W pewnym sensie było pisane pod wpływem emocji, lecz nie do końca. Mam inny system, że tak powiem. Szperam po sieci, i jeżeli natrafię na jakiś obrazek, który mnie zaintryguje - piszę do niego. Zajmuje mi to od godziny do dwudziestu minut. Wtedy właśnie powstają to co tu widzicie, pozornie nie powiązane.
Melancholii ani gotyckiego romantyzmu tu nie planowałam wpleść, czasem nie wychodzi.
[Dodano po 4 miesiącach]
* * *
Po przekroczeniu Bramy Koszmarów i przejściu kilku kroków poczuła, że nie może się ruszyć z miejsca. Apatycznie rozejrzała się wokół siebie, wpierw na boki, w górę, a potem dopiero spojrzała na swoje stopy. Pamiętna tego, że przed Bramą nieomal stała się częścią muru natychmiast chciała się ruszyć z miejsca, lecz daremny był jej wysiłek. Niewiadomo skąd, niewiadomo jak, jej stopy zostały unieruchomione przez dwie, stalowe dłonie wystające z suchej ziemi.
Dziewczyna opuściła głowę wpatrując się tępo w swoje „więzienie”.Najróżniejsze myśli przelatywały jej przez głowę – począwszy od rozżalenia, że znów została zastopowana na swojej drodze, aż do rozbawienia. Dziwne uczucie,stać uwięzionym, mając za sobą Bramę Koszmarów, a przed sobą… przyszłość? Zgięła się wpół, trzymając za brzuch i zanosząc się śmiechem.
- Co cię tak bawi? – znikąd dało się słyszeć cichy głos. Miał on w sobie coś takiego, że zmuszał do słuchania, że nie dało się go zignorować.
Dziewczyna nawet nie zastanawiała się nad tym, kto do niej mówi, gdzie on jest, czy może ma jeszcze szansę zawrócić i wrócić do życia. Chciała być panią swego życia, a ono jej dobitnie pokazywało, że nie ma na to szans.
- Ta złośliwość losu, ta jego podłość. – ponownie zaczęła się śmiać. Po jej odpowiedzi nastała dłuższa cisza, jakby nieznany rozmówca był zaskoczony. Dziewczyna tymczasem zerknęła na swoje stopy, nadal się uśmiechając. Były wolne. Niepewnie poruszyła jedną, potem drugą. Zaczęła iść przed siebie, zbytnio się nie przejmując, nie spojrzała za siebie, nie pomyślała o tym, co zostawia, co jej będzie odebrane, gdy zajdzie za daleko.
Głos milczał, wiedział, co się niedługo stanie, wiedział, kto nadchodzi. Nie był jednak pewien jak bardzo istotą chaotyczną będzie nowa Pani Koszmarów.
Była jednocześnie pewna swego, pewna, ale bała się nieznanego.Nikt nie wie, co przyniesie los, a ona rzucała się w jego ramiona, bez możliwości zatrzymania. Można powiedzieć, że miała szczęście, los ją wybrał do swych pokrętnych celów, a ona ochoczo się temu poddała.
Choć gdyby pewne sprawy ułożyły się inaczej, gdyby pewne zdarzenia nie miały tak opłakanych skutków. Kto wie…?
* * *
Kurcze, ależ dawno pisane
Wydaje mi się, że pisałaś to pod wpływem jakichś emocji i wydarzeń stąd postronnemu czytelnikowi ciężko zrozumieć sens opowiadania. Mam wrażenie, że wszystko co się tu rozgrywa jest odbiciem właśnie tego i czytając możemy jedynie odgadywać sens opowiadania, który i tak pozostaje ukryty.
To daje się odczuć zwłaszcza w pierwszym opowiadaniu.
Jeśli nie mam racji to chyba nie dobrze. Bo czytelnik powinien mieć niejakie pojecie o tym co się dzieje. Podchodzi to pod poezję, gdzie jeśli nie znamy klucza, którym jest obecna dla autora sytuacja polityczna, ekonomiczna, miłosna czy cokolwiek innego, nie jesteśmy wstanie odczytać sensu utworu, a tego nie lubię.
Nie przepadam też, za melancholią przedstawianą w ten sposób w opowiadaniach, a tu się ją wyczuwa, choć może to wynik mojego zmęczenia. I chyba ma trochę tego gotyckiego romantyzmu, którego też nie lubię.
To jednak tylko moje odczucia.
Czyta się przyjemnie, samo przyjmowanie zdań nie męczy, a to ważne. Szkoda, że o fabule ciężko powiedzieć coś więcej z wyżej wymienionego powodu.
Cóż, jakoś mało komentujecie
* * *
Pani Koszmarów nie zawsze była tym, czym jest teraz, jakby nierealnie to brzmiało, było prawdą. Kiedyś była taka jak oni, miała marzenia, plany na przyszłość. Ale miała też zbyt mało doświadczenia, zbyt mało przeżyła, by wiedzieć, że w jednej chwili to wszystko może zostać jej odebrane.
Mawiają, że zmiany nie nadeszły gwałtownie, wręcz przeciwnie. Były jak słaby wietrzyk przed burzą, która niszczy wszystko, co napotka na swojej drodze. Nie zostaje potem nic, oprócz poczucia straty, smutku za tym, co odeszło i goryczy.
Mimo wszystko później nadchodzi stopniowa poprawa, nie widać jej od razu, ale jest. Jednak nie w tym przypadku, w tym było już tylko gorzej. Staczanie się na dno godnej pogardy, wymuszone uśmiechy, płytkie spojrzenie, wystudiowane grzechy.
Świat się zmienił. Nie całkiem, ale w jej oczach, które widziały tylko pustkę i ruinę, bez nadziei na przyszłość.
Zabawne, pewnie ta historia brzmi jak jedna z wielu, opowiadanych przez wariatów w ośrodkach zamkniętych. Jednak oni mają pewne uczucia, nawet ich nadmiar, z którym nie mogą sobie poradzić. Dlatego tam są.
Świat leczył rany po kataklizmie, ale nie ona. Ona je pielęgnowała w sobie, porządkowała i szukała. Szukała miejsca dla siebie, gdzie będzie mogła uwolnić, wprowadzić w życie chore wynaturzenia swego umysłu.
Znalazła, nawet nie spodziewała się, że tak szybko. Choć czy właściwie można mówić o tym, że ona znalazła? A może to, znalazło ją, może zawsze czekało na kogoś takiego jak ona?
Weszła pomiędzy ściany, zbudowane z betonowych płyt, zadarła głowę w górę, by spojrzeć w niebo. To, które jeszcze kilka kroków wcześniej było tak błękitne, że aż mdliło, a teraz? Teraz, tuż nad nią kłębiły się czarne chmury, jakby nie wiedząc, co z sobą zrobić, jakby na kogoś czekając. Ten mały skrawek przestrzeni, między betonowymi ścianami zdawał się być innym miejscem, wrotami do innego świata.
Szła, a wydawało się jej, że idzie nieskończenie długo, choć jak patrzyła z początku droga nie była długa. Teraz, gdy obejrzała się za siebie zobaczyła, że przeszła tylko kawałek, a koniec, tam gdzie znajdował się jej upragniony cel był daleko.
Zatrzymała się, usiadła i skuliła. Chwilę tak siedziała patrząc tępo w przeciwległą ścianę nim ukryła twarz w dłoniach. Zastygła w tej pozie, nie liczyła czasu, jak długo tak trwała. Może minęła godzina, może dwie, a może nawet kilka dni, nim poczuła, że nie może się ruszyć, że betonowa ściana ją wchłania, pożera.
Zrozumiała, że nie może zostać w tym miejscu, jeżeli nie chce się stać częścią Bramy Koszmaru, jeżeli chce się stać jej panią, musi ruszyć przed siebie.
* * *
Dziś krócej, cobyście się nie zmęczyli przy czytaniu
Ja zajarzyłem po pierwszym. Wcześniej już widziałem, więc moje zdanie znasz - podoba się.
Mało kto łapie po pierwszy przeczytaniu, albo tylko po jednym fragmencie
Poprawione to nieszczęsne wyśrodkowanie.
Naciągana czwóra to i tak sporo
Dobra, nie jarzę o co w tym biega, ale niezłe.
Tylko to wyśrodkowanie trochę męczy i utrudnia znalezienie następnej linijki. Ale poza tym w porządku, oczywiście, na ile moja ocena może być wiarygodna (naciągana czwóra z polaka na świadectwie maturalnym).
No tak, wygrzebałam kilka historyjek z szuflady, a właściwie znalazłam kilka ukrytych folderów z tymi oto "perełkami" Niżej jedna z nich. Liczę na Waszą konstruktywną krytykę
* * *
- Nie, to nie. - dziewczę odrzuciło kolejne jabłko, a mały diablik uchylił się żeby nie zarobić nim między oczy.
W komnacie, w której stało krzesło stylizowane na niewielki tron leżało całe mnóstwo takich czerwonych jabłuszek. Jedne nadgryzione, drugie nadgnite, a jeszcze inne swym wyglądem zachęcały do spróbowania. Jednak jakby się bliżej przyjrzeć, można było dostrzec niewielką dziurkę. W środku były toczone przez robactwo.
Kolejne jabłko poturlało się po posadzce, tym razem niedojrzałe, miejscami jeszcze zielone. Dziewczyna splotła dłonie i zmarszczyła czoło.
- Nic innego już nie ma? Nic nie zostało? - zapytała zastygłego obok, w służalczym pokłonie diablika. Ten podniósł swe czerwone ślepia i spojrzał na niewinną z pozoru twarzyczkę swej pani. Zadrżał.
- Jest jeszcze jedno o wielka... - wystękał w końcu odpowiedź i czym prędzej oddalił się w ukłonach, aby jej przynieść.
Dziewczę postukało niecierpliwie w oparcie swego tronu. Chwilę później zjawił się mały potworek, niosący na tacy dojrzały owoc. Oczy Pani zalśniły jakimś nieznanym blaskiem, sięgnęła po niego i dłuższą chwile patrzyła w milczeniu, jakby podziwiając to, co zaraz zniszczy. Ugryzła. Ugryzła i pierwszy raz, od wielu lat nie wypluła owego kęsa, tylko przeżuła i połknęła. Diablik zastygł w zdumieniu, nie wiedząc, co zrobić, uczynił to, co umiał najlepiej - pokłonił się i tak czekał.
Dziewczyna podniosła wzrok na tacę, którą trzymał sługa. Było na niej coś jeszcze, mała karteczka, a na niej dwa słowa: Pan Anezji...
Zielone oczy rozszerzyły się w niemym zdumieniu, a jabłko wypadło z ręki.
- Kto to przyniósł? - pytanie zostało zadane cichym głosem, który poniósł się po kamiennej komnacie. Nikt nie miał odwagi odpowiedzieć, albo też nie wiedział. Jeden po drugim diabliki zaczęły się wycofywać z pomieszczenia, które zaraz mogło stać się miejscem ich kaźni.
Dziewczyna powoli podniosła się z tronu, schyliła się i podniosła owoc, który podniosła na wysokość oczu i przyjrzała się mu. Pod nosem wymruczała kilka słów, a ostatni z potworków, który właśnie miał uciec zatrzymał się w bezruchu.
- Kto to przyniósł? - ponowiła pytanie, nawet nie spojrzała na żałosne stworzenie. Wszystko, co z dawna uśpione odżyło w niej ze zdwojoną mocą. Nie słysząc odpowiedzi po prostu zabiła potworka. Została z niego kupka prochu na posadzce.
Kobieta miała beznamiętny wyraz twarzy, gdy swe kroki skierowała ku przeciwległemu do tronu końcu komnaty. Znajdowała się tam kamienna misa, sięgająca do pasa dziewczyny i po brzegi wypełniona krystalicznie czystą wodą. Kłębiły się w niej obrazy, przeróżne obrazy śpiących ludzi. Niecierpliwie zmąciła powierzchnię dłonią, chcąc ujrzeć coś innego, a raczej kogoś.
Długo się kotłowało w misie nim w końcu ukazało zamglony obraz zniszczonego miasta, a wśród ruin przechadzała się samotna postać. Dziewczyna pokręciła głową ze smutkiem, który jeszcze nie został jej odebrany jak inne uczucia.
- Dlaczego znów niszczysz? - pytanie zadane w przestrzeń, zwielokrotnione przez echo. Odrzuciła od siebie jabłko, jakby było zatrute. Odwróciła się plecami i wolnym krokiem poczęła iść w kierunku swego tronu.
Obraz w misie powoli zaczął mętnieć, aż w końcu powierzchnia wody była znów przejrzysta.
- Pozbawiłeś mnie serca mój drogi. Zabrałeś jej ze sobą i pokazujesz mu tylko zniszczenie. - westchnęła ciężko i usiadła na swym miejscu, które jednocześnie było symbolem jej władzy jak i upadku.
Do komnaty znów poczęły napływać diabliki, jeden za drugim, nie mając odwagi podnieść na Panią wzroku. Były tym, co stworzyła, tym, w czym zamknęła swoje uczucia, które jedno po drugim zabijała, a które nieustannie się odradzały.
* * *
Jeśli się spodoba wkleję następne, poniekąd odcinki