Kolejne opowiadanie - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!

Podgląd ostatnich postów

Ornikiel,
Dziękuję.
Cieszę, że przypadło go gustu, zwłaszcza że zakończenie nie zawiodło.
co do tajemniczego wzoru to wahałem się trochę. Strasznie nie lubię podobnych akcji, jaką tu zastosowałem. Pamiętam sam jak po obejrzeniu filmu Ronin byłem wściekły, że do cholery nie dowiedziałem się, co jest w tej pieprzonej walizce.
Jednak zaryzykowałem.
Strateks,
Myślałem nad jakimś dłuższym komentarzem, ale doszedłem do wniosku, że napiszę tylko: podobało mi się, historia jest naprawdę fajna i wciągająca. Czytając cały czas miałem nadzieję się dowiedzieć, co za tajemnica była tak straszna, że trzeba było się jej pozbyć z umysłu. Zakończenie przewrotne i godne wszelkich pochwał, podobnie jak w tamtym opowiadaniu. Narzekać można jedynie, że całość jest trochę nieestetyczna, a te formatowania, mimo, że się nie kopiują, to mogłeś się jednak ciut wysilić i zrobić.. : D Ale mniejsza z tym, dobrze jest.
Jak na mój gust, o wiele lepsze takie opowiadania, niż ciągnące się w nieskończoność, wtórne fantasy. W oceny się nie bawię, dość rzec, że opowiadanie bardzo udane i wywarło na mnie wrażenie. Lepsze od tego drugiego. Gdybyś miał jeszcze jakieś, albo planował stworzyć, wrzucaj bez wahania. : )
Ornikiel,
Byłem pewny, że ta wersja jest już wolna od literówek.

Bardzo się cieszę z kolejnej pozytywnej oceny. O jeden ptk niżej niż Sapkowski to nie byle co
Tabula Rasa powstała przed poprzednim opowiadaniem, które wrzuciłem. Sam pomysł rozwijał się jakiś tydzień, a co do pisania jednym tchem to jedynie końcówka była pisana na prędce.

Jeśli chodzi o Warhola to i owszem, bohater w tym miejscu przekazuje moje poglądy. O ile Andyemu trudno odmówić przeprowadzenia artystycznej rewolucji, która czasami bywa znacznie bardziej potrzebna niż najcnotliwsze dzieła ikonotwórców, o tyle ciężko go nazwać artystą. Powielona zupa, wieża z kubeczkami moczu, czy odwrócony pisuar i inne Dzieła raczej do mnie nie przemawiają.

Raz jeszcze dzięki za uznanie i szczere powodzenia w karierze krytyka
Vanita Scalfari,
To, co złe napiszę na początku: mnóstwo literówek, szkoda, że tak krótkie, wystarczyłoby dorzucić kilka mniej lub bardziej przerażających opisów otoczenia, szczegółowe i realne reakcje na tortury i szczegóły wyrazów twarzy oprawców, choć i tak wciąż jestem 'pod wpływem' zepsutych zębów.

A teraz to, co dobre. Tfu. To, co genialne: fabuła, ale to wiesz, bo wrzuciłeś to opowiadanie z przeświadczeniem, że napisałeś je pod wpływem jakichś poważnych zakłóceń fal radiowych w powietrzu, bo na takie pomysły wpada się nagle. Nawet jeśli to w Tobie dojrzewało, to zdaje mi się, że bardzo chciałeś napisać całość jednym tchem... Wyprowadź mnie z błędu w razie, gdybym śmiała się mylić. Nie wiem, czy o Andym Warholu myślisz to samo, co bohater opowiadania, ale jedno jest pewne - grono czytelników już po tych kilku akapitach zdobyłeś. Każdy, kto nienawidzi Warhola i innych 'geniuszy' malujących czy tam rzeźbiących cholernie interesujące przedmioty codziennego użycia czy też przyćmiewający prawdziwe nigdy nieodkryte talenty przelewaniem objawów swej daleko posuniętej schizofrenii na papier, płótno czy tam co pod rękę podejdzie, jest twój. Bo na tym sztuka polega, żeby ten, kto czyta, przywiązał się do bohatera w możliwie jak najkrótszym czasie. Bo co to za sztuka odebrać pamięć komuś, kto dla czytelnika jest obojętny... Szkoda, że nie pociągnąłeś jakkolwiek wątku Nataszy i Mateusza, bo do nich też się przywiązałam, ale to pewnie tylko przez moją rypaną wrażliwość - tym, co nie płaczą kiedy Prosiaczek mówi 'Tygrysku, my możemy być twoją rodziną' mogło nie być ani odrobinę szkoda dwójki młodych ludzi, o których napisałeś tylko, że mieli perspektywy i się kochali. Ale mi było.
I chcę więcej takich opowiadań. I w ogóle prześlij to gdzieś, gdzie zostanie autentycznie docenione. Gdy już poprawisz literówki i dopiszesz wyrazy, które zjadłeś z przejęcia własnym genialnym pomysłem. 4 w skali od 1 do 6. Pozwolę sobie tylko zauważyć, że 'Ostatnie życzenie' Sapkowskiego ma 5, więc jak już zostanę cenionym krytykiem literackim, to będziesz miał prawo sikać z dumy.

Mrrruuuk!
Ornikiel,
Tym razem trochę dłuższe, ale mam nadzieję, że będzie się miło czytało i da się przebrnąć bez przeszkód do końca. Oczywiście mam również nadzieję, że się spodoba.
Opowiadanie trochę cyberpunkowe bo takie też miało być w zamyśle. Niestety formatowaie wordowskie się nie kopiuje. Może to jednak wam nie przeszkodzi w przeczytaniu.

Tabula Rasa



Obudziło mnie nieznośne bibczenie budzika. Zapadłem w nieprzyjemny stan, w którym sen już odszedł, a przebudzenie jeszcze nie nadeszło. Przekręciłem się rozdrażniony na drugi bok i warknąłem.
-Wyłącz!
Budzik umilkł posłusznie, oznajmiając mi mechanicznym tonem, że ponowne budzenie odbędzie się za dziesięć minut. Skrzywiłem się i skomentowałem to burknięciem.
Dziesięć minut zleciało jak z bicza strzelił. Miałem nawet wrażenie, że budzik oszukał mnie i postanowił zrobić na złość budząc wcześniej.
-Wyłącz!- Nie podziałało- Wyłącz do cholery!- Dalej nic. Był tak zaprogramowany, że za drugim razem trzeba go było wyłączyć ręcznie. Dłonią zacząłem wyszukiwać na oślep diabelskiej maszyny. Nie udało się. Wiedziałem, że stoi dalej niż mogę sięgnąć, ale musiałem spróbować. Przesunąłem się na koniec łóżka i podparłem na ręce, zamkniętymi oczami wymacałem przeklęty budzik. Trzasnąłem otwartą dłonią w wyłącznik i drań ucichł. Poczułem jak moja głowa ciężko pulsuje. Skronie skurczały się zapadając głęboko do środka, a potem rozsuwały na boki, wysuwając się tym samym poza objętość głowy. Miałem nawet wrażenie, że słyszę przy tym trzask charakterystyczny dla opakowań ze zdrową żywnością. Otwierasz sok, a dźwięk odskakującego korka oznajmia ci, że nikt przed tobą nie otwierał tego produktu. Potem dajesz go do picia dzieciakom, a one z radością wyginają blaszkę na zakrętce z powrotem w dół i zaczynają nim strzelać wypychając blaszkę to w jedną stronę to w drugą. Doprowadzają cię tym do szału, więc wyganiasz je z domu, a one wsiadają do metra i zaczynają doprowadzać do szału kogoś innego.
Stwierdziłem, że muszę otworzyć oczy i napić się czegoś. Nie, nie zdrowego soku, może być jak najbardziej niezdrowa Cola. Najlepiej nie za zimna, chłodna która bąbelkami obmyje mi gardło, lekko je przy tym podrażniając. Ale to będzie warte tego poświęcenia. Potem zrobię sobie herbatę.
Pokój był bardzo duży i chyba poza kuchnią był jedyny. Po prawej stronie były wejściowe drzwi, naprzeciwko, pod ścianą stała stylowa kanapa z kontrastującymi z nią poduszkami w kratkę. Nad nią wisiał portret Marilyn Monroe, autorstwa Andy’ego Warhol’a. Jak ja nienawidzę tego artysty. Wielki mi malarz. Powielił kilka razy zupę w puszcze, namalował dolara i wszyscy zachwycają się jaki to z niego geniusz. Wpadł też na pomysł kręcenia filmów, które przedstawiały codziennie życie. Sześć godzin filmu śpiącego faceta. Nawet szkoda to komentować. Chociaż muszę mu zwrócić trochę honoru za film Blow Job. Dalej, obok kanapy niewielka lampka, po lewej okno, duże. Teraz było zasłonięte, ciemnymi zasłonami.
Ja leżałem na szerokim łóżku, bardzo wygodnym, przykryty atłasową kołdrą. Kiedyś wydawało mi się, że taka kołdra jest strasznie niewygodna do spania, że przeszkadza szeleszcząc, że jest zimna, nieprzyjemna w dotyku. Jednak tak nie jest. Śpi się pod nią dobrze i dość miło, a szelest jest cichy i nie przeszkadza w zaśnięciu.
Obok łóżka stał piekielny budzik i otwarty laptop.
Dopiero teraz do mnie dotarło.
Gdzie ja do cholery jestem! I zamarłem. Bo uświadomiłem sobie, że pytanie nie powinno brzmieć Gdzie ja do cholery jestem, ale kim ja do cholery jestem!
Nic nie pamiętam, kim jestem, jak się tu znalazłem.
Zerwałem kołdrę i próbowałem wstać, ale wszystko wokoło zawirowało i zwaliłem się ciężko na poduszkę.
Do cholery co się ze mną stało. Może popiłem wczoraj, ale od kaca nie zapomina się swojej tożsamości. Może to jakiś narkotyk, poderwałem w barze młodą laskę, ona dosypała mi czegoś do drinka, poszliśmy tu, a potem zabrała całą forsę i uciekła. Albo uderzyłem się gdzieś wczoraj w głowę i mam amnezje, ale zaraz, pamiętam Worhola i to że go nie lubię, pamiętam że budzik ustawiony jest tak, by za drugim razem wyłączyć go ręcznie.
A może tak się dzieje z amnezją. Przecież ludzie, którzy zapadli na amnezję pamiętają jak chodzić, jeść. Znają wartość pieniądza, wiedzą jak złapać taksówkę, jak posługiwać się sztućcami. Nie wiem, nigdy nie miałem amnezji, widziałem tylko komedie, albo kryminały gdzie główny bohater próbował odzyskać pamięć. Ale skąd ja do cholery wiem, że oglądałem te filmy.
Laptop, może tu się czegoś dowiem. Moje nazwisko, czym się zajmuję, gdzie mieszkam. W końcu muszę mieć tam jakieś dokumenty, pliki podpisane moim imieniem i nazwiskiem, a jeśli będę miał szczęście to nawet i jakieś zdjęcia. A może okaże się, że jestem pedofilem i na komputerze mam stosy dziecięcej pornografii, a wczoraj zabawiałem się z jakąś dziewczynką, która skorzystała z okazji i dała mi w łeb czymś ciężki, a potem uciekła i zaraz zapuka do moich drzwi policja. Odpędziłem tą myśl szybko. I co mała trzasnęła mnie w łeb wazonem, rozebrała i położyła do łóżka. Grzecznie posprzątała i wyszła zamykając za sobą drzwi. Włączyłem laptop.
Na pulpicie znajdował się tylko plik wideo o nazwie Odtwórz mnie, od razu uderzyłem w palcem w ekran monitora. Plik uruchomił się natychmiast zajmując cały ekran i zapadła ciemność. Po chwili zagrała wesoła muzyczka i pojawił o się napis.

INSTYTUT CZYSZCZENIA PAMIĘCI TABULA RASA

Serce mi stanęło.
Napis szybko zniknął i pojawiła się sympatyczna twarz jakiegoś mężczyzny ubranego w biały fartuch. Była pociągła i szczupła, z lekko zapadniętymi policzkami, nos długi, skierowany w dół, a pod nim posiwiałe, krzaczaste wąsy.
Na oko miał z pięćdziesiąt lat. Od razu pomyślałem, że spełnia moje wyobrażenie o inżynierach projektujących maszyny i pojazdy.
Uśmiechnął się przyjemnie, niczym nauczyciel przechadzający się po pracowni i patrzący z pobłażliwością na swoich uczniów i podstawowe błędy jakie popełniają, pozwalając im samym znaleźć rozwiązanie.

Dzień dobry profesorze Żyrucha. Zapewne jest Pan zdezorientowany i wystraszony obecną sytuacją. Proszę się o nic nie martwić, zaraz wszystko Panu wyjaśnię. Nazywam się Doktor Barlingham i jestem kierownikiem Instytutu Czyszczenia Pamięci Tabula Rasa.
Skorzystał Pan z naszej oferty czyszczenia pamięci. Pańskie zlecenie dotyczyło pamięci długotrwałej i był to zabieg pierwszego stopnia. Oznacza to w konsekwencji, że nie pamięta Pan kim jest. Proszę się nie obawiać, zabieg pierwszego stopnia, nie jest zabiegiem trwałym i na stałe. Powoli zacznie Pan sobie przypominać kim jest i czym się zajmuje, zacznie Pan poznawać przyjaciół, rodzinę, wszystko wrócić do normy. Najczęściej będzie to się działo pod wpływem impulsów, spotkań ze znajomymi twarzami, miejscami, dlatego zaleca się by udał Pan się jak najszybciej do domu i jak najwięcej czasu spędzał w znajomych miejscach, oglądał albumy rodzinne, rozmawiał z przyjaciółmi. Niestety, nie zdecydował się pan umieścić na swoim dysku żadnych zdjęć czy danych.
Mimo nawracającej pamięci, duża cześć wspomnień może być utracona, ale przecież to właśnie było Pańskim celem, więc proszę sobie zaufać i się tym nie martwić.
Gdyby się pan rozmyślił, ma pan tydzień na odzyskanie swoich wspomnień. Służy do tego, ta o to rzecz. Nazywamy ją przypominaczem.

Tu doktor wyciągnął z kieszeni walcowaty przedmiot, krótszy od długopisu i znacznie od niego grubszy. Przypominał trochę latarkę. Na jego końcu znajdowało się zwierciadło.

To Oczko. Przypominacz należy wycelować w oko i trzymając w odległości dwudziestu centymetrów nacisnąć ten przycisk. Jednak po upływie tygodnia przypominacz nie będzie w stanie odtworzyć w pańskim mózgu wspomnień.
Proszę się jednak zastanowić. To Pana pierwsza wizyta u nas. Nawet sobie Pan nie zdaje sprawy ile osób korzysta z naszych usług, by potem użyć przypominacza i wrócić do nas z powrotem, na kolejny zabieg.
Proszę sobie zaufać i zastanowić się, przecież musiał Pan mieć powód by skorzystać z naszej oferty.
Zgodnie z ustawą 5 prawa pamięci przypominacz umieściliśmy we wskazanym przez Pana miejscu i zgodnie z Pana wskazówkami. Adres znajdzie Pan w czerwonym dzienniku, który leży obok, na szafce.

Rzeczywiście. Pod budzikiem leżał czerwony dziennik, w skórzanej oprawie z napisem i logo instytutu Tabula Rasa. Wysunąłem go spod budzika, tak by nie było wątpliwości, że jeszcze nie przebaczyłem piekielnej maszynie.

Z resztą nie musi Pan słuchać głosu rozsądku. Niech Pan posłucha samego siebie. Zostawiam Pana sam na sam z samym sobą.

Doktor uśmiechnął się miło, a na ekranie monitora pojawiłem się ja. To dziwne uczucie oglądać samego siebie, nie pamiętając że było się nagrywanym.

Nie bardzo wiem, co powiedzieć samemu sobie. Zacznę od najważniejszego, co musisz wiedzieć. Nazywasz się Stanisław Żyrucha. Jesteś profesorem fizyki teoretycznej na Uniwersytecie Warszawskim. Dokumenty i dokładne wyjaśnienia znajdziesz w dzienniku. Teraz nie ma na to czasu.
Posłuchaj mnie, cokolwiek by się działo, nie używaj przypominacza. Wyjedź gdzieś jak najdalej, zrób sobie tydzień wakacji, a najlepiej pojedź pod wskazany adres i zniszcz go jak najszybciej.
Mamy mało czasu, przeczytaj dziennik. Powodzenia.

Dziennik miał zapisane trzy strony. Miedzy pierwszą, a okładką znajdowała się mała koperta. W środku był niewielki kluczyk i kartka z adresem.

Dworzec główny PKP w Lublinie pl. Dworcowy Skrzynka nr. 32

Na pierwszej stronie były podstawowe informacje. Imię, nazwisko, rok urodzenia, gdzie pracuję, czym się zajmuję, że znajduję się w hotelu, że wynająłem pokój na fałszywe nazwisko. Dowiedziałem się, że zostałem profesorem w 2087 roku, pisząc pracę na temat M-teorii i teorii strun. Jednak dokładnego tematu nie było, pewnie przypomnę sobie później sam. Dalej, że zajmowałem się nie tylko fizyką teoretyczną, ale i praktyczną, prowadziłem badania kontynuujące moją pracę. W tym miejscu znajdował się wpis, drukowanymi, dużymi literami i podkreślony na czerwono.

NIE RÓB TEGO WIĘCEJ!

Przeczytałem też, że zwolniłem się z instytutu, przechodząc na emeryturę.
Rozległo się pukanie do drzwi.
Kto to może być. Nie bardzo wiedziałem co zrobić, czy otworzyć, czy udawać, że pokój jest pusty.
-Panie profesorze.- Dobiegło zza drzwi.- Proszę otworzyć, to ja Natasza.
Wiedziała, że jestem profesorem, skoro zarejestrowałem się pod fałszywym nazwiskiem to znaczy, że mnie zna.
-Chwileczkę Nataszo, zaraz otwieram.- Próbowałem to powiedzieć w taki sposób by wydało się, że ją znam, poznaję.
Wstałem. Znów wszystko zawirowało, ale teraz utrzymałem się na nogach, nie bez pomocy stolika. Potarłem dłonią skronie, nadal pulsowały ale nie tak już uporczywie. Bolała mnie wciąż głowa, ale przezwyciężając ból złapałem za kartkę z adresem i ruszyłem do kuchni. Znalazłem zapałki i podpaliłem ją wrzucając do zlewu. Naciągnąłem spodnie i niezdarnie upchałem w nich koszulę, narzucając marynarkę. Krawat sobie darowałem. Spojrzałem w lustro, no mam gust. Zamknąłem lapotopa i schowałem klucz do kieszeni. Wyczułem komórkę, ale nie miałem czasu jej sprawdzać.
Otworzyłem drzwi. Naprzeciwko stała niewysoka dziewczyna, może miła ze 26 lat. Raczej nie ładna, choć nie brzydka. Po prostu nie w moim typie, swoją drogą ciekawe jaki mam typ. Nataszy nie poznałem, ale nie dałem po sobie tego zauważyć.
-Dzień dobry profesorze- Uśmiechnęła się, ale raczej sztucznie- Musimy się spieszyć, samochód już czeka.
-Samochód?
-Tak, kazał Pan po siebie przyjechać. Wiem, że Pan mnie nie pamięta.- A wiec jednak dało się poznać- Nazywam się Natasza Inowa, jestem Pańską asystentką. Prosił Pan by przyjechać po Pana- Spojrzała na zegarek- Równo o dziesiątej. Przepraszam za spóźnienie. Prosił Pan by się spieszyć.-Dała nacisk na to słowo.
-Nataszo- Zacząłem łagodnie- dlaczego kazałem się tak spieszyć? Dlaczego w ogóle kazałem sobie wyczyścić Pamięć- Warknąłem, jak by to była jej wina, ale Natasza zachowała spokój.
-Panie Żyrucha. Nic nie wiem. Wiadomo mi tylko to, że wczoraj wieczorem zadzwonił Pan do mnie i kazał po siebie przyjechać do Lublina. Niczego Pan nie wyjaśnił, tylko tyle, że czyści Pan sobie pamięć. Nie zdążyłam o nic zapytać bo się Pan rozłączył i nie odbierał telefonu.
-Dobrze- Skinąłem głową. Uznałem, że nie ma potrzeby zostawać tu dłużej. Znajdę się w domu, pamięć zacznie wracać. Wtedy pokombinuję co dalej.- Wezmę tylko swoje rzeczy.
-Oczywiście.
Złapałem za dziennik i włożyłem go pod pachę, a lapotopa schowałem do teczki i wyszedłem z pokoju.
Na dole wyrejestrowałem się z hotelu i wyszliśmy na ulicę. Przed wejściem stał czarny mercedes, a przy nim dość sporej postury mężczyzna, obstrzyżony prawie na łyso. Ubrany w białe spodnie moro i zielony flek, na piersi wisiały wojskowe nieśmiertelniki, był starszy od Nataszy. Uśmiechnął się na mój widok.
-To Mateusz, mój chłopak. Przywiózł mnie tutaj.
-Trochę nas Pan zaskoczył tym telefonem w nocy.- Mężczyzna otworzył nam tylne drzwi.
-Przepraszam, wiem że to zabrzmi dziwnie, ale czy ja Pana znam?
Mateusz uśmiechnął się jeszcze szerzej i serdeczniej.
-Widzieliśmy się może raz, czy dwa jak przyjeżdżałem do Pana po Natkę.
Skinąłem głową i wsiadłem do samochodu. Ruszyliśmy.
Po drodze postanowiłem skończyć czytać dziennik. Najpierw jednak poprosiłem o długopis i na pierwszej stronie napisałem swoje imię i nazwisko. Charakter się zgadzał.
Zagłębiając się dalej w lekturze dziennika dowiedziałem się, że mam dwa domy. Jeden w Warszawie, jeden Nowym Yorku i domek letniskowy w Bagdadzie. Nie zabrakło informacji o przyjaciołach, z kim się powinienem skontaktować po powrocie. Informacje, że nie mam żadnych długów, kredytów, nie pożyczałem też nikomu pieniędzy. Dowiedziałem się też w jakim wieku straciłem dziewictwo i z kim.
Jednak nie było żadnych informacji o Nataszy i jej chłopaku. Dotarłem do końca ostatniej trzeciej strony. Tam znów, na końcu, wielkimi literami napisałem.

NIKT NIE WIE ŻE TU JESTEŚ!

Przełknąłem ślinę. Spojrzałem w lewo na dziewczynę, a potem na jej barczystego chłopaka. Patrzyła za okno, a Mateusz był skupiony na drodze.
Gdy zatrzymaliśmy się na światłach wyciągnąłem komórkę. Żadnych wychodzących połączeń.
-Wszystko w porządku profesorze?
Z całych sił trzasnąłem ją pięścią w skroń. Było to trochę niezdarne, ale samochód nie pozwalał na bardziej finezyjne manewry. Z resztą sądząc po tym, że jestem fizykiem, nie był bym do nich zdolny. Dziewczyna głucho łupnęła głową w szybę, a ja rzuciłem się do drzwi. Poczułem na sobie wielką dłoń mężczyzny i rozległ się odgłos dartego materiału. Gdy otworzyłem drzwi, szamocząc się jak ryba wyciągnięta z wody, zerwałem z siebie marynarkę i pobiegłem jak najszybciej przed siebie.
Po drodze usłyszałem dźwięk uderzającego o chodnik telefonu i wydającą polecenie pościgu Nataszę, jeśli to jej prawdziwe imię.
Biegłem co sił i wyglądało, na to że jak na profesora fizyki mam całkiem niezłą kondycję. Może zafundowałem sobie jakieś implanty, wszczepy, lub stymulatory. A może to najnormalniejsza w świecie adrenalina dodała sił budząc pierwotne instynkty, nakazujące przetrać za wszelką cenę.
Przebiegłem chyba ze trzydzieści metrów, potem skręciłem w wąską uliczkę w lewo. Tam przebiegłem kolejne dwadzieścia metrów i zacząłem czuć ogień w płucach. Dobiegłem do ogrodzenia i wybijając się od śmietnika wspiąłem się na jego krawędź. Cały czas słyszałem za sobą ciężkie buty Mateusza. Wylądowałem twardo na ziemi i ruszyłem dalej. Po kilku metrach znalazłem się na deptaku Krakowskiego Przedmieścia i od razu wpadłem do pierwszego sklepu, przykucnąłem między wieszakami z ubraniami. Sprzedawczynie popatrzyły na mnie dziwnie jak na wariata. Muszę szybko się stąd wydostać, jeszcze przyjdzie im do głowy, żeby krzyczeć i wtedy wszystko spalone.
Odczekałem chwilę, dostatecznie długą by Mateusz mnie minął, i dostatecznie krótką, żeby sprzedawczynie nie zaczęły krzyczeć. Chyba je zaskoczyłem, bo nic się nie odzywały, tylko patrzyły na mnie, to no siebie.
Wyjrzałem ze sklepu. Dużo ludzi i ani śladu tego neandertalczyka. Ruszyłem z powrotem w tą uliczkę, z której wybiegłem. Trochę mi zajęło wdrapanie się po ogrodzeniu, byłem strasznie zmęczony i dyszałem ledwo łapiąc oddech. Byłem pod wrażeniem mojego wyczynu. Teraz ledwo wszedłem przez to ogrodzenie, a jeszcze chwilę wcześniej hop i byłem za. To zadziwiające jak adrenalina może podrasować człowieka.
Ostrożnie wyszedłem z zaułka szukając samochodu Nataszy. Czysto, droga wolna. Ruszyłem swobodnie przez miasto, udając że wiem dokąd idę, starając się nie zwracać na siebie uwagi.
Obmacałem kieszenie. Cholera, pieniądze i dokumenty musiałem zostawić w marynarce, telefonu też nie miałem. Muszę przecież dokądś pójść, starać się coś sobie przypomnieć. Zaraz, wiedziałem że znajdowałem się na Krakowskim, więc muszę znać Lublin, może już tu kiedyś byłem. Ale co to mi daje, zupełnie nic. Nie przypominam sobie bym tu kogoś znał, a nawet jeśli to co mu powiem, że ściga mnie jakaś dziewczyna podająca się za moją asystentkę i jej bezkarkowy chłopak. Jeśli rzeczywiście są parą. I nawet nie wiem czy mógłbym zaufać tej osobie, w ogóle nie wiem komu mogę ufać. Dopóki sobie nic nie przypomnę jestem jak dziecko. Co mam zrobić.
Wtedy zobaczyłem go znowu, biegł na mnie zna przeciwka. Pochylony do przodu z ramionami szeroko poruszającymi się na boki, wyglądał jak szarżujący byk. I był wściekły.
-Cholera.- Zakląłem zwracając na siebie uwagę kilku osób w pobliżu. Rzuciłem się do ucieczki. Przed siebie, wymijając ludzi a ci posłusznie schodzili mi z drogi, bardziej dlatego, że widzą kto mnie ściga niż z respektu do mnie, czy z uprzejmości i sympatii by ułatwić mi ucieczkę.
Wiedziałem, że nie mam szans. Mimo iż biegłem dość szybko, to siły opuściły mnie już dawno i teraz tylko niezdarnie przebierałem nogami słysząc za sobą zbliżające się buciory mężczyzny. Zdawało mi się, że czuję jego oddech na karku. Uratować mnie mogło tylko jedno. Nie miałem wyjścia, musiałem zaryzykować.
Zatrzymując obróciłem się w biodrach i moja pięść pomknęła na spotkanie z twarzą Mateusza. I wtedy zadziałała trzecia zasada dynamiki Newtona.
Siły wzajemnego oddziaływania dwóch ciał mają takie same wartości, taki sam kierunek, przeciwne zwroty i różne punkty przyłożenia. Mówiąc podręcznikowo, jeżeli ciało A działa na ciało B z siłą F, to ciało B działa na ciało A siłą o takiej samej wartości i kierunku, lecz o przeciwnym zwrocie.
W konsekwencji Mateusz runął jak długi na chodnik, a ja poczułem ostry ból w nadgarstku. Spojrzałam z niedowierzaniem na moje dzieło i z radością stwierdziłem, że mój przeciwnik się nie podnosi. Kilka osób spojrzało na mnie z podziwem i ze zdumieniem na twarzy. Nie czekałem, wolno pobiegłem dalej. Skręciłem znów w stronę deptaka. Musiałem uciec jak najdalej, jeśli się zaraz podniesie to wyciągnie od kogoś gdzie pobiegłem i wtedy mnie dogoni i coś mi się wydaje, że kolejny raz tak łatwo nie pójdzie. Nie wiem jak długo jeszcze biegłem i w jakim kierunku. Skręcałem i kluczyłem tyle razy, że sam się już zgubiłem, ale chyba byłem bezpieczny.
Postanowiłem odpocząć. Dostrzegłem jakąś ławkę i usiadłem na sporym placu, otoczony forsycjami. Oparłem się i poczułem jak zimna, mokra koszula przykleja mi się do pleców. Byłem cały zlany potem, śmierdzący i zmęczony. Pięknie, z profesora fizyki stałem się menelem. Ze wzrokiem spuszczonym w chodnik myślałem co zrobić.
Muszę dostać się na plac Dworcowy. Szlag, palnąłem się dłonią w czoło. Kluczyk, został w marynarce. Nawet gdybym chciał to niczego sobie teraz nie przypomnę.
Dobrze, najważniejsze to nie panikować. Muszę się uspokoić i obmyślić jakiś plan. Przede wszystkim muszę się dostać na dworzec główny. Tam może uda mi się wyżebrać na bilet do Warszawy, a tam już będzie z górki. Dostanę się do domu i postaram wszystko przypomnieć. Skontaktuję się z kimś z listy i dowiem o co chodzi.
-Profesor Żyrucha- Bardziej stwierdzenie niż pytanie.- Pan pozwoli ze mną.
Skrzywiłem się na niesprawiedliwość życia i pecha jaki mnie dziś dopadł.
Stał przede mną niewysoki mężczyzna, azjata, chyba Chińczyk. W drogim czarnym garniturze, z marynarką przewieszoną przez przedramię. Za jego buty można by pewnie wyżywić na tydzień nie dużą rodzinę. Mówił nienagannym polskim.
-A co jeśli nie?- Rzuciłem mu w twarz, a odwagi dodawał mi mój niedawny wyczyn.
Chińczyk odsłonił dłoń zakrytą marynarką i ukazał mi się pistolet z tłumikiem.
-I co? Zastrzelisz mnie przy tych wszystkich ludziach?- Odruchowo rozejrzałem się po placu by dostrzec czy rzeczywiście jest tak wielu świadków by moje zagranie mogło mnie uratować. Przyznam szczerze, że nie miałem optymistycznych myśli, ludzi było nie wiele, a pewnie i tak gdyby nawet wpakował we mnie cała serię z karabinu wszyscy by uciekli. Miałem jednak nadzieję, że nie przejrzał mojego posunięcia.
Chińczyk pozostał jednak niewzruszony, opanowany i zimny, aż mnie ciarki przeszły.
-Nie. Przestrzelę Panu kolano i zaciągnę do samochodu.
W jego głosie było tyle spokoju i obojętności, że poczułem jak w brzuchu robi mi się gorąco ze strachu. Wiedziałem, że to zrobi, bez wahania. Jemu to obojętne w jaki sposób zaprowadzi mnie do tego samochodu. Ważne, że zaprowadzi.
-Dobrze- Wstałem i razem, ramię w ramię ruszyliśmy w kierunku z którego przyszedłem. Był ode mnie o głowę niższy, aż mnie drażniło, że taki konus mnie prowadzi jak psa na smyczy.
Limuzyna stała zaparkowana przy chodniku, jakieś dwadzieścia metrów od miejsca w którym siedziałem. Od razu domyśliłem się, że chodzi właśnie o ten samochód, nawet gdyby stało przy nim czterdzieści innych bym się domyślił, ale tam stał tylko ten. Nie licząc kilku przeciętnych wozów. Gdy zbliżyliśmy się Chińczyk otworzył mi drzwi.
-Zapraszam.
Nie kiwną pistoletem, jak to bywa na filmach sensacyjnych nakazując mi wejść, nie wepchnął mnie do środka ściskając za kark. Był przerażająco uprzejmy i spokojny. I to właśnie było straszne.
W środku siedziało jeszcze trzech Chińczyków. Jeden na końcu siedzenia przy wejściu, pod oknem. Dwóch naprzeciwko. Tak jak każdy normalny człowiek zająłem miejsce przy tym siedzącym przy oknie, chociaż naprzeciwko było jeszcze wolne dla jednej osoby. Azjata, z którym przyszedłem również wsiadł zajmując miejsce obok mnie.
Ten obok którego siadłem uśmiechnął się obnażając popsute zęby, kontrastowało to z jego drogim garniturem. Stać go na garnitur warty połowę mieszkania, a nie stać na dentystę, a może najzwyczajniej w świecie nie ma czasu o nie zadbać lub, go to nie interesuje. Skrzywiłem się z obrzydzenia. Mężczyzna naprzeciwko mnie był bardziej zadbany i od razu było widać, że to on tu rządzi. W ręku trzymał kieliszek z czerwonym winem, gdy wszedłem odstawił go na bok. Ten drugi, obok niego nawet na mnie nie zerknął, gapił się tylko przez przyciemniane szyby na przechodzących ludzi. Ciekawe czy rzeczywiście go nie interesuję, czy to ma być jakieś psychologiczne zagranie z ich strony rodem z przesłuchań SS, czy inkwizycji.
-Nazywam się Takahashi Kurosawa. Reprezentuję Pana Yamaguchi i firmę Zaibatsu Hanafuda.- Odezwał się ten, którego słusznie wziąłem za najważniejszego. On także mówił nienagannie po polsku, nie dało się nawet wychwycić nutki wschodniego akcentu.
A jednak, Japończycy. Ciężko ich rozróżnić od siebie, a co dopiero poznać, który to Chińczyk, Japończyk, czy Koreańczyk. Poza tym jeśli ktoś celuje w ciebie pistoletem to ostatnia rzecz jaka cię interesuje to jego pochodzenie.
-Jestem zaszczycony, ale co Pan Yamaguchi może ode mnie chcieć?
-Myślę, że się Pan domyśla Panie Żyrucha.
-Nie! Nie domyślam się!- Krzyknąłem tak głośno, że mężczyzna, który patrzył w okno teraz spojrzał prosto na mnie. Był zdecydowanie najmłodszy z nich wszystkich. Przeszło mi przez myśl, że zaraz ten który mnie tu przyprowadził strzeli mi w kolano by nauczyć grzeczności dla swojego szefa. Tylko, że ja już zacząłem, a byłem strasznie wściekły i zmęczony tym całym dniem. Wszyscy coś chcieli ode mnie i najwidoczniej było to coś cennego. Nie zmieniłem tonu, wściekłość, a chyba bardziej rozpacz wzięła górę.
- Wczoraj wieczorem wyczyściłem sobie pamięć!- Było mi już wszystko jedno, nie było sensu kłamać czy udawać, byłem strasznie zmęczony.- Nic nie pamiętam, a adres przypominacza zgubiłem uciekając przed bandą innych, którzy postanowili uatrakcyjnić mi dzień!- Blefowałem, mam nadzieję, że się uda. Musiałem sobie zostawić jakiegoś asa w rękawie. Zresztą bałem się, że brak kluczyka nie przeszkodzi im w otwarciu skrzynki, a skoro wiedziałem coś tak ważnego i cennego, że chce tego sama Yakuza i postanowiłem to zniszczyć wraz ze swoimi wspomnieniami, znaczy że nie powinni tego dostać.- Więc może Pan przekazać Panu Yamaguchi, żeby pocałować mnie w dupę.- Byłem wściekły, ale po tych słowach gniew natychmiast zastąpiło przerażenie. Czekałem na ich reakcję. I co teraz, dadzą mi w pysk, zastrzelą, a zwłoki wyrzucą z pędzącego samochodu?
-Napije się Pan czegoś?
Zamarłem, nie wiedziałem co powiedzieć. Takahashi chyba odczytał z mojej twarzy zaskoczenie bo uśmiechnął się i sięgnął do barku.-Polecam szampana. Jest wyborny.
Nie czekając na moją odpowiedź nalał mi kieliszek i podał. Chciało mi się straszliwie pić, przebiegłem dziś pewnie więcej niż za całego mojego życia i do tego stoczyłem walkę z wielkim neandertalczykiem. No dobrze, może nie walkę, ale dałem mu w gębę i padł ogłuszony, a to już coś. Zwłaszcza, że jestem profesorem fizyki, wątpię bym w swoim życiu miał dużo czasu na uprawianie sportów walki.
Jeśli chodzi o picie to wolał bym wodę, ale w tej chwili nie pogardzę niczym byle by tylko było mokre. Odebrałem kieliszek i przystawiłem go do ust łapczywie wlewając sobie jego zawartość do gardła.
-Niestety Pan Yamaguchi nie przyjmuje odmowy.
Chciałem powiedzieć, że Pan Yamaguchi nic nie może na to poradzić bo to nie zależne ode mnie, ale zamiast tego z moich ust wydobył się bełkot. Widok zaczął robić się panoramiczny ściemniając zarówno od dołu, jak i góry. Oczy zaszły lekką mgłą i wszystko zaczęło się rozmazywać. Spojrzałem na kieliszek, który teraz wypadł mi z dłoni. I chwilę później leciałem, wprost w ramiona Japończyka z popsutymi zębami.



Kiedy rano budzi cię irytujący dźwięk budzika jesteś rozdrażniony. Klniesz w duchu i obiecujesz sobie, że dziś po pracy pójdziesz do sklepu, czy do jednej z tych śmiesznych budek na targu i kupisz sobie nowy. Będziesz wybierał tyle czasu ile trzeba. Nie będziesz zważał na poirytowaną minę sprzedawcy, nie będzie cię obchodzić jak duża kolejka jest za tobą, czy denerwujesz kolejnymi dźwiękami innych klientów. I nie ważne, który to będzie sklep z kolei, czy budka na targu. Będziesz tam stał tak długo, będziesz odsłuchiwał tyle razy dźwięki wszystkich budzików, aż znajdziesz ten, który będzie najmniej irytujący. Co więcej, obiecujesz sobie, że zjeździsz całe miasto i nie spoczniesz do póki nie znajdziesz tego jednego, który będzie miał miłą melodyjkę. I dobrze zdajesz sobie sprawę, że cena nie będzie grała roli, nawet nie będziesz się targował ze starym, ślepym na jedno oko sprzedawcą. Po prostu weźmiesz budzik i z uśmiechem na ustach zapłacisz dowolną cenę. Potem, z takim samy uśmiechem na twarzy wsiądziesz do metra, czy samochodu. Będziesz go czule ściskał pod marynarką, albo z uśmiechem głaskał leżącego obok, na siedzeniu pasażera gdy staniecie na światłach. Z dumą wejdziesz do mieszkanie i zamkniesz za sobą drzwi. Zdejmiesz marynarkę i stawiając na stole budzik odwiniesz go powoli z szarego papieru, niczym płatny morderca skręcający swój karabin przed wykonaniem egzekucji. Nowy budzik postawisz obok starego, tak jakbyś chciał powiedzieć Widzisz kolego, zadarłeś z niewłaściwym facetem. Potem odłączasz wtyczkę i bezceremonialnie wynosisz go do kuchni i wrzucasz do kosza. Wracasz i podłączasz nowy, nadal z tym samym uśmiechem nastawiasz godzinę, ustawiasz budzenie i wciąż uśmiechając się siadasz w fotelu. Niby obejrzeć telewizję, ale naprawdę przyglądasz się budzikowi i stwierdzasz, że w ogóle nie pasuje do twojego wystroju mieszkania, ale ci to nie przeszkadza. Od dziś będzie cię budzić miłą, przyjemną dla ucha melodyjką, a ty będziesz wstawał z radością i uśmiechem na twarzy.
Gdy jednak zostajesz obudzony strumieniem zimnej wody wyrzuconym ze starego metalowego wiadra. Gdy spostrzegasz, że twoje stopy są zanurzone w pordzewiałej miednicy wypełnionej wodą tak samo zimną, jak ta ściekająca po twojej twarzy i torsie. Gdy próbujesz się ruszyć i odkrywasz, że twoje ręce są przywiązane wzdłuż tylnich nóżek krzesła. Gdy obok ciebie stoi metalowy stolik z ułożonymi na nim równiutko narzędziami, na widok których tęsknisz za wiertłami twojego dentysty. I gdy przed sobą masz członków Yakuza ubranych w drogie garnitury z twarzami wyrażającymi absolutny stoicyzm, wynikający z pewności, że i tak dowiedzą się to czego pragną, a ty nie masz wątpliwości, że ta pewność wynika z doświadczenia.
Wtedy tęsknisz za budzikiem. Choćby miał cię budzić dźwiękiem przeciw lotniczego alarmu.
Znajdowałem się chyba w jakimś opuszczonym magazynie. Okna były olbrzymie i składające się z mniejszych szybek i mimo, iż były straszliwie brudne to w środku było dość jasno. Magazyn był długi, a ja chyba znajdowałem się bliżej jednego końca, choć równie dobrze mogłem znajdować się na środku. Ciężko to było stwierdzić, ale mózg człowieka musi jakoś się odnaleźć w przestrzeni więc stwarza sobie wyobrażenie tego czego nie widzi. Mniej więcej w połowie długości magazyny, były wielkie odsunięte bramy po obu stronach naprzeciwko siebie. W magazynie, jakieś dwadzieścia metrów od nas stała limuzyna z otwartym bagażnikiem.
-Panie Władysławie- Najwidoczniej Takahashi uznał, że może się bardziej spoufalać skoro jestem przywiązany do krzesła- Tak się składa, że wierzę w Pańską wersję o wyczyszczeniu pamięci. Niestety nie jestem natomiast skory uwierzyć, że nie zna Pan miejsca, w którym znajduje się pański przypominacz.
-Już mówiłem. Adres przypominacza zostawiłem w marynarce, którą zerwał ze mnie mężczyzna o aparycji goryla.
Takahashi pokręcił tylko głową, a Japończyk z popsutymi zębami rozpiął guziki mojej mokrej, przepoconej koszuli i przykleił mi do piersi plastry z elektrodami. W dłoniach trzymał niewielkie, czarne urządzenie.
-Panie Władysławie, obaj jesteśmy cywilizowanymi ludźmi. Niech Pan zrobi i sobie, i nam tę przysługę i powie nam gdzie jest przypominacz.
Nie odpowiadałem. Takahashi skinął głową, a przez moje ciało przepłynęło tysiące wibrujących stalowych drucików. Mięśnie mi się napięły, sznury którymi utrzymywały mnie przy krześle wpiły w nadgarstki. Usłyszałem własny krzyk. Trwało to chwilę, a ja wiedziałem, że to dopiero przedsmak tego co szykuje dla mnie Takahashi.
-Proszę- Zdawało się, że Takahashiemu rzeczywiście nie podoba się ta forma wydobywania ze mnie informacji. Jego specjalnością są przestępstwa finansowe, szantaże i zastraszanie, ale wszystko na poziomie salonowym- Proszę o rozsądek Panie Władysławie. Nasz przyjaciel, Pan Saburo jest mistrzem w swoim fachu, proszę mi wierzyć prędzej czy później da nam Pan adres przypominacza.
Saburo spojrzał na mnie i uśmiechnął się obnażając swoje popsute zęby. Nie odezwał się jednak ani słowem, przekręcił tylko gałkę na czarnym, większym od paczki papierosów pudełku.
Znów przez moje ciało przeszła fala wibrujących igieł. Natężenie było podobne, choć nie mogę powiedzieć na pewno. Z całą pewnością jednak trwało znacznie dłużej. Łzy pociekły mi po policzkach, a palce u rąk i nóg podkurczyły.
-Pali Pan?- Pokręciłem głową- I słusznie, paskudna sprawa. Ludzie z własnej woli wdychają truciznę, wydając na to jeszcze czasem nie małe pieniądze. I wszystko to dla zysku jednego człowieka.
Co za przemowa, nie zdziwił bym się jakby Takahashi miał spore udziały w jakimś koncernie tytoniowym. Tylko co to ma na celu, wciągnięcie mnie w rozmowę, bym poczuł, że Takahashi jest moim przyjacielem, że mogę mu spokojnie wszystko wyznać?
-Jest Pan inteligentnym człowiekiem- Chyba zmienił taktykę- Proszę zrozumieć. I tak Pan wszystko nam powie. Od Pana zależy tylko ile będzie musiał Pan wycierpieć zanim do tego dojdzie.
-Ja naprawdę- Teraz mną rzuciło na krześle i zacząłem się trząść stukając krzesłem w metalową miednicę. Ochrypły krzyk wydał się z mojego gardła. W mięśniach napiętych do granic możliwości zapłonął ogień. Poczułem jak zaciskam szczękę, a z moich ust wycieka ślina. Usłyszałem trzask łamiącego się zęba. Oczy podeszły mi do góry odsłaniając białka, a parcie krzesła zaczęło wbijać mi się w ręce, więzy na nadgarstku boleśnie darły skórę. Nie wiem ile mogło to trwać, na pewno nie długo, ale miałem wrażenie że całą wieczność.
Gdy wyłączył prąd opadłem bezwładnie na krześle dysząc ciężko, próbując uspokoić drgające jeszcze mięśnie. Byłem zdziwiony swoją wytrwałością, ból był nie do zniesienia, a ja nadal byłem gotów nic nie mówić. Może w głębi ducha czułem, że nie mogę im nic powiedzieć, że to co wiem jest tak ważne i niebezpieczne, że wolałem wyczyścić sobie wspomnienia niż pozwolić by wpadło w niepowołane ręce. Musiałem być wytrwały.
Nim zdążyłem odzyskać w pełni świadomości gdy Saburo jakby nigdy nic, bez żadnego ostrzeżenia odciął mi część małego palca. W pierwszym stawie, nad paznokciem. Spojrzałem tylko z przerażeniem na kikut i mój własny kawałek ciała leżący na ziemi. Dziwne uczucie gdy coś co było częścią ciebie i nawet nigdy nie przypuszczałeś, że może nie być, a teraz widzisz jak leży na brudnym betonie, w powiększającej się kałużce krwi.
Ja za to nie krwawiłem, chyba byłem zbyt wielkim szoku bo nawet nie poczułem bólu. Dopiero teraz dotarło do mnie co się stało. Wrzasnąłem na cały magazyn.
-Ty skurwielu!- Potem znów ból. Saburo przystawił mi coś żarzącego się do palca i poczułem swąd przypalanego mięsa. To bolało o wiele mniej. Japończyk uśmiechnął się biorąc w ręce pudełko za pomocą, którego raził mnie prądem. Zamknąłem oczy gotów przyjąć kolejną porcję bólu. Jednak nic się nie stało, usłyszałem tylko serie dźwięków
Szuuuuuuuuuuuu brzdęk pac. Przy czym te dwa ostanie zlały się praktycznie w jeden. Spojrzałem, Saburo gapił się w mnie pustym wzrokiem, lewa noga ugięła mu się w kolanie i przekręcając się w pasie upadł u moich stóp. Takahashi spojrzał w okno sięgając po broń. Znów dało się słyszeć Szuuuuuuuu brzdęk pac i Takahashiemu odskoczyła głowa, bezwładne ciało zwaliło się na ziemię. Pozostali dwaj Japończycy natychmiast doskoczyli pod ścianę kryjąc się pod oknem. Tym razem usłyszałem tylko Szuuuuuuuuuu pac, pac. Ściany były zbyt grube by je przestrzelić. Obydwaj Japończycy byli ubrani w takie same, czarne garnitury, to też nie byłem w stanie rozpoznać, który z nich wyciągnął telefon, krzycząc coś po japońsku do słuchawki. Gdy skończył schował telefon, obaj skinęli głową i ruszyli pędem w stronę samochodu. Kule zaczęły uderzać o beton wzbijając przy tym kurz i pozostałości starego wapna, później w tył samochodu, a na końcu gdy Japończycy znikli w środku, w jego drzwi i okna. Najwidoczniej samochód był opancerzony, czego można było się spodziewać po Yakuza. Limuzyna, z otwartym bagażnikiem ruszyła w pośpiechu, tyłem wyjeżdżając prawą bramą. Kilka kul uderzyło jeszcze w przednią szybę, słyszałem to wyraźnie. Uciekli.
Czekałem, nic innego nie mogłem zrobić. Nawet jeśli nie byłbym przywiązany do krzesła to i tak bym nie miał sił uciekać. Ciałem jeszcze rzucały skurcze, pojedyncze mięśnie samoistnie napinały się i znów rozluźniały. Kikut mojego małego palca wyglądał okropnie, zadziwiająco równo odcięty, poczerniały od zwęglonej skóry. Chyba Saburo rzeczywiście był specjalistą w swoim fachu, spojrzałem na jego ciało i poczułem satysfakcję.
Mateusz pojawił się w wejściu ze strzelbą snajperską w dłoni, podbiegł do mnie szybko, na twarzy, pod lewym okiem miał niezłego siniaka, mogę być z siebie dumny. Wyciągnął nóż i porozcinał, jak się okazało, plastikowe więzy. Nie pocierałem nadgarstków jak to zawsze robią bohaterowie na filmach po oswobodzeniu. Nie miałem na to sił, Mateusz podniósł mnie przekładając moją rękę nad swoim ramieniem.
-Chodźmy profesorze. Oni zaraz wrócą.
Gdy dochodziliśmy do lewej bramy, szorując w ciemnym żwirze zatrzymał się mercedes. Za kierownicą siedziała Natasza.
-Szybciej!
Mężczyzna pomógł mi wsiąść na tylne siedzenie i sam usiadł obok mnie. Kobieta nie czkając ruszyła szarpiąc samochodem. Zakręciło mi się w głowie i uderzył bym głową w boczną szybę gdyby Mateusz nie przytrzymał mnie za ramię.
-Profesorze- Poklepał mnie po twarzy- Proszę się wziąć w garść. Profesorze!
Bardzo chciałem, ale nie mogłem. Powtarzałem sobie, że muszę się pozbierać, ale to nic nie dawało. Organizm był wykończony, nie miałem sił ruszyć ręką, z trudem przychodziło mi oddychanie. Zastanawiałem się, czy Saburo przesadził z napięciem, czy dokładnie wiedział co robi, doprowadzając mnie prawie do śmierci.
-Cholera!- Wrzasnęła kobieta, a chwilę potem kule uderzyły w tył mercedesa. Mateusz pchnął mnie na siedzenie. Bezwładnie opadłem głową na miękką skórę, a chwilę potem posypało się na mnie milion srebrzystych kawałków.
-Ciekawe jak się wam to spodoba?!- Nie znam się na broni, ale to co wyciągnął Mateusz spod chyba było granatnikiem. Złamał broń i załadował pociskiem. Pluuuuuuup, pocisk pomknął w kierunku naszych przeciwników, chwilę potem usłyszałem pisk opon, a zaraz po nim wybuch.
-Kurwa!
Kolejne kule zadudniły o samochód. Żołądek podchodził mi do gardła gdy kobieta manewrowała autem próbując zrobić z nas trudniejszy cel. Domyśliłem się, że to Japończycy nas ścigają, swoją opancerzoną limuzyną i jest im teraz obojętne czy dostaną mnie żywego czy martwego. W tej chwili mi też to było obojętne. Znów brzdęk, tym razem poszła przednia szyba, wydziałem to wyraźnie leżąc na tylnim siedzeniu i kolejne pluuuuuup i znów wybuch, ale tym razem chyba głośniejszy, choć w uszach mi dzwoniło i nie mogłem stwierdzić na pewno. Musieliśmy ich trafić bo wzniosły się okrzyki radości urozmaicone przekleństwami, kierowane przez Natasze pod adresem wszystkich azjatów. Szczerze to z chęcią bym się przyłączył, ale zdołałem z siebie wydobyć tylko ciche charknięcie, którego i tak nikt nie usłyszał. Chwile potem nastała niepokojąca cisz.
-Mateusz? Mateusz?!
Zebrałem całe siły by podnieść głowę i spojrzeć w prawo. Mateusz siedział oparty głową o przednie siedzenie, wzrok miał utkwiony w podłodze. Był pusty i wpatrzony gdzieś w pustkę. W czole widniała brocząca stróżką krwi dziura.
-Mateusz!
Nie wiem jak dług jeszcze jechaliśmy zanim Natasza się zatrzymała gdzieś w odludnej okolicy. Nie byłem wstanie stwierdzić gdzie jesteśmy bo już zaczęło się ściemniać, a tam gdzie zatrzymała się kobieta nie było oświetlenia. Może byliśmy w pobliżu dawnego Zalewu Zemborzyckiego. Teraz będącym jedynie bagnistą kałużą śmierdzącego muł, umownie zatwierdzonym przez mieszkańców wysypiskiem wszelkiego syfu, odpadów i rezultatów podziemnych klinik aborcyjnych. Był też miastem największego ścierwa, społecznego dna i bezdomnych psów.
Odzyskiwałem już siły, ale nie podnosiłem się. Chciałem dać Nataszy więcej czasu, klęczała przy tylnych drzwiach, trzymając w ramionach głowę mężczyzny. Najwidoczniej naprawdę byli parą, zrobiło mi się trochę smutno w końcu to całe zamieszanie przeze mnie.
-Co wiem?- Wybełkotałem.
Kobieta wciągnęła nosem i otarła rękawem łzy. Nie odpowiedziała, zamiast tego obeszła wóz i siadła za kierownice. Odpaliła silni, świateł nie zapalała i słusznie w tej okolicy mogło by to być niebezpieczne.
-Co wiem?- Powtórzyłem.- Dlaczego jestem taki ważny?- Zebrałem w sobie siły i usiadłem wyprostowany. Muszę przyznać, że czułem się już znacznie lepiej, wszystko bolało mnie jak diabli, ale czułem się o wiele lepiej, tylko miałem na wiór wysuszone gardło.
-Wzór.
-Jaki do cholery wzór? Zapominasz, że wyczyściłem sobie pamięć?
-Nie, nie zapomniałam. Adres przypominacza.
-Jeśli myślisz, że...
Natasza zatrzymała nagle wóz, aż uderzyłem o przednie siedzenie. Odwróciła się moją stronę łapiąc za koszulę. Przyciągnęła z całych sił, nie zdążyłem za reagować, i przystawiła mi pistolet pod brodę.
-Posłuchaj- Warknęła- Uganiam się za tobą po całym Lublinie, zabiliśmy czterech członków Yakuzy by odbić twoje dupsko. Straciłam przez ciebie męża i musiałam go zostawić w Kurwidołku by zeżarły go pierdolone Łazęgi. Więc jeśli nie zaczniesz zaraz gadać, to rozwalę ci łeb, a twoje ścierwo porzucę ku uciesze tutejszych mieszkańców.
Odbezpieczyła broń i przełknąłem głośno ślinę.
-Plac Dworcowy, skrzynka numer 32
Pchnęła mnie na oparcie fotela i ruszyliśmy.
-Kim właściwie jesteście i co to za wzór?- Spytałem dopiero po chwili.
-Jesteśmy ruchem oporu.
-Anarchiści.- Stwierdziłem.
Prychnęła z pogardą.
-Nazywaj nas jak chcesz, Anarchistami, Komunistami, Terrorystami. Nie dbam o to jak postrzega nas twój zlasowany propagandą i reklamami mózg. Walczymy o wolność dla nas wszystkich, by wyzwolić społeczeństwo spod wpływu korporacji, naprawić ten popieprzony świat.
-Daruj sobie te gadki dla buntowniczych nastolatków.- Nie miąłem ochoty tego słuchać. Uważałem ruch oporu za bandę dzieciaków, którzy jako sposób na życie znaleźli sobie obalanie obecnej władzy. W każdym ustroju są buntownicy, rebelianci, choćby nie wiem jak dobry by to był ustrój. Prawie utopijny to zawsze znajdą się ludzie, którym się to nie podoba i będą chcieli obalić tyranie władz i zaprowadzić swój porządek. Anarchiści może ideę mieli wzniosłą, ale ich metody pozostawiały wiele do życzenia. Morderstwa, wysadzanie budynków, napadanie na policję. Byli niczym więcej, jak tylko zwykłymi terrorystami.
-Nie wiemy co pan dokładnie odkrył, ale ma to coś wspólnego z Pańską pracą, na temat teorii strun. Z resztą, nie jestem fizykiem, nie znam się. Mi kazano dostarczyć Pana wraz ze wzorem. To jednak musi być coś cholernie ważnego, skoro interesuje się tym sama Yakuza.
Więcej nie pytałem, nie interesowało mnie to. Jak na razie wiedza jest moim atutem. Póki coś wiem jestem ważny. Wygląda też na to, że ruch oporu, jako jedyny nie wykończy mnie zaraz po podaniu wzoru. Wątpię by mieli wielu fizyków w swoich szeregach. Najprawdopodobniej będą chcieli mnie zwerbować. Wymyślę jakiś plan, póki co muszę grać takimi kartami jakie mam.
Byłem strasznie zmęczony, kołyszący samochód i warkot silnika szybko utuliły mnie do snu.
Gdy dojechaliśmy na miejsce przebudziłem się sam, było już ciemno. Właśnie wjeżdżaliśmy, na zgaszonych światłach, przez dawną Pierwszego Maja, która niegdyś służyła za mały deptak. Było to opuszczone miejsce, ale jak każde opuszczone miejsce tętniło swoim własnym życiem. Niezależnym od świata wokoło. Psy, koty, szczuty, karaluchy, bezdomni, narkomani, wszyscy ci, którzy spadli na dno, ale na tyle trzymający się życia by nie wylądować na Kurwidołku.
Wyjechaliśmy w miejsce dawnego dworca i od razu rzucił nam się w oczy stos zniszczonych, żelaznych skrzynek depozytowych porośniętych wysokimi chwastami. Musiałem chyba zapłacić ekstra, za dostarczenie tu przypominacza, bo zwarzywszy na okolicę moje życzenie musiało być nietypowe.
-Lepszego miejsca nie było?- Natasza chyba czytała mi w myślach.- Po cholerę żeś wybrał właśnie dawny dworzec?
Nie odpowiedziałem, a ona chyba nie czekała na odpowiedź. Wysiedliśmy z samochodu i pomagając sobie wziętą z mercedesa latarką zabraliśmy się do poszukiwania skrzynki numer 32. Staraliśmy się ostrożnie wyciągać i odkładać na bok pordzewiałe skrzynki by nie robić nazbyt wielkiego hałasu. Nie chcieliśmy sprowadzić tu, żądnych wszystkiego co można sprzedać na działkę, narkomanów. Choć sądzę, że Natasza by sobie poradziła z grupką meneli uzbrojonych w stalowe rurki i noże. Przeciwko kuli nie mieli większych szans.
-Chyba mam, poświeć tutaj.- Zawołałem ją szeptem.
Znalazłem moją skrzynkę. Była ukryta głęboko w stosie, prawie pionowo i mocno osadzona. Nie dało jej się wyciągnąć spod sterty pozostałych. Na pierwszy rzut oka nie dało się zauważyć, że odróżnia się od innych, ale po dokładniejszych oględzinach widać było, że jest sztucznie ucharakteryzowana na zniszczoną i starą. Była zamknięta.
-Podaj klucz.- Byłem ciekaw co skrywa moją przeszłość, jaki to wzór, dlaczego wszyscy chcą go dostać w swoje łapy i dlaczego postanowiłem wyczyścić sobie pamięć by tylko im to uniemożliwić.
Otworzyłem drzwiczki i sięgnąłem do środka. Dłonią wymacałem coś przyklejonego taśmą izolacyjna do powierzchni ścianki i ostrożnie oderwałem to. Przedmiot był nieduży, walcowaty, trochę przypominał grube cygaro.
-To to?- Spytała Natasza świecą mi na dłoń latarką.
-Tak.
-No dalej.
Spojrzałem na nią, potem na przypominacz. Wycelowałem Oczkiem w oko i nacisnąłem przycisk, natychmiast zamrugałem oślepiony zielonym światłem. Nie rzuciłem się na ziemię wyjąc z bólu, nie zobaczyłem serii obrazów przelatujących mi przed oczami, nie poczułem ostrego bólu w środku głowy. Po prostu pamiętałem. Tak jak pamiętałem, co robiłem przed chwilą tak teraz mogłem sobie przypomnieć co się działo miesiąc temu.
-I co? Działa?
-Nie wiem. Może trzeba poczekać chwilę, może nie działa tak od razu.
-Chodź, na pewno nie będziemy czekać tu. Musimy się zmywać.
Ruszyła do samochodu stojącego dwa metry od nas, a ja sięgnąłem w głąb skrzynki i wstałem wyciągając z niej pistolet z tłumikiem. Zrobiłem krok w jej stronę.
-Przepraszam.
Broń splunęła ogniem prosto w jej potylice. Upadając odbiła się głową od maski samochodu lądując u moich stóp. Było mi jej szkoda, naprawdę szkoda. Była jeszcze dzieckiem, dzieckiem które nie powinno tak szybko stać się dorosłe, które powinno martwić się nadchodzącym egzaminem, a nie walczyć o poprawę spapranego i niesprawiedliwego społeczeństwa. Powinna umawiać się na randki i zastanawiać nad wyborem cienia do rzęs, zamiast biegać po mieście z pistoletem w ręku i mieszać się w rzeczy, których nie rozumie. I po co to wszystko? Nie ma szczytnych idei, nie ma walki o wolność. Jest tylko władza i ludzie zdolni do wszystkiego by ją zdobyć.
Pistolet wrzuciłem z powrotem do skrzynki i wyciągnąłem z niej papierową kopertę. W środku było trochę pieniędzy i telefon. Włączyłem go i wybrałem jedyny numer w pamięci.
-Doktor Barlingham? Chciałbym się umówić na wizytę.
Wczytywanie...