto nie był, ten trąba!